Jasiek Mela o podróżach, niepełnosprawności i „Tańcu z gwiazdami”

FYI.

This story is over 5 years old.

VICE guide to guys x AXE

Jasiek Mela o podróżach, niepełnosprawności i „Tańcu z gwiazdami”

Jan Mela ma obecnie 28 lat – ale co by nie zrobił, dla wszystkich pozostanie Jasiem. Jako 13-latek uległ wypadkowi, amputowano mu przedramię i połowę nogi. Nie przeszkodziło mu to w zdobyciu obu biegunów polarnych

Zdj. Karol Grygoruk

Jan Mela ma obecnie 28 lat – ale jak twierdzi, co by nie zrobił, na zawsze dla wszystkich pozostanie Jasiem. Właśnie jako trzynastoletni Jaś uległ wypadkowi, w wyniku którego amputowano mu przedramię i połowę nogi. Nie przeszkodziło mu to w zdobyciu wraz z polarnikiem Markiem Kamińskim obu biegunów polarnych w ciągu jednego roku. Głośna medialna wyprawa stała się początkiem nowego życia Jasia. Z chłopca rozdartego życiowymi tragediami stał się podróżnikiem i celebrytą z przypadku.

Reklama

Jesteśmy prawie równolatkami i doskonale pamiętam medialny szum dookoła Jaśka. Myślałem wtedy, że ruszając na taką wyprawę z Markiem Kamińskim, mając zerowe doświadczenie polarnicze, jest najszczęśliwszym dzieciakiem na świecie. Jedyne, co wtedy mogłem, to zagryzać z żalem serowe chrupki i oglądać ich wspólne zdjęcia na TVP. W pewnym sensie, były to ostatnie sekundy, kiedy to podróżnictwo brylujące dziś w telewizji miało w sobie delikatny posmak nieosiągalności. „Czy ten koleś naprawdę zasłużył na to wszystko?" – myślałem wtedy z dziecinną zazdrością.

Spotkaliśmy się, aby pogadać o podróżach, o tym, dlaczego Jasiek jest gotowy na walkę w klatce z Popkiem, i jak na podstawie swoich doświadczeń definiuje dziś męskość.

VICE: Jasiek, czy czujesz się podróżnikiem?
Jasiek Mela: Nie mam pojęcia, dziś chyba każdy może nim być. Nie przypisuje temu słowu jakiegoś specjalnego znaczenia. Dla mnie podróż to przede wszystkim ludzie, których spotykam i możliwość dzielenia się historiami. Jak w tej piosence zespołu Maanam: „tylko dlatego, że jesteś nikim, możesz pogadać z drugim człowiekiem". W podróży każdy taki pozorny „nikt" ma swoją unikalną historię, którą warto odkryć.


W rubryce VICE Guide to Guys razem z AXE sprawdzamy, kim są dzisiejsi faceci


To, że Marek Kamiński zabrał cię ze sobą, było absolutnym przełomem w twoim życiu. Podróż pewnie mogłaby odbyć się w każde inne miejsce na ziemi – bo tak naprawdę chodziło o to, co miałeś wyciągnąć z tego dla siebie. Więc może tutaj leży istota podróżowania?
Można powiedzieć, że już nigdy nie wróciłem do miejsca, w którym byłem przed wyprawą. Tak naprawdę zmieniło się po niej w moim życiu wszystko. Medialna podróż dla sławy samej w sobie wydaje mi się słabą motywacją. W moim przypadku wyprawa z Markiem była narzędziem do tego, abym nauczył się definiować życie na nowo. Po powrocie nigdy nie czułem się specjalnie członkiem jakiegoś podróżniczego światka.

Reklama

Byłem zapraszany na różne podróżnicze festiwale, ale dość szybko przestałem się z tym identyfikować. Pamiętam, jak siedziałem kiedyś na trybunach podczas ogromnej imprezy tego typu. Celowo ubrałem się w jakąś luźną hipisowską koszulkę i szmaciane buty zamiast czerwonego polara i górskich butów, jak przystoi. Słyszałem rozmowę kolesi obok o tym, jaką wyprawę trzeba zorganizować, by przebić innych. Wyprawy pod publikę? O, nie. Mnie tytuły najmłodszego czy naj-jakiegokolwiek zdobywcy nie są potrzebne, bo nigdy nie nazywałem siebie zdobywcą. Mimo to jestem bardzo wdzięczny Markowi Kamińskiemu za to, że uwierzył we mnie, gdy sam nie wierzyłem w siebie ani trochę. Dzięki temu uruchomiła się lawina zdarzeń, która doprowadziła moje życie do obecnego punktu.

Czy zdobycie biegunów określiłbyś jako coś, co uczyniło z ciebie mężczyznę?
Pewnie najłatwiej byłoby mi tak odpowiedzieć, ale nie. Byłem wtedy wciąż chłopcem. Najcięższe było wszystko, co działo się po powrocie. Zrozumienie całego tego medialnego szumu i przede wszystkim nauczenie się, jak poruszać się w mechanizmach mass mediów i moim nowym życiu, rzecz jasna. W życiu, w które na nowo uwierzyłem.

Jak zobaczyłem cię w Tańcu z gwiazdami, to pomyślałem…
To, co wszyscy?

Właśnie tak. Szybko jednak okazało się, że robisz to dla swojej fundacji, która przede wszystkim zajmuje się finansowaniem protez nóg i rąk. Czy jest coś, czego nie zrobiłbyś w telewizji dla członków fundacji?
Drugi raz bym w Tańcu z gwiazdami nie wystąpił, ale i to mnie wiele nauczyło. Poza tym to znowu przekraczanie stereotypów. Już nie tylko w kwestii tańca, ale i show-biznesu, w którym według wielu nie ma miejsca dla osób z jakimiś ubytkami. Ale dla fundacji zrobiłbym wiele.

Reklama

Zatem czy możemy liczyć na twoją walkę w klatce z Popkiem?
Jak dla fundacji to spoko, muszę tylko nauczyć się zrobić więcej pompek na mojej jednej ręce.

Umiesz powiedzieć mi, w którym momencie poczułeś się naprawdę mężczyzną – skoro, jak twierdzisz, nie był to moment zdobycia biegunów?
Tak: kiedy zacząłem sam organizować wyprawy z osobami niepełnosprawnymi. Dopiero wtedy zrozumiałem, jaką wielką odpowiedzialność wziął na siebie Marek, zabierając mnie wiele lat temu. Wyobrażasz sobie, co by było, gdybym tam uległ jakiemuś wypadkowi? Boję się myśleć, jak wyglądałoby życie Marka po tym.

Przytłacza cię czasem obecność w mediach?
Tak, zabiera mi wiele prywatności, więc staram się pamiętać, że to dla dobra fundacji. Starałem się traktować to instrumentalnie, ale szybko okazało się, że niechcący stałem się ambasadorem osób niepełnosprawnych.

Jakie „placówki dyplomatyczne" odwiedzasz?
Musiałem zmusić się do obecności właśnie na przekór tym wszystkim, którzy chcieliby pozamykać niepełnosprawnych w ciemności, bez światła dziennego. Życie to nie serial Magda M, pełen prawników z centrum Warszawy i pięknych wysportowanych ludzi z kawą w dłoni. Gdy moje wystąpienie w Tańcu z gwiazdami stało się oficjalne, byłem pełen obaw. Zacząłem jednak dostawać różne wiadomości od ludzi, którzy twierdzili, że nie chcą piętnować niepełnosprawności, ale uważają, że nie ma większego sensu pokazywania nas szerszej publiczności. Wtedy pomyślałem „in your face"! Wystąpię, powygłupiam się, właśnie po to, żeby pokazać niepełnosprawność jako coś więcej, niż wyczekiwanie na rentę i smutny pełen goryczy los.

Reklama

Zacząłem dostawać wiadomości od ludzi, którzy twierdzili, że nie chcą piętnować niepełnosprawności, ale uważają, że nie ma większego sensu pokazywania nas szerszej publiczności

O tym, co działo się w twoim życiu przed wypadkiem, i o samym wypadku powstał film. Nie musiałem szukać długo, żeby wpaść na opinie na twój temat z serii: „Dostał mnóstwo hajsu z odszkodowania za głupotę i jeszcze go lansują". Zastanawiam się, jaką linię obrony można zastosować, aby nie dać się zmiażdżyć takiego rodzaju nienawiści?
Sąd orzekł, że wina leży po obu stronach, mojej oraz firmy energetycznej, która nie zabezpieczyła wejścia do stacji transformatorowej, w której poraził mnie prąd. Czego bym nie zrobił, zawsze pojawią się takie głosy. Nie ma sensu się bronić. Popełniłem błąd i tyle – nigdy nie udawałem, że nie. Tylko niech każdy sobie zada pytanie, czy sam nie popełnia masy błędów, za które zazwyczaj nie trzeba płacić. Z hejtem będę się zawsze spotykał, ale zamiast odbijać piłeczkę, wściekać się czy próbować tłumaczyć, wolę działać. Skupiać się na dobrych rzeczach i starać się dawać z siebie jak najwięcej.

Co jest obecnie głównym celem twojej fundacji?
Celem stałym jest zbiórka funduszy na protezy dla naszych podopiecznych. To niezwykle ważne, bo te, które zapewnia NFZ, często potrafią bardziej skrzywdzić człowieka niż mu pomóc. Dzieje się tak przez ich niską jakość i kiepskie wykonanie, które powoduje kolejne uszczerbki na zdrowiu u osoby niepełnosprawnej. Czasem zaś rehabilitacja i pomoc psychologiczna jest nawet ważniejsza niż sama sztuczna noga czy ręka. Uczymy też ludzi zdrowych, rodziny i otoczenie, że niepełnosprawnych nie wolno wyręczać, tylko pozwolić im czuć się normalnymi, tak aby sami przywrócili sobie godność.

Reklama

Podróże i podróżnicy trochę inaczej. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Niepełnosprawni często żyją w przekonaniu, że dobra renta to jedyna rzecz, jaka może się im przytrafić. Co gorsza, wierzą ślepo, że to się im należy – ta wiara deprecjonuje ich system wartości i sposób postrzegania samych siebie. W efekcie, bez wytężonej pracy, taki człowiek staje się zakompleksiony i roszczeniowy. To jest błąd, świat nie będzie dopasowywał się do nas, trzeba wziąć byka za rogi i odnaleźć w nim swoje miejsce.

Czyli starasz się pogłębiać w nich w nich poczucie godności?
Dokładnie tak, oprócz tego ostro rozkminiamy, jak pomagać efektywniej. Nie wiecznie rozdawać, ale uruchamiać mechanizmy, dzięki którym niepełnosprawni sami będą dla siebie największą opoką. Teraz jestem już dużym facetem i mam to bardziej poukładane. Kiedyś byłem jednak dzieciakiem, który jedyne co widział, to wiecznie spadające zewsząd gromy z nieba. Marek uruchomił we mnie to, co pragnę przekazać dalej. Nie chodzi o żadne wielkie wyprawy i loty w kosmos.

Świat składa się z małych gestów. Chcę umieć wkręcić żarówkę, naprawić szafkę i obronić swoją kobietę, jeśli będzie taka potrzeba. Moją męskością jest poczucie godności i własnej wartości. Pragnę, żeby nasi podopieczni też to zrozumieli. Bez tego najlepsza proteza, z włókna węglowego o wartości dobrego samochodu, jest nic niewarta. Może właśnie po to Bóg tak pokierował moim losem, że straciłem rękę i nogę, by teraz lepiej rozumieć innych.