To będzie zbiór luźnych refleksji na temat zjawiska, które szumnie okrzyknąłem „cywilizacją afteru". Nie pamiętam już gdzie i kiedy na to wpadłem. Po pewnym czasie utrwaliłem to sprejem z unikalnym błędem („Cyliwizywacja") godnym nagłej niezbornej iluminacji. Obok na ścianie znalazły się jeszcze takie kwiatki jak: Tanecznym krokiem witam się z mrokiem czy Czasem słońce, zawsze dreszcz. Wszystko w ramach paru porannych plenerów pod egidą wrocławskiego Das Lokalu.
Hasło się przyjęło i wyszło poza swój lokalny kontekst, stając się niewinnym internetowym memem. Gdy teraz o tym myślę, to zwyczajna parafraza cywilizacji śmierci, która miała opisać model intensywnej zabawy w weekend. Fakt, że końcówka „party" odpadła po drodze, świadczy o dość częstym uzusie. Polacy nie gęsi, swój after mają.

After to współczesne poprawiny osadzone w nieco w innym kontekście. Idea poprawin jest wciąż silnie obecna w naszej kulturze – jak podaje Magazyn Wesele: „nie ma konieczności ich organizowania, są wydarzeniem opcjonalnym i mniej formalnym, które ma być uhonorowaniem gości i wyciszeniem po całonocnej zabawie". Dla polskich klubowiczów brzmi to śmiesznie znajomo, bo mamy w zwyczaju poprawiać, przedłużać, „chodzić po następne", wszystko w poszukiwaniu tych odpowiednich momentów granicznych. Wracając do kwestii wyciszenia, to czasem będzie nim zamroczenie.
Ibiza, czyli nieskończona impreza. Zobacz nasz dokument:
Mamy u siebie wiele przesłanek, które temu wszystkie sprzyjają. Całodobowe sklepy monopolowe są jednym z ważniejszych wkładów Polski w kulturę śródziemnomorską. Alkohol można u nas kupić na każdym rogu, w piątki i soboty w żabkach ustawiają się kolejki. Czasem braknie, czasem bierzemy na zapas, wódka to jedna z rzeczy które w ogóle się nie marnują. Do tego ta cała wyrafinowana kultura chlania, które nie pozwala wstać od stołu dopóki flaszka nie pęknie, wysyłając z ostatnim kieliszkiem od razu po kolejną. Nawet jeśli tacy Brytyjczycy piją statystycznie więcej, to nie mają tak drobiazgowej etykiety, tego mitycznego etosu, zwyczajnie nie wprowadzają do organizmu elementów baśniowych. Napisano już o tym setki książek i nakręcono tysiąc filmów.
Polska słynie też z produkcji amfetaminy i niejeden rozsmakowany imprezowicz przedkłada speeda nad „lepsze" narkotyki. Łódzka feta to prawie przysłowie, a kiedyś w Londynie wymieniano za nią koks jeden do jednego, tak im smakowała. Przecież całe dziedzictwo manieczek to afirmacja życia, pochwała witalności i chuci. W tym równoległym rozrywkowym uniwersum odbywał się iście epikurejski rytuał, tak różny od defetystycznej rzeczypospolitej swetrów i jaboli. Odrzucenie emancypacyjnej wartości „rąbanki dla ćpunów i debili", jak mawiano o muzyce techno w latach 90. i zepchnięcie jej na prowincję, mogło być jednym z większych błędów potransformacyjnej rzeczywistości. Zabawne, że w nazwach niektórych rodzimych spółek jak Hutmen czy Energopiast pobrzmiewa wciąż echo tej wyzwalającej siły, „która pragnąc zła, wiecznie dobro czyni".

Co z tym afterem? After to z jednej strony apoteoza teraźniejszości, spontaniczna proteza zabawy i szczęścia, takie „chwilo trwaj, jesteś piękna". After to również rozbuchana gospodarka libidalna i zmagania z harcującym ego. After to całoroczne półkolonie dla singli i didżejów lub przechowalnia sztywnych znajomych. To rodzaj tajnych kompletów dla melanżowej awangardy i wakacje od zmartwień dla prekariatu. Afterować to trochę być a trochę mieć.
Chowanie się po domach w swoim gronie przywołuje na myśl wątki konspiracyjne, świętą tradycję podziemia. Z drugiej strony zapraszanie do domu atrakcyjnych randomów pielęgnuje topos polskiej gościnności. Te wspólne imprezowe nadgodziny są kolejną formą pokoleniowych przeżyć, namiastką wspólnotowych więzi, buntem rekompensowanym autodestrukcją.
Być może jest to doświadczenie o tyle nowoczesne, że w dobie względnej gospodarczo-politycznej stabilizacji i coraz bardziej rozbudowanej sfery społecznej komunikacji, trzeba co jakiś czas trzeba dać się przebodźcować by poczuć wewnętrzne zen. Mówiąc inaczej, wziąć zresetować mózg by nie zwariować od wyskakujących reklam, promocji i powiadomień. Może i dotyczy to tylko części organizmów, ale czy nie jest tak, że „system" wymaga od nas coraz bardziej wzmożonej koncentracji i czujności? Wystarczy spojrzeć jak rozrasta się rynek napojów energetycznych, wulgarnej ambrozji XXI wieku.
Aftery pełnią dla niektórych funkcję katartyczną, rozładowują napięcie i skumulowaną agresję. Dla innych stanowią próg za którym już obiecują sobie poprawę, by odgonić dokuczliwe flashbacki. Często oczyszczenie trwa tylko moment, bo showbiznes wciąga dalej. Gdy after staje się rutyną, to traci swój dopingujący charakter. Wtedy należy zacząć chodzić wcześniej spać.
Piszemy nie tylko o melanżach. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco
After bywa nieraz pracą w sztabie kryzysowym. W ogóle spędzanie czasu w środowisku klubowym skutkuje pewnym wyrobieniem w złożonych strukturach towarzyskich i sytuacjach nienormatywnych. Mimo, że kluby pierwotnie były rewersem ulicy, czyli tego co ogólnodostępne, z czasem zaczęły skupiać coraz bardziej zróżnicowaną publikę. Kumulacją tych tendencji było przecież absolutnie inkluzywne Love Parade, które witało wszystkich. Tu wracamy znów do wątku polskiego, który „kulturę techno" przyjmował ze sporym ostudzeniem. To prawda, że w trakcie pierwszego lata miłości u nas odbywał się Okrągły Stół i dopiero z czasem wszystko przyszło. Jednak przez to elektronika na długi czas zyskała stygmę „muzyki gorszej", pozbawionej ducha i mądrego słowa, nie doceniano jej egalitarnego i uniwersalnego charakteru.
Wtedy tej kosmospolityki u nas zabrakło, a swoje małe imprezowe rewolucje przeżywamy w interwałach do dziś. Teraz obserwujemy kolejną hossę na rynku klubowym, o czym świadczy liczba festiwali i zagranicznych bookingów w dużych miastach. Cieszą się wszyscy tancerze, promotorzy i didżeje, aspirują do bycia nową bohemą, jak niegdyś malarze i poeci – a dilerzy liczą obroty. Polska jest trochę zagłębiem turystycznym dla zagranicznych agencji artystycznych, ale organizacja występów gwiazd jest poniekąd pasją, jak zbieranie kart z piłkarzami, i daje hazardowego kopa adrenaliny. Jest w sumie coraz lepiej.
Właściwie nie ma tu żadnej obiecującej puenty. Jak wspomniałem na początku, to tylko mniej lub bardziej udana próba poskładania myśli i abstrakcyjnego opisu tego co widzę. Z pisaniem o afterach jest zresztą jak z wywracaniem kieszeni na lewą stronę – kto ma czyste ręce niech pierwszy idzie do domu i nie ucieka przed światłem dziennym.