FYI.

This story is over 5 years old.

Moje zdanie

​Stare BMW to najlepszy samochód na świecie

Teraz na ulicy oglądam się za pordzewiałymi autami, zamiast za techno-czarodziejkami z czarnymi plecaczkami

Wpadłem w towarzystwo ludzi wjebanych w handel samochodami, tak jak kiedyś Tomasz Piątek w helupę. Sprawdzam Otomoto nawet, jak wracam pijany z imprezy do domu. W podobny sposób kumpel znalazł już kilka okazji, bo są tacy, którzy ogłoszenia do sieci wrzucają o 3 w nocy, a w tej branży kto pierwszy, ten pierwszy.

Licząc od listopada zeszłego roku, mam już czwartą Bmkę i na żadnej z nich nie straciłem jeszcze ani grosza. To już jest sukces, bo na rynku BMW w Polsce duża część aut jest albo zajechana, albo ma powypadkową przeszłość. Przy okazji udało mi się też ocieplić wizerunek bawarskiej marki wśród znajomych – ludzie zaczepiają mnie na imprezach z myślą, żeby pomóc sprzedać im obecne auto i kupić na to miejsce „bejcę".

Reklama

Czasem samochodem, czasem na rowerze. Czasem karkówka, czasem falafel. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Wcześniej jeździłem E36, teraz mam E30 – upgrading przez downgrading. O ile E36 jest jak stary, markowy dres, który dobrze się nosi, lecz wciąż nie zwraca specjalnej uwagi, to E30 przypomina garnitur z szafy ojca, elegancki krój z poprzedniej epoki, który coraz trudniej spotkać na ulicy. Moje coupe z 1990 roku jest totalnym golasem, jego jedynym wyposażeniem jest pojemna butla LPG. Kij w szprychy tym wszystkim, którzy twierdzą że „gaz jest do zapalniczek". Jak dla mnie to nie „korek wstydu", a „korek mądrości", skoro za 200 złotych robi się 1000 kilometrów. Trasa Wrocław-Warszawa to niecałe 70 PLN. Nie przeszkadza mi ani brak wspomagania, ani szyberdachu, w kwestii samochodów mam dość proletariacki gust, wolę manual od automatu, podarty welur od wypastowanych skór.

Być może dlatego właściciel pobliskiej myjni, na którą często zajeżdżam, wziął mnie ostatnio za Rosjanina. Podszedł do mnie, gdy odkurzałem auto w dresie i z mocno wschodnim akcentem zapytał:
– A ty chłopak gawarisz pa ruski?
– Nie, nie, ja jestem stąd.
– A myślałem, że swój, wyglądasz jak nasz.
– To miło, że pan tak myśli.
– Mam nadzieję, że nie obraziłem?
– Nie, nie, wręcz przeciwnie.

Polacy, gdyby mogli, to parkowaliby pod drzwiami na wycieraczce. Ja upatrzyłem sobie dogodne miejsce na sąsiedniej ulicy i nie boli mnie, że muszę przejść paręset metrów do swojej klatki. Kiedyś zatrzymałem się w niedozwolonym miejscu pod sklepem, jakiś facet zwrócił mi uwagę, że tu nie można stać, na co ja mu, że „spokojnie, tylko na chwilę". „Widzisz synku, typowy bezmózgowiec z BMW" – zwrócił się do małego chłopca obok.

Reklama

328 używane kiedyś przez niemiecką policję

Od momentu gdy Polskę zalał model E46, BMW stało się jakby bardziej mieszczańskie. Ten model wciąż jest oczkiem w głowie Sebixów, ale jeździ nim również wiele rodzin z dziećmi. Część chamów przesiadła się do Audi, które poza tym, że postawiło na osiągi, to jeszcze stało się marką „premium", a Polacy kochają być ludźmi premium. Fenomem naklejania znaku Polski Walczącej obok wlepek typu „Pussy Wagon" czy „Gas, Grass or Ass" pozostawię bez komentarza, choć bawi mnie, że trafiają na flagowe osiągnięcia niemieckiej motoryzacji, a najbardziej pasowałyby na Lanosa z gazem albo Poloneza Trucka.

Miałem jednak pewne poczucie winy, gdy przez jakiś czas trzymałem pod domem dwa gruzy o łącznej wartości nie przekraczającej siedem tysięcy złotych, a każdy metr wolnej przestrzeni jest tu na wagę złota. Nie jestem jednak osobą, która wsiada do auta by pojechać po pietruszkę do sklepu. Wrocław jest tak specyficznym miastem, że wszędzie dojedziesz samochodem, ale nie wszędzie zaparkujesz. Często lepiej wybrać rower lub autobus i nie tracić swojej młodości w korkach. To w ogóle temat na osobny artykuł (ba, nawet i powieść!), jak to Wrocław od wielu lat nie radzi sobie w kwestiach transportu. Z drugiej strony dopiero z perspektywy kierowcy dostrzegłem, jak wcześniej nieostrożnie jeździłem rowerem po mieście. Konflikt Januszy z cyklistami jest bardziej złożony, niż wybór między karkówką z grilla a kotletem z cieciorki.

Reklama

Obcowanie z handlem furami nauczyło mnie oszczędniejszej eksploatacji, jak i swobodniejszego podejścia do rzeczy materialnych. Nagle okazuje się, że wiele domowych przedmiotów można wystawić na OLX, a ludzie będą się zabijać o stary tapczan i plastikowe krzesła z Ikei.

E30 Alpinweiss-II, fot. Izabela Smelczyńska

Mimo, że cała handlarska infrastruktura opiera się w głównej mierze na internecie, to jest w tym wciąż coś z tej „polskiej wsi spokojnej, polskiej wsi wesołej", z dala od rakowych kampanii viralowych, codziennych memów z politykami PiS-u i nienawistnych wrzutów na Pokemanię. Transakcje zawiera się na żywo i za gotówkę. E36 jakie jest, każdy widzi, trudniej spekulować wartością na zardzewiałych progach, niż na wegańskiej zupie ramen. Połowa sprzedających nie stosuje w opisach zasad interpunkcji, a niektórzy wyraz „półoś" zapisują „pulos". Inni zaś twierdzą, że firmowy emblemat na kierownicy Nardi, to podpis włoskiego hrabiego, który był poprzednim właścicielem auta. Moim ulubieńcem jest jeden pan Grzegorz z Elbląga – król weselnych limuzyn i tanich replik – który za pośrednictwem filmików na YouTubie wystawia na sprzedaż chyba wszystko poza swoją żoną.

Handel samochodami to też prawdziwe okruchy życia. Jakiś czas temu znajomy sprzedał sportowego Nissana stolarzowi spod Poznania. Gość przyjechał w nocy, najnowszym Passatem w tłustej wersji, z trzyosobowym orszakiem. Razem ze swoim mechanikiem byli już nieźle nadźgani, a za kierowców miało robić dwóch młodszych podchujaszczych. „Ale masz farta, gość sra kasą" – powiedział jeden z nich. Jeszcze na drugi dzień był mocno zawiany jak dzwonił. Żalił się, że zostawiła go żona, ale teraz on jej pokaże, spali kapcia pod jej domem i ona zobaczy, że nie jest leszczem. Po raz kolejny odezwał się po dwóch tygodniach, dopiero wtedy wytrzeźwiał i miał okazję po raz pierwszy przejechać nowym cackiem. Pijaki chyba lubią ten model, bo inny agent zgodził się przez telefon sprzedać 350Z po dogodnej cenie, a był wyraźnie w dobrym humorze, a po dwóch dniach się wszystkiego wypierał i twierdził, że auta już dawno nie ma.

Reklama

Zanim sprzedałem E36, fot. Izabela Smelczyńska

Z kupowaniem bywa równie śmiesznie. Miałem okazję poznać listonoszy z Brzegu dorabiających na boku handlem Golfami oraz dresiarzy z Żagania, którzy w trakcie rozmów z klientami kurwowali i rzucali słuchawkami: „Panie, ja nie wiem, ile to pali, to jest małe auto, to pewnie mało pali… kurwa, weźcie te słuchawkę ode mnie bo nie mogę". Customer service leżał u nich po całości. Na spotkanie przyjechali Mercedesem S500 (W220) na lewych gubińskich blachach. Mieli złote łańcuszki, białe skarpetki i reklamówkę z Biedronki, w której przywieźli same zepsute przepływki ze złomu, w nadziei, że chociaż jedna pomoże ożywić strupiałe E38, które wytargali za kilkaset euro z jakiejś zapadłej brandenburskiej wioski.

Za to na opolskiej wsi zawsze spotka się kogoś, kto ma wujka w rajchu. Wujek jest autorytetem dla całej rodziny, bo na czas wymieniał klocki hamulcowe w autoryzowanym serwisie w Monachium. W Polsce już długo nikt tych klocków wymieniać nie będzie. „Z autkiem ciężko się rozstać, ale kredyt nie pyta o zdanie".

Można też przeżyć chwile grozy, gdy jazda próbna zamienia się „konkursową jazdę szrotem". Klimat był taki, że oglądamy prawdopodobnie najtańsze w Europie BMW E36 325, w Skroniowie pod Jędrzejowem, województwo świętokrzyskie. Na podwórku panuje biesiadny klimat, familia siedzi na plastikowych krzesłach, ojciec bez koszulki, dzieci palą papierosy. W pewnym momencie wpada tam chudy szczerbaty koleś w typie mechanika z sąsiedniej wioski. Wygląda, jakby był podstawiony. Coś tam sepleni, że „dawa se pszejedziemy."

Wsiadamy do auta w czwórkę razem z właścicielem, mechanior od razu za kółko. Opuszcza fotel na maksa do dołu, odchyla oparcie, jedna łapa na kierę, druga na lewarek:
– Co robisz – pyta właściciel?
– No co ty kuwa, tak się jeździ beemą, nie?
I od razu pizda, paka pięćdziesiąt po wiejskiej drodze. Cały zawias stuka i puka, kumpel się śmieje, ja się modlę. Zdrowaśki pomogły, bo wysiedliśmy cali. Podziękowaliśmy za przejażdżkę, ale zostawiliśmy tego raka tam, gdzie do tej pory zimował. Po co nam zeswapowane 318 bez progów? To znaczy E36 zawsze się przyda, ale nie prowadzimy kliniki onkologicznej, tylko udajemy młode wilki w baleronach coupe (Mercedes W124).

Efektem ubocznym ciągłego przeglądania ogłoszeń w necie, jest pamięć zaśmiecona dziesiątkami gratów. Co gorsza, rozpoznaję je potem na ulicy: „O to stało miesiąc temu na Allegro za 5400, ale na innych felgach". Moja dziewczyna ma już na to uczulenie i krzyczy jak widzi, że otwieram przeglądarkę z OLX-em. Z drugiej strony powinna się cieszyć, że teraz na ulicy oglądam się za pordzewiałym Fordem Sierrą zamiast techno-czarodziejkami z czarnymi plecaczkami.