Nie tak zwyczajne zdjęcia z byłego ZSRR

FYI.

This story is over 5 years old.

zdjęcia

Nie tak zwyczajne zdjęcia z byłego ZSRR

Co łączy dawne radzieckie republiki z naszym krajem, o podejściu do fotografowania dawnego ZSRR i fotografii dokumentalnej w ogóle opowiadają twórcy polskiego kolektywu Sputnik Photos

Wszystkie zdjęcia dzięki uprzejmości Sputnik Photos

Wyzwolone z jej fartucha Matki Rosji Radzieckiej ościenne republiki – teraz samodzielne państwa – przyciągają ciekawość, wzrok i obiektywy fotografów dokumentalnych. Czy to kwestia wielu wewnętrznych sprzeczności obok siebie, czy uwypuklenia zasad rządzących całym światem, czy kwestia trudnego dziedzictwa – byłe ZSRR jest w centrum uwagi.

W zalewie historii o rosyjskim niedźwiedziu wyróżnia się jednak – zarówno dogłębnością, jak i jakością – zbiorowa praca polskiego kolektywu fotografów dokumentalnych Sputnik Photos.  Wystawa Osad w warszawskim Centrum Sztuki Współczenej podsumowuje ich największy projekt Stracone terytoria, realizowany na terenie byłych republik Związku Radzieckiego w ciągu kilku ostatnich lat.

Reklama

O tym, co łączy dawne radzieckie republiki z naszym krajem, na ile wystawa w CSW jest faktycznie zwieńczeniem ich pracy, o podejściu do fotografowania dawnego ZSRR i fotografii dokumentalnej w ogóle, rozmawiałem z Adamem Pańczukiem i Michałem Łuczakiem, współtwórcami Sputnika.

Czym są Stracone terytoria?
Michał Łuczak: To przede wszystkim historia o państwach, które były częścią Związku Radzieckiego i zyskały niepodległość po upadku ZSRR. W tym roku wypada 25. rocznica tego wydarzenia. Tym co nas popchnęło do rozpoczęcia projektu były nasze wcześniejsze doświadczenia z nowymi krajami: obserwacja ich zależności, czy też prób niezależności, od Rosji. Na dobre rozpoczęliśmy pracę 6-7 lat temu. Co dla nas rzadkie, prawie z marszu mieliśmy też dla tej historii tytuł, który przetrwał przez te wszystkie lata zmieniając i rozszerzając swoje znaczenie. Ostateczny kształt projektu stanowi rozwinięcie naszego podejścia do kolektywnej pracy – nie tylko pracujemy nad tą historią wspólnie, ale też pokazujemy ją jako nasz wspólny głos, naszą wspólną wypowiedź. Wspólną do tego stopnia, że wszystkie wynikające z tej pracy inicjatywy kolektywu, książkowe i wystawiennicze, nie będą podpisane imieniem i nazwiskiem pojedynczego autora. Złożą się na wspólny, spójny komunikat.

Co w poradzieckich terenach przykuwa uwagę – świata i waszą?
Adam Pańczuk: Mam wrażenie że ta uwaga jest skierowana bardzo wybiórczo. A jak już jest, to tę uwagę kieruje Władimir Putin swoimi imperialnymi zakusami. Zaczynając pracę nad projektem nikomu z nas nie mieściło się w głowie, że Krym może należeć do Rosji. Po jego aneksji tytuł Stracone terytoria nabrał nowego znaczenia – można śmiało się pokusić o znak zapytania w domyśle.

Reklama

Na ile jest to opowieść o konkretnych miejscach i czasie, a na ile – zwłaszcza przez oderwanie od kontekstu wprost dokumentalnego – historia o bardziej uniwersalnym charakterze?
Adam: Wydaje mi się, że fotografia dawno straciła moc wskazywania i zmieniania świata. A jak ją miała, to też w bardzo ograniczonym zakresie. Mówię tu o zmianach w sensie globalnym, systemowym, a nie o indywidualnych losach poszczególnych bohaterów – bo takie przypadki się zdarzają. Myślę, że nikt z nas nie jest Don Kichotem i nie ma takiej misji. W moim przypadku chodzi o zwykłą ciekawość, o zobaczenie, zrozumienie miejsca, ludzi, mechanizmów. A to przekłada się na mnie samego, no moje postrzeganie rzeczywistości ludzi, rozwija mnie samego.

Z tych naszych dociekań powstały indywidualne historie, z nich archiwum Straconych terytoriów, z którego zaproszony kurator tworzy własną wypowiedź. Ale ona cały czas jest zakorzeniona w dokumencie, fotografiom towarzyszą bardzo konkretne opisy miejsc i sytuacji. Czyli ten kontekst dokumentalny jest utrzymany. Inaczej sprawa się ma ze sposobem narracji i ułożeniem samych zdjęć. Pozostawia większe pole do interpretacji widzowi.

Michał: Wszystkie decyzje podejmowaliśmy jako zespół. Wystawa w CSW opowiada o doświadczeniu, które wszyscy dzielimy, niezależnie od tego, czy byliśmy w krajach bałtyckich czy w Azji Centralnej. Tym doświadczeniem jest właśnie osad, ślad pozostawiony w tych miejscach przez Związek Radziecki, ślad który jest odczuwalny także poza byłymi republikami ZSRR, także w dawnych krajach satelickich, takich jak Polska – tyle, że pewnie w mniejszym stopniu. Ta mozaika obecnie składa się z zupełnie odrębnych krain politycznych, ale mimo wszystko pozostał ten wspólny mianownik, i to na nim się skupiamy w ramach tej odsłony Straconych Terytoriów.

Reklama

Czyli wystawa w CSW nie jest żadnym całościowym podsumowaniem, tylko raczej pierwszym rozdziałem całej większej opowieści? Michał, wydałeś przed chwilą swoją autorską książkę 11.41, gdzie z Filipem Springerem opowiadacie historię o Spitaku, zniszczonym trzęsieniem ziemi.
Michał: Tak, to jest sedno tej koncepcji. Głos kolektywny nie zamyka nam drogi do pokazywania naszych prac w ramach autorskich prezentacji już odrębnie. Mieliśmy taką umowę, że nie pokazujemy rzeczy zrobionych w trakcie projektu na własną rękę zanim nie zorganizujemy tej pierwszej wspólnej wystawy, żeby odbiorcy mogli zobaczyć w przeważającej większości nowy materiał. Ale teraz, powoli będziemy prezentować swoje własne historie już na własnych zasadach, w sposób znacznie poszerzający kontekst w których do tej pory można było je oglądać chociażby w CSW.

Czy istnieje cos takiego jak poradziecki język symboli i obszar wspólny? Blichtr i splendor, złote klamki, czy raczej potiomkinowskie wsie chowające biedę i pustkę?
Michał: Jest wyczuwalna tęsknota za imperium, o przeszłości słyszy się często w kontekście spokoju i pracy. Kapitalizm w wersji rosyjskiej, który nastał po 91. roku był dla przeważającej części społeczeństwa tragiczny w skutkach. Żyjemy w świecie o dużym rozwarstwieniu i przestrzeń między bogaczami, a resztą stale się powiększa, zaryzykowałbym jednak stwierdzenie, że na terenach byłych republik ZSRR jest to jeszcze bardziej wyraziste, bo wyraźniej widać też, że pieniądz daje władzę, nikt się z tym nie kryje.

Reklama

Podczas waszej pracy nad tym obszarem powstawały inne, duże projekty – chociażby pokazywany już w CSW Sochi Project Roba Hornstry. Jak oceniacie źródło i dalsze losy tej fascynacji współczesnego dokumentu Rosją?
Michał: Sputnik powstał po to, żeby eksplorować ten obszar, wtedy nie miało to nic wspólnego z modą. Wybierając temat, chcesz opowiadać o tym, co ciebie samego interesuje, o czym masz zgromadzoną wiedzę, jakieś pojęcie – wiadomo, im bardziej w to wchodzisz, tym wiesz więcej i chcesz w to brnąć dalej. Myślę, że przez to, że jesteśmy z Polski i mamy doświadczenie komunizmu – nawet ja, chociaż jestem w całym kolektywie najmłodszy – to Rosja i cały ten post-radziecki teren jest dla nas o wiele mniej egzotyczny niż dla kogoś z zewnątrz, z Zachodu. I to chyba widać na naszych zdjęciach w jakiś sposób, mam wrażenie, że udaje nam się przebić przez tę wierzchnią warstwę fotogeniczności, obejść te utarte sposoby pokazywania tego całego obszaru, i czasem, może nawet robiąc mniej atrakcyjne zdjęcia, udaje nam się pokazać coś leżącego głębiej pod powierzchnią.

Adam: Hornstra poczuł absurd sytuacji, tego że w klimacie subtropikalnym, w którym ciężko mówić o jakiejkolwiek zimie, będą zorganizowane zimowe igrzyska olimpijskie. Odbił się od tego i poszedł dalej w cały klimat regionu, szukając dalej kolejnych historii. Siłą rzeczy uwaga świata skupia się teraz na Rosji, i pośrednio byłych republikach. To jest aktualny temat – imperialne, mocarstwowe zakusy są bardzo widoczne. Niedźwiedź się budzi z letargu, wkraczamy trochę w okres Zimnej Wojny bis, jak za Reagana. To też kształtuje całe to zainteresowanie. Sytuacja była klarowna i zamknięta, rozpadł się ZSRR, republiki się rozsypały, terytoria są stracone i koniec. A teraz to co działo się z Krymem, z Donbasem, pokazuje potencjalny znak zapytania, który można by dodać do tytułu.

Reklama

Michał: Nie przypuszczaliśmy, że ta sytuacja będzie się tak zmieniać. To miała być historia wspominkowa, z konkretnym zaczepieniem w przeszłości, z punktem wyjścia w postaci okrągłej rocznicy upadku ZSRR, ale prędkość, z jaką ta cała sytuacja zaczęła się zmieniać trzy, cztery lata temu, spowodowała, że można to odczytywać na jakimś poziomie aktualności, czy dawać sygnały dlaczego teraz to wszystko tak wygląda.

Braliście pod uwagę potencjalne zarzuty o kolonialny charakter takiej pracy? Zachodni fotografowie pokazują kurioza wschodniego świata?
Michał: Trudno wyzbyć się swojego widzenia świata, który kształtuje się w najbliższym otoczeniu i zawsze, jak gdzieś jedziemy to „nasze" jest punktem odniesienia do tego, co widzimy gdzie indziej. Przyjeżdżając z Zachodu na Wschód, do regionu, o którym mówi się u nas, że jest gorzej rozwinięty trudno jest wyzbyć się, przynajmniej w pierwszych odruchach, kolonialnego patrzenia, łatwych ocen i kalek z innych fotografów. Wszystko zależy od wrażliwości i wiedzy odbiorcy.

Jak patrzycie teraz, po doświadczeniu pracy nad Straconymi Terytoriami, na dokument? Można opowiadać jakąś obiektywną prawdę za pomocą fotografii, odtworzyć jakąś konkretną rzeczywistość w sposób zrozumiały z zewnątrz?
Michał: Ostatnie lata są zwrotem w kierunku estetyki fotografii, w ten nowy formalizm, w to, że coś miało opowiadać o czymś, ale nie było w ogóle z tym czymś związane, albo w ogóle nie musiało nic opowiadać. Zauważyliśmy ten zwrot już dwa lata temu na targach UNSEEN w Amsterdamie: to były targi fotografii do wieszania na ścianach, w dużej mierze tej prezentującej formalną, estetyczną stronę. I ludzie, którzy do nas przychodzili, wzdychali – że wow, że wreszcie jakieś miejsce w którym o coś chodzi, że zdjęcia odnoszą się do konkretnych wydarzeń. Mam wrażenie, że teraz jesteśmy u progu renesansu fotografii opowiadającej o świecie w sposób dosyć wyraźny i pozbawiony metafor.

Adam: Problem prawdy jest bardzo subiektywny. Fotografia dokumentalna uzurpuje sobie prawdomówność, ale mało ma wspólnego z obiektywizmem. Sam wybór kadru, wybór momentu, to zawsze jest w stu procentach subiektywne, i tylko udaje jakieś niewinne, prawdomówne oko. Bardziej chodzi tu o intencje autora, o to czy coś jest odwzorowaniem jego spojrzenia. Kiedy mieliśmy wystawę Stand By w Leica Gallery w Warszawie [projekt o Białorusi, obecnie wchodzący w skład archiwum Straconych terytoriów], to przyszła pani z Białorusi i była wściekła, że Białoruś wcale tak naprawdę nie wygląda, że tam jest tyle pięknych rzeczy – i kiedy pojedziesz na Białoruś, to ciężko się z nią nie zgodzić. Piękne krajobrazy, piękne fasady budynków. Ja jestem w tych kategoriach prawdy bardzo ostrożny. Pokazuję mój punkt widzenia, mogę zaingerować w to, co fotografuję, ale potem zgodnie ze sobą opowiadam fotografią o tym, co mnie dotyka w tej rzeczywistości, co jest dla mnie istotne, nie jako jakiś fikcyjny byt, który miałbym obserwować z zewnątrz. W tym się doszukuję prawdy, nie w żadnej dopowiadanej obiektywności fotografii dokumentalnej.

Czy po tych latach pracy jesteście w stanie zaryzykować jakieś generalne opinie o Homo sovieticus – zasadności istnienia tego terminu jako wspólnego mianownika dla dawnych obywateli ZSRR?
Michał: Tego rodzaju sformułowania chyba w ogóle jest trudno definiować. Nie mam ogromnego doświadczenia w pracy na tym terytorium, żeby cokolwiek wyrokować czy generalizować. Wydaję mi się jedynie, że Homo sovieticus już nie istnieje, albo przynajmniej ewoluował i jest w rozkroku między przeszłością a przyszłością, trochę zagubiony w teraźniejszości – ale to akurat aktualnie cechuje chyba również całą zachodnią cywilizację. Jest jednak coś, co spaja nie tylko byłe republiki ale i nasze satelickie kraje, jest jakiś mianownik, trudny do nazwania, pewnie powoli ulega zatarciu, ale istnieje i cechuje naszą część świata – mimo tego iż żyjemy w różnych systemach politycznych i gospodarczych.

Wystawa Osad w CSW Zamek Ujazdowski trwa do 5 lutego 2017