archiwum autora
Wywiady – rzeki Rafała Księżyka to chyba najbardziej reprezentatywne kawałki polskiej biografistyki opartej na dziennikarstwie muzycznym. Świetna, wymagająca tytanicznego przygotowania rozmowa z Tomaszem Stańką, ogarnięcie myślotoku i rozkmin Tymona Tymańskiego, interesujące przedstawienie introwertyzmu Roberta Brylewskiego – “Desperado”, “Kryzys w Babilonie” i “AD/HD” można polecać w ciemno każdemu, kto choć trochę kuma polską scenę. Nic więc dziwnego, że kiedy dowiedziałem się o premierze “Idę Tam Gdzie Idę”, autobiografii (choć przecież tak naprawdę to określenie niezbyt dobrze opisuje wywiad) Kazika, byłem ciekaw, czy można autora “Spalam Się” przedstawić w jakimkolwiek innym świetle; przecież już “Kult Kazika” i “Biała Księga” doskonale opisywały życie i twórczość Staszewskiego. I rzeczywiście, choć wiele wątków pokrywa się z książkami Gnoińskiego i Weissa, to jednak bogate w nowe konteksty “Idę Tam Gdzie Idę” wciąga się błyskawicznie. No ale chyba niczego innego nie można było się spodziewać po kolejnym wydawnictwie naczelnego Playboya.
Videos by VICE
Trzeba przyznać, że w kwartecie rozmówców Księżyka, Staszewski wydaje się być najbardziej normalnym kolesiem. Kazik dużo mówi o swojej sztuce, jednak przede wszystkim pokazuje siebie jako człowieka. Człowieka, który przez cały czas stara się twardo stać na ziemi i który jest raczej niezbyt łatwy we współpracy. Szczerze opowiada o swojej rodzinie, doświadczeniach alkoholowo – narkotykowych, problemach ze zdrowiem czy relacjach interpersonalnych. “Idę Tam Gdzie Idę” przypomina luźną rozmowę dwóch starych znajomych, której możemy przysłuchiwać się z boku. Szkoda tylko, że jakość archiwalnych zdjęć, znacznie ubarwiających dialog, nie jest lepsza.
Ale lektura “Idę Tam Gdzie Idę” prowokuje do szerzego spojrzenia na twórczość Kazika w ostatnich latach. Gdyby ktoś spytał mnie, kiedy Staszewski ostatni raz nagrał dobrą płytę, nasuwają się jednoznacznie niewesołe wnioski. Do głowy natychmiast przychodzą “Ostateczny Krach Systemu Korporacji” i “Las Maquinas De La Muerte”, kilka momentów było jeszcze na “Salonie Recreativo”. Przyjemnie słuchało się piosenek Kurta Weilla i Toma Waitsa, ale wkład Kazika w te płyty – nie okłamujmy się – polegał głównie na odśpiewaniu gotowego już materiału. W tym kontekście w XXI wieku dorobek Staszewskiego wygląda kiepsko.
“Spokojnie”, obie części “Taty”, “Muj Wydafca”, “Porozumienie Ponad Podziałami”, “Oddalenie” (każdy niech doda sobie jeszcze ze dwa tytuły od siebie) to płyty, których wpływu na polską muzykę nikt o zdrowych zmysłach nie zakwestionuje. No ale przecież to historie sprzed mniej więcej dwóch dekad – ileż można katować w kółko to samo? Przy okazji lektury odświeżyłem sobie dawno niesłuchane albumy – i zażarło naprawdę dobrze. Do głowy przyszła mi nawet żartobliwa parafraza Piłsudskiego – Kto za młodu nie słuchał Kazika… No ale nawet w “Lśnij Potęgo Kościołów”, na mocno nierównej “Melassie”, padły słowa co było a nie jest…
Chociaż utożsamianie mizerii Kultu w ostatnich latach tylko z Kazikiem byłoby jawnie niesprawiedliwe – jasne, to przecież głos i niekwestionowana twarz zespołu, jednak oprócz niego w kapeli znajduje się ośmiu muzyków, którzy eksplorują bezpieczne (najprostszym, ale i najlepszym określeniem byłoby po prostu kultowe) rejony muzyki nie robiąc kompletnie żadnego kroku do przodu. No ale wokal Kazika też brzmi, jakby nagrywany był zwyczajnie od niechcenia.
Krytykowanie Kazika w ostatnich latach stało się coraz bardziej powszechne i – niestety – coraz łatwiejsze. Przecież koleś, na którego twórczości wychowywało się kilka pokoleń (truizm, ale jakże prawdziwy) zaczął podejmować nie do końca zrozmiałe decyzje – zarówno muzycznie, jak i wizerunkowo. Kult, począwszy od “Salonu Recreativo”, staje się kopią swoich kopii a ukoronowaniem bryndzy jest wydane w 2013 roku “Prosto”. Forma tekstowa – szkoda gadać. “Ja muszę mieć kutasa na prąd ażebyście panie poczuły go” (“Idiota Stąd”), “W klubie dobre pieniądze zarabiałem, niemal co drugi dzień mecze grałem” (“Nie Chcę Grać W Reprezentacji”), “Zabawa, jakiej jeszcze nie znacie, zabawa, jakiej się nie spodziewacie” (“Opowiadam Się Za Miłością”) – to przykładowe kwiatki z dwóch ostatnich albumów, mniej więcej poziom lokalnego przeglądu kapel rockowych. Ale chociaż koszmarne “Dobrze Być Dziadkiem” od maja 2013 roku zebrało na YouTube zaledwie niecałe 600 tysięcy odsłon (i tylko 2 koła łapek w górę), to jednak zdobycie Platynowej Płyty mówi samo za siebie – sam zresztą mam oryginał na półce.
Z niekultowymi projektami również nie jest najlepiej. Kazik Na Żywo? Fajnie, że po nietrafionym eksperymencie z Deriglasoffem do kapeli wrócił Litza, jednak “Plamy Na Słońcu” to materiał momentami co najwyżej przeciętny i (wyjąwszy “Występ”) najsłabszy w całej dyskografii. Solowe rzeczy? Też, łagodnie mówiąc, bez szału – jak chociażby niezbyt strawne eksperymentowanie spod znaku “41” (choć taki “Stalingrad” to naprawdę dobry numer), czy przynudzanie w stylu “Los Się Musi Odmienić”. Jasne, wydanej w ubiegłym roku “Wiwisekcji” nagranej z kwartetem ProForma słucha się miło (chyba najlepiej trafiające w ucho wydawnictwo Staszewskiego od lat), ale przecież to tylko odświeżone aranżacje doskonale znanych utworów. Do tego na plus na pewno nie działa udział w niepotrzebnych przedsięwzięciach takich jak ostatnie dokonania El Dupy (czego autor “Oddalenia” ma chyba zresztą świadomość) czy “Silny Kazik Pod Wezwaniem”. Dość kwaśnym echem odbiło się też zamieszanie z fanem prowadzącym nieoficjalną stronę internetową (co zresztą dokładnie wyjaśnione zostało w “Idę Tam Gdzie Idę”), czy rzadko aktualizowane i niezbyt przystające do dzisiejszych realiów poglądy na piractwo, które zaowocowały powstaniem prześmiewczej strony Strata Kazika.
Koncerty też trudno jest komplementować. Po pierwsze, nawet będąc rówieśnikiem synów Kazelota trudno oprzeć się wrażeniu zmęczenia materiału. Zróbcie mały eksperyment i wpiszcie w Google “Kult Juwenalia” – wnioski nasuwają się same. Po latach odpoczynku od oglądania Kultu na żywo postanowiłem jednak znowu spróbować. Trochę rozbudził mi się apetyt po bardzo sympatycznym występie w Opolu w 2012 roku, jednak dość mocno rozczarowałem się uczestnicząc w jednym z koncertów kolejnej Pomarańczowej Trasy. Było kompletnie bez ikry a tak naprawdę namiastkę banana na gębie miałem jedynie przy “Paradzie Wspomnień” i “Wódce” – o taki zestaw do zabawy (a szczególnie o drugą piosenkę) bym się raczej nie podejrzewał. Mimo wszystko co roku hale wypełniają się publicznością, dla której oglądanie Kultu stało się już tradycją.
Ale czy autorzy “Prosto” potrafią jeszcze zdobywać jakąkolwiek nową publiczność? Trudno mi w to uwierzyć – no chyba, że chodzi o małolatów, którzy dopiero rozpoczynają swoją przygodę ze słuchaniem takiej muzyki. Pisząc ten tekst odzywałem się do znajomych zadając wyrwane z kontekstu pytanie dotyczące najnowszych dokonań Staszewskiego. Model odpowiedzi był prosty – szacunek, jedna z najważniejszych postaci w polskiej muzie, ale ostatnich płyt nie słucham, na koncercie też nie byłem dobrych kilka lat. Wystarczy też spojrzeć chociażby na Wykop – ogromna większość postów z hashtagiem Kazik dotyczy jego starszego materiału.
Maleńczuk szczerze kiedyś przyznał się do kompletnego braku weny – syndrom wypalenia w przypadku Kazika jest równie widoczny. Utożsamiani przez lata z buntem wokaliści urodzeni na początku lat sześćdziesiątych po prostu stracili pazury. Nie licząc Tomasza Budzyńskiego, który w ostatnicm czasie przeżywa drugą młodość artystyczną (świetny “Rimbaud”, solidna ostatnia Armia, intrygujące eksperymenty przy okazji najnowszego 2 Tm 2,3), tacy panowie jak Muniek, Kukiz czy właśnie Maleńczuk i Kazik zwyczajnie wystrzelali się z muzycznych pomysłów. Ale pomimo braku interesującego materiału Staszewskiemu nie można zarzucić nieszczerości – ani na płaszczyźnie twórczej (bo przecież nigdy nie schylił się po mydło w tanich reklamach ani jawnie komercyjnych featuringach), ani podczas rozmowy z Księżykiem (opowiedział nawet o swojej rektoskopii). A o tym, że Kazik cały czas budzi żywe zainteresowanie niech świadczy fakt, że pomimo jego kiepskiej formy przez cały czas sprawdzam (i nie tylko zresztą ja) co nowego nagrał – choć bardziej już z sentymentu, niż rzeczywiście licząc na coś dobrego.
Kazik to bezapelacyjnie człowiek – instytucja na polskiej scenie muzycznej. Gość, który nigdy nie szczerzył się do mainstreamu, a który stał się legendą rozpoznawalną dosłownie przez wszystkich. Artysta z dziesiątkami świetnych utwórów na koncie, jednak statystycznemu Polakowi kojarzący się głównie z zakatowanymi przebojami typu “12 Groszy”, “Gdy Nie Ma Dzieci” czy “Baranek”. Ale pomimo całego bogatego dorobku błędem byłoby utożsamianie współczesnego Kazika z alternatywą czy undergroundem. Zresztą podpinanie się pod Staszewskiego krzykaczy przeróżnego autoramentu pokazuje tylko siłę jego przekazu – tak jak kiedyś Lepper niecnie wykorzystał “100 000 000”, tak dzisiaj prosystemowi KODziarze wycierają sobie gębę “Hej czy nie wiecie”. Muszę przyznać, że bardzo liczę na konkretną odpowiedź Kazelota w tej sprawie.
W kontekście ostatnich (choć to dość wąskie pojęcie jak na kilkanaście lat nagrywania) płyt Staszewskiego mam bardzo mieszane uczucia i nie do końca wiem jak dziś ugryźć jego twórczość. Przecież to niby ciągle ten sam twórca co w trzech poprzednich dekadach, jednak nie da się nie zauważyć rozmieniania talentu i dotychczasowych osiągnięć na pięciogroszówki (pozdro Janne Ahonen). Gdyby Kazelot odszedł na emeryturę jakieś 15 lat temu, byłby niekwestionowaną legendą i pomnikiem, no ale nikt nie może mówić artyście, kiedy ma dać sobie spokój. Nawet jeśli słuchanie syna Stanisława to w ostatnich latach doświadczenie z gatunku średnio przyjemnych, to po lekturze “Idę Tam Gdzie Idę” jako człowieka polubiłem go trochę bardziej. I chociaż niespecjalnie czekam na najnowsze produkcje Kazika, z czystym sercem mogę polecić jego autobiografię.