Internet zalewają setki filmów propagujących kobiece zjednoczenie w walce z krzywdzącymi stereotypami, opresyjnym szowinistycznym społeczeństwem, kościołem, przestarzałymi regułami zachowań czy skostniałą obyczajowością. Chociaż to niewątpliwy owoc naszego postępu cywilizacyjnego, wciąż można odnieść wrażenie, że jeszcze długa droga do pełnego zrozumienia i poszanowania równych praw dla obu płci.
Tym bardziej że często same kobiety stają po stronie tych „silniejszych” facetów, wspierając ich mizoginistyczne zapędy. Zawsze, kiedy czytam opinie zwolenniczek Korwin-Mikkego, które głośno przyznają, że kobiety są głupsze, wiem, że czują się z tą opinią bezpieczniej – wszakże zostaną poparte przez chłopaków z drużyny, będą mogły zostać w ich obozie.
Nie tak dawno temu byłam świadkiem kłótni, jaka wynikła w komentarzach pod filmikiem promującym poznańską Manifę. Spot pokazywał symboliczną naturalność kobiecego ciała: kilka dodatkowych kilogramów, włosy pod pachami czy niespodziewany okres na basenie. Wiele osób uznało to za coś „obrzydliwego” i „odpychającego”. Dostało się też broniącym ten spot. „Wiadomo, że każda z nas ma okres i związaną z nim awarię lub wyrywa sobie zbędne owłosienie, ale po co o tym mówić”, „Lubię o siebie dbać, zrobić sobie paznokcie i golić nogi, jeśli wy nie lubicie to wasza sprawa”, „Jeśli chcesz być niekobiecym brudasem to powodzenia!” – to tylko niektóre wypowiedzi oburzonych kobiet, które nierzadko były później chwalone przez komentujących to mężczyzn.
Dziewczyny z lajkami od fanów plastikowej kobiecości rodem z telewizyjnych reklam mogły poczuć się dowartościowane. Tyle, że ja widzę w tym ich słabość – to brak pewności siebie i poczucie lęku, które zmuszają nas do rywalizacji i walki o przychylność w patriarchalnym społeczeństwie.
Ile razy usłyszałyśmy, że jesteśmy brzydkie, źle ubrane, nieskromne, grube, głupie, niezaradne czy puszczalskie? Nie znam kobiety, którą by to ominęło. Jak często jednak słyszymy coś takiego od innej kobiety i same gotujemy sobie piekło?
Przez większość życia byłam ciężko zakompleksioną dziewczyną i po latach zdałam sobie sprawę, że nie było to zasługą mężczyzn, ale kobiet. Kiedy przypominam sobie przykre sytuacje z życia, przed oczami widzę własną babcię, mamę, koleżanki z przedszkola, znajome ze szkoły i pracy. Widzę przykłady głupoty i okrucieństwa wynikające z potrzeby dominacji lub leczenia własnych kompleksów kosztem kogoś innego.
MATCZYNA TROSKA
Moja mama miała trudne dzieciństwo. Staram się o tym pamiętać, zwłaszcza gdy ciężko mi wybaczyć jej zachowanie. Jako mój pierwszy i najsilniejszy wzorzec kobiecości starała się za wszelką cenę wpoić mi, że zadbane ciało i schludny ciuch podkreślający figurę sprawią, że moje życie stanie się lekkie i przyjemne. Byłam nagminnie strofowana i poprawiana. Kiedy to nie pomagało, mama robiła mi zdjęcia i pokazywała je ciociom i babciom, by śmiały się ze mnie, jak słabo mi wychodzi bycie „ładną dziewczynką”. Lubiła też powtarzać, że chłopców zdobywa się kokieterią – nigdy przyjaźnią czy rzeczową rozmową.
Przestrzegała mnie też, że kobiety to rywalki w walce o męską atencję więc lepiej nie wchodzić z nimi w zbytnią zażyłość. Pewnie nigdy nie zrozumie, że odrzucanie jej porad było moją próbą chronienia własnej autonomii, co jest taką samą odwagą, jak wyjście na ulicę we własnoręcznie uszytym worku, który nie podkreśla talii.
CNOTLIWA BABCIA
Babcia była kobietą ambitną, chciała się wybić, a za wybicie się uważała wejście w intratny związek z kimś, kto wyniesie ją na społeczne wyżyny. Podjęła wiele prób, ale w większości nieudanych, bo z tak roszczeniowym podejściem trudno jej było znaleźć kogoś, kto szczerze pokocha na całe życie.
Kilka lat temu w ramach lekkiej pogawędki przy stole babcia postanowiła raz na zawsze uciąć drażniące ją przywiązanie córki do ojca. Lekkim tonem zakomunikowała, że moja mama jest dzieckiem z gwałtu a człowiek, którego nazywa tatą, opiekował się nimi jedynie przez jakiś czas. Mama wpadła w rozpacz, uznała, że całe życie była w oczach babci symbolem cierpienia. Przez kolejne cztery lata chodziła do psychologa.
Następny wspólny obiad, w którym brałam udział, przypadł na Dzień Kobiet. Mama wspomniała wtedy, że terapia przynosi efekty i czuje się już lepiej. Wtedy babcia zachichotała i jowialnym tonem rzekła: „Jaka terapia dziecko? Przecież ja żartowałam, tak naprawdę miałam romans, ale szef miał już rodzinę więc kiedy ciąża wyszła na jaw, musiałam szybko znaleźć jakiegoś jelenia, by cię wychowywał”. Wspomnianym jeleniem został mój dziadek, student malarstwa, który był z nią przez 6 lat, bo uwierzył, że to jego dziecko. Zgodził się nawet porzucić dla babci studia, by zostać milicjantem – pracownicy milicji otrzymywali wówczas mieszkania socjalne.
Okazało się, że babcia wymyśliła to kłamstwo, bo w jej mniemaniu gorzej było się przyznać do przedślubnego romansu niż do gwałtu. Można jej współczuć, że jest ofiarą obyczajowego zacofania, społecznych nacisków, by udawać cnotliwą a cudzołóstwo to rzecz jej obca. W końcu tak ją wychowano, powiedziano, że tak trzeba. Tylko psychologowie zbili na mojej mamie fortunę.
BYĆ LUB NIE BYĆ LAMUSEM
Videos by VICE

Ilustracje: Izabela Szumen
W szkole wymyśliłam sposób na zdobycie koleżanek. Dziewczynkom, które nie lubiły szpinaku z ziemniakami, oferowałam zjadanie ich porcji (pani Jadzia niczym cerber pilnowała porządku w kwestii opróżniania talerzy). Układ był taki, że w zamian miały mnie lubić. Nie ugrałam na tym geszefcie przyjaźni tylko ksywkę „Gównojad”. Na szczęście rodzice lubili się często przeprowadzać, dzięki czemu chodziłam do trzech różnych szkół, a niefortunne przezwisko zostało w pierwszej. Zauważyłam jednak, że podział ról żeńskich w każdej nowej klasie, był do siebie bardzo podobny:
– Dwie liderki (ambitne, ładne, bystre, wygadane i zwykle dobrze ubrane).
– Trzy-cztery satelity liderek (nic szczególnego, raczej randomowe dziewczyny, zawsze brzydsze lub grubsze od przewodzącego tandemu, by nie przyćmiewać ich blasku)
– Słabsi gracze, oddane fanki mainstreemowej popkultury, zwykle bardziej wulgarne i przodujące na zajęciach z wychowania fizycznego.
– Potem parę dziwadeł niezdecydowanych co ze sobą zrobić i na szarym końcu klasowy głupek.
W trzeciej szkole z rzędu postanowiłam wykorzystać nabytą już wiedzę i chcąc przetrwać, zakolegowałam się z tymi z początku listy. Czując do siebie wstręt, zaczęłam świadomie gnębić słabszych. Działało jak zaklęcie, zostałam przyjęta do grupy. Poczułam, jak łatwo jest krzywdzić i poczuć słodycz dominacji. Ciężej przychodzi pochylić się nad odmiennością, zrozumieć nietypowe motywy działania, pomyśleć co można zrobić, by pomóc, jeżeli ktoś tej pomocy potrzebuje. Wytrwałam w tym parszywym zachowaniu rok lub półtora aż dotarło do mnie, że osoby, które wyśmiewam, by sama nie być wyśmiewaną, są najfajniejszymi ludźmi, jakich przyszło mi spotkać. To kobiety nauczyły mnie nienawidzić innych kobiet.
Tutaj wszyscy jesteśmy równi. Polub nasz fanpage VICE Polska na Facebooku
Kilka lat temu moja niechęć ustąpiła pewnego rodzaju ostrożnej sympatii. Jednak mimo mijających lat wciąż co jakiś czas dane jest mi obserwować, że mechanizmy wykształcone w piaskownicy nie zanikły w kobiecych relacjach. Wciąż je wykorzystujemy by ustalać hierarchię w grupie i pretendować do miana tej najfajniejszej i bez wad, tej doskonałej.
Starając się walczyć o prawa kobiet, wychodząc na ulice, a następnie kłócąc się o postulaty lub o to, czym dla którejś z nas jest kobiecość, manifestujemy też brak jedności. Bez niej staniemy się w oczach innych wrogimi sobie wariatkami z paranoją, chyba że w porę nauczymy się rozumieć i doceniać siebie nawzajem.