Dziś piłkarska reprezentacja Polski gra kolejny mecz o stawkę z Niemcami. Od czasów Euro 2012 nie było tak dużego futbolowego boomu zarówno w mediach, jak i wśród osób niezbyt zainteresowanych sportem. W końcu wygrana z aktualnym Mistrzem Świata i zarazem pierwsze zwycięstwo z naszymi zachodnimi sąsiadami to byłoby spore osiągnięcie, ale… czy przeciętnego Polaka to tak naprawdę powinno obchodzić?
Może jestem defetystą, ale dlaczego ewentualny awans do przyszłorocznych Mistrzostw Europy we Francji ma być sukcesem, z którego powinienem się cieszyć – malować sobie twarz farbkami, włożyć na łeb koszmarnie brzydką czapkę z rogami i rzucać się sąsiadom na szyję? Świętować fakt, że jakiś typ pochodzący z tego samego kraju, co ja (choć nawet to nie jest już koniecznością) wkopał komuś urodzonemu trochę dalej piłkę do siatki? Jasne, pochodzę z Polski, czuję się Polakiem, ale nasz kraj kojarzy mi się bardziej z wszechobecnymi politycznymi aferami i podkładaniem nóg, niż jakąś wielką jednością. Zawsze jakoś omijała mnie cepeliowa euforia związana ze skokami Małysza czy sukcesami siatkarzy. Może nawet sympatycznie i prestiżowo by było, gdyby kadra awansowała w rankingu FIFA, a któryś z polskich klubów wreszcie zameldował się w Lidze Mistrzów, ale jaki ja – oraz ogromna część rodaków – będę miał w tym interes?
Videos by VICE
Mimo sceptycyzmu, i tak usiądę przed telewizorem. Pewnie po trzecim browarze dojdą nawet do głosu emocje i zacznę mocniej ściskać kciuki za polską jedenastkę.
Uprzedzając zarzuty: nie jestem nastawiony negatywnie do sportu, wręcz przeciwnie – wychowałem się na futbolu. Zresztą, dorastając w latach 90. na szarym blokowisku nie dało się nie być fanatykiem piłki nożnej. Po prowizorycznych boiskach między trzepakami biegały całe stada aspirujących gwiazd. Większość chłopaków z tamtych czasów pamięta przecież wszędobylskie, nieprzepuszczające powietrza i łatwopalne repliki koszulek Juventusu (ja byłem Del Piero), Manchesteru, czy Widzewa. Niemal każdy łączył swoją przyszłość z futbolem, każdy chciał kiedyś strzelać bramki dla reprezentacji – oczywiście nie udało się nikomu. Przeglądając ostatnio albumy piłkarskie sprzed dwóch dekad, których mam w domu mnóstwo, uderzyło mnie romantyczne, bezwiedne hipsterstwo ówczesnych kopaczy. Właściciel efektownego wąsa – Bogusław Cygan ze Stali Mielec – zdobywający koronę króla strzelców, czy Rafał Siadaczka z klasyczną muletą – teraz już nie ma czegoś takiego, wszystko stało się nijakie i zuniformizowane.
Futbol stracił wiele ze swojego romantyzmu i jest kolejnym (bardzo) komercyjnym produktem. Cóż, to oczywistość, takie prawa XXI wieku i rynku – jednak oglądanie dziesiątego w sezonie pojedynku Barcelony z Realem może zwyczajnie zmęczyć. Zresztą, takie spotkania mogę odbierać jedynie w kategorii spektaklu: no bo jak emocjonować się starciem dwóch korporacji i co więcej, utożsamiać się z którąś z nich? Jednym z najgłośniejszych transferów obecnego okienka jest przejście Kevina De Bruyne do Manchesteru City za imponującą sumę 45 mln euro. Owszem, belgijski zawodnik gra na światowym poziomie, ale nie jest to żadne nazwisko z automatu podkręcające emocje i rozpalające wyobraźnie fanów futbolu. Przepłacanie i kreowanie gwiazd niejako na siłę ewidentnie pokazuje, jak bardzo piłka nożna zorientowana jest na pieniądze i że najłatwiej odbierać ją właśnie przez pryzmat kasy.
W Argentynie kult Maradony to prawdziwa religia. Odwiedziliśmy ich święte miejsce:
Trudno nie zauważyć też, że w porównaniu z piłką, na której wychowywało się moje pokolenie, dzisiejsi kopacze są po prostu nieciekawi – ich wygładzone przez PR-owców wypowiedzi, bezpodstawnie zadarta głowa z modną fryzurą, ostentacyjnie zdrowy styl życia, wszystko na kilometr śmierdzi hipokryzją. Nie chodzi o to, żeby łoili wódkę jak Kowal z Mandziejewiczem 20 lat temu, ale żeby stali się czymś więcej niż tylko komercyjnym produktem. Kilka dni temu w osiedlowej piwiarni słyszałem rozmowę starszych panów, którzy niesamowicie emocjonowali się ustawieniem polskiej defensywy i terminarzem Barcelony. Jasne, po kilku piwkach można pogadać ze znajomymi o futbolu, ale żeby wałkować ten temat przez kilka godzin – to już trochę przesada. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że takie ślepe skupianie się na piłce w pewnym wieku śmierdzi banałem. Pamiętam czas, gdy piłkarze byli dla gówniarzy (czyli dla mnie) kimś na miarę mitycznych herosów – na podwórku wymienialiśmy się naklejkami Panini i lataliśmy z plastrami z Bravo Sport na nosach, wierząc że dzięki temu będziemy grać lepiej, niż Marcin Mięciel. W dzisiejszej kadrze najwięcej zagranych spotkań w reprezentacji ma na koncie mój rówieśnik: Jakub Błaszczykowski. To bardzo solidny grajek, ale wieszanie na ścianie jego plakatów, przy jednoczesnym drapaniu się po coraz bardziej siwiejącej głowie – sami przyznacie, dosyć to słabe.
W Polsce bezsprzecznie uważa się futbol za sport narodowy, jednak nie ma to przełożenia ani na statystyki, ani na boisko. Ekstraklasę (bardzo zabawna nazwa, jak na twór tak słabej jakości) oglądało w ubiegłym sezonie w kodowanym paśmie nc+ zaledwie ok. 120 tys. widzów. Do tego Mistrz Polski pokazuje, ile naprawdę jest wart przegrywając 5 z 7 pierwszych meczów nowego sezonu, a w walce o Ligę Mistrzów bezsilnie odbijając się od przeciętnego FC Basel. Z każdym rokiem czuję coraz mniejszą satysfakcję z oglądania piłki nożnej, ale – o zgrozo – nadal w weekendy regularnie włączam mecze (nawet takie hity jak Górnik Łęczna kontra Śląsk Wrocław). I, co gorsza, nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, czy to kwestia długoletniego przyzwyczajenia, czy może jednak pasji.
Zabierając się do pisania, chciałem skrytykować bezrefleksyjne kibicowanie i to, co w skrócie nazwać można modern football. Mimo wszystko, podczas oglądania starych piłkarskich roczników i jutubowych wspominków, z mojej twarzy nie znikał uśmiech. Doszedłem do wniosku, że futbol jest trochę jak była dziewczyna – sympatycznie po latach wrócić do starych zdjęć czy nawet wyjść na godzinkę na piwo, ale czy trzeba robić z tego jakieś wielkie halo? Mimo sceptycyzmu, i tak usiądę przed telewizorem. Pewnie po trzecim browarze dojdą nawet do głosu emocje i zacznę mocniej ściskać kciuki za polską jedenastkę. Ale mając w pamięci świetny sezon NBA uwieczniony emocjonującymi finałami, perspektywa oglądania kopiącego się po głowie Thiago Cionka (gdyby ktoś nie wiedział, to nasz reprezentacyjny obrońca) udającego, że z reprezentacją Nawałki łączy go coś więcej, niż posiadanie polskich pradziadków, wywołuje mały zgrzyt.