Kochani rodzice, dziękuję wam za zniszczenie mi życia

Autor jako dziecko.

Artykuł pojawił się oryginalnie na VICE Wielka Brytania.

Siedząc ostatnio u terapeutki, zdałem sobie sprawę, jak beznadziejne jest moje życie. Gdy pojawił się temat rodziców, doszedłem do wniosku, że właściwie nigdy nie byłem z nimi emocjonalnie związany. Nie chciałem jednak narzekać, bo to ja powodowałem większość problemów. Terapeutka stwierdziła, że życie moich rodziców musiało być podobne do mojego, ponieważ ludzie z niską samooceną nie potrafią być szczęśliwi, tak samo jak ich dzieci, które nie wiedzą, że mogłyby żyć inaczej.

Videos by VICE

Gdy myślałem o tym później, wszystko zaczęło nabierać sensu. Na kartce papieru narysowałem dwie linie. Jedna opisywała życie rodziców od momentu moich narodzin, a druga – moje życie po wyprowadzeniu się z domu. Obie linie wyglądały dokładnie tak samo. Gdy wróciłem do terapeutki, zapytałem, jak mogę uwolnić się z tego ciągu. Problem stanowiła oczywiście niska samoocena, więc jedynym rozwiązaniem byłaby samoakceptacja.

Terapeutka stwierdziła, że to idealne rozwiązanie.

Gdy urodziłem się w roku 1987, moi rodzice mieszkali w kawalerce. Kawalerka to i tak za dużo powiedziane – tamta dziura z zatęchłą wykładziną i kiblem bez prysznica nie powinna mieć w ogóle statusu mieszkania. To miejsce, delikatnie mówiąc, nie nadawało się, by wychowywać tam dziecko. Również dla moich rodziców dzielenie sypialni z niemowlakiem nie było przyjemne. To nie był dom, do którego chciało się wracać po pracy, czyli po malowaniu domów i siedzeniu na kasie w markecie.

Oczywiście, że chcieli więcej od życia, ale ich sytuacja finansowa była wtedy chujowa. Jedynym powodem, dla którego jeszcze żyli, byłem ja. Gdy wynajęli dom w szeregowcu, chociaż na chwilę zniknął kompleks spowodowany biedą, ale nawet wtedy moja mama spieprzyła sytuację, pakując mnóstwo pieniędzy w remont, a w rezultacie utopiła nas w długach. Patrząc z perspektywy czasu, ta kobieta miała wielki problem z pewnością siebie, który zakrawał na chorobę psychiczną. Po remoncie zapraszała ludzi, których nie widziałem od kilku lat, bo chciała usłyszeć od nich jakąś pochwałę.

Współlokatorzy, z którymi dzieliliśmy szereg, nie lubili nas za dążenie do wyższych celów. Chwilę po skończeniu remontu nasze drzwi zostały obrzucone kamieniami, a w skrzynce pocztowej pojawiły się śmieci. Potem sąsiedzi zaczęli pić piwo w naszym ogródku na tyłach domu i zastraszyli mnie do tego stopnia, że ponownie zmieniliśmy adres. Nie minęło wiele czasu, a nasza część domu została kompletnie zniszczona. Ktoś się wkradł, połamał meble w drobny mak, a na ścianach rozsmarował gówno. Ten opis przypomina raczej metody gróźb stosowane przez klany morderców, a nie przez rodzinę, która nie wyróżniała się niczym szczególnym poza sadzeniem marihuany w ogródku. W takiej sytuacji mogliśmy jedynie odejść stamtąd na zawsze, wydać jeszcze więcej pieniędzy na kolejny dom i modlić się, byśmy już nigdy więcej nie mieli do czynienia z takimi dupkami.

Autor w swoim mieszkaniu w Niemczech.

15 lat później przeprowadziłem się ze swoją dziewczyną do Niemiec, wynajęliśmy tam mieszkanie przez internet. Na samym początku mieliśmy gdzieś, że to miejsce okazało się kompletną dziurą, ale gdy nadeszła jesień, wszystko było zniszczone w stopniu wprost proporcjonalnym do beznadziei naszego życia. Prysznic sam decydował, kiedy ma lecieć woda gorąca, a kiedy lodowata. W toalecie utworzyła się półka, która zatrzymywała na sobie gówno, dzięki czemu można było je dokładnie obejrzeć. Kolejnym gwoździem do trumny okazała się wentylacja. Ptaki upatrzyły sobie tam idealne miejsce na gniazdo. Chcieliśmy od życia więcej, tak samo jak moi rodzice, gdy byłem młodszy. Wyprowadziliśmy się więc do Dublina, co było głupim posunięciem, ponieważ z dnia na dzień wszystko dla nas podrożało. Mogliśmy znaleźć lepsze mieszkanie w Berlinie, ale jakoś nikt o tym wtedy nie pomyślał.

Przynajmniej mieliśmy ładny dom i… niemiłych współlokatorów. Para dzieląca z nami lokum unikała płacenia czynszu, nigdy nie sprzątała, niszczyła sprzęty i jeszcze miała o to do nas pretensje. Żeby zapomnieć o problemach, kupowaliśmy kompletne badziewie, np. garnki i poduszki, co doprowadziło nasz budżet do jeszcze większego upadku. „Chcieliśmy, żeby Alcatraz było przytulnym miejscem, ale to niemożliwe” – wkurwiony napisałem tak do właściciela, który w odwecie wypieprzył nas na bruk. W tamtej sytuacji nie mieliśmy wyboru, musieliśmy natychmiast wynająć kolejne mieszkanie. Gdyby nasza wyprowadzka była planowana, na pewno znaleźlibyśmy coś tańszego. Stwierdziłem jednak, że nie będę się przejmować i zapewniłem swoją dziewczynę, że dodatkowe koszty nie stanowią dla mnie żadnego problemu.

Autor przeprowadza się do pierwszego domu swoich rodziców.

Znalazłem się dokładnie w takiej samej sytuacji co moi rodzice po zaciągnięciu kredytu. W drugim domu po pewnym czasie też zaczęto odcinać nam internet, telewizję i kablówkę. Zaczęły się do nas dobijać wkurwione firmy odpowiedzialne za ubezpieczenie samochodu, zostawiając na sekretarce miliony wiadomości, ponieważ moja mama nie chciała nawet odebrać telefonu. O dziwo, mój ojciec przynosił wtedy do domu o wiele więcej pieniędzy niż wcześniej. (W tamtym okresie sytuacja ekonomiczna Irlandii znacznie się poprawiła. Moja emigracja była niestety spowodowana jej pogorszeniem). To w żaden sposób nie polepszyło jednak naszej sytuacji, ponieważ mama rozkochała się w drogich rzeczach. Poniekąd chciałem, żeby przestała to robić, ale nie potrafiłem też odmówić, gdy kupowała mi kolejne niepotrzebne, ale trochę fajne gówno.

Mój ojciec nie widział żadnego innego wyjścia z tej sytuacji, poza wygraną w totka. Pochodził z biednej rodziny, więc twierdził, że niezależnie, czy rozjebiemy te pieniądze, czy wydamy je na rachunki – i tak będzie chujowo. Nie zgadzałem się z nim i wyobrażałem sobie, co można by za to kupić poza zamrażarką, poza szopą, w której można trzymać tę zamrażarkę, poza ogródkiem, w którym można trzymać szopę, i poza domem. W ten sposób rzeczywiście można spędzić całe życie, pracując tylko dla jednej zamrażarki, która wpadła w oko podczas wizyty w sklepie z elektroniką.

Nie mogłem jednak narzekać, w końcu sam przyłożyłem do tego rękę. Wiedziałem, że przyzwalanie na taki stan rzeczy nie jest zbyt rozsądne, ale nie zapominajmy, że byłem wtedy tylko nastolatkiem. Chciałem zaimponować kolegom, nie potrafiłem zrezygnować z tych wszystkich prezentów. Przyrzekłem sobie, że nie popełnię w przyszłości błędów moich rodziców, nie planowałem życia ponad stan.

Po roku w naszym wspaniałym apartamencie ani ja, ani moja dziewczyna nie mieliśmy grosza przy duszy. Każdego miesiąca zostawało nam tak mało, że nie wiedzieliśmy, jak podzielić koszty, mogliśmy sobie pozwolić jedynie na wegetację, normalne życie stało się niemożliwe. Tak samo jak moi rodzice wydawaliśmy mnóstwo pieniędzy tylko po to, by nie mieć żadnej styczności z dupkami, ale w końcu nikt z nas nie był w stanie znieść braku pieniędzy. Z momentem odejścia mojej dziewczyny zrozumiałem, że tak naprawdę unikaliśmy jedynie samych siebie.

To było jak zderzenie z betonem. Przez trzy lata pogoda w Niemczech była tak kiepska, że znudziliśmy się przebywaniem we własnym towarzystwie. Wydawaliśmy mnóstwo pieniędzy nie tylko na wynajem i meble, ale również na rozrywkę. Większość czasu spędzaliśmy, pijąc w barach po to, żeby do minimum ograniczyć czas spędzany wspólnie. Gdy skończyły nam się oszczędności, nie mogliśmy już sobie pozwolić na spędzanie czasu ze znajomymi, nie chcieliśmy też wkurwiać się na współlokatorów. Całą złość i niezadowolenie mogliśmy wyładować jedynie na naszym związku.

Zastanawiam się, czy to samo zdarzyło się moim rodzicom. Czy w pewnym momencie chcieli z sobą zerwać i czy mogło być to spowodowane nowotworem materializmu. Zastanawiam się też, czy byłem przyczyną tego, że się nie rozstali.

Autor po śmierci swojej matki.

Gdy moja mama zachorowała na prawdziwy nowotwór, komornik rozpoczął już procedurę odbierania nam domu. Okazało się jednak, że jej stan jest terminalny, więc zgodnie z prawem nasz kredyt został pokryty przez ubezpieczenie. Sprzedaliśmy dom i wprowadziliśmy się do babci. Marzenie moich rodziców się spełniło. Żyli jak zwycięzcy kumulacji w totku, choć tylko przez dwa lata, do śmierci mojej mamy.

W takich okolicznościach ciężko mi obwiniać ich o cokolwiek. Życie nie pozwoliło mojej mamie nawet spokojnie umrzeć. Śmierć prześladowała ją na każdym kroku, kilka razy myśleliśmy, że to koniec, ale jakoś z tego wychodziła. Gdy odeszła, tata nie miał do niej żalu. Został sam, bez grosza przy duszy, ale to i tak nie miało znaczenia, bo odeszła kobieta, którą kochał. Nie mógł dać jej tego, czego potrzebowała, więc starał się dać jej chociaż to, czego chciała.

Zerwałem ze swoją dziewczyną, bo nie mogłem dać jej pieniędzy – dałem jej to, co mogłem: wolność. Gdy poznałem ją w wieku 20 lat, chcieliśmy mieć kogoś przy duszy, baliśmy się samotności. Minęło sześć lat, a nasz światopogląd całkowicie się zmienił: teraz samotności potrzebowaliśmy.

Czy moja terapeutka ma rację? Czy żyję w ten sam sposób co moi rodzice i dlatego doprowadziłem do rozpadu swojego związku? Czy całe moje życie jest takie gówniane, bo mam niską samoocenę, nie potrafię podejmować racjonalnych decyzji i podświadomie dążę do własnego upadku? Patrząc na powyższe dowody, ciężko się z tym nie zgodzić, ale z drugiej strony łatwiej zwalić winę na kogoś, niż wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Moja eks starała się pokochać mnie bardziej niż ktokolwiek na świecie, ale nawet ona ugięła się pod ciężarem moich głupich decyzji i uciekła.

Od sześciu miesięcy jestem kompletnie spłukany i mieszkam z babcią. Mój pokój to sypialnia, w której spędziłem lata, gdy moja mama była chora. Zmarła w pokoju naprzeciwko. Tam też miałem swój pierwszy raz z moją eks, w tamtym pomieszczeniu nocowaliśmy podczas świąt, urodzin i odwiedzin. Byłem samodzielnym facetem, teraz czuję się jak 28-letni nastolatek.

Kilka dni temu rozmawiałem ze swoją mamą. Gdy żyła, nigdy nie byłem wobec niej tak szczery jak teraz. Prosiłem o pomoc. Nie o pieniądze, pieniądze wrócą. Prosiłem, by powiedziała mi, jak – do kurwy nędzy – mam żyć! Nie chcę myśleć o dalszym niszczeniu własnego życia. Chciałbym w końcu siebie zaakceptować, ale czy to oznacza, że najpierw powinienem sobie wybaczyć? Co mam zrobić z ludźmi, którym zawdzięczam istnienie? Tak, mam żal do rodziców, ale nie tylko za to, czego od nich nie dostałem. Mam do nich żal również za to, że nie potrafili cieszyć się życiem. To prawda, kochali mnie i dlatego wpoili mi przesłanie, że w życiu zawsze może być lepiej. Dzięki temu jestem odporny na niepowodzenia i nie poddaję się. W tej chwili jest mi to bardzo potrzebne.

Nie potrafię jednak sobie wybaczyć. Moje poczucie własnej wartości nadal jest niskie, ale staram się nad tym pracować, terapia i pisanie są w tym przypadku bardzo pomocne. Czuję, że przede mną jeszcze daleka droga do kompletnej wolności. Wiem natomiast, że to, co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Życiowe doświadczenie inspiruje nas i umacnia każdego dnia. W rezultacie osiągamy cele, o których nawet nie marzyliśmy. Nie twierdzę, że czułbym się lepiej, gdyby moi rodzice całkowicie olali cele w życiu, gdybym wiedział, że będę mógł o tym napisać. Przyszłości nie da się jednak przewidzieć – skąd miałem wiedzieć, że zostanę dziennikarzem. Kocham pisać – to jedyne, co zostało mi po odejściu dziewczyny.

Może pewnego dnia pokocham siebie tak, ja kocham pisanie. Do tego czasu będę pisał, bo to prawdopodobnie najlepsza rzecz, którą robię w tej chwili w swoim życiu.

Śledź Jamesa na Twitterze.