Krzysztof Słyż – Arachnophobia Records: “Nie interesuje mnie działanie na pół gwizdka”

Archiwum gościa

Nowy cykl Noisey poświęcony szeroko rozumianej muzyce ekstremalnej – Czarcia Zapadka – inaugurujemy rozmową z twórcą jednej z najprężniej działających i najszybciej rozwijających się polskich wytwórni dedykowanych temu, co w świecie dźwięków z piekła rodem jest najwyższej próby.

Videos by VICE

Przed wami hegemon Wszechpotężnej Arachnophobia Records, Krzysztof Słyż – wydawca tak znamienitych projektów jak Odraza, Entropia, Pogavranjen, czy In Twilights Embrace. Specjalnie dla Noisey czaruje, tumani, przestrasza i opowiada, jak prowadzenie niezależnego labelu wygląda w Polsce od kuchni strony.

Noisey: Może zacznijmy od tego, na czym skończyliśmy naszą ostatnia zupełnie prywatna rozmowę. Jakim cudem facet, który ma stałą dzienną pracę, dzieciaki i babę na karku jest w dzisiejszych czasach udźwignąć jeszcze i własną, wciąż rozwijającą się wytwórnię?
Krzysztof Słyż: Nie mam pojęcia. Ale tak zupełnie serio, prowadząc własną działalność i siedząc te pół dnia na tyłku przed komputerem, jakoś mogę to połączyć. Czyli księgować ludziom dokumenty, a w tym samym czasie nawijać przez telefon z artystami, grafikami, tłoczniami, odpisywać na maile itd. Wszystko prócz pakowania paczek, bo to akurat robię jak już dzieci pójdą spać. Właściwie to pakowanie paczek jest najbardziej czasochłonne, ale przy tej skali działalności spokojnie można być ojcem, mężem, właścicielem biura rachunkowego, wytwórni płytowej i trollem internetowym.

Jak to się wszystko w ogóle zaczęło? Wiem, że nie błąkasz się po rubieżach tej naszej sceny od wczoraj, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych zdarzało mi się czytywać twoje teksty tu i ówdzie. Czy już wtedy pojawiły się pierwsze nieśmiałe myśli, by wystartować z własnym labelem?
Zawsze chciałem mieć wytwórnię. Poniekąd też dlatego, że wiązało się to z posiadaniem dużej ilości płyt. Niemniej w latach dziewięćdziesiątych sobie mogłem tylko pomarzyć. Jedna sprawa to koszty tłoczenia płyt i samego ich nagrania w studio, bo wbrew pozorom były wtedy dużo większe, a druga, że jako student czy człowiek na początku kariery zawodowej nie mogłem sobie na to pozwolić. Wbrew temu, co się mówi, internet zadziałał bardzo ożywczo na rynek muzyki niszowej, więc na stare lata postanowiłem nie tylko spełnić swoje młodzieńcze marzenia, ale też jako księgowy zwyczajnie sobie policzyłem i stwierdziłem, że ma to ekonomiczny sens. Nie zamierzam odżegnywać się od czynnika finansowego, na pewno chęć zarabiania dodatkowych pieniędzy na tym, co się lubi, też miała wpływ. Dwa lata temu przeprowadziliśmy się z żoną i dziećmi na wieś, pojawiło się miejsce na trzymanie większej ilości płyt i tak Arachnophobia Records w listopadzie 2013 pojawiła się na rynku.

Na pewno solidnie przygotowałeś się do startu własnej wytwórni od strony teoretycznej, ale zastanawiam się, czy w okresie jej istnienia zdarzyły ci się jakieś niespodziewane przeciwności, czy kłopoty, o których w zyciu nie pomyślałbyś, że mogą się przydarzyć. Teoria to jedno, a praktyka zupełnie inna para kaloszy.
Kłopoty techniczne przede wszystkim w nierozumieniu tego slangu z tłoczni i drukarni. Zupełnie nie wiedziałem o co im chodzi. No i słabo umiem w internety jak każdy stary człowiek. Ale parę płyt i już pojąłem te dziwne pojęcia, cmyki, pantony, wykrojniki, również dzięki życzliwości bardzo dobrych kolegów, którzy pomogli w wielu sprawach. Trudności też mam jak jest termin, wszystko zaplanowane co do sekundy jak w tourbooku z Left Hand Sounds, a tu psuje się jakiś jeden trybik, którym zazwyczaj jest czynnik ludzki i cały misterny plan idzie w piach. Chociaż też niepotrzebnie się spinam nawet o jeden dzień opóźnienia lecz jakoś powoli walczę sam ze sobą i staram się nabrać większego luzu i dystansu do siebie i tego co robię.

Wspomniałeś o tym, że sieć ożywczo zadziałała na rozwój muzyki, co na pewno pozytywnie wpłynęło na rozwój niezależnych wytwórni. Ale jest też drugi czynnik, o który chciałem wspomnieć. Można powiedzieć, że pięknie wstrzeliłeś się w koniunkturę na rodzimą niezależną muzykę ekstremalną (szeroko rozumianą). Nie można już ignorować faktu, że w zestawieniach najbardziej komercyjnych mediów pojawiają się płyty wykonawców takich jak Mgła czy Stara Rzeka. Miałeś nosa, czy to po prostu przypadek? Pytam, bo wiele osób nawet z mojego kręgu trafiło na twoje płyty po tym, jak o polskim black metalu zaczęły pisać duże tytuły.
Na pewno wydaję to, czego sam najbardziej lubię słuchać i to co mi się podoba. Co oczywiście nie znaczy, że to jedyny czynnik. Tak jak wspominałem, czynnik ekonomiczny też jest istotny. Ja jestem pod tym względem dosyć ostrożny i widząc klapę finansową na horyzoncie raczej się wycofam, niż w to pójdę. Ale chyba za bardzo odbiegam od pytania… Nie śledzę za bardzo rynku poza własną niszą tak naprawdę. Wiem, że internety głównego nurtu mocno hajpują Mgłę, Furię, Thaw. Odraza też zaistniała w jakimś stopniu poza ramami undergroundu. Z tym otwarciem się mainstreamu na black metal to czasem jest śmieszno i straszno, jak jakiś modny tytuł upatrzy sobie i daje propsy jakiemuś średniemu zespołowi, który nie gra ani nic nowego, ani nie wybija się poziomem. I później jest dużo śmiechu jak się czyta o nowatorstwie w kontekście kapeli, która gra to samo, co Mayhem dwadzieścia lat temu.

Dziś mainstream może głaskać muzykę ekstremalną, jutro może ją ignorować, różnie to może być. Jednak wiele niszowych zespołów tak naprawdę sprzedaje większe ilości płyt niż jakieś gwiazdy z Pudelka czy Dzień Dobry grające muzykę dla Janusza i Haliny, którzy nie są przecież klientami sklepów muzycznych. Tak więc moim zdaniem media przymykać oczu na to nie powinny. Mogę się założyć, że Mgła sprzedała więcej płyt niż Marina Łuczenko, a jednak to nie o Mgle się tyle pisze.

Podoba mi się niezmiernie, że jako wydawca nie boisz się poruszać tematów związanych z finansami – mało tego, stwierdziłeś przecież, że prowadzenie wytwórni może się w Polsce udać i opłacać. To dosyć ożywcze, bo multum szefów nieżelaznych polskich labeli w ostatnich latach płakało, co bywało miejscami irytujące, że się nie da, że to są straty, że to tylko hobby, bo niby da się tego traktować w innych kategoriach. To co mówisz zadaje temu kłam.
To chyba tak jak w każdej innej działalności. Jednemu się uda budka z kebsem i będzie dobrze zarabiał na niej, a inny zamknie interes. Moje założenie od początku było takie, że ma się udać i nie ma innej opcji. Ale żeby się udało to się nie wydaje płyty i nie czeka aż ktoś ją zauważy i kupi. Na każdy mniejszy lub większy sukces trzeba jednak zapracować. On sam nie przyjdzie. Wiesz, nie chcę brzmieć jak jakiś guru i daleki jestem od wygłaszania wspaniałych rad, bo przypominam, że Arachnophobia działa dopiero dwa lata i ciągle się uczę. Niemniej dziwię się strasznie, kiedy ktoś pakuje pieniądze w jakąś płytę, nie robi z nią zupełnie nic, a później płacze, że rynek do dupy.

Inna sprawa też, że często wydawcy pakują pieniądze w asłuchalne i niesprzedawalne gówno. Internet daje nieograniczone możliwości jeśli chodzi o promocję, nawiązywanie kontaktów i nic, tylko z tego czerpać. Niektórzy narzekanie mają we krwi, nie mówię tylko o wydawcach, ale o ludziach, którzy wydają jęki rozpaczy, że interes kompletnie im nie idzie, nic się nie opłaca, a w tym samym czasie kupują córeczce samochód za dwieście paczek. Oczywiście to samo mogę powiedzieć do siebie przed lustrem, bo też nigdy nie jestem zadowolony tylko mówię, że zawsze mogłoby być lepiej.

Gdzieś w czeluściach internetu przeczytałem, że masz nietypową strategię wydawniczą – nie przesłuchujesz podsyłanych Ci materiałów demo. Czy to znaczy, że by wydać swój hord pod szyldem Wszechpotężnej trzeba zostać twoim fumflem – albo podesłać ci z promówką kratę dobrej, schłodzonej wódki? Zastanawiam się przede wszystkim czy to prawda, a jeśli tak, czy nie boisz się, że któregoś dnia przegapisz jakąś czarną perłę, której później będziesz zazdrościć innemu labelowi.
Oczywiście jest ryzyko, że mogę coś przegapić czego później będę żałował, w pełni zdaję sobie sprawę. Lecz jakoś tak wyszło, że to z reguły ja wychodzę z inicjatywą wydania komuś płyty. W życiu przesłuchałem bodajże cztery materiały promocyjne z tych, które dostałem. Jako ciekawostkę mogę dodać, że pierwszą promówką którą dostałem jako istniejący już na rynku wydawca był debiut Odrazy. W mocno surowej jeszcze wersji. Właściwie to prawie zawsze tak jest, że to ja wychodzę z inicjatywą wydania. Zespoły, które same się odezwały jako pierwsze i wydałem im płytę mogę policzyć na palcach jednej ręki. Może wydawać się z boku, iż dworuję sobie mówiąc, że wydaję tylko kolegów, ale to teraz chyba już reguła. Zawsze łatwiej dogadać się z kolegą, osobą co do której ma się pewność, że jest bardzo utalentowana, że nadajemy na podobnych falach i że nie odstawi jakiegoś śliskiego numeru, że po przeczytaniu wywiadu z nim nie będę się chował ze wstydu i mamrotał “co za wstyd, jakiego idiotę wydałem”.

Jest paru ludzi wśród moich kolegów, co do których mam sto procent pewności, że ich nowa płyta czy też nowy projekt będzie urywał nogi przy samej dupie. Zresztą zupełnie w ciemno zdecydowałem się na ostatnie płyty Abusiveness, Entropii, Ulcer czy Thy Worshiper. Chociaż wiadomo, że zespoły te mają już jakiś dorobek. Zupełnie w ciemno wziąłem też Eerie wychodząc z założenia, że jak Marcin tam położył wokale to musi być to rzecz warta wydania. Jakby nie była, to by nie położył. Proste (śmiech). I tak planów mam multum. Multum też utalentowanych kolegów. Jest z czego wybierać i na szczęście nie muszę słuchać 666 słabych płyt by trafić na perełkę.

W tym momencie przypomniały mi się zresztą negocjacje z zespołem Ulcer. Odzywa się do mnie Łukasz, że robią nową płytę, a ja mu na to jedno słowo: chcę. On podsumował też jednym: deal! I później mogłem wysmarować newsa: Po długich negocjacjach zespół Ulcer dołączył do Arachnophobia Records. Po prostu z kolegą możesz zrobić to w ten sposób, szybka piłka, bez zbędnego pierdolenia i szesnastostronnicowych umów. Wystarczy wzajemne zrozumienie i zaufanie.

To rzeczywiście wiele ułatwia. Ale czy rzeczywiście jest tak kolorowo? Nie musisz rzucać od razu mięchem, ale serio nie zdarzyły ci się nieprzyjemności w związku z decyzjami wydawniczymi? Ze ktoś dał ciała, materiał był nie na poziomie etc etc Jesteś dumny ze wszystkich swoich bachorów jednakowo?
Jeśli nawet coś nie wyszło tak jak trzeba to mogę mieć pretensje tylko do siebie. Tak jak mówiłem ciągle się uczę, niestety również na własnych błędach, chociaż rzecz jasna wolałbym na cudzych. Oczywiście, że nie każda płyta wydana przeze mnie reprezentuje ten sam poziom, nie każda też została tak samo ciepło przyjęta przez recenzentów i kupujących jak Odraza, Eerie czy In Twilight’s Embrace, ale nie każda miała ku temu potencjał. Często przez to, że była mocno niszowa, zbyt nietypowa albo znowu zbyt typowa. Zdarzyło się też, że ja sam dawałem dupy i podejmowałem nietrafione decyzje promocyjne. Jednak żadnej z wydanych przez siebie płyt się nie wstydzę, każdej lubię słuchać. Ale oczywiście jednych słucham częściej, innych rzadziej. Nieprzyjemności czy rzucania mięsem na razie nie było, ale przecież wszystko przede mną (śmiech).

Swoją drogą, a propos tych nieszczęsnych promówek – zauważyłeś, że wraz z wzrostem zainteresowania wytwórnią, ilością wydawanych przez nią materiałów etc., również i młode zespoły zaczęły z czasem zasypywać cię coraz większa ilością materiału demonstracyjnego?
No właśnie nie, pewnie moja strategia gadania w kółko, że wydaję tylko kolegów przyniosła żniwo w postaci braku demówek. Zresztą nie dalej jak dzisiaj jeden z kolegów wspomniał, że jakaś kapela mu mówiła, że Słyżowi nie wysyłali, bo on tylko kolegów wydaje. Cały czas przychodzą jakieś linki do bandcampa z Ameryki Południowej i Azji, fizyczne promówki też się trafiają. No, ale nie chodzi mi o to, by wydawać zespoły, których nikt nie chce, tylko takie, o które muszę bić i które nie muszą wcale niczego rozsyłać.

A statystycznie rzecz biorąc większym zainteresowaniem cieszą się twoje wydawnictwa w Polsce, czy poza jej granicami? Nie mogę też nie zapytać o największy sukces komercyjny labelu, co w sumie trochę się łączy z poprzednim pytaniem.
W Polsce zdecydowanie, Arachnophobia za cienka w uszach, by za granicą się jakoś specjalnie rozpychać. Chociaż dystrybutorzy z zagranicy biorą chętnie moje płyty, sami się dopytują, więc zapewne im też schodzą. Cieszy mnie też to, że mam już klientów z takich krajów jak Japonia czy Australia, którzy kupują w ciemno wszystko co wydaję. Nie zdradzę tajemnicy jeśli powiem, że debiut Odrazy to największy sukces, ale to chyba było widać od razu po premierze płyty. Powodzenie “Esperalem Tkane” było mi bardzo potrzebne, dało potężnego kopa jeśli chodzi o rozwój wytwórni i otworzyło wiele drzwi w kwestiach promocji i dystrybucji.

Czy sukces komercyjny Odrazy wiąże się dla ciebie również z sukcesem artystycznym tego wydawnictwa? Czy masz może jakąś inną płytę w katalogu, która być może została nieco gorzej potraktowana przez odbiorców, ale jesteś niesłychanie dumny, ze udało ci się wypuścić ją w świat?
No to chyba tak jest, że jak jest duży szum wokół zespołu, same ochy i achy w recenzjach, a na forach dla frustratów podśmiechujki, że gówno totalne, to materiał dobrze się sprzedaje. Do schematu, o którym mówisz chyba pasuje Sigihl. Ale wydając tak dziwaczny i trudny materiał nie spodziewałem się, że mimo bardzo pozytywnych recenzji zostanie on hitem sprzedaży, a “piosenki” z tej płyty staną się wielkimi metalowymi przebojami (śmiech).

Zastanawiam się, jak ci internetowi frustraci zareagowali na twoje stwierdzenie, że dążysz do tego, by Arachnophobia była najlepszą wytwórnią w kraju. Pewnie kilka osób się nieźle zapowietrzyło. Swoją drogą, podoba mi sie to hasło. Nikt przesadnie skromny daleko nie zaszedł w tym biznesie.
Wiesz, ja mam chyba jakieś schorzenie umysłowe z tym, że od dzieciaka musiałem być najlepszy i każda porażka to był dla mnie niesamowity dramat. Porażkę, czyli bycie w innym miejscu niż pierwsze, bycie drugim przeżywałem strasznie. Może trochę ze mnie zeszło powietrze, gdy skończyłem studia. No ale kwestię wytwórni traktuję śmiertelnie poważnie i ambicjonalnie. Oczywiście poważnie w sensie poważnego podejścia do spraw promocji, terminowości, jakości, co do której mam pierdolca. Tak jak wspominałem wcześniej, nie interesuje mnie działanie na pół gwizdka, wydawanie płyt po to, by je wydać i by sobie leżały w garażu. To ma hulać na pełnej kurwie.

Rzeczywiście założenie było takie, że Arachnophobia ma być najlepszą wytwórnią w kraju i ten cel ciągle jest aktualny. A że buńczuczne i nieskromne? No cóż, dla mnie ważniejsze jest to, że teraz udzielam ci wywiadu; że dziennikarze, których szanuję doceniają wydawane przeze mnie płyty; że szanowane przeze mnie zespoły chcą się u mnie wydawać. Fakt, że jakiś randomowy znawca napisze w internetach, że Arachnophobia to gówno nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia.