FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Justin Bieber gwiazdą rocka, na którą czekaliśmy

Możecie go nie lubić, nie wierzyć w jego autentyczność, a nawet bez pardonu wykrzyczeć światu na YouTubie, że jest największą tragedią w dziejach muzyki.
Ryan Bassil
London, GB

By Ryan Bassil

Pewnego dnia strumień świadomości Liama Gallaghera wygaśnie i przestanie poić prasę muzyczną  drogocennym płynem. Tego dnia świat rozejrzy się za nową pyskatą gwiazdą rocka, którą będzie można do woli besztać i krytykować, i która ubarwi trochę technicolorem nasze monochromatyczne życie. Ale kto zdoła udźwignąć ten ciężar odpowiedzialności? Dave Grohl zajęty jest odgrywaniem wcale niegłupich akordów na międzynarodowych imprezach muzycznych, Radiohead to stare dziady, które pokłócić się mogą co najwyżej o wyższość jednego programu do edycji muzyki nad drugim, a z kolei świeżynki na gitarowej scenie – powiedzmy Bastille czy The 1975 – mają w sobie tyle buty, co łyżka stołowa.

Reklama

Możecie go nie lubić, nie wierzyć w jego autentyczność, a nawet bez pardonu wykrzyczeć światu na YouTubie, że jest największą tragedią w dziejach muzyki. To nie zmieni jednak faktu, że Justin Bieber będzie właśnie tą nową gwiazdą rocka. Gdy inne nastolatki kminią, jak ugotować spaghetti bolognese bez pomocy mamusi, Bieber wydaje swoje ciężko zarobione 130 milionów dolarów na małpki i inne zwierzątka, bezkarne walenie fotografów po mordzie i generalnie ignorowanie wszelkich zasad etykiety, które wyniósł kiedyś z obozu promującego wychowanie w trzeźwości dla dzieciaków podjaranych Disney Channel. To właśnie on jest nowym bad boyem światowej sceny muzycznej, który, jakby to inteligentnie ujął Kanye, aż „ocieka sosem Swagu”.

Mówię to wszystko całkiem poważnie. Rozumiem jednak, że do niektórych przemawiają jedynie suche fakty. Proszę bardzo. Sięgnijmy po definicję gwiazdy rocka według słownika Urban Dictionary: „to gość, który jeździ po całym świecie, żeby grać swoje piosenki, a tłumy fanek traktują go jak jakiegoś boga. Po koncertach rucha groupies gdzie popadnie, bierze narkotyki, a później jedzie na kolejny koncert. Stary… czemu nie jestem gwiazdą rocka?”.

Brzmi znajomo? A to dlatego, że Bieber spełnia wszystkie kryteria powyższej definicji. Przez ostatni rok zagrał w ponad 50 różnych krajach, rzekomo palił trawę z Lil' Twistem, a także, gdyby wierzyć plotkom, został ojcem dziecka 27-letniej fanki. Czyli robi wszystko, na co ma ochotę. Na przykład…

Reklama

Pluje na swoich fanów. W ten weekend do sieci wyciekło powyższe zdjęcie, na którym Biebz podobno pluje na ludzi z hotelowego balkonu. Chyba nie można wyobrazić sobie lepszego świadectwa rock'n'rollowego pozerstwa niż plwocina spływająca na zastęp wpatrzonych w ciebie nastoletnich dziewcząt, dzięki którym zarabiasz na chleb i samochody.

Weźmy też na przykład jego stosunek do prasy. Kiedy mówię o gwieździe rocka, wcale nie mam na myśli Jaya Z finalizującego intratny kontrakt z firmą telekomunikacyjną, ani Micka Jaggera, który  za możliwość pooglądania go przez lornetkę wyłudza od fanów równowartość mojej tygodniowej pensji. Myślę raczej o Jacku Lydonie rzucającym kurwami na antenie, czy o Tomie Waitsie porobionym w trzy dupy w publicznej telewizji. Podobnie jak tych panów, Biebera charakteryzuje absolutna wyjebka, i to nawet pomimo jego mainstreamowego statusu. Szczyl jest zdolny do wszystkiego: może np. spowodować uliczny armagedon, by pogadać sobie w cztery oczy z paprazzi, albo wymachiwać na nich łapami, a jeśli akurat jedzie swoim Ferrari, lepiej usunąć mu się z drogi. Dorośli załatwiają sprawy inaczej, wiadomo, ale z drugiej strony wolę oglądać taką, bądź co bądź interesującą, gównażerię, niż czytać, jak Kings of Leon po raz setny wałkują trzy ugrzecznione wypowiedzi na krzyż.

Wcale nie twierdzę, że Bieber to Keith Richards wersja 2.0, ale młody przynajmniej od czasu do czasu pozwala sobie na jakieś krzywe akcje, gdy np. próbuje wyjebać się w kosmos, albo gdy przygarnia (i porzuca) zwierzątka co rusz to innego gatunku. Biebz kopnął już w tyłek między innymi zagrożonego wyginięciem małego śnieżnego leoparda i równie małego chomika, Paca, którego podarował Bogu ducha winnej fance. Nikt nie łamie serca tak dotkliwie, jak gwiazda rocka.

Reklama

Tak jak Amy Winehouse i Pete Doherty, niegdyś wielkie gwiazdy, których nie ma już wśród istot czujących, Bieber uwielbia spóźniać się godzinami na koncerty i wkurzać rodziców, których dzieciaki muszą przecież wstać rano do szkoły. A czyż nadrzędnym celem w życiu gwiazdy rocka nie jest przypadkiem wkurzanie rodziców? Ale Bieber to więcej niż spóźnianie się na koncerty, czy nawet bojkotowanie festiwali na farmie – pozdro dla Wiley'ego. To również sikanie do wiadra i pokazywanie środkowego palca politykom, co tylko potwierdza moją teorię, że Biebz ma świetny rock'n'rollowy potencjał.

Nawet jeśli nie uważacie Boyfriend za kawałek, o którym N*Sync mogliby tylko pomarzyć, to Justin ze swoimi pięcioma albumami na szczycie listy Billboardu, wszechobecnością jego nazwiska zarówno w mediach, jak i przy stole obiadowym, oraz postawą, która krzyczy: „jestem niegrzeczny i robię, co mi się kurwa podoba”, jest wprost idealnym kandydatem na gwiazdę rocka, której wszyscy tak bardzo potrzebujemy. Liam powiedział kiedyś: „Justin Bieber zawsze może na mnie liczyć. Każdy, kto spóźnia się na koncert dwie godziny ma u mnie plusa”.

Obserwuj Ryana na Twitterze: @RyanBassil

KOLABORACJA. ŁUKASZ ZIĘTEK

MIASTO DUCHÓW

TOP 10 FIKCYJNI FOTOGRAFOWIE