FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Hipslang, czyli jaram się turbo tym biforem część 1

Gdy ostatnio usłyszałam, jak koleś mówi, że był na afterze po pogrzebie, musiałam się upewnić, że chodzi mu o stypę. W wyniku tego epizodycznego zdarzenia zaczęłam jednak myśleć i doszłam do wniosku, że hipsterskiego slangu nie należy już ignorować.

Ilustracja: Marcin Ponomarew

Gdy ostatnio usłyszałam, jak koleś mówi, że był na afterze po pogrzebie, musiałam się upewnić, że chodzi mu o stypę. W wyniku tego epizodycznego zdarzenia zaczęłam jednak myśleć i doszłam do wniosku, że hipsterskiego slangu nie należy już ignorować. Jest to potężny walec lingwistyczny, który na gruncie angielszczyzny i w ramach szybkiego rozpowszechniania się mód językowych na fejsbuku opanował nasze życia. Hipsterski slang wyrósł na gruncie mowy prymitywnej, dresiarsko-hiphopowej i okraszony licznymi anglicyzmami osiągnął swój obecny charakter: pretensjonalno-ironiczny.

Reklama

After - kluczowe hasło w hipsterskiej mowie, które przeżarło pokoleniową świadomość. Kiedy już daleko ci do imiżu z jakim wyszedłeś z domu, gdy wszelkie upośledzenia mimiki i kolorytu twarzy uczestników klubowej integracji dla postronnego obserwatora czynią z nich bandę zombie w kolorowych szmatkach, zazwyczaj nadchodzi moment konsternacji. Ta dramatyczna chwila, której towarzyszą fałszujące werble, sprowadza się do pytania: "To gdzie jedziemy na after?", bo kwestia "czy" już raczej nie podlega dyskusji. Towarzystwo kończy zazwyczaj u kogoś w domu ku zgrozie bogobojnych sąsiadów, chlejąc do oporu, a później śpią na szmatach w korytarzu slalomem między butami i okrywają twarz ręcznikiem, ale to tylko jeśli gospodarz nie ma wanny. Osobiście staram się nie afterować, a jeśli już to robię, stosuję prostą zasadę - kiedy czuję, że mam ochotę zasnąć w kącie i jak magnes przyciąga mnie kocyk dla psa, to uciekam do domu. To jest właściwy moment. Żaden inny.

Bifor - to w skrócie okazja do najebania się po taniości w domu albo w jakiejś poważanej knajpie, co by na imprezę wejść już w pełnej glorii i z odpowiednią, chwiejną nonszalancją. Bifor pomaga zacieśnić nadszarpnięte nudnym życiem więzi, zintegrować się i porozmawiać pełnymi zdaniami, które gdy już raz zastąpi je bełkot nie powrócą aż do rana, podobnie jak wszystkie te bezcenne refleksje na temat różnic kulturowych pomiędzy białym a aborygenem. Na klasycznym, domówkowym biforze pije się często dwa święte hipsterskie trunki, wiśniówkę i cytrynówkę, torujące drogę do świetnej zabawy, której niestety polegli już nie doświadczą. Bo oczywiście są też polegli, czego się spodziewaliście? Zawsze warto mieć pod ręką kocyk i wiaderko.

Reklama

Chuj - chuj występuje w nieskończonej ilości wersji i konfiguracji, których wymieniania się nie podejmę; jako dziedzictwo narodowe jest pod ochroną. Najlepiej sprawuje się jako "huj" żyjący dziko w środowisku murów i ścian, a zaraz za nim plasuje się jego młodszy brat "no i chuj", którego pojawienie się jest zazwyczaj uzasadnione zawodem i poczuciem chwilowej bezradności. Słabo współpracuje z alkoholem, co daje do zastanowienia, dlaczego jest tak lubiany.

Disować - kiedy disujesz, po prostu nie lubisz, nie wpuszczasz czegoś w swoją orbitę zajebistości, nie uznajesz, krzywisz się na to. Disować znaczy też zamachnąć się ciętą ripostą, uciąć gadkę, spławić. Można więc disować siebie nawzajem, ale żebyśmy się zrozumieli: od naprawdę silnych negatywnych uczuć jest hejting.

Do oh! - ten popularny okrzyk wziął się podobno z Simpsonów, chociaż dla mnie jest jak czknięcie przy przełykaniu "kurwa" na rzecz bycia zajebistszym, lepszym i bardziej do przodu niż którakolwiek z twoich sznurówek. Oznacza dezaprobatę i jest już zaliczany w poczet manieryzmów.

Event - wydarzenie kulturalne albo impreza, na której dochodzi do niejednej jakże ważnej wymiany zdań oraz spojrzeń. Dobry event to taki event, który reklamuje się na fejsie. Patrzysz kto będzie i już wiesz czy warto. Proste?

Hajp - znaczy szum. Jeśli jest na coś hype, to znaczy że mamy do czynienia ze zjawiskiem dziejowym, przynajmniej do następnego miesiąca. Hype oznacza, że zdobyło się rozgłos, jest się na najwyższych szczeblach popkulturowej zadymy. Korona niestety ma tendencję do ciążenia i tak gatunki muzyczne, podobnie jak trendy odzieżowe czy miejsca spotkań, spadają w rankingu w zastraszającym tempie, pozostawiając swoich prawdziwych bezinteresownych fanów samotnymi i zdezorientowanymi. Wyhajpowany znaczy zajebisty, ale miewa często znaczenie ironiczne. Słowo to opisuje zazwyczaj osobę, która podąża za muzycznymi, odzieżowymi i ideologicznymi modami albo po prostu na swój indywidualny, jednostkowy, subiektywny sposób pragnie być modna, przez co czasami naraża się na śmieszność. Śmiali ci się kiedyś z butów? Lać na nich, ty i tak wiesz najlepiej.

Kac kupa - gdy twój zwieracz z rana chce śpiewać bluesa. Przychodzi nieoczekiwanie i nie da się jej zatrzymać. Jest prawdziwym żywiołem i jednym z głównych powodów, dla których lepiej budzić się we własnym łóżku.

Kozak - coś jakby luj, ale nie do końca. Kozak jest przede wszystkim określeniem rzeczy i zjawisk budzących spontaniczny zapał, kiedyś na przykład o kawałkach dubstepowych można było tak powiedzieć, ale teraz podobno dub is dead i pije gdzieś z Zedem smutne shociki. Nikt nie wie gdzie jest motor.

Lajkować - kolejny czasownik o proweniencji fejsbukowej. Idzie w parze z dislajkiem i ułatwia dzieciom epoki internetu wyrażanie emocji. Jeśli coś na fejsbuku wzbudza w tobie przyjemne uczucia, skojarzenie, podryg nostalgii albo niesprecyzowaną litość, klikasz Like Button i właśnie wtedy lajkujesz. Lajkować możesz też w życiu codziennym, jak na przykład mama zrobi ci dobrą kanapkę albo spodoba ci się broda kolegi. Lajkowanie jest dobre dla zdrowia psychicznego, więc idź i lajkuj ile wlezie.

Luj - z pierwotnego, pejoratywnego określenia na żula, którego oddech jest jak złota żyła czystego etanolu, luj stał się określeniem raczej pieszczotliwym. W "Lubiewie" Witkowskiego luj był synonimem prawdziwego mężczyzny, dla którego połówka wódki zapita garem zupy to co najwyżej skromne śniadanie, i takiemu lujowi wszystkie pedałówki pragnęły obciągnąć choćby i kosztem dostania w ryj. Natomiast obecnie, gdy prawdziwi awanturnicy wymarli i ostała nam się tylko Lisbeth Salander, lujem określa się mniej więcej hipsterskiego żula: dobrze ubranego jebakę, któremu czasami w nocy zdarza się wyrżnąć w słup telegraficzny. Jego bohaterstwo polega mniej więcej na tym, że mało je i dużo pije, a czasami nawet napierdala się z drzewem.