FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

Rozwód po dwudziestce

Kilka pokoleń temu chajtanie się po dwudziestce było dość powszechne. Teraz to wyjątki. Co dziwniejsze, przybyło też sporo młodych ludzi przed trzydziestką, którzy są już po rozwodzie

Według statystyk coraz trudniej znaleźć bratnią duszę. Obecnie w Stanach Zjednoczonych zawiera się rekordowo mało małżeństw, bo młodzi odkładają tę decyzję na później. Kilka pokoleń temu chajtanie się po dwudziestce było dość powszechne. Teraz to wyjątki – tylko około 10 proc. Amerykanek i 6 proc. Amerykanów poniżej 24. roku życia bierze ślub. W niektórych dużych miastach zawarcie związku małżeńskiego przed trzydziestką uważa się za zbyt pochopną decyzję.

Reklama

Co dziwniejsze, przybyło też sporo młodych ludzi przed trzydziestką, którzy są już po rozwodzie. Popkultura wmawia nam, że po dwudziestce powinniśmy szukać drugiej połówki. Ale co, jeśli okaże się, że jednak do siebie nie pasujecie?

Poniżej przedstawiamy historie trzech anonimowych osób z różnych środowisk. Bohaterowie opowiadają nam, dlaczego tak młodo wzięli ślub, jak wyjaśniają nowym partnerom i partnerkom, że są już po rozwodzie, oraz jak wyglądał ich powrót do bycia singlem.

Rozwodnik nr 1

Wiek: 29 lat

Wiek w dniu ślubu: 24

Wiek po rozwodzie: 27

Moją byłą żonę poznałem w bazie piechoty morskiej Camp Pendleton koło San Diego w Kalifornii. Oboje byliśmy w marines i stacjonowaliśmy w barakach. Często ją widywałem. Powoli zaczęliśmy się spotykać i chodzić na randki (kolacje, kino itd.). Miałem 24 lata, od jakichś trzech lat służyłem w wojsku. Ona miała 20 lat i była tam od roku. Wszystkie nasze randki odbyły się na terenie bazy.

Dość szybko zaczęliśmy rozważać małżeństwo. Po zaledwie miesiącu już żartobliwie rozmawialiśmy o ślubie. Od razu się w niej zakochałem i wiem, że ona czuła to samo. Myśleliśmy, że podejmujemy dobrą decyzję. Mieliśmy też dodatkową zachętę: żołnierz mieszka w bazie i dostaje wynagrodzenie co dwa tygodnie. Ale małżeństwa mogą się przenieść do mieszkania na wojskowym terenie lub dostać dodatkowe pieniądze na mieszkanie poza bazą. Kilka tysięcy dolarów miesięcznie to niezła motywacja. W marines żołnierze są podzieleni według płci i muszą przestrzegać ścisłego planu dnia, w którym nie ma zbyt wiele czasu na życie społeczne. Więc przeprowadzka i możliwość życia w prawdziwym związku były bardzo kuszące.

Reklama

Oświadczyłem się bez pompy i niespodzianek. Nawet nie przyklęknąłem. Siedzieliśmy w jej sypialni, wręczyłem jej tani pierścionek i po prostu zapytałem. Teraz nie pamiętam nawet daty. Pobraliśmy się dwa miesiące po oświadczynach, wszystko potoczyło się bardzo szybko.

Najpierw byliśmy podekscytowani, ale to uczucie minęło zaraz po ślubie. Znaleźliśmy mieszkanie blisko Oceanside w Kalifornii, ale nie mieliśmy pojęcia, co dalej. Nie byłem gotowy na taką zmianę stylu życia. Po czterech miesiącach mieszkania razem moja służba dobiegała końca. Myślałem o podjęciu pracy w wojsku. To dałoby mi poczucie stabilizacji, żona też tego chciała. Jej wciąż pozostało jeszcze 2,5 roku służby.

„Oczywiście to był zły pomysł. Skończyłem jako kolejny słupek w statystykach"

Wróciłem jednak do cywila i moje życie od razu się zmieniło. Wcześniej każdy mój dzień był zorganizowany, a teraz nagle miałem wolny czas, więc nie wiedziałem, co robić. Zarejestrowałem się jako bezrobotny i zapisałem do szkoły. Miałem dwadzieścia parę lat i dostawałem rządowe pieniądze, chociaż imprezowałem i nie pracowałem. Żona wciąż była w wojsku i prowadziła to szablonowe, militarne życie. A ja nie miałem już kolegów wśród żołnierzy. Teraz zadawałem się z ćpunami i chodziłem na koncerty, jak to w południowej Kalifornii. Moja żona też nagle zaczęła przejawiać nowe zainteresowania – jeździła na motorze i chodziła do barów z muzyką country. Gdy się poznaliśmy, świetnie się dogadywaliśmy, a osiem miesięcy później mieliśmy już zupełnie inne plany i pasje. Z tego powodu się rozstaliśmy.

Reklama

Jakiś rok po ślubie złożyliśmy wniosek o separację, rozwiedliśmy się kilka lat później. Po separacji postanowiliśmy pozostać małżeństwem do końca jej służby, żeby nadal mogła zajmować swoje mieszkanie poza bazą i otrzymywać pieniądze. Obyło się bez kłótni i krzyków.

Wtedy od razu zacząłem się spotykać z innymi laskami. Chodziłem na randki i uprawiałem seks, z kim popadnie. Z jedną dziewczyną związałem się nawet na cztery miesiące. Małżeństwo i separacja nie zatruły mi życia, wciąż byłem młody. Chociaż ludzie w moim wieku nie przywykli jednak do sypiania z kimś, będąc po rozwodzie. Lub, co gorsza, w separacji. Pamiętam, jak powiedziałem o tym pewnej dziewczynie, a ona się wściekła. Wtedy pomyślałem: „Stary, musisz to załatwić i wziąć rozwód, inaczej będzie się to za tobą ciągnąć".

Nadal rzadko opowiadam o moim małżeństwie i rozwodzie, bo w Stanach to wciąż temat tabu. Szczególnie w małych miasteczkach albo miejscach na odludziu, w których rodziny są ze sobą bardzo blisko. Młodzi, bardziej związani z poprzednim pokoleniem, mają jeszcze większe poczucie winy. W dużych postępowych miastach wpływa na ciebie otoczenie, nie liczy się, jakie życie wiedli twoi rodzice. Ja mam to szczęście, że ludzie z mojego otoczenia nie są bezkrytyczni wobec starszych. Piętno, jakim naznacza się rozwodników, powinno zniknąć razem z końcem tych pokoleń.

Ale w głębi duszy przez długi czas byłem sobą rozczarowany. Nie posłuchałem mądrości rodziców i innych odpowiedzialnych dorosłych, którzy mówili mi, że „pochopne zawieranie małżeństwa w młodym wieku to zły pomysł". Oczywiście mieli rację – to był zły pomysł. Skończyłem jako kolejny słupek w statystykach.

Reklama

Przeczytaj: TURCZYNKOM GROZI ŚMIERĆ Z RĘKI MĘŻA, GDY CHCĄ SIĘ ROZWIEŚĆ

Rozwódka nr 2

Wiek: 25 lat

Wiek w dniu ślubu: 23

Wiek po rozwodzie: 25

Jestem dość nietypową osobą. Dorastałam w poliamorycznej społeczności, która podróżowała po Europie autobusem. Teraz jestem doulą – wspieram kobiety podczas ciąży i porodu. Na pewno postrzegam monogamię i małżeństwo inaczej niż większość osób. Ale i tak wyszłam za mąż.

Latem 2013 roku przyleciałam z Londynu do Nowego Jorku do klientek. Przyszłego męża poznałam niedługo po przyjeździe. Nasz związek prawie od razu stał się bardzo poważny. Już po pierwszej randce czułam do niego coś silnego, jak nigdy dotąd. Spotykaliśmy się niemal codziennie przez miesiąc, ale potem musiałam wracać do Europy – czekała tam na mnie praca. Zanim wyjechałam, wyznał mi miłość. Potem odwiedzał mnie w Londynie, gdzie – jak się później okazało – zaszłam w ciążę.

Znów przyleciałam do Nowego Jorku i porozmawialiśmy o małżeństwie na poważnie. Po powrocie dowiedziałam się o ciąży. Przekazałam mu wieści, a on stwierdził, że nie wie, co zrobi, jeśli urodzę to dziecko. Ja z kolei nadal chciałam wziąć ślub i miałam ku temu trzy powody: bardzo go kochałam, byłam ciężarna oraz potrzebowałam wizy, żeby pracować w Stanach i być przy nim.

Pobraliśmy się w lutym 2014 roku, niecałe sześć miesięcy po pierwszym spotkaniu.

Wzięliśmy ślub zimą, a nasz związek zaczął się rozpadać wiosną. Nie przestałam go kochać, ale wydarzyło się kilka rzeczy, które sprawiły, że nie mogliśmy być razem. Na przykład: naciskał na aborcję. Nigdy nawet nie rozważałam takiej możliwości. To zupełne przeciwieństwo mojej pracy. Nie chodzi o wstyd czy krytykę aborcji, po prostu nie podobało mi się, że ktoś mnie do niej zmusza. Mój mąż wyraził się jasno – jeżeli urodzę dziecko, on nie będzie nas utrzymywać. Pieniądze nie miały dla mnie znaczenia, ale w sferze emocjonalnej to on mną rządził.

Reklama

Oczywiście wszystko było o wiele bardziej skomplikowane. Małżeństwo i zielona karta go stresowały, bo zagrażały jego pozycji. A mnie z kolei stresowała aborcja, ponieważ byłam doulą, pomagałam dawać życie, a nie je odbierać. Dlatego latem 2014 roku ogłosiliśmy separację, ale nie rozwiedliśmy się, bo wizę mogłam dostać dopiero po określonym czasie życia w związku małżeńskim.

Ten okres bardzo mnie wyniszczył, czułam, jakbym straciła część siebie. Cierpiałam i pewnie przelewałam swój ból na innych. Czasem reaguję zbyt emocjonalnie, ale potrafię też być bardzo namiętna i władcza. Po separacji spałam, z kim tylko chciałam i kiedy chciałam. Właśnie taki tryb życia prowadziłam przed ślubem. Ci ludzie mieli uczucia, a ja to ignorowałam. Swoje uczucia też olewałam, bo nie rozprawiłam się z bólem.

„Przyznanie się do separacji czy rozwodu to porażka"

Nowym kochankom mówiłam, że wciąż jestem mężatką. Jednych to denerwowało, innych kręciło. Dla tych drugich to było coś nowego, taka podniecająca atrakcja. Ale nie mogłam powiedzieć moim ciężarnym klientkom, że moje małżeństwo się rozpadło. Przyznanie się do separacji czy rozwodu to porażka. Nie obchodziło mnie, co pomyślą ludzie, z którymi się spotykałam. Ale pracuję z parami, które właśnie zakładają rodzinę, pomagam im przy porodzie. Moje nieudane życie rodzinne mogłoby ich zniechęcić.

Dwa lata po pierwszym spotkaniu i jakiś rok po separacji w końcu się rozwiedliśmy. Gdybym wytrzymała trochę dłużej, mogłabym dostać zieloną kartę na 10 lat. Ale były mąż zniszczył mi życie i codziennie ponoszę konsekwencje jego decyzji. Wspomnienie tego związku zawsze będzie dla mnie ciężarem. Teraz czuję się już o wiele lepiej, potrafię przyznać, że straciłam najlepszego przyjaciela. Jednak nadal boli, wciąż dźwigam brzemię.

Reklama

To doświadczenie traktuję jako próbne małżeństwo, chociaż dla mnie było to coś znacznie więcej. Mam nadzieję, że kiedyś znów wezmę ślub i urodzę dziecko. Sama idea małżeństwa wydaje mi się jedynie czysto praktycznym rozwiązaniem, ale wierzę w miłość i związki, które mogą przetrwać wiele lat. Gdy poznam już właściwą osobę, będę o wiele mądrzejsza.

Rozwódka nr 3

Wiek: 24

Wiek w dniu ślubu: 18

Wiek po rozwodzie: 19

W marcu wyszłam za mąż. To w zasadzie mój drugi związek małżeński, chociaż pierwszy nie był formalny [Teksas uznaje konkubinat za małżeństwo, nawet bez ślubu kościelnego czy cywilnego. To tzw. common-law marriage – red.]. Mieliśmy po 18 lat i zaszłam wtedy w ciążę. Ze strachu zaczęłam traktować swojego chłopaka jak męża. Bałam się samotności i zamiast uporać się ze swoimi lękami i emocjami, stałam się przerażoną ofiarą. Utknęłam z facetem, który nie pozwalał mi prowadzić samochodu, pracować, uczyć się ani nawet spotykać ze znajomymi, chociaż sam miał inne panienki i często zostawiał mnie w mieszkaniu. Kontrolował wszystko, a ja się nie sprzeciwiałam. Odciął mnie od mojej małej rodziny, żeby nikt nie widział, jak mnie traktuje.

Rok po narodzinach córki postanowiliśmy wziąć ślub. Kupił mi drogi pierścionek, żeby się przechwalać, ile wydał, ale nie było romantycznych oświadczyn. Dwa tygodnie przed planowanym ślubem, gdy nasza córeczka miała rok, zdradził mnie po raz ostatni. W końcu mu się postawiłam, a on wyrzucił mnie z dzieckiem na bruk. Nie miałam wykształcenia i wszystkiego się bałam. Nie wiedziałam, jakie prawa mi przysługują, więc nawet nie walczyłam. Zostawiłam wszystko i odeszłam. W dniu, w którym mieliśmy się pobrać, urządziłam nawet imprezę i świętowałam z przyjaciółmi, że udało mi się uwolnić.

Reklama

Nawet nie rozmawialiśmy o rozwodzie. Wystarczyło, że przez pół roku nie podpisywałam się jego nazwiskiem i zarejestrowałam swój nowy adres. Wtedy Teksas już nie uznawał nas za konkubinat.

Miałam 19 lat i wstydziłam się swojej przeszłości. Myślałam, że jestem bezwartościowa i nie miałam ochoty na kolejny związek. A przynajmniej tak sądziłam.

Odnowiłam kontakty ze znajomymi, od których odciął mnie mąż. Jeden z kolegów szczególnie starał się zwrócić moją uwagę. Ciągle próbował się do mnie zbliżyć, a ja przed nim uciekałam. Chciał być częścią mojego życia i wychowywać ze mną córkę. Wciąż próbował zdobyć moje zaufanie i uczucie. Nie rozumiałam, dlaczego uważał, że jestem tego warta, ale jestem mu za to bardzo wdzięczna. Najpierw powiedziałam, że nigdy nie będziemy się umawiać, bo nie chciałam zostawiać dziecka z opiekunką. Postawiłam warunek, że jeśli chce się ze mną spotykać, musi też być ojcem dla mojej córeczki.

Ku mojemu zdziwieniu nie tylko się zgodził, ale odparł, że inaczej sobie tego nie wyobraża. Więc na randki chodziliśmy do tanich, rodzinnych knajp, kin, parków, muzeów, zoo i oceanarium – wszędzie, gdzie mogliśmy zabrać dziecko. To niebywałe, ale on zachowywał się przy nas zupełnie naturalnie. Chyba właśnie tak powinna wyglądać prawdziwa rodzina. Mój poprzedni związek był zupełnie inny, wtedy postępowałam jak ofiara syndromu sztokholmskiego.

Nowy partner jest ode mnie o dziewięć lat starszy, ale gdy był młodszy, też przeszedł wyniszczający związek, który skończył się rozwodem. Wielu wytykało nas palcami, bo zaczęliśmy się spotykać niedługo po moim rozstaniu, ale ja czułam się, jakbym dostała od losu drugą szansę. I w końcu byłam szczęśliwa.

Według panującego stereotypu młodzi rozwodnicy i rozwódki są głupi, ale wielu z nas to po prostu ofiary, które były szczególnie narażone na wykorzystanie i przemoc. Moim zdaniem to osoby naiwne, ale nie głupie. Pierścionek nie oznacza, że ktoś traktuje cię poważnie i jest ci oddany. Jak widać, nie gwarantuje tego nawet dziecko.