FYI.

This story is over 5 years old.

wywiad

Kilka razy obiecano mi wpierdol

Postrzeganie rzeczywistości, składającej się z różnych, często pozornie brzydkich pierwiastków, może wykreować coś nieoczywiście pięknego

Fot. Wojciech Karliński

„Świat zmierza do końca" - powiedziała mi uśmiechnięta 26-letnia dziewczyna, siedząca przede mną, popijając beztrosko kawę. W jej głosie nie było cienia wątpliwości. Wyrok już zapadł. Czy dlatego postanowiła wykreować własny, ten na stronach swojej pierwszej książki „Atlas: Doppelganger"? Może nie tyle stworzyć całkiem nowy, ile odtworzyć przeszły — powracając w niej do czasów transformacji lat 90., kiedy byliśmy dziećmi, uczyliśmy się w szkołach, szwendaliśmy się po ulicach, należeliśmy do podwórkowych plemion.

Reklama

Dominika Słowik dorastała na Śląsku, w Jaworznie. Na osiedlu szarych klocków, w których mieszkania nie przekraczały 20m2. Ostatnio ukazała się jej debiutancka powieść „Atlas: Doppelganger", w której portretuje swoją małą ojczyznę, jaką było jej śląskie osiedle, serwując nam przy tym to niesamowite uczucie, często pielęgnowane w środku, jak wyblakła fotografia w rodzinnym albumie — uczucie dzieciństwa.

VICE: Mówi się, że Twój debiut literacki jest intrygujący, znakomity, mocny, transowy. Jaki jest dla Ciebie?
Dominika Słowik: Sam fakt publikacji książki jest w pewnym sensie spełnieniem procesu pisarskiego. Pomimo pewnych mąk twórczych, pisanie jest przyjemnie. Ale podświadomie chcemy ujrzeć nasz tekst w druku, więc to duża satysfakcja zobaczyć coś swojego na papierze.

Czy pisanie jest dla Ciebie rodzajem terapii?
Mam nadzieję, że nie [śmiech].

Z jaką intencją pisałaś tę książkę?
Poczułam, że posiadam w sobie tematy i obrazy, które chciałabym opisać. W mojej głowie zaczęły się pojawiać konkretne sceny, kształtowali się bohaterowie, historie i anegdoty. Wiedziałam, że to jest coś, co chcę popchnąć w większą prozę. Po prostu miałam wewnętrzną potrzebę pisania, która według mnie, jest niewytłumaczalna. I taka właśnie powinna pozostać.

Jak swoją książkę opisałabyś osobie postronnej?
Ta książka w pierwszej warstwie jest o latach 90. i o Polsce w czasach transformacji. Poza tym opowiada o podstawowym ludzkim niepokoju, który pcha nas do przodu. Jest on niesprecyzowany i przejawia się w różnej działalnościach człowieka. W tym przypadku wiąże się ściśle z kwestią podróży. Jest tam też dużo innych tematów, związanych chociażby z mitologizacją dzieciństwa, motywem łączenia i kontrastowania ze sobą pojęcia fikcji i rzeczywistości. Założenie było takie, by powieść była otwarta na interpretacje. To, że pojawia się w niej doppelganger, czyli bliźniak, sobowtór, odbicie, ma też dawać do zrozumienia, że sama fabuła nawarstwia się i odbija w różne strony. Można więc zajść daleko w odczytywaniu znaczeń. Widzę zresztą po recenzjach, że wciąż pojawiają się nowe interpretacje. I o to chodziło – żeby książka żyła poza autorem.

Reklama

Do kogo chciałabyś trafić, kto jest Twoim docelowym odbiorcą?
Nie uważam, że jest ona skierowana do konkretnej grupy wiekowej lub do konkretnej płci. Zawsze mnie bawi pojęcie np. „kobiecej literatury", no bo dlaczego niby jest kobieca? Dlaczego w dzisiejszym świecie wszystko musimy ometkować? Ja rozumiem, że tak działa marketing, ale na szczęście literatura to jeszcze nie marketing. Przynajmniej nie cała.

Czy uważasz siebie za feministkę?
Tak, mam przekonania feministyczne, ale nie jestem aktywistką. Uważam jednak, że o swoich poglądach w tej kwestii należy mówić, w ramach przeciwwagi, bo ostatnio modne jest manifestowanie, że się feministką nie jest. A to dlatego, że gdzieś po drodze zatraciła się w popkulturze podstawowa definicja feminizmu, jako czegoś, co jest związane z równouprawnieniem – nie tylko kobiet, ale wszystkich. Świetnie to obrazuje akcja, która przetoczyła się jakiś czas temu przez Facebooka: kobiety robiły sobie zdjęcia z kartkami, na których wypisywały, dlaczego nie są feministkami. Ale wszystko, co wymieniały, było definicją feminizmu! Rozumiesz to? „Nie jestem feministką, bo uważam, że wszyscy są równi, a nie, że kobiety są lepsze od mężczyzn", to przecież paradoks jakiś.

Wróćmy do Twojej książki. Swoją przygodę z literaturą zaczynałaś od poezji, czemu zwróciłaś się ku prozie?
Poezja jest trudniejsza. Proza daje więcej formalnej przestrzeni, ale też i łatwiej jest z nią dotrzeć do czytelników. Jest też bardziej oparta na technice, więc wiele osób może się jej po prostu nauczyć. Poezja jest mniej popularna, niestety. Mniej ludzi ją czyta, ale napisać dobrą poezję to wielka sztuka.

Reklama

Czy w takim razie poszłaś na łatwiznę?
Z wierszem jest tak, że ci się przydarza i go zapisujesz. Nie możesz go zaplanować. Jest żywiołem. To bywa bardzo denerwujące. Natomiast prozę decydujesz się napisać, siadasz i to robisz. Łatwiej ją ujarzmić. Pozostaje już „tylko" potrzeba inspiracji.

Pisarze niejednokrotnie podczas tworzenia zaglądają w siebie, nieraz zmagają się przy tym z własnymi demonami. Miałaś taki moment pisząc Atlas: Doppelganger?
To ciekawe, że wszyscy przekładają tę książkę na faktyczne wydarzenia. To pytanie pada zawsze, czy te rzeczy wydarzyły się naprawdę? Jakby fikcja sama w sobie nie była pełnowartościowa. Otóż nie, w tej książce nie ma terapeutycznego autobiografizmu. Jeżeli coś już ma taki charakter, to przestrzeń, którą znam. Pewne doświadczenia też, ale one są uniwersalne pokoleniowo.

Czy w takim razie wykreowałaś główną postać z tęsknoty do lat 90.?
Anna powstała z tęsknoty do podróży, ponieważ jest dzielną, bezczelną dziewczyną, która właśnie w taką podróż wyrusza. Oczywiście, że w książce znajdzie się sporo ciepłego wspominania tamtych lat, ale nie chciałem, by było go za dużo. Wtedy zamiast „Atlasu" wyszłyby jakieś okropne „złote myśli".

Dominika Słowik. Fot. Wojciech Karliński

Ważną postacią książki, jest dziadek Anny. Jego opowieści o morskich przygodach, przyjaźniach, walkach nadają książce wymiar mistyczny w odróżnieniu od realizmu lat 90.. Dlaczego taką rolę powierzyłaś postaci dziadka?
W pierwszym okresie życia dziecka jego rodzice są najważniejszym łącznikiem z rzeczywistością. Pozostawiając ich w tej opowieści, zabiłabym jej mityczny wymiar. Ta książka nie jest realistyczna, nie chciałam, żeby taka była.

Kim dla Dominiki Słowik jest jej prawdziwy dziadek?
Na pewno tym co łączy postać książkowego dziadka z moim dziadkiem jest niezwykłe umiłowanie życia i ponadprzeciętne pragnienie aktywności. Mój dziadek jest pełen energii, której mu zazdroszczę.

Co Ciebie ukształtowało, jako osobę, pisarkę?
Myślę, że ukształtowało mnie życie na pograniczu różnych światów. Mieszkałam na osiedlu o konotacjach nieco dresiarskich, a moi rodzice są nauczycielami. Przez to, że byłam kujonem, kilka razy na osiedlu obiecano mi wpierdol. Moje postrzeganie wszystkiego było hybrydyczne, z jednej strony siedziałam i samotnie zaczytywałam się książkami, z drugiej, biegałam i bawiłam się jak pozostałe dzieciaki z podwórka. Wydaję mi się, że z tego wyrósł mój język i postrzeganie rzeczywistości, składającej się z różnych, często pozornie brzydkich pierwiastków, z których można wykreować coś nieoczywiście pięknego.

Ostatnie pytanie, dlaczego w książce nie ma wielkich liter?
Powiem Ci dokładnie to samo, co powiedziałam w innych mediach: użyłam małych liter, bo nie chciałam dookreślać wielką literą postaci dziadka, a sam tekst stał się dzięki temu bardziej płynny – takie było założenie. Najpierw przetestowałam to na kilku osobach, znajomych, rodzinie. Potem jeszcze w wydawnictwie. Werdykt był pozytywny - gdyby ten zabieg przeszkadzał w czytaniu, zrezygnowałabym z niego. Najgłupsza rzecz, jaka przydarza się prozie, to przerost formy nad treścią.

Materiały prasowe