FYI.

This story is over 5 years old.

protest

Poznaj historię punków, którzy celowo zarażali się HIV

Woleli umierać w zakładach dla chorych na AIDS, niż żyć w państwie, które zakazywało im punk rocka

Punk rock od samego początku stanowił narzędzie, za pomocą którego ludzie żyjący na najniższych szczeblach społecznej piramidy mogli wyrażać swój bunt i sprzeciw wobec otaczających ich realiów. Jak się okazuje, nigdzie potrzeba zakwestionowania ustroju nie była równie silna, co na Kubie pod rządami Fidela Castro.

Komunizm dąży do jak największego zunifikowania obywateli, w związku z czym w socjalistycznym kraju niewiele rzeczy rzuca się w oczy równie mocno, co punki. Jednak Los Frikis (wspólnota kubańskich punków, która zawiązała się w latach 80. XX wieku; w stylu oraz poglądach przypominali swoich rówieśników zza granicy) wyróżniali się do tego stopnia, że całe społeczeństwo zaczęło ich traktować jak pariasów.

Reklama

W tamtym okresie rząd Castro utrzymywał porządek w kraju za pomocą brutalnej siły. Policja w szczególności skupiała się na tępieniu bezdomnych i outsiderów. Los Frikis stanowili oczywisty cel, ponieważ wyróżniali się wyglądem, nie przestrzegli norm obowiązujących w socjalistycznym państwie Castro, a do tego spędzali dużo czasu w kiepskich dzielnicach. Stali się obiektem prześladowań: zamykano ich w aresztach i więzieniach, czasem nawet zmuszano do wykonywania ciężkich prac fizycznych. Właśnie z tego powodu niektórzy z nich zdecydowali się na formę protestu, która do dziś szokuje: umyślnie zarazili się wirusem HIV od swoich seropozytywnych znajomych (zazwyczaj poprzez używanie tej samej igły bądź transfuzję).

W dzisiejszych czasach takie zachowanie jest kompletnie niewyobrażalne, jednak w tamtym czasie zbiegło się kilka czynników, które popchnęły Frikisów do tak drastycznego rozwiązania. Przez wiele lat gospodarka Kuby była zasilana przed dotacje ze Związku Radzieckiego, ale kiedy pod koniec lat 80. ZSRR zaczęło się chylić ku upadkowi, źródełko to wyschło, a Kuba została pozostawiona samej sobie. To, co potem nastąpiło, Castro określił mianem „okresu specjalnego w czasie pokoju" (hiszp. período especial). Był to niezwykle ironiczny eufemizm na prawie pięć lat ogromnych niedoborów żywności i paliwa. Panował wtedy tak restrykcyjny system racjonowania jedzenia, że odbił się on na zdrowiu Kubańczyków (aczkolwiek trzeba przyznać, że w pod niektórymi względami dosyć pozytywnie).

Reklama

Historie, które trzeba poznać. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Mniej więcej w tym samym okresie epidemia AIDS obejmowała coraz większe obszary, a państwa na całym świecie usiłowały jakoś zapobiec dalszemu rozprzestrzenianiu się wirusa. Podejście Kuby było niezwykle kontrowersyjne i polegało między innymi na przymusowym badaniu wszystkich dorosłych Kubańczyków, którzy byli aktywni seksualnie. Co więcej, osoby zarażone HIV musiały przenieść się do poddanych kwarantannie sanatoriów. Właśnie w tym rozporządzeniu niektórzy Frikisi dostrzegli rozwiązanie swoich problemów i okazję ucieczki od społeczeństwa, które starało się wytępić wszelkich dysydentów.

„Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli się zarazi, zostanie wysłany do sanatorium" – powiedziała Niurka Fuentes o swoim zmarłym mężu, Frikisie o imieniu Papo La Bala (czyli Papo Pocisk). „Wiedział, że spędzi ten czas z innymi takimi jak on, policja się od niego odczepi i będzie mógł przeżyć resztę życia w spokoju".

Dla części Frikisów nie był to trudny wybór – wiedzieli, że wstrzykując sobie HIV, zamieniali spanie na ulicy i ciągłe prześladowania na pobyt w ośrodku, gdzie mieli zagwarantowane jedzenie, miękkie łóżko i lekarstwa. A jeśli w sanatoriach znalazłoby się odpowiednio wielu z nich, mogliby w nich stworzyć prawdziwy punkowy raj.

„Z każdego pokoju dobiegał rock'n'roll i heavy metal" – powiedziała Yoandra Cardoso, wieloletnia Frikiska, która do dzisiaj żyje na terenie dawnego sanatorium. „Kiedy otwarto te przybytki, Frikisi stanowili 100 procent pacjentów… Wszyscy byliśmy tutaj razem".

Reklama

W 1989 roku wojsko przekazało kontrolę nad sanatoriami w ręce Ministerstwa Zdrowia Publicznego, którego metody były niezwykle progresywne: pacjentom pozwolono słychać muzyki i grać na instrumentach, ubierać się we własne ubrania oraz spędzać czas zarówno z innymi pacjentami, jak i osobami z zewnątrz. Żyli w warunkach, na które nie mogli sobie wtedy pozwolić przeciętni Kubańczycy, więc tym bardziej normalnie pozostawałyby poza zasięgiem Frikisów. „Stworzyliśmy tam nasz własny świat" – powiedziała mi Fuentes.

Sanatorium w Pinar del Rio, gdzie od początku lat 90. przebywali Fuentes i Cardoso, zostało zamknięte w 2006 roku. Podobny los czekał inne placówki i obecnie na Kubie działa tylko jedno sanatorium, w Santiago de Las Vegas (przy czym zostało przekształcone w ambulatorium). Chociaż wiele z osób zarażonych pod koniec ubiegłego wieku przegrało walkę z wirusem (Cardoso powiedziała mi, że dzisiaj żyją tylko trzy osoby z jej sanatorium), pozostali łykają wyprodukowane w kraju leki przeciwretrowirusowe, które dostają od państwowej służby zdrowia. Kuba nadal szczyci się jednym z najniższych wskaźników zakażeń HIV na świecie, a w ubiegłym roku kubańskim lekarzom udało się zapobiec przeniesieniu wirusa z matki na dziecko (trzeba jednak zaznaczyć, że w ciągu ostatniej dekady ilość zakażeń HIV w kraju zaczęła rosnąć).

Jak można było się spodziewać, społeczność Frikisów została skompromitowana wśród innych punków. Chociaż nawet ciężkie doświadczenia życiowe trudno uznać za wystarczający powód, aby świadomie zarazić się HIV, w tamtym konkretnym momencie historycznym, w państwie, gdzie bycie punkiem oznaczało ciągle prześladowania, Frikisi byli gotowi w imię wolności posunąć się do tak drastycznego i nieodwracalnego kroku.

Reklama

Więcej na VICE: