Sebastian Słowiński
Zdjęcie: Paweł Mączeweski

FYI.

This story is over 5 years old.

LGBTQ

Kiedy ktoś mnie pyta, skąd jestem, wstydzę się mówić, że z Polski

Sebastian Słowiński ma teraz 20 lat, gdy odkrył, że na terenie jego uniwersytetu rozprowadza się faszystowską propagandę, postanowił działać

Dorastając, czułem wstyd, kiedy ktoś mnie pytał, że pochodzę z Polski. Pojęcia równości i tolerancji są obce dla mojego kraju, zwłaszcza jeśli chodzi o osoby LGBT+. Moje złe doświadczenia sprawiły, że postanowiłem walczyć o lepszą przyszłość.

Rodzinne wartości

Urodziłem się w Poznaniu, mieszkałem tuż pod miastem przez 10 lat. Często tam wracam, mam tam babcię i dziadka, których bardzo kocham i ulubioną, anarchistyczną księgarnię ZEMSTA. Poza tym jest tam Święto Ziemniaka, a ja uwielbiam ziemniaki.

Przeprowadzka była związana z pracą ojca, dostał lepszą posadę w stolicy. Zamieszkaliśmy 20 km od Warszawy. Żyłem tam z rodzicami przez osiem lat. W domu bywało różnie – dochodziło do tarć na polu kulturowo-religijnym; nigdy nie rozumiałem, czemu mam klęczeć, patrzeć na ścianę i mówić jakieś wyuczone regułki. Ojca często nie było w domu, bo pracował. Mama jest chora na dwubiegunówkę, więc czasem były krzyki i żale. Mam też młodszego brata, ma 16 lat. Kiedyś się nienawidziliśmy, teraz go kocham. Razem chodzimy na demonstracje. Niedawno dostał kuratorkę za blokowanie marszu ONR-u. Kiedy pierwszy raz przyszła do nas do domu i pytała o jego zainteresowania, odpowiedział, jedząc przy tym niechlujnie makaron: lubię anarchizm i Manifest komunistyczny.

Reklama

Kiedy powiedziałem mamie o tym, że jestem gejem, odpowiedziała „no przecież ja wiem". Ojcu chyba było trochę trudniej, ale i tak uważam, że miałem bardzo miękkie lądowanie. W domu wszystko zaczęło wtedy iść ku dobremu – oczywiście na tyle ku dobremu, jak bardzo ku dobremu może iść w rodzinie; stawałem się odeń niezależny, od choroby matki, pracy ojca, znalazłem przestrzenie, których oni nie znaleźli.

Szkoła kontra LGBT

Przez bardzo długo szkoła uczyła mnie zniechęcenia do nauki, by nie poznawać świata, by nie wypowiadać swojej podmiotowości w tymże świecie. Byłem uczniem podstawówki należącej do zespołu szkół im. Jana Pawła II. Zobaczyłem wtedy, jak nas krępują ciasne normy patriotyzmu i heteronormy.

Wtedy właśnie, chyba w 6 klasie podstawówki lub na początku gimnazjum, zrozumiałem, że jestem gejem. Wszyscy moi „macho” znajomi zalecali się do dziewczyn, a ja nie tylko nie czułem takiej potrzeby, ale uważałem to za formę przemocowego zachowania – widząc, jak ci kolesie wpierdalają się dziewczynom do życia. Na początku postanowiłem, że może jeszcze spróbuję – bo była taka jedna dziewczyna, z którą rozmawiałem. A może z nią będę? No i byliśmy razem, jakieś pół dnia.

Niedługo później, jak się publicznie wyautowałem, ktoś na mnie napadł i spuścił srogi wpierdol: „za pedalstwo". W tamtym okresie było ciężko, bo jak wiemy z życia w polskim społeczeństwie – najlepiej jest nie wyróżniać się od „normy”. Szczęśliwie mama mnie stamtąd zabrała. Zacząłem chodzić do szkoły w Warszawie.

Reklama

Społeczna świadomość

Poszedłem do wspaniałego wielokulturowego liceum im Jacka Kuronia na Pradze. Chociaż z początku cieszyłem się, że w nowej szkole zostałem zaakceptowany, z czasem zrozumiałem jednak, że kiedy jesteś zniewolony, to wybierasz tę wolność, którą ci dają. Dzisiaj nie pozwoliłbym moim koleżankom i kolegom na poklepywanie mnie po plecach i zapewnianie, że są tolerancyjni i zawsze chcieli znać jakiegoś geja. Zrozumiałem wtedy, że poprzez asymilacje stałem się „ich gejem”, zamiast po prostu być gejem-sobą.

Paradoksalnie więc pomimo tego, że Polsce w ogóle ciężko o równość i tolerancje – tak nie potrafię zaakceptować haseł pro-LGBT: „Kochamy tak samo”. Nie, nie kochamy tak samo, chociażby dlatego, że kochamy ludzi o tej samej płci, a nasza miłość jest przez polskie państwo niezauważalna. My jednak, zamiast gruntownie zmienić ten system, wyszarpać swój kawałek wolności, prosimy: no dajcie nam trochę swobód.

Dzięki programowi szkoły mogłem czytać niesamowicie ciekawe rzeczy o seksualności, o historii, o rewolucji. Dzięki literaturze poznałem anarchizm, który przytulił mnie mocno i pokazał, że można inaczej. Te książki nie pozwalały mi uciec od otaczającego mnie świata, przeciwnie – to dzięki nim zacząłem zdobywać narzędzia, żeby móc się określić, swoją społeczną świadomość. Przestałem czuć się, jako oddzielna jednostka. Cytując Artura Rimbauda: „Ja to ktoś inny”.

Pierwszy głośny protest

Filozofią zainteresował mnie mój przyjaciel i nauczyciel Sebastian Matuszewski. W trzeciej klasie liceum zaproponowano mi udział w Olimpiadzie Filozoficznej. Pisałem o Leszku Kołakowskim, którego serdecznie nienawidzę. Napisałem to, myśląc, że na tym koniec tematu. O dziwo, zostałem jednym z laureatów. Dostaliśmy wtedy zaproszenia na wręczenie nagród od prezydent Warszawy – Hanny Gronkiewicz-Walc. Pewnie wypadałoby pójść, ale chwila, przecież jestem gejem, a z tego, co pamiętam, to ona nigdy oficjalnie nie poparła Parady Równości.

Początkowo chciałem więc wparować na uroczystość w kominiarce, machając tęczową flagą, ale słusznie wyperswadował mi to mój nauczyciel filozofii mówiąc: ogarnij się. Tak też zrobiłem. Na wręczeniu nagród podszedłem do mikrofonu i zwróciłem się do wiceprezydenta (Hanny nie było, może akurat musiała skupywać jakieś posiadłości?), że jako gej, który uczy się w tym mieście, płaci tu podatki i zaraz będzie też tutaj pracować – czułbym się źle z przyjęciem nagrody od osoby, której nie obchodzą interesy mniejszości seksualnych. Tyle że tak naprawę nie chodzi tylko o mniejszości, ale o wszystkich warszawiaków. To było dla mnie ważne. Takie przypomnienie, że jesteśmy ludźmi i mamy swoje zdanie. Że miasto to ludzie, a nie ekonomiczne maszyny.

Reklama

Pamiętam, że podszedł do mnie wtedy chłopak, który zrobił olimpiadę z fizyki i mi pogratulował odwagi, ale nie wydaję mi się, bym był odważny. Nie wiedział, jak bardzo się bałem wyjść i to zrobić. Tak samo, kiedy biorę udział w demonstracjach i widzę, że zaraz będzie mnie szarpać policja – strasznie się boję.

Pierwszy komitet, antyfaszystowski

Studiuję na UW, gdzie razem z koleżankami i kolegami stworzyliśmy Studencki Komitet Antyfaszystowski. Uważamy, że to było potrzebne, kiedy na naszej uczelni pojawiła się grupa Szturmowców, którzy roznosili ulotki propagujące faszyzm. Nie chcę jednak popadać w retorykę, że za PiS-u to są w Polsce faszyści, ale za PO ich nie było – też tu byli. Po prostu teraz panuje większe przyzwolenie na tego typu postawy, bo sam rząd też faszyzuje: przyzwala na rasistowskie wypowiedzi i homofobiczne zachowania. Nie tylko innym, ale też sobie.

Faszyści byli na UW w latach 30., tworzyli getta ławkowe, prześladowali studentów żydowskiego pochodzenia i nie pozwolimy, by historia się powtórzyła. Nasz Komitet będzie walczył ze wszelkimi przejawami faszyzmu na naszej uczelni: począwszy od zgłaszania wykładowcom działań Szturmowców, po blokowanie wystąpień Winnickiego na UW – gdyby miał on ochotę się tutaj zjawić.

Mój problem z Polską

Mam problem z narodem, który krępuje naszą wolność, ekspresję, każe nam być patriotą, więc każe ci kochać swój kraj, ale nie inne. Wciąż funkcjonuje u nas kultura sarmacka, by się napić, nawpierdalać i pokłócić – a to wszystko w oparach rasizmu i szowinizmu. Mój największy problem z Polską jest chyba taki, że i lewa i prawa strona będzie przekonywać, że to oni są patriotami. W XIX wieku „naród" (będący dzisiaj głównym tematem debaty publicznej) rzeczywiście był kategorią wolnościową, ale dzisiaj nie jest, wszystkie mniejszości dostają wpierdol – właśnie w imię narodu.

Dlatego wierzę, że nadzieja dla nas leży w samoorganizacjach i samorządach, alternatywnych placówkach edukacyjnych. My, jako młode i młodzi, wciąż możemy zmieniać ten świat na lepsze i zmienimy!

Reklama