Za komuny nielegalnie grałem w bilard z rumuńskim półświatkiem

FYI.

This story is over 5 years old.

Kryminał

Za komuny nielegalnie grałem w bilard z rumuńskim półświatkiem

Największe szychy miały takie ksywy jak „Rzeźnik” czy „Golibroda”, a mój szef nosił przy pasku granaty

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Romania

Wschodnioeuropejscy dyktatorzy i przywódcy państw często byli kompletnymi hipokrytami, szczególnie gdy Związek Radziecki chylił się już ku upadkowi. Jednym z przykładów tego zjawiska był sposób, w jaki w komunistycznej Rumunii traktowano bilard – chociaż grę publicznie potępiono jako przykład zepsucia Zachodu i zakazano w nią grać zwykłym obywatelom, dyktatora Nicolae Ceausescu najwyraźniej to nie obowiązywało:

Reklama

Ówczesny reżim nie tyle nie akceptował bilardu, o ile starał się położyć kres towarzyszącemu mu hazardowi. Gra nie została co prawda oficjalnie uznana za nielegalną, ale bardzo ściśle kontrolowano dystrybucję stołów bilardowych. Zwyczajni Rumuni nie mieli do nich dostępu; można było je znaleźć jedynie w klubach i hotelach, które powstały z myślą o obcokrajowcach i rumuńskiej elicie.

Oczywiście, w rezultacie hazard przeniósł się do podziemia. Powstały nielegalne kluby bilardowe, gdzie grano na pieniądze. Najodważniejsi potrafili zakładać się o niebotyczne stawki (zawsze w zagranicznej walucie). Używali jedynie pseudonimów – „Kaleka", „Rzeźnik", „Żeglarz" czy „Golibroda".

Skontaktowałem się z jednym z ostatnich ludzi, którzy brali udział w nielegalnych rozgrywkach bilardowych, Valerianem Atomuleseiem. Atomuleseiego przezywano „Vali Carambol", od popularnej wówczas odmiany bilardu, karambolu (główna różnica polega na tym, że stoły karambolowe nie mają dziur). Zwyczajni Rumuni preferowali ten wariant gry, ponieważ nie mieli dostępu do luksusowego wyposażenia hotelowego.

Zdjęcia w tym artykule pochodzą z prywatnego archiwum Valego Carambola. Wszystkie zostały zrobione po upadku komunizmu w Rumunii w 1989 roku, kiedy obywatele rumuńscy uzyskali dostęp do normalnych stołów bilardowych i aparatów fotograficznych.

VICE: W jaki sposób mogłeś grać w bilard w epoce komunizmu? Gdzie to robiliście?
Vali Carambol: W Bukareszcie w tamtym okresie stoły do bilardu stały tylko w trzech miejscach, z których wszystkie były albo klubami komunistycznymi, albo obiektami przeznaczonymi dla obcokrajowców. Wyglądały inaczej niż te, które obecnie są popularne – nie miały w rogach łuz. Jedynie Hotel Intercontinental posiadał nowoczesne stoły bilardowe. Żeby je włączyć, należało włożyć do środka dolara – już z tego powodu stanowiło to wykroczenie. Znałem jednak faceta, który tam pracował i czasem pozwalał mi pograć za darmo.

Reklama

W jaki sposób wkręciłeś się w bilard, skoro zwyczajni obywatele nie mogli w niego grać?
Pracowałem w Ministerstwie Turystyki; wszystkie stoły karambolowe w kraju były własnością mojego wydziału. Odpowiadałem za przewożenie i instalowanie ich w klubach dla obcokrajowców oraz elit. Dzięki temu poznałem mnóstwo bilardzistów, którzy uczyli mnie zasad i techniki.


Jesteś graczem? Polub fanpage VICE Polska i bądź na bieżąco


A kiedy zacząłeś grać na pieniądze?
W 1979 roku. Na początku sporo traciłem, więc musiałam uważać, żeby nie wzbudzić zainteresowania władz [w czasach komunizmu wszyscy Rumuni dostawali dokładnie tyle pieniędzy, ile potrzebowali do przeżycia]. Potrafiliśmy grać o posiłki, zegarki, salami, boczek, wino, whisky i wódkę. Prawdziwi gangsterzy zakładali się o mieszkania i samochody. Jeżeli stawką była tylko mamona, wygraną wydawaliśmy na kolacje w luksusowych restauracjach, a zwycięzcy musieli postawić przegranym kolejkę. Nigdy wszystkiego nie przepuszczaliśmy za jednym zamachem, bo w komunizmie wydanie tylu pieniędzy na raz było nielegalne.

Kto sobie najlepiej radził?
Stare pryki, które grały jedynie na pieniądze. Byli absolutnie niezwyciężeni i za niewielką kwotę pozwalali ze sobą poćwiczyć. Wszyscy mieli pseudonimy, takie jak Kornel Golibroda (facet miał zakłady fryzjerskie w każdej modnej dzielnicy Bukaresztu), albo Petrică Żeglarz. Ten drugi zawsze brał ode mnie pieniądze i żartował, że bolą go plecy od dźwigania tak ciężkiego portfela. Przeważnie jednak bilard stanowił rozrywkę dla dyrektorów i menadżerów, liderów związków zawodowych i zarządców apartamentowców. Innymi słowy, dla komunistycznej klasy wyższej. Hazard był nielegalny, ale nikogo to nie powstrzymywało.

Reklama

Czy kiedykolwiek miałeś problemy z policją?
Nigdy nie przyłapali mnie na gorącym uczynku: ani na grze w bilard, ani na hazardzie. Pojawiali się natomiast kapusie, którzy donosili na graczy i jako dowód przynosili gotówkę. Policja potrafiła zamknąć ludzi jedynie na podstawie podejrzeń o udział w takich zabawach. Ja sam kilkukrotnie trafiłem do aresztu za rzekome obstawianie pieniędzy.

Jak do tego doszło?
Cóż, za pierwszym razem pracowałem w parku rozrywki. Było tam kilka kolejek górskich, stoły do ping-ponga i klub, gdzie grano w bilard. Kiedy Ceausescu przyjechał z wizytą, jego ludzie urządzili nalot na cały park. Faktycznie nie powinniśmy byli tego dnia otwierać sali bilardowej, ale mieliśmy ochotę pograć. Siedmiu czy ośmiu facetów wywarzyło drzwi, skonfiskowało nasze pieniądze i wszystkiemu zrobili zdjęcia. Potem nas aresztowali.

Co powiedzieli?
Grozili nam sześcioma miesiącami w więzieniu. Próbowali mi udowodnić, że nakłaniałem ludzi do hazardu – mimo że całym klubie rozwiesiłem tabliczki z napisem „Zakaz hazardu"! Spędziłem noc w więzieniu, a następnego dnia poszliśmy do sądu. Od razu mnie wypuszczono, bo tam pracowałem.

Podczas następnego nalotu musiałem opróżnić kieszenie, które miałem wypchane mamoną. Skłamałem, że były to przychody z klubu. Skonfiskowali gotówkę i puścili mnie wolno. Mój szef poszedł wtedy na policję i odzyskał moje pieniądze.

Jak dużo oszczędności miałeś w momencie upadku reżimu? Czy w związku ze zmianą systemu nie musiałeś już dłużej ukrywać swojego majątku?
Sporo, ale większość od razu straciłem – na początku lat 90. ktoś włamał się do mojego domu i ukradł całą gotówkę. Na szczęście wciąż miałem swój dom, samochód i kij bilardowy. W ostatniej dekadzie XX wieku do Rumunii w końcu dotarły klasyczne stoły do gry, czyli te z łuzami. W tym samym komunistycznym parku rozrywki, w którym wcześniej pracowałem, otworzyłem własny klub i nazwałem go Atomic Club. Kupiłem stół karambolowy za równowartość 700 dolarów. Do tego za 1600 fraków sprowadziłem z Belgii standardowy stół. W tamtych czasach za takie pieniądze mógłbym kupić dwupokojowe mieszkanie.

Reklama

Jak wyglądała gra w bilard po upadku komunizmu?
W całym Bukareszcie stawki znacząco spadły, zwłaszcza w latach 1994-96, kiedy bieda i bezrobocie osiągnęły rekordowy poziom, a korupcja szalała. Graliśmy wtedy o wszelkie waluty, raz nawet o holenderskie guldeny.

Kiedyś usłyszałem o miejscu, gdzie można było zgarnąć znacznie większe pieniądze. Ponieważ mieli tylko jeden stół, poszedłem tam któregoś ranka i zarezerwowałem salę na cały dzień. Przesiadujący tam goście z Anglii i Irlandii wkurzyli się, że zająłem ich miejsce. Nie mieli jednak wyboru i musieli grać ze mną; za jedną rozgrywkę brałem 20 dolarów. Gdyby wygrali, mogliby przejąć stół. Stało się to dopiero pod wieczór.

Nigdy się nie obawiałeś, że nielegalnie grając na pieniądze, mogłeś narazić się niewłaściwym osobom?
Nieszczególnie. Tworzyliśmy drużynę i jeździliśmy po różnych miastach. Mieliśmy w Bukareszcie menadżera, który zawsze nas wspierał. Sam wybierał nam przeciwników. Nigdy nie graliśmy z gangsterami, o ile nie mieliśmy pewności, że będziemy bezpieczni. Pewnego razu w 1999 roku stawiliśmy się na oficjalny turniej bilardowy, gdzie można było wygrać 5 tys. dolarów. Jednak nie dopuszczono nas do udziału w zawodach i musieliśmy zadzwonić do naszego opiekuna. Był to facet, który dla żartu nosił przy pasku granaty, więc kiedy wszedł do klubu i krzyknął: „Hej, ta trójka jest ze mną. Jeżeli ktokolwiek spróbuje im przeszkodzić…", wszyscy zostawili nas w spokoju. A turniej wygraliśmy.

Reklama