FYI.

This story is over 5 years old.

muzyka

Twórca Franka Kimono i „Mydełka Fa” o showbiznesie w czasach komunizmu

Andrzej Korzyński to dla wielu Polaków najważniejszy kompozytor
N
tekst Noisey

Całą rozmowę przeczytasz na Noisey Polska

Byliście pierwszymi w Polsce, którzy popularyzowali muzykę zachodnią.
Jednymi z pierwszych. Pierwsza była Rozgłośnia Harcerska. Only You zespołu Platters! Na wszystkich prywatkach wtedy to było! Oprócz tego Elvis Presley, Twist and Shout

O, Beatlesi. W Twist and Shout są moje ulubione wokale Lennona.
Oprócz tego cała masa elektryzujących wykonawców, takich jak np. Brenda Lee. Kopalnia nazwisk, kopalnia utworów. Lata 50. i 60. to coś niebywałego. Ludzie byli zafascynowani tą muzyką. Muszę przyznać, że polska młodzież nagrywała swoje numery bardzo stylowo. Przypominało to anglosaskie piosenki. Pamiętam, bo jeździłem do Francji na festiwal w Rennes. Polacy zajmowali tam regularnie pierwsze miejsca, bo byli najlepsi. Fantastycznie grali, stylowo. Śpiewali po polsku, po angielsku.

Reklama

Polanie, Grupa ABC…
Tak, tak. Cała masa ludzi. Byłem z wieloma muzykami zaprzyjaźniony. Nagrywali w Studiu „Rytm". Muzycy mieli przygotowany repertuar, bo byli z nim "otrzaskani" na trasie, a jak przychodzili do studia to dostawali 6 godzin i nagrywali co chcieli. Nie było komisji. Nagrywali w tym czasie 3-4 numery, z reguły stuprocentówki. Mieli też bardzo dobrego realizatora, Sławka Pietrzykowskiego. Sławek czuł bluesa i wymyślał różne patenty, aby nagrania były najwyższej jakości. Pierwszy wprowadził oddzielne pomieszczenie dla perkusisty. Ten dostawał słuchawki i grał w boksie, a jego perkusja nie zagłuszała pozostałych instrumentów.

Opanować tę furię dźwięków to rzecz nieprawdopodobna.

– Panowie, grajcie ciszej!
– Nie możemy, to już jest najciszej!

Cudowne były tamte czasy, pełne młodości, świeżości. Mieliśmy do spełnienia misję. Kapele same musiały się kontrolować, wiedzieli że jak nagrają coś z jakimś podtekstem politycznym to będą mieli pod górkę. Z reguły nagrywali o miłości. Zasada „wczoraj w studio, dziś na antenie" była naszym hasłem reklamowym.

Widziałem kiedyś takie archiwalne zdjęcia z różnych studiów nagraniowych z tamtych lat. Były całe rozpiski przed drzwiami, tak było np. ze Skaldami. Wszystko było wypisane: czas utwory, kompozytorzy, autorzy tekstu, skład.
Możliwe, wielu rzeczy też nie widziałem. Skaldowie u nas nie nagrywali.

Maryla Rodowicz też u was nie nagrywała. Dlaczego?
Taki był podział. Oni lubili współpracować z Agnieszką Osiecką i Wojtkiem Młynarskim. Mieli masę ich tekstów. Ja zawsze mówiłem, że to nie był rasowy bigbit (śmiech).

Reklama

A Domek Bez Adresu jest rasowym bigbitem?
Tak pół na pół. Są przyśpiewki, które Czesio wymyślił. On przechodził wtedy taki okres, że chodził w kożuszku haftowanym, który był zrobiony przez siostry zakonne (śmiech).

Tak! Okładka drugiej płyty!
Tak (śmiech). Robił w tym kożuszku absolutną furorę na festiwalu w Cannes. Pojechaliśmy dla niego, a Czesiek był obwieszony koralami i pięknymi bursztynami. Zwracał na siebie uwagę.

Francuzi mocno mu pomagali na początku.
To był festiwal młodych talentów w telewizji. Oczarował wszystkich. Te dziewczyny za nim szalały! Zamknął się w pokoju hotelowym i namiętnie słuchał Jamesa Browna. Powtarzał po nim frazy, ćwiczył. "Dziwny Jest Ten Świat" to "It's a Man's Man's Man's World". On to tak szlifował, że protest był w hotelu i go chyba w końcu wywalili. Zachwycił w Olimpii publiczność talentem. Aranżer zrobił mu "Sen o Warszawie" na orkiestrę symfoniczną. Piękny numer, do tej pory aktualny.

Szczególnie dla kibiców Legii Warszawa. Jest pan kibicem?
Nie, nie jestem niczyim kibicem. Totalnie neutralny, wolny strzelec. Podziwiałem i podziwiam wszystkich. Nie angażowałem się, żeby toczyć boje o cokolwiek. Jak coś mi nie wychodziło to odpuszczałem. Tak powinni ludzie postępować. Odpuszczać. Życie serwuje ciągle nowe rozwiązania i niespodzianki.

Odnalazłby się pan w muzyce bitowej?
Oczywiście. Zależy w jakim stylu.

Na większą skalę pan takiej muzyki nigdy nie tworzył.
Może tak, a może nie. Chociaż… "Żółte Kalendarze" i "Kochać" Szczepanika, "Motylem Jestem" Jarockiej… Piosenki roku. To nie był bigbit, to była raczej muzyka rozrywkowa. Kiedy pojawiły się instrumenty elektroniczne można było się twórczo rozwinąć.