FYI.

This story is over 5 years old.

Opinie

Jak wypaliłem papierosa z Zygmuntem Baumanem

Na pytanie, czy w wieku 87 lat nie czas fajek rzucić, Bauman odparł: „Nauczyłem się palić w wieku czternastu lat w obozie na kole podbiegunowym, gdzie trafiłem z rodziną uciekając przez nazistami. Po tylu latach taka brawura mogłaby mnie z miejsca zabić”
Fot. Wikimedia Commons

Niektórzy zbierają autografy. Biegają po spotkaniach autorskich, stoją w kolejkach, czatują po galach i konferencjach, łapią w korytarzu i proszą o skierowaną do siebie bądź ukochanej dedykację. Wpisy te często sprawiają wrażenie, że autora z czytelnikiem łączy jakaś forma intymnej, przyjacielskiej relacji. „Dla Bartka, Haruki". „Pawłowi, Adam", „Marcie, Marta" itd. Jak gdyby nie byli parą nieznajomych, tylko ziomkami, z których ten bardziej znany obdarowuje i wciąga na swój level mniej zapoznanego obdarowanego.

Reklama

Sytuacja ta wydaje mi się super śmieszna. Zrobiłem jednak dwa wyjątki dla ludzi, których teksty były dla mnie ważne i z którymi, nawet choćby tak śmieszną i udawaną relację przyjacielską chciałbym móc posiadać. To Ryszard Kapuściński i Zygmunt Bauman. Dlaczego?

W 2001 r., byłem na pierwszym roku studiów. Po pierwszej sesji, przed kolejnym semestrem, młody, idealistyczny i ufny w edukację, postanowiłem się nieco dokształcić. Akurat nadawano liczne relacje z demonstracji alterglobalistów, a ja za bardzo nie wiedziałem o co im chodzi, bo przecież globalizacja to dobro, rozwój i rosnące bogactwo. Tak mówił ówczesny idol politycznych elit, Leszek Balcerowicz, a ja – chłopaczek z klasy średniej – byłem wychowywany, żeby mu wierzyć. Nie musiałem wcześniej nigdy pracować, mój ojciec był profesorem: gówno wiedziałem o życiu. Mało mam na swoją obronę, no ale zawsze.

Pożyczyłem z biblioteki uniwersyteckiej kilka książek. Pierwszą, którą wziąłem do ręki, była Globalizacja Zygmunta Baumana. Wziąłem się za nią, bo nazwisko już gdzieś tam słyszałem. Że socjolog, że Żyd, że marksista. Co najmniej dwa z tych określeń budziły lekkie emocjonalne drżenie w Polsce na przełomie lat dziewięćdziesiątych i zerowych. Żydostwo dyskwalifikowało u prawicy, marksizm u liberałów, sensowna lewica to była zupełna kanapa, więc niewiele młodzieży do wyboru zostawało w owym czasie. Zacząłem czytać i był to jak powiew świeżego powietrza. I choć dziś już wiem, że ta publikacja to raczej eseistyka niż jakakolwiek nauka, to autor umiał tak napisać o zmianach, które obserwowałem w mediach, o kulturze i gospodarce, że mnie, sympatyzującego wtedy z liberalizmem, zaczęło coraz bardziej skręcać na lewo. Potem przyszły kolejne lektury różnych innych autorów, ale tylko raz traci się dziewictwo. Ja tam straciłem je z Baumanem.

Reklama

Najlepsze z VICE w twojej skrzynce. Zapisz się do naszego newslettera

Potem czytałem go coraz częściej. Teksty z teorii socjologicznej, te o koncepcji płynnej nowoczesności, faszyzmie, antysemityzmie, konsumpcjonizmie, nierównościach, terroryzmie, ekologii. Szeroka fraza, wielość wątków spiętych w eseistyczną całość i zgoda na wolność w myśleniu, sprawiały, że uczyłem się jak samemu mogę pisać i myśleć.

Kilka lat później pracowałem we wrocławskim „Miesięczniku Odra". I o ile była to generalnie praca niewdzięczna, bardzo nisko płatna i zmuszająca do znoszenia chimerycznego charakteru naczelnego, to miała jeden poważny plus. Raz do roku „Odra" przyznaje nagrodę. Z racji bardzo wysokiej średniej wieku w redakcji, zazwyczaj otrzymuje ją jakiś mniej lub bardziej szacowny emeryt. Wygłasza on publiczny odczyt, a potem pracownicy pisma udają się z uhonorowanym na uroczystą kolację. W roku 2012 ku mojemu wielkiemu zadowoleniu nagrodę tę otrzymał Zygmunt Bauman, miałem więc przyjemność wypić z Profesorem kilka kieliszków czystej i spalić kilka petów. Wszystko to pod czujnym okiem BOR-owca.

Już wtedy snuła się za socjologiem rządowa ochrona. Było to po serii prawackich ataków, które zarzucały mu zbrodniczą przeszłość, z pracą w NKWD włącznie. W rzeczywistości Bauman był stójkowym w moskiewskiej drogówce. W Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego zaś nie strzelał do kogokolwiek, tylko organizował pogadanki o marksizmie. Do dziś nie ma to jednak żadnego znaczenia dla nacjonalistów, którzy pod newsami o jego śmierci urządzają ekstatycznie entuzjastyczne fale komciów, podlane tak solidną dawką neonazizmu, antysemityzmu, rasizmu i zwykłego staropolskiego hejtu, że człowiek zaczyna nawet cieplej myśleć o zwalczającej endecje z bronią w ręku Służbie Bezpieczeństwa.

Reklama

Szczególnie że często ta sama grupa hejterów Baumana lubuje się w wizjach sojuszu z II RP ludobójcą Hitlerem,  opiewa „zasługi" Brygady Świętokrzyskiej, generałów-dyktatorów Franco i Pinocheta, bandyty Kurasia-Ognia, mordercy Janusza Walusia i pure nazistów Degrelle'a czy księdza Tiso. Ci sami ludzie nie mają też problemów z biciem imigrantów, gejów, czarnych i lewicy, a w komciach propsują wieszanie komunistów i gwałcenie lesbijek i feministek. No cóż, kiedy człowiek ma 20 lat, to chce w coś wierzyć. Szkoda tylko, że we współczesnej Polsce bardzo często są to naziolskie pierdolety. A kiedy świat wygląda, tak jak w latach 1939-45 – że z jednej strony są chcący cię zagazować naziści, z drugiej obiecujący nowy wspaniały socjalistyczny świat, gdzie nie będzie już nacjonalizmu, a ty jesteś polskim Żydem – to wybór jest prosty.

Polub fanpage VICE Polska i bądź na bieżąco

Kocham jak etycznie puszą się ludzie (których najcięższym wyborem życiowym był skład drużyny w Football Managerze albo wybór „Argonianin czy Nord?" w Oblivionie) co to oni by nie w czasie wojny. Tylko jakoś dziwnym trafem w AK było 400 tys. ludzi, a Volksdeutschów było dwa miliony pięćset. Na konserwatywnym i patriotycznym niby Podhalu ilość VD sięgała 50% ludności (to dane z Nowego Targu). Tuzy prawicowej „niezłomności" jak Jan Pietrzak czy Marcin Wolski zaczynały swoje medialne kariery właśnie w okresie, kiedy władza ludowa postanowiła zbratać się z duchem faszystowskiego ONR-u i wywaliła z kraju 13 tys. Żydów – w tym Baumana. Wskutek haniebnej państwowej nagonki, Polskę opuściło kilka tysięcy studentów, 200 dziennikarzy, 60 pracowników radia i telewizji, 100 muzyków, aktorów i plastyków oraz 26 filmowców i 500 naukowców.

I tak po 50 latach od tych wydarzeń staliśmy sobie na wrocławskim rynku gapiąc się na otaczający nas jarmark. Na pytanie, czy w wieku 87 lat nie czas już może fajek rzucić, Bauman odparł: „Palę od 75 lat. Nauczyłem się w wieku czternastu lat w obozie na kole podbiegunowym, gdzie trafiłem z rodziną uciekając przez nazistami. Po tylu latach taka brawura mogłaby mnie z miejsca zabić". Niedługo później znów wziąłem od niego autograf – tym razem nie na książce. Z Stowarzyszeniem Nomada pisaliśmy apel do władz Wrocławia w obronie ewiktowanych Romów. Udało mi się złapać Baumana w dzień jego słynnego wykładu przerwanego przez neonazistów. Kilka minut opisu sytuacji ewiktowanych i podpis. Drugi autograf, które od niego wziąłem. Ten ważniejszy, bo służący czemuś więcej, niż zaspokojenie moje próżności.

Pamiętam jego spokój i skupienie na tym wykładzie, kiedy patrzył na krzyczących do niego i hajlujących młodzieńców. On, Żyd, który przeżył Holocaust. W skali globalnej był najbardziej znanym polskim humanistą. Tymczasem my dziś będziemy promować Polskę za pomocą książek Rafała Ziemkiewicza.

Śledź autora na FacebookuTwitterze