FYI.

This story is over 5 years old.

komentarz

Dlaczego bardzo potrzebujemy klubów takich jak Chmury

Knajpy takie jak ta zdemolowana wczoraj przez kiboli to skarb każdego miasta. Może zamiast stadionów za setki milionów powinniśmy trochę o nie zadbać?

Zdjęcie: autor (pośrodku) w Chmurach w 2015 r., fot. Joanna Herman

Kluby dzielą się na dwa rodzaje: te z długimi kolejkami, szampanami na barze i podświetlonymi parkietami, gdzie nieźle opłacani didżeje grają przewidywalne kawałki, do których łatwo się tańczy. Są też te bardziej niepozorne miejsca, gdzie ściany są brudniejsze, barmani mniej wyfiołkowani, a wystrój przypomina raczej mieszkanie studentów Akademii Sztuk Pięknych, niż królestwo neonów i chromu. Tych drugich w każdym europejskim mieście jest znacznie mniej, niż tych pierwszych, ale ale właśnie tam buzuje energia. To w nich organizuje się niekoniecznie miłe dla ucha koncerty, organizowane przez ludzi, dla których imprezy to coś więcej niż biznes, na którym można zarobić hajs.

Reklama

Akurat w warszawskich Chmurach (które zeszłej nocy – chyba dość przypadkowo – spotkały się z wjazdem kiboli Legii) nie raz puszczałem zimnofalowe wygrzebki z lat 80., miałem też okazję wypić Kasztelana albo Behemota z najfajniejszymi muzykami polskiej sceny. Jednak w wielu miejscach w Polsce działają miejscówki, które funkcjonują na podobnych zasadach: poznański LAS, gorzowska Centrala, łódzki DOM, bydgoski Mózg. Wiele z nich przestało funkcjonować, kiedy skończyły się pieniądze na dopłacanie do interesu (sopocka Papryka), zdarzył się jakiś spektakularny wypadek (do dziś niewyjaśniony pożar warszawskiej Jadłodajni Filozoficznej) albo po prostu zaczęło brakować energii ludziom, którzy wcześniej zdawali się nie do wypalenia.

Kibolski wjazd do Chmur

To w tych miejscówkach spotykają się, piją, gadają i palą ludzie, których kiedyś nazywałoby się „bohemą", którzy zwykle szukają dla siebie miejsca w zalewie bylejakości, mało inspirujących imprez i tłumie ludzi, dla których wieczór to jedynie okazja do bezmyślnej najebki. Nie ma co zbytnio romantyzować bywalców tych klubów (łoją jak każdy inny) – ale w swoim melanżu szukają jakby czegoś więcej, snują marzenia o buncie i wyrwaniu się wszystkiemu, co nędzne we współczesnej kulturze. To z tych środowisk wywodzi się zwykle najciekawsza sztuka, ale to one padają cichymi ofiarami wielkich projektów w rodzaju Europejskiej Stolicy Kultury czy programów rewitalizacji (za chwilę, w ramach remontu budynku ASP, stracić swoje miejsce ma słynąca z improwizowanych koncertów Eufemia). To one budują atrakcyjność miast, ale miasta jakby nie chcą ich widzieć.

Chociaż kiedy dowiedziałem się o demolce w Chmurach, w pierwszym odruchu sam napisałem na Facebooku hasło „Wykopmy futbol ze stadionów" (autorstwa mojego przyjaciela Maćka Leśniaka, didżeja poznanego zresztą chyba właśnie w tym klubie). Ale obarczanie fanów piłki nożnej za wjazd bandy idiotów trochę mija się z celem i buduje niepotrzebne podziały. Można się spierać o to, dlaczego podobne akcje są domeną właśnie kibiców futbolu, a nie zawodów pływackich czy żużlu, że fani jednego zespołu nie robią już zwykle wjazdów na koncerty innych, ale zamiast tego możemy się zastanowić, czy zamiast budować obsługiwane przez prywatne firmy stadiony za setki milionów złotych, nasze miasta nie powinny choć trochę docenić swoich alternatywnych klubów, gdzie ludzie z pasji i za grosze tworzą rzeczy, z których potem możemy być dumni.

Załoga Chmur zaprasza na koncerty, które z powodu demolki zmuszona jest przenieść do zaprzyjaźnionej Hydrozagadki