Współtworzył duet Projektor, założył z Rahimem wytwórnię MaxFlo, nagrywał z Katarzyną Nosowską, Myslovitz czy T-Love. Występował w Filharmonii Bałtyckiej, Spodku i na deskach Teatru Śląskiego. Z Miuoshem rozmawiam o najnowszym krążku “POP.”, wiadomościach od słuchaczy, które wywołują u niego łzy w oczach, zmęczeniu środowiskiem rapowym i o tym, dlaczego polski hip-hop to duży świat małych pieniędzy.
Noisey: Przyjąłbyś ofertę zagrania koncertu na otwarcie Stadionu Śląskiego?
Oczywiście. Po pierwsze jest to miejsce bardzo ważne dla Śląska, po drugie byłem tam kilkadziesiąt razy i mam stamtąd świetnie wspomnienia. Kręciliśmy tam nawet ujęcia do klipu “Piąta strona świata”. Taki koncert nie byłby w żaden sposób przypałowy. Byłaby to wyjątkowa propozycja.
Videos by VICE
Próbuję ustalić, co musi się jeszcze wydarzyć, byś odleciał. Zagrałeś m.in. w Spodku, NOSPR, Filharmonii Bałtyckiej, na deskach Teatru Śląskiego czy terenie Muzeum Powstania Warszawskiego. Gdy przejdziemy się rynkiem w Katowicach albo odwiedzimy galerię handlową w centrum miasta, natrafimy na monitory, na których wyświetla się okładka Twojego najnowszego albumu. Wydaje mi się, że w takiej sytuacji, niejednej osobie uderzyłaby woda sodowa do głowy.
Mi już woda sodowa uderzyła, kiedy miałem naście lat i debiutowałem z Pokahontaz. To o czym mówisz, to tylko grafiki, które się gdzieś wyświetlają i w żadnym stopniu nie wpływa to na moje życie.
Ale miejsca w których grałeś pewnie wpływają.
To są miłe rzeczy, ale im więcej tego przeżyłem, to staję się bardziej pokorny. W tamtym roku miałem okazję zagrać z tyloma osobami, że ciężko pomyśleć z kim chciałbym jeszcze coś w tym kraju zrobić – może trzy osoby bym znalazł. Nauczyłem się od Kasi Nosowskiej i chociażby Dawida Podsiało ogromnej pokory, bo w żaden sposób się przy mnie nie wywyższali. Młode osoby, które wbijają się na scenę, mają w sobie tyle tej buńczuczności, że ciężko na to patrzeć. Ludzie, którzy przeżyli wszystko i w pewien sposób wykreowali polską muzykę w latach 90. albo kreują teraz na nowo (jak np. Dawid Podsiadło), pokazują ci, że powinno zwracać się uwagę na muzyce i skupiać się w głównej mierze na niej. Ona wtedy tylko i wyłącznie zyskuje. Nie skupiam się na tym, że jestem, jak to mówisz, “wszędzie” – koledzy żartują, że zaczynam wyskakiwać im z lodówki. Mam kontakt z ludźmi, z którymi nigdy nie spodziewałem się, że mogę go mieć i okazuje się, że to są świetni ludzie, totalnie zdystansowani do tego całego show biznesu. Całą siłę, którą daje ci sukces, warto wykorzystać w muzyce i mieć odwagę robić nowe rzeczy.
O tych odważniejszych rzeczach zaraz porozmawiamy. Chciałbym się zatrzymać przy Twoich pierwszych sukcesach i tym, w jaki sposób je odbierałeś. Domyślam się, że dziękujesz Bogu, że woda sodowa odbiła Ci w okolicach 2006 roku, a nie kilka lat później.
Jasne, że tak. Wtedy nie miałem nic do stracenia, byłem na początku swojej muzycznej drogi. Wiesz, miałem 20 lat, grałem cztery koncerty na pół roku i wydawało mi się, że jestem królem świata, a na każdym koncercie powinienem przeżyć melanż życia. Nie zastanawiałem się nad tym, że jak faktycznie chcę to robić na poważnie, to powinienem skupiać się na koncercie, a nie na tym, co zrobię po nim. Musiałem to wszystko przemielić, poukładać sobie w głowie. Oczywiście, że wracały później takie momenty, w których skupialiśmy się na tym, by się napierdolić po koncercie, zamiast iść spać, bo na następny dzień graliśmy kolejny, więc jakakolwiek pauza w locie wydawała się być marnotrawstwem życia. Zamiast pić do ósmej rano, a o dziewiątej ruszać dalej w trasę, mogliśmy myśleć nad kolejnymi patentami na numery, na tym jak poprowadzić top wszystko, albo po prostu poczytać coś mądrego, pogadać… Takie rzeczy miały miejsce jeszcze w 2012 roku. W pewnym momencie musiałem podjąć poważne decyzje i uznać, że nie można już tak lecieć, szaleć i mieć się za nie wiadomo kogo. Warto było zwrócić uwagę na to, że ma się od dłuższego czasu kogoś bliskiego, z którym warto zbudować coś na zawsze – trzeba było jej posłuchać. Sandra też w pewnym momencie zaczęła zwracać na to uwagę. Powiedziała mi, że jeżeli mam to robić do końca życia, to nie mogę robić tego tak, by za parę lat się tego wstydzić. Wydaje mi się, że wtedy, w okolicach 2013 roku, zacząłem do muzyki podchodzić poważniej. Stopniowo zacząłem patrzeć na muzykę jako muzykę, a nie koniecznie czuć się kompletną i wyjaśnioną częścią środowiska hiphopowego. A im mniej się nią czułem, tym lepiej wszystko się układało.
Muzyka i dorastanie szło z Tobą w parze…
To zawsze idzie w parze i zawsze źle, że tak się dzieje. Jeżeli człowiek nie porobiłby tych wszystkich głupot, to byłby dziwny i wisiałoby to nad nim…
I wyszło po 40. (śmiech).
Dokładnie. Ja popełniałem błędy młodości, kiedy byłem młody, a młodość to czas na takie błędy. Świetnie, że to się wszystko tak potoczyło. Nie uważam też, że popełniałem jakieś straszne błędy, bo mam świetne wspomnienia, niczego się nie wstydzę, aczkolwiek kilka rzeczy poprowadziłbym inaczej.
Moment, w którym Twoja kariera muzyczna wystrzeliła, to moim zdaniem sukces po “Piątej stronie świata”. Wtedy też pojawiła się większa popularność i rozpoznawalność. Pojawiło się już wtedy zmęczenie tym, że ludzie zaczepiali Cię na ulicy?
Nie, tego trzeba było się nauczyć.
Jak można się nauczyć tego, że jesz obiad w restauracji, a ktoś do Ciebie podchodzi i wkłada kartkę w talerz, bo chce autograf?
To jest część muzyki, a jeżeli nie dbasz o muzykę, muzyka nie dba o ciebie. Ludzie, którzy do ciebie podchodzą to nie są ludzie, którzy podchodzą bo chcą zrobić ci coś niemiłego. Są to osoby, które darzą szacunkiem to, co dla nich zrobiłeś, a muzykę robi się dla ludzi. Mają prawo do ciebie podejść, są momenty, w których nie powinni, ale oduczyłem się w jakikolwiek sposób im to przekazywać. Może jest tak, że są akurat raz na 10 lat na Śląsku i mieli okazję mnie spotkać. Miałem z tym taki problem, że ja nigdy nie byłem gościem, który podchodził do artystów, których słucham, bo strasznie mnie to tremuje. Pamiętam, że jak byłem na Tauronie i byłem dwa metry od Roniego Size’a, to żona się ze mnie śmiała, że trząsłem się i bałem się do niego podejść i odezwać (śmiech). Jak ludzie do mnie podchodzą, to jest to zawsze miłe. Mieszkam w ścisłym centrum Katowic. Są sytuacje, w których wychodzę o północy z psem i podchodzą do mnie grupy ośmioosobowe po spożyciu alkoholu, krzyczące, obwieszające mi się na ramieniu i chcące sobie zrobić ze mną zdjęcie i ok – w ten pogmatwany i niekoniecznie elegancki sposób okazują mi pewnego rodzaju szacunek. Czasami jest to niewygodne, ale zawsze miłe. Fajnie jak słuchacze mają odwagę podejść i powiedzieć mi coś więcej, niż “można zdjęcie?”. Czasami potrafią powiedzieć o mojej muzyce rzeczy, które totalnie mnie zaskakują. To jest świetne.
Wspominasz, że mieszkasz w centrum Katowic i myślę sobie, że gdyby faktycznie brakowało Ci tej prywatności, to zamieszkałbyś przykładowo na peryferiach miasta.
To nie o to chodzi. Jesteśmy z Sandrą “miejskimi zwierzętami”. Ja mam mnóstwo spraw do załatwienia w Katowicach – współpracuję z “Miastem Ogrodów”, które jest na miejscu, mam próby w Teatrze Śląskim, bywają tygodnie w których połowa czasu to zdjęcia do klipów… Muszę być zawsze gdzieś w okolicy. Gdybym dojeżdżał do centrum, to traciłbym sporo czasu. Nie umiałbym żyć poza centrum. Jestem częścią tego miasta, ono mnie wychowało.
W Twoim, i nie tylko Twoim życiu, pojawiło się bardzo, bardzo ważne wydarzenie – spektakl “Wujek.81. Czarna ballada”. Tutaj skończyła się już jakakolwiek zabawa, to naprawdę cholernie poważna rzecz. Jak sobie z tym radzisz?
Powiedziałem Robertowi Talarczykowi (dyrektorowi Teatru Śląskiego), że wezmę udział we wszystkim co wymyśli, bo jest dla mnie autorytetem od wielu, wielu lat. W momencie, gdy otrzymałem scenariusz, doszło do mnie, że jest to poważny “wpierdol emocjonalny” i trzeba to udźwignąć, nie popełniając błędu w jakimkolwiek zdaniu. Udało się. Ja jestem strasznie zadowolony z tematyki tych utworów, agresji, przesłania, z tego w jaki sposób dotykają tego tematu. Jestem zadowolony z tego, że pomimo iż zagraliśmy już chyba 17 spektakli, za każdym razem, gdy gram dwa najważniejsze moim zdaniem utwory, to się trzęsę, bo wiem co się za chwilę wydarzy, jaka to jest dawka wspomnień i emocji. Po spektaklu przychodzą czasem do nas ludzie, którzy są rodzinami ofiar tej tragedii.
Co mówią?
Dziękują, mówią, że jest to coś, co ich naprawdę dotyka, nie jest to przerysowane. Byłem dla nich największą niewiadomą, urodziłem się przecież pięć lat po tych wydarzeniach i byli ciekawi, co mogę o tym napisać. Działo się w moim muzycznym życiu ostatnio bardzo wiele, ale “Wujek.81” jest w absolutnym topie. Jednym z celów był zamiar przyciągnięcia do teatru młodych ludzi. Graliśmy ostatnio w ciągu 9 dni, 7 razy tę sztukę. Wróciłem po siódmym spektaklu do domu i powiedziałem, że to się naprawdę udało. Widzę to po osobach, które podchodzą po sztuce. Dużo z nich mówi, że przyszli tu dlatego, że biorę w tym udział, że są pierwszy raz w teatrze… To jest piękna rzecz. Jimek powiedział mi ostatnio, że to co zrobiliśmy razem w NOSPR, przyciągnęło słuchaczy hiphopowych do budynku Narodowej Orkiestry Symfonicznej. Podobna rzecz stała się przy “Wujku” – udało nam się przyciągnąć słuchaczy hip-hopu do Teatru Śląskiego na mocny spektakl naładowany poważną grą aktorską (gra w nim ponad 65 osób) i muzyką. Cieszę się, że to się obroniło. Uważam, że udźwignąłem to tematycznie. Czekałem na reakcje ludzi, długo się nad tym zastanawiałem, ale dziś jestem pewien, że mi się udało. Udało się również pod względem promocyjnym – ludzie przychodzą i będą dalej na to przychodzić.
Czyli miałbyś o czym gadać w “Chronosie 2” (śmiech).
Zdecydowanie. Moją trójką najważniejszych muzycznych wydarzeń jest właśnie “Wujek.81”, koncerty akustyczne z 2016 roku i akcja ze Smolikiem i Natalią – “Historie”. To był bardzo intensywny rok.
Można to w ogóle przebić?
Nie wiem. Będzie ciężko. Życzyłbym sobie mieć co roku tyle roboty. Mieliśmy naprawdę ogrom pracy, ale efekty były rewelacyjne.
To co teraz powiem, to nie jest żadna kurtuazja. Chyba jesteś jedynym raperem na dzień dzisiejszy, którego mogę o to zapytać, bo wiem, że w Twojej odpowiedzi nie będzie ani krzty zazdrości. Poza tym, widziałeś muzycznie już bardzo wiele i całkiem możliwe, że dostawałeś podobne oferty. Co myślisz o współpracy Ostrego z marką Hennessy?
Też chętnie współpracowałbym z Hennessy. Nie jestem fanem Ostrego, bo na jego płytach jest więcej momentów, które mi się nie podobają niż urzekają. Współpraca współpracą, Ostry nie jest pierwszym polskim raperem, który współpracuje z firmą alkoholową, ja też chętnie podjąłbym się takiej współpracy, lubię alkohol, życzyłbym sobie takiej współpracy.
Współpracujesz poniekąd przy “Męskim graniu”.
Tak, dokładnie. To jest wszystko do przejścia, nigdy nie nagrałem kawałka, w którym mówię, że nie piję.
Ostremu się zdarzało…
Może ja to źle rozumiem, ale, według mnie, trochę nie na miejscu jest łączenie tematyki i otoczki albumu “Życie po śmierci” z promocją jakiejkolwiek marki – nie chodzi mi tu tylko o alkohol. “Podróż zwana życiem” – nie ma problemu, to inna bajka. Ale w przypadku takiego albumu, na którym opowiadasz o walce z chorobą, o powrocie do zdrowia – zwyczajnie mi to nie pasuje i mnie dziwi. Oczywiście jest to jego prywatna sprawa. Nie chcę tutaj wywoływać burzy.
Ok, zmieńmy temat. W którym momencie poczułeś zmęczenie środowiskiem hiphopowym? Bo o ile na “Prosto przed siebie” nie było tego jeszcze słychać, to na późniejszych albumach jak najbardziej. “Zemsta”, “Sinusoida”, “Małpy” – to tylko przykłady z brzegu.
Nagle zauważyłem, że to środowisko jest źle skonfigurowane. Mało jest raperów w polskim hip-hopie, którzy potrafią się do tego wszystkiego zdystansować. Poziom dyskusji m.in na profilach raperów jest moim zdaniem żenujący i należałoby go zostawić na forach społeczności internetowych nastolatków gier komputerowych, z których z resztą się chyba wywodzi. Raperzy pozwolili na to słuchaczom, wchodząc z nimi w dyskusje. To jest tylko internet, powinno się olewać i blokować trzynastoletnich gości, którzy ubliżają innym, zamiast wchodzić z nimi w dyskusje.
Mówisz teraz o Pezecie?
Pezet był przynajmniej w tym śmieszny, robił sobie z tego żarty, nadał temu formę groteski. Obnażył trochę słabości innych – on się z tego śmiał, inni brali to na poważnie. Zatarła się granica między słuchaczami a raperami. Później ludzie w internecie się dziwią, że jak ktoś podchodzi do np. Borixona i klnie mu w twarz, to dostaje w ryj. Ludzie są oburzeni. Powinni sobie zdawać sprawę z tego, że mamy trochę więcej lat, jesteśmy inaczej wychowani i jak ktoś podchodzi do trzydziestoparoletniego gościa, który rzeczywiście na tych ławkach, o których rapuje, przesiedział trochę czasu, i chce go obrazić, to niech nie będzie zdziwiony, jak dostanie po prostu w ryj. Tekst “jesteś chujowy” nie jest komentarzem na temat muzyki. Mnie zaczęło męczyć to, że nowe twory w tej muzyce albo ci walczący dalej o byt zaczynają współgrać z ludźmi w necie, bo boją się im podskoczyć.
Najważniejsze to, żeby się zgadzały wyświetlenia, łapki w górę. To jest tylko internet! Człowieku, masz dom, masz kobietę – jak nie masz, to sobie znajdź, i to są rzeczy, które powinny cię zajmować. Im jest się dalej od takich internetowych akcji, tym jest się zdrowszym. W momencie, gdy raper chce się dopasować i robić muzykę pod dzieciaki w necie, automatycznie staje się przegrany. Z tego nie ma już powrotu. Ta grupa zaraz wyrośnie i pójdzie gdzie indziej. Mało jest takich ludzi jak Mes, którzy się nie ugięli i robią swoje. Mało jest ludzi jak Fisz, który chyba pierwszy zwęszył, co się dzieje i uciekł od tego, podobnie Łona, Dab. To właśnie zachowanie, obwieszanie się ciuchami własnej produkcji. Jest parę rzeczy, które po prostu przestały mi się w tym wszystkim podobać. Ciężko mi się przebywa na imprezach hiphopowych, bo to już nie jest dla mnie. Raperzy potrafią grać dwadzieścia lat tak samo koncerty. Fajnie, ja też potrafię i lubię zagrać koncert z DJ-em, ale ileż można? Mamy XXI wiek! Jeżeli nie chce ci się robić muzyki, to to przyznaj i graj cały czas najebany, z najebanym didżejem, dla napierdolonych małolatów. Nie ma problemu, tylko nie mów później, że jesteś twórczy i pionierski, nie stawiaj się w roli mentora, nestora i kogoś z czyim zdaniem powinno się liczyć. Ja jestem zwolennikiem kombinowania, grzebania i rozwoju. Wielu mi zarzuca, że nie jestem progresywny w tekstach i mówię o tym samym. Ja przynajmniej mówię o sobie, a nie wymyślam na siłę rzeczy, które mają poparcie wśród małolatów. A najfajniejsze jest to, że trafiam do ludzi w moim wieku i starszych. Żaden raper w tym kraju nie wyciąga tylu instrumentalistów na scenę co ja, nikt nie powie, że jest inaczej.
To chyba dobrze, że to środowisko Cię zmęczyło.
Bardzo dobrze, bo dzięki temu zacząłem kombinować, nabrałem dystansu. Zrozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi. Przeżyłem turbo hype po projekcie z NOSPR-em – nie było programu w telewizji, gdzie by o nas nie gadali. Widziałem wszystko z tamtej strony ściany i z tej strony ściany, porównałem to. Najdziwniejsze w polskim hip-hopie jest to, że jeśli chodzi o charyzmę i zasady, to Dawid Podsiadło prezentuje ich więcej niż 80% polskich raperów.
Czym to jest spowodowane?
Złą konfiguracją. Uwierz, że w tym świecie ludzi grających rocka, grających w zespole Wilki, Bajm, Myslovitz jest więcej tych “zasad”. Tam jest większe zagrożenie, że się dostanie w mordę za gadanie głupot, trzeba być bardziej prawilnym (śmiech), niż w rapie. Pojawia się tam więcej pieniędzy, a ludziom mniej odbija. Jeżeli mam gdzieś być, to wolę być tutaj, tym najsłabszym i najmniejszym.
Tutaj? Czyli gdzie?
W połowie drogi do świata muzyków i ludzi, którzy naprawdę skupiają się na swojej robocie, niż być w hip-hopie, wśród ludzi, którzy walczą o jakieś śmieszne liczby. Zauważ, że ostatnio pojawiają się dwa główne wątki wyboru kariery wykonawców hiphopowych. Albo kopiujesz to, co się najbardziej sprzedaje w Stanach i chcesz być jak np. Drake czy Future, albo nie chcesz, bo robisz swoje i nagle się orientujesz, że też musisz grać jak oni, ale jest już trochę za późno i robisz z siebie błazna. Ja tak nie chcę, dlatego od tego odbiłem i zacząłem robić muzykę, która nie była modna, była ponad modą.
Ale akurat klimat panujący na “Piątej stronie świata” i “Prosto przed siebie” był wówczas w naszym kraju dość modny.
Tak, wtedy tak. To było krótko po tym jak Małpa wydał płytę. Jak swoje najbardziej popularne albumy wydali HIFI Banda, Te-Tris i Wena. Nie miałem, do “Piątej”, nigdy truskulowej płyty na koncie, a zanosiło się na to od dawna. Ja takiej muzyki zawsze dużo słuchałem i na takiej byłem wychowany. Patrząc przez pryzmat czasu, nie podoba mi się, że tak szybko nagrałem “Prosto przed siebie”, bo jest to płyta bardzo podobna do swojej poprzedniczki.
To jest kontynuacja “Piątej strony świata”. Nie było przypadkiem tak, że “Piąta” się przyjęła, więc stwierdziłeś, że fajnie będzie pograć koncerty i postanowiłeś stworzyć taki sam krążek?
Najlepsze jest to, że na “Piątą” zrobił się turbo hałas dwa miesiące przed premierą “PPS”, w momencie, gdy były już ponagrywane klipy, a sam materiał był gotowy. Wiem, że album dobrze się sprzedawał, ale nie było jakoś sensacyjnie, nie grałem koncertów za turbo kasę. Jeździliśmy po Polsce 3-4 razy w miesiącu, za 2000 złotych do podziału. Było fajnie, ale nie była to sytuacja, w której mogłeś liczyć, że nagrywając drugą taką samą płytę, staniesz się bogatym i szczęśliwym człowiekiem, bez trosk i problemów. To nawet nie gwarantowało utrzymania tego poziomu sprzed “PPS”.
Prawdą jest, że grałeś koncert na południu Polski i zadzwonił organizator z bodaj Gdańska (w każdym razie z północy), a Ty powiedziałeś, że nie chce Ci się tam jechać, chyba że polecisz samolotem?
Było coś takiego. Organizowali jakiś koncert, na którym miał grać chyba Hst, Kaliber 44 i ja. Grałem dzień wcześniej koncert w Krakowie i powiedziałem, że nie jestem w stanie przyjechać i zaproponowali samolot. Ostatecznie polecieli wszyscy, tylko nie ja. Wracając. Dzięki “Piątej” poznałem chłopaków z HIFI, Wenę i dzięki temu zrobiliśmy kilka fajnych numerów. Na horyzoncie nie pojawiali się producenci, którzy robili jakieś super rzeczy, nic takiego nie otrzymywałem – różnego, ciekawego, więc uznałem, że nagrywamy “PPS” w tym samym klimacie. Pierwsze single z “PPS” zrobiły hype na “Piątą”. Później się zaczęło. To był rok, gdzie zagraliśmy 120 koncertów z rzędu. Po cztery, pięć koncertów tygodniowo,robiąc dwie krótkie przerwy na jakiś urlop.
Jak Peja i WWO w dobrych czasach (śmiech).
To był naprawdę topowy czas, ale nie powtórzyłbym tego.
Dlaczego?
Mamy teraz taki układ, że jeśli mamy grać więcej niż pięć koncertów w miesiącu, to musimy to analizować, czy będzie na to czas, siły. I tylko w wyjątkowych sytuacjach godzimy się na to.
Teraz jesteś w stanie finansowo sobie na to pozwolić.
Tu nie chodzi o to. Finansowo to jedna sprawa. Nie chcę wracać do tego, co było. To był świetny czas pod względem promocyjno-muzycznym wśród małolatów, słuchających rapu, Miuosh był ekstra.
Chyba nadal jest.
Nie wiem. Mało mnie to teraz tak naprawdę interesuje. Cieszę się, że moje numery są dobrze przyjmowane, cieszę się, że ludzie przychodzą na moje koncerty, ale co sądzą o mnie małolaci, zaczynający słuchać rapu, to mało mnie obchodzi. Jaram się bardziej opiniami innych muzyków i wsłuchuję się w te, które mają mi coś do zarzucenia, bo mogę z tego coś wynieść. Pamiętam, jak wtedy wyglądało moje życie. Nie było mnie w domu od czwartku do poniedziałku, a od wtorku do środy trzeba było odpocząć i wyleczyć kaca. Postanowiłem sobie, że tak już tego nie poprowadzę. Są sytuacje, w których i tak naginam czasoprzestrzeń, ale przełożyłem ilość pracy na wyjazdach na pracę w Katowicach. Tak naprawdę od pół roku nie miałem z rzędu dwóch dni wolnego, tak by pograć w spokoju na playstation (śmiech). Nie rzuciłbym się drugi raz w taki wir koncertów, i tak mamy ich bardzo dużo w najbliższych miesiącach.
DJ Kebs powiedział kiedyś, że polski hip-hop to duży świat małych pieniędzy.
Względem tego, jak wygląda świat rozrywki i muzyki w Polsce, to można powiedzieć, że tak jest. Nie można ukrywać, że nie jest. “Horrendalne” stawki polskich raperów, wyglądające na poważne w środowisku, są śmiesznie małymi przy niskich stawkach jakie biorą artyści nie gromadzący takiej publiczności. To jest zupełnie inna jazda. To pokazuje właśnie wartość rynku – nie wyświetlenia w internecie, nie platynowe single i nie jedynki na Olisie tworzą wartość rynkową wykonawców, tylko ich muzyka. To co powiedział Kebs jest powodem zachowań, których ja nie potrafię zrozumieć, bo bardzo szybko dochodzi do ostrej walki o te małe pieniądze. Raperzy, którzy zarabiają pierwsze 3 tys. złotych w życiu, potrafią ostrzyć sobie zęby i próbują obrazić wszystkich dookoła walcząc o miejsce na scenie. Myślą, że są w stanie wyrwać innym raperom tysiąc złotych, obrażając ich, rzucając w nich inwektywami. A to tak w ogóle nie działa. W tym świecie nie istnieje coś takiego jak określona ilość przychodów, o których odpowiedni podział trzeba walczyć, “bo jak my nie zarobimy 2 tys. złotych, to zarobi je ktoś inny”. Jeżeli pomyślę w ten sposób, że zarobię tyle ile powinienem i na ile zasługuję, to człowiek jest spokojniejszy i nabiera szacunku do innych. A szacunek wraca.
Wciąż czujesz zazdrość środowiska?
Ja ze środowiskiem hiphopowym mam bardzo wątłe relacje. Jeżeli już utrzymuję te relacje to z wykonawcami, których strasznie szanuję i myślę, że oni szanują mnie po pierwsze jako człowieka. Są to ludzie, którzy swoje przeżyli, swoje zagrali. Nie odczuwam wśród nich takiej zazdrości, a gdybym odczuł, to czułbym się głupio i nie pozwoliłbym na to.
Wcześniej ta zazdrość była bardzo wyczuwalna?
3/4 negatywnych opinii na mój temat wśród młodych przedstawicieli rapu, którzy dopiero budowali sobie karierę i się rzucali, było oznaką zazdrości. Spowodowane jest to tym, że człowiek nie potrafi pogodzić się, że jest od lat w jednym miejscu, a ktoś inny jest wyżej. Słyszałem na swój temat mnóstwo bzdur – między innymi, że mam zbyt dobry samochód względem chujowej muzyki, którą gram (śmiech). Jeżeli ktoś ma 5000 słuchaczy, a ty zazdrościsz mu choć jednego, to jesteś głupi. Zapracuj na swój sukces i bądź szczęśliwy – moje przesłanie do innych polskich raperów (śmiech).
Cztery lata temu w wywiadzie dla 40 Kilo Vinyli powiedziałeś: “Niektórzy polscy raperzy wychowują sobie grono słuchaczy, które pała nienawiścią do innych wykonawców i to obróci się przeciwko im w ciągu kilku najbliższych lat”.
I się obraca. Tu jest jak w polityce, sondaże się zmieniają – raz jesteś wyżej, raz niżej. Nie od nas zależy, co się dzieje poza nami. Jakbym miał mówić swoim słuchaczom, kogo mają słuchać, a kogo nie, byłbym w moich oczach skończonym kretynem. Wiesz co jest najgorsze? Jeśli uważasz, że czyjś sukces cię rani – to oznacza, że jesteś złym człowiekiem.
Teraz chyba mówisz o śląskiej scenie.
Między innymi. Choć uważam, że trochę się tutaj zmieniło w tej kwestii. Byłem ostatnio świadkiem miłych, pozytywnych zachowań i uważam, że ludzie tutaj dorośli, dorośli do męskich zachowań. Strasznie pozytywnie się tym zaskoczyłem.
Mówiłeś kiedyś, że w Warszawie raperzy potrafią zagryźć zęby i zrobić coś razem, a tutaj tego brakowało.
Już chyba nie brakuje, musieliśmy na to po prostu dłużej poczekać. Przy okazji koncertu w Spodku, z okazji “20-lecia śląskiego rapu”, gadałem o tym z Grubsonem i bardzo się z tego faktu cieszyliśmy. Na tej imprezie wszyscy byli w stanie stanąć obok siebie, porozmawiać i zbić pionę.
Kiedyś było nie do pomyślenia, że obok siebie stanie G2E i Jajonasz (śmiech).
Dokładnie. Uważam, że to dzięki Świetlikowi z Mega Clubu. Powiedziałem mu, że zrobił coś niebywałego, bo zjednoczył śląska scenę, przynajmniej na tę chwilę. To było świetne.
Jeśli już rozmawiamy o naszej scenie. Dlaczego tej współpracy tutaj zawsze brakowało?
Ta współpraca na Śląsku zawsze była krótkofalowa, bardzo szybko dochodziło do jakiś ekscesów, podziałów. To nie jest tak, że ja jestem święty, bo też mam takie rzeczy na koncie.
Nie da się ukryć (śmiech).
Normalne. Chyba najdłuższa współpraca, jaka się na Śląsku nawiązała i trwała bez konfliktu, to moja z Bas Tajpanem. Współpracowaliśmy razem przez cztery lata. Z Rahimem dla przykładu współpracowałem na pełnych obrotach tylko dwa lata. Zobacz jak szybko rozpadł się Gopside, HaiHaiEr…
Projekt Gutka z Jajonaszem też nie przetrwał próby czasu.
Mustafarai.
Dlaczego na Śląsku nikt nie osiągnął sporego sukcesu? Mamy tylko Ciebie i Grubsona. No i oczywiście dinozaurów – Kaliber 44, Fokus, Rahim. Czego tutaj brakuje, konsekwencji?
Ciężko powiedzieć. To też może być plus tych osób, bo może robią muzykę, którą czują, a nie która się sprzeda. Tymin, Peus, Kid, WU.
Jednak mimo wszystko mówisz teraz o podziemnych raperach.
Może dlatego są w podziemiu, bo są bezkompromisowi?
Ciężko mi w to uwierzyć.
Piszą świetne teksty, Kid dodatkowo potrafi zajebiście śpiewać i idą w bardzo dobrą stronę ze swoja muzyką i gdyby zrobili coś na potrzeby publiczności, mogliby wycelować idealnie. Ale nie robią tego i nie zrażają się tym, że nie ma ich na Olisie, czy nie mają 100 000 fanów na FB. Wiem, że z nich coś będzie.
Jakby się miało coś stać w głowie Tyminowi to kilka lat temu…
Na Tymina i Peusa jest już za póżno, ale Kid ma jeszcze szansę (śmiech). Na dobrą sprawę podobna sytuacja zachodzi w Poznaniu.
No tutaj się nie zgodzę. Nie ma już tylko Gurala i Peji. Jest przecież Słoń, Shellerini, Paluch…
Są już lata.
Dokładnie, Paluch budował swoją karierę długo, podobnie jak Ty. Sprzedał w ogóle ostatnio ponad 60 000 płyt (śmiech).
Bardzo dobry wynik. Zobacz ile lat na Śląsku nie było mnie i Grubsona. Był tylko Kaliber i Paktofonika. Od 1996 roku do 2010-2011 roku, kiedy wyskoczyłem równolegle z Grubsonem. Tak samo jak w Poznaniu był zasadniczo tylko Slums Attack i Killaz Group.
Wiesz, Hst miał szansę osiągnąć ogromny sukces, chłopaki z Tewu.
Zadziałał czynnik ludzki.
U Joki i Jajonasza poniekąd też. Mogli dziś być bardzo wysoko.
Joka jest. Reszta to niestety głownie podrygi, jak w każdym mieście. Mało jest ludzi, którzy rzeczywiście wychodzą szeroko. Jak patrzymy na scenę rapową, to cały czas widzimy jednak weteranów i raz na jakiś czas wejdzie ktoś nowy, a kolejne lata weryfikują czy się na scenie utrzyma. Tak ja to widzę. Z drugiej strony jest tyle ksyw, że nie potrafię już tego ogarnąć, prześledzić, a niektórych rzeczy zrozumieć. Patrzę trochę na to wszystko zdziadziałym okiem. Kiedyś byłem w tę muzykę bardzo zaangażowany, czułem się mocno częścią tej sceny. Są rzeczy, które mi się bardzo podobają, a są też takie, które bardzo dziwią. Dziękuję wszystkim, którzy ze mną wytrzymali i pomogli mi trochę od tego wszystkiego odbić i że udało mi się ugruntować pozycję poza nurtową – to było dla mnie najważniejsze.
Widzisz kogoś na Śląsku poza WU, Tyminem, Peusem i Kidem?
Nie bardzo.
Jest taki gość w Jastrzębiu…
Ten, którego porównują do Quasimoto? Barto’Cut?
Tak.
Słyszałem, ale zupełnie nie moja bajka. Spójrz, w Warszawie jest gość o ksywie Otsochodzi. On w momencie, kiedy był zalew nowej fali raperów ze Stanów, zrobił coś zupełnie innego. Zobaczymy co z niego będzie, myślę, że gdyby bardziej popracował nad swoją muzyką, jest w stanie ugruntować swoją pozycję i może mieć perspektywy zostać takim mocnym agentem w tej grze. Mało jest zawodników na polskiej scenie, którzy wchodzą z czymś swoim. Większość osób brzmi zupełnie tak samo. Jeżeli X raperów jest podobnych do siebie, niesie tą samą ekspresję, to jest chyba coś nie tak. Uważam, że tutaj brakuje odwagi na początku drogi, jest za to kalibracja na odbiorców – to jest złe. My jak wchodziliśmy na rynek z płytą Projektora, zrobiliśmy album psychorapowy i nie było mowy, że ona się przyjmie, nie było na to mody. Nawiązywała bardziej do Paktofoniki niż do Pokahontaz, który wyszedł 10 miesięcy wcześniej.
Jeden z gości na Twoim albumie – Tomasz Organek, powiedział kilka miesięcy temu, że dostaje dużo maili, w których ludzie potrafią się przed nim strasznie otwierać i opowiadają mu historie swojego życia. Ty też zapewne masz sporo takich przypadków na koncie.
To jest bardzo delikatny temat. Były takie sytuacje i cały czas są. Ja zawsze odpisuję na takie wiadomości i staram się tych ludzi wspierać na tyle, na ile tylko mogę. Nie chcę tego jakoś specjalnie teraz poruszać, by nikt nie poczuł się urażony, ale były sytuacje, które powodowały u mnie eksplozję mózgu. Dostawałem bardzo intymne relacje z życia ludzi, od osób, które tak naprawdę były mi wtedy obce. Dzięki tym wiadomościom zbliżyłem się do nich i widuję ich od lat na moich koncertach. Są sytuacje, w których ludzie mi piszą, że nie wyszliby z depresji, gdyby nie moja muzyka. Od czasu, kiedy wypuściliśmy numer “Meksyk”, dostałem chyba z 500 wiadomości, że ludzie, kiedy pakują torby i wracają z emigracji w Anglii, czy Francji, słuchają tego kawałka – ten numer stał się takim hymnem powrotów (śmiech). Czasami dostaję takie wiadomości, że mam łzy w oczach. Powiem Ci szczerze, że dziwią mnie bardzo faceci w takich sytuacjach, bo to jest naprawdę już całkowite opuszczenie gardy. Tak jak mówię, odpisuję zawsze na takie wiadomości, czasami po kilku dniach, ale nigdy tego nie zostawiam. Jeżeli ci ludzie są ze mną, to ja jestem z nimi.
Dystansujesz się od tego w momencie, gdy siadasz do tekstu utworu?
Bukowski powiedział, że jak się zastanawiasz nad tym, czy to co napisałeś jest dobre, to już ten tekst jest do wypierdolenia, bo znaczy, że dobry nie jest. Wylewam z siebie bez obliczania. Jeśli zaczynasz obliczać, kombinować, przerabiać, to jest to bez sensu. Ja też mam świadomość, że nie uczę ludzi życia, tylko piszę o sobie. Jeżeli miałbym się zastanawiać nad tym, czy warto jakikolwiek tekst pisać, to już wiem, że nie warto nawet go kończyć.
Często wyrzucasz teksty?
Nie, tekstów nie wyrzucam nigdy. Wyrzucam nagrania.
Na albumie “POP.” masz takich artystów, że naprawdę szczęka opada, ale ja chciałbym zacząć od duetu SOXSO – jak na nich trafiłeś?
Byłem kiedyś poproszony, by zasiąść w jury z Irkiem Dudkiem, Romanem Kostrzewskim i Basią Budniok w przeglądzie organizowanym przez miasto Katowice (“Dzielnica brzmi dobrze”). Tam wyskoczyło SOXSO i od razu do nich podbiłem. Od tego czasu Natalia śpiewała z nami w teatrze. Z Maćkiem złapałem świetny kontakt, bo jest naprawdę super gościem – mieszkamy w ogóle 200 metrów od siebie. Gdyby nie Maciek, to ta płyta by nie powstała i nie byłaby taka jaka jest. Miałem dwa tygodnie do oddania materiału do miksu i okazało się, że mam poślizg w trzech numerach – nie wiedziałem jak je skończyć, odezwałem się do niego po pomoc i album skończyliśmy u niego w chacie, w dwa dni. Uratował mi tyłek i będę mu za to wdzięczny do końca życia. Nie zapomnę o nim po tej płycie, bo mamy szersze plany. Oba numery z SOXSO są świetne. Maciek zrobił jeszcze muzykę do numeru z Kasią Nosowską i do kawałka “Nie”.
Do kogo kierujesz kawałek “Nie”? Do słuchaczy, środowiska?
No i do mnie. Ta płyta miała być stricte koncept albumem i dobrze, że nie jest, bo koncept albumy są krótkotrwałe. Ten album ma mówić o tym, że koleś ma wątpliwości, czy u niego jest wszystko ok. Często wydaje mi się, że ludzie, którzy pracują osiem godzin dziennie mają łatwiej, mają wszystko poukładane…
Muszę Ci przerwać. Po co w tym utworze mówisz “…przez tyle lat nie przetyrałem nawet dnia. To jakiś żart, czy raczej wspólny syf?”. Po co mówi się takie rzeczy w kawałku?
“Mam pisać jak to jest być jednym z Was, przez tyle lat nie przetyrałem nawet dnia”. Czasami się dziwię, że to co piszę trafia do ludzi, którzy mają zupełnie inne życie niż ja, a jednak mamy te same problemy, chociaż oni są przynajmniej 40 godzin tygodniowo w pracy i mają zupełnie inny schemat dnia, życia. Mogłoby się wydawać, że powinno to generować zupełnie inne problemy. Ludzie często mi piszą “ten numer jest o mnie”. Nie wiem, skąd się to bierze.
Akurat z kawałkiem “Perseidy” może się utożsamiać sporo osób.
No i widzisz, chodzi o to, że ten “wspólny syf” jest nadrzędny. Ta płyta miała stawiać takie pytania – czy gdyby człowiek rzucił to muzyczne życie i poszedł na osiem godzin do pracy, czy o 16:00 miałby wolną głowę? Ja w sytuacji, kiedy cały rok tyram, to nawet gdy jestem już w domu, to i tak gdzieś tam w głowie pracuję.
Tak, ale muzyka to Twoja pasja, Twoje życie. Niewiele osób pasjonuje się swoją pracą.
I właśnie ten album miał stawiać takie rozdroże – czy lepiej mają Ci którzy żyją z tego co kochają, ale żyją tym cały czas? Czy ci którzy robią to, czego nie lubią, ale robią to w ograniczeniach? Numer “Traffic” dużo o tym mówi. Pierwsza zwrotka jest o poranku, gdy jedzie się do pracy, a druga o wieczorze, gdy już widzisz, co się dzieje na ulicach. Numer “Nisko” mówi o tym, jak ludzie, którzy pracują osiem godzin dziennie, reagują w weekendy. Mam wrażenie, że życie muzyczne jest lekkie przy tym, co ludzie odpierdalają w weekendy, by odreagować cały tydzień pracy. “Perseidy” mówią z kolei o tym, że chciałoby się mieć coś więcej – coś o co ja teraz zabiegam, ale nie potrafię znaleźć odpowiedniego miejsca i czasu. Ten album taki właśnie jest. “POP.” – tu nie chodzi o muzykę, tylko o popularność tych problemów, które na nim są poruszane. “Neony” są o tym, kiedy masz już dość wszystkiego i chcesz wrócić do domu, do swojego miejsca, kobiety. To jest bardzo osobisty album, na którym starałem się trochę wymyślić, jak mogłoby wyglądać moje życie, gdybym nie miał muzyki…
Skąd pomysł, by zebrać taką ekipę na tym albumie? Już kawałek z Budką Suflera na “Ulicach Bogów” zwiastował, że może być grubo.
Doświadczenie z Budką Suflera pokazało mi, że ci ludzie są świetni i nie można się bać wyciągnąć telefonu i zadzwonić. To są normalni ludzie, którzy mają ogrom swojej roboty, ale każdy z nich docenia dobrą muzykę. Jak wyślesz im coś dobrego, oni tego nie przepuszczą, nie zapomną o tym. Trochę mnie zastanawiało, czy uda mi się współpraca z Bajmem, bo swego czasu pojawiła się informacja w necie, że Małpa nie potrafił się z nimi dogadać. Pomyślałem sobie, jak to możliwe, skoro chłopak robi dobrą muzykę i na pewno to co wysłał, nie było słabe. Zapewne doszło do jakiegoś niedogadania między menadżerami. Nam się udało i to bez jakiś specjalnych przejść i problemów. Z Myslovitz poznałem się w grudniu 2015 roku i zaczęliśmy coś tam razem działać. Z Organkiem poznałem się przy okazji “Męskiego Grania”, dwa lata temu, podobnie ze Smolikiem, z którym mieliśmy okazję zrobić “Historie” i graliśmy też razem Ciechowskiego. Smolika traktuję jak przyjaciela i mam nadzieję, że do końca mojej przygody z muzyką, Andrzej będzie obok. Fox, który jest producentem całej płyty, jest dla mnie po prostu geniuszem muzycznym, potęgą i świetnym gościem.
Fox współpracował z Natalią Przybysz?
Jest twórcą wszystkich utworów Natalii Nykiel i albumów Marii Peszek. Trafiłem na niego przez Smolika i on mi zaproponował chęć pomocy przy “POP.”. To wszystko działo się tak naturalnie. Kasia Nosowska podczas koncertu Tribute to Hey, sama powiedziała, że musi się kiedyś do mnie odezwać, bo ma do mnie interes (śmiech). Powiedziałem jej, że to może ja odezwę się pierwszy, no i wysłałem jej to, co zrobiłem z Maćkiem (“Tramwaje i gwiazdy”). “Piszę tylko po to, by napisać, że ten numer jest niesamowity” – takiego maila dostałem od niej kilka dni później. Świetnie to wszystko się poukładało.
A współpraca z Bajm?
To wymyśliłem ja, bo jestem fanem tego numeru w oryginale. Kocham utwór “Jezioro szczęścia”. Od tego zacząłem pracę nad tym albumem, to wymyśliłem na samym początku. Wysłałem numer do Fleczera i powiedziałem “samplujmy to”, a ja się odezwę do nich. Po drodze wyskoczyło jeszcze T-Love. To był piękny rok.
Spotkałeś się z Beatą Kozidrak?
Kontaktowałem się tylko telefonicznie. Nie ma moim zdaniem na to szans. Ta kobieta jest topem, jeśli chodzi o głosy w Polsce. Ona cały czas pracuje, nie odpuszcza, nie gra z playbacku, jest non stop w locie, w trasie, nas scenie, w studiu.
To jest najlepszy numer na płycie.
To jest hit dyskotek (śmiech). W międzyczasie, grałem w grudniu koncert “Ciechowskiego” ze Smolikiem, na który zaproszony został też m.in. Piotrek Rogucki. Tam wspólnie uznaliśmy, że warto coś zrobić na mój album.
Ani przez moment nie poczułeś, że traktują Cię jak “rapera”?
Ci wszyscy ludzie nauczyli mnie tego, że nie powinno patrzeć się na muzykę przez pryzmat nurtu – jeżeli nie słuchasz rapu, to nie możesz słuchać żadnego rapera – bzdura totalna. Oni wszyscy znają mnie też z koncertów, które gram z FDG.orkiestrą, a wiem, że gramy koncerty naprawdę świetnie – jestem tego pewny. Jesteśmy do nich przygotowani, bo zapierdalamy jak dziki. Potrafiłem łapać się za głowę, gdy naprawdę wielcy wykonawcy potrafili przyjść i mi powiedzieć pół żartem: “to nie jest rap, nam mówili, że rap brzmi inaczej”. A my wpadamy w dziewięciu i robimy po swojemu rozpierdol według swoich przekonań. Wiedzieli, że nie mają do czynienia z raperem, który nawija o bitach, imprezach i dupach. Mieli okazję gdzieś się ze mną przeciąć, posłuchać moich numerów na spokojnie w domu i chyba docenili mnie za to, jakie piszę teksty i jaką muzykę generuję. Na tej płycie wszyscy goście to świetni tekściarze. Kasia Nosowska jest królową, Organek jest dla mnie mistrzem tekstów, Rogucki jest wzorem do naśladowania, Natalia Ptak też pisze świetne teksty, nie mówiąc już o Beacie Kozidrak. Moim zdaniem płyta jest bardzo dobra tekstowo – taka do poczytania. Jak ktoś posłucha tej płyty dziesięć razy, to zacznie się łapać w takiej topografii tego albumu.
Ja po odsłuchu tej płyty miałem wrażenie, że Twój głos jest “tylko” jednym z wielu instrumentów. Nie zdominowałeś tego krążka.
Tak miało być. Traktowałem tę płytę trochę, jakbym tworzył płytę producencką z innymi producentami. Dochodziło do takich sytuacji, że np. w numerze “Kawa i papierosy” poprosiłem Organka, by zagrał gitarę (bo zagrana była moja). On powiedział, że jej nie zagra, bo zagra to za ładnie, a tutaj ma być brudna. Mówię – kurwa, zaczęliśmy w końcu robić muzykę. Faktycznie nie było tak, że ja musiałem mieć na tym krążku niewiadomo ile zwrotek, bo dobrze wiem, że album jest dla ludzi, do posłuchania w domu. Koncerty i tak będę grał – mam świetny materiał koncertowy bez tego albumu, który się broni i z którym objeździliśmy całą Polskę. Nie bałem się wiec postawić na wile featuringów. Trzeba jedynie wymyślić, jak to zagrać bez gości na żywo, bo złapanie się na jednej scenie, akurat z tymi osobami, ze względu na ich aktywność, jest praktycznie niewykonalne.
Trochę zbaczając z tematu. Jak mógłby wyglądać Miuosh w 2017 roku bez wsparcia miasta Katowic?
Tak samo, jak wygląda teraz. Działamy na równych zasadach. Miasto wygenerowało instytucję, która sama sięga po mnie, a jak ja mam dobre pomysły, to odzywam się do nich. Wsparcie miasta jest świetne i naprawdę bardzo cieszy mnie to, że robimy świetne rzeczy. Oprócz tego, że zrobiliśmy koncert na piętnastolecie mojej działalności, który ściągnął masę ludzi z całego kraju, zaproponowałem miastu Tymina, który prowadzi “Rapsztaty”, przyprowadziłem do miasta Wojtka Mirka, który stworzył “Szlak Śląskiego bluesa”, kilka projektów jest w drodze. Mam wpływ na to, co się w tym mieście dzieje, nie tylko przez działania ze mną czy moje autorskie pomysły.
Masz jeszcze marzenia muzyczne, czy tylko plany?
Mam w chuj marzeń. Mam więcej marzeń, niż planów. Zauważyłem, że jak się na nic nie nastawiasz, to życie cię miło zaskakuje. A jak planujesz, to życie może cię zawieść. Tego się nauczyłem przez ostatnie lata. Wiem, że będę mógł robić muzykę całe życie. 3-4 lata temu jeszcze nie byłem tego pewien. Wiem, że kiedy będę miał 50 lat, nie będę wstydził się tego, co teraz muzycznie robię. Jedyne marzenie jakie mam, to takie, żeby szło tak dalej, jak idzie przez ostatni czas.