Tęczowy music box 2015 w Polsce i na świecie

Hozier, fot. Alex Lake/ mat. pras.

Jaka była szeroko rozumiana muzyka LGBT w mijającym roku? Ciekawa. Różnorodna jak samo środowisko. Coraz silniej zakorzeniona w mainstreamie, a zarazem nierzadko spełniona artystycznie. Bardziej kojarzona ze swojską Adele niż prowokacyjną Conchitą Wurst – zapewne dlatego, że w ostatnich miesiącach nie pojawiła się postać, która aż tak jak laureatka zeszłorocznej Eurowizji polaryzowałaby opinię publiczną. Choć jednak karty w skali globalnej wciąż rozdawali gracze sprzed roku – heteroseksualny bojownik o prawa gejów i homoseksualny gwiazdor od uniwersalnych piosenek – nie może być mowy o status quo. Progres jest wyraźny, i co więcej, zarysował się on w dużej mierze za sprawą środowiska hiphopowego, uchodzącego dotąd za nieprzejednanie homofobiczne. Tyle oczywiście świat, bo Polska to już zupełnie inna historia.

Videos by VICE

STARCIE TYTANÓW

“Take Me to Church”, debiutancki singiel irlandzkiego wokalisty i gitarzysty Hoziera, po raz pierwszy został wydany na EP-ce z 2013 roku. Wtedy też, pod koniec września, ukazał się sugestywny czarno-biały teledysk w reżyserii Brendana Canty’ego i Conala Thomsona. Już w pierwszym tygodniu klip zanotował blisko ćwierć miliona wyświetleń, by po dwóch latach, pocztą viralową, osiągnąć pułap 300 milionów. Sam utwór też zyskał popularność niemal pod każdą szerokością geograficzną, choć w różnym czasie; w Polsce na listy przebojów trafił dopiero jesienią 2014.

Żywotność przejmującego protest songu okazała się jednak zdumiewająca, bowiem jeszcze w lutym był najczęściej graną piosenką w polskich rozgłośniach, jednocząc ponad podziałami słuchaczy Trójki, Eski, Zetki i RMF-u. Wysoko w notowaniach utrzymywał się aż do wakacji, brylował wśród najchętniej ściąganych dzwonków na telefon, zapewnił artyście miejsce w line-upie Open’era, trafił też na ścieżkę dźwiękową dramatu “Chemia” Bartka Prokopowicza. Cóż, jeżeli smutna piosenka o nieszczęśliwej miłości, jak “Last Christmas”, może cieszyć się statusem radosnego świątecznego evergreena, dlaczego by ballada o przemocy wobec homoseksualistów, piętnująca grzechy irlandzkiego Kościoła i nieludzkie prawo Rosji, nie miała być hitem nuconym przez masy.

Niemniej nie zaszkodzi wiedzieć, że owa “ona”, do której zwraca się podmiot liryczny, nie jest kobietą, lecz religią. Hozier nie atakuje przy tym wiary, tylko – jak wyjaśniał w wywiadzie dla “The Cut” – “radykałów zrównujących homoseksualizm z pedofilią i zoofilią, co jest absolutnie przerażające (…). Seksualność i orientacja seksualna, bez znaczenia jaka, są czymś naturalnym. To instytucje takie jak Kościół, za pomocą doktryn podważających nasze człowieczeństwo, nauczają, że to coś wstydliwego, wręcz obraźliwego dla Boga. Ten utwór mówi o odzyskiwaniu godności, umacnianiu się w wierze, tyle że we własne siły (…). Sam jestem hetero, ale dla mnie to wszystko to nie jest kwestia praw gejów i lesbijek, bądź praw cywilnych, tylko praw człowieka, i to powinno bulwersować nas wszystkich. To naprawdę bardzo proste – albo ktoś ma równe prawa, albo nie. W teledysku nic nie wyolbrzymiamy, mówimy jak jest”.

Podczas gali rozdania nagród Grammy Irlandczyk wykonał “Take Me to Church” z Annie Lennox. W rywalizacji o statuetkę dla piosenki roku musiał jednak uznać wyższość – co symboliczne – “Stay With Me” Sama Smitha.

Wyoutowany Smith był bohaterem tego wieczoru. Do nagrody za piosenkę dołożył te za nagranie, album pop i przede wszystkim – dla najlepszego nowego artysty. Jeszcze przed ceremonią Brytyjczyk wykorzystał szum medialny wokół swojej osoby, wypuszczając propagujący równość małżeńską klip “Lay Me Down”. W teledysku Smith bierze ślub z partnerem w jednym z londyńskich kościołów. “Wideo unaocznia moje marzenie, by pewnego dnia geje, lesbijki i osoby transpłciowe mogły wstępować w związki małżeńskie na całym świecie, tak jak to robią nasi homoseksualni przyjaciele”, napisał na Facebooku. Klip w ciągu doby obejrzano ponad 700 tysięcy razy.

Znamienne jednak, że w oderwaniu od obrazka piosenka nie stanowi jawnej deklaracji gejowskiej, lecz jest uniwersalnym love songiem. Cała płyta zawiera zresztą “bezpieczne”, neutralne genderowo zaimki, pozwalające identyfikować się różnym płciom. Wytłumaczenie jest proste. Otwarcie homoseksualni muzycy pokroju Smitha, związani z dużymi wytwórniami i traktowani przez nie jak maszynki do produkowania kolejnych radiowych przebojów, tylko teoretycznie mogą sobie pozwolić na eksplorację tematyki queerowej na większą skalę. W praktyce groziłoby to dużo mniejszymi wynikami sprzedaży, a co za tym idzie – niedopełnieniem kontraktu. Tymczasem debiutancka “The Lonely Hour” Smitha to jedyna płyta z 2014 roku, która zarówno w Stanach, jak i na Wyspach sprzedała się w ponadmilionowym nakładzie. Zestaw kilkunastu piosenek, w których mężczyzna wyznaje miłość drugiemu mężczyźnie, nie miałby szans na osiągnięcie takiego wyniku.

Sam artysta, ze swojej pewnej, niezagrożonej już pozycji, widzi to oczywiście zupełnie inaczej. “Żeby była jasność – ta płyta jest o facecie, w którym zakochałem się bez wzajemności”, mówił w zeszłorocznym wywiadzie dla “The Fader”. I dodawał: “Chcę, żeby to było normą, nie tematem tabu. Nie ukrywam też, że ten sprytny zabieg [neutralizacji zaimków] był celowy, ponieważ pragnę robić muzykę dla każdego, bez wyjątku”.

Redaktor magazynu “Billboard”, Alex Gale, nie jest jednak przekonany co do zasadności takiej asekuracji w przypadku Smitha. “On przecież już w momencie debiutu nie siedział w szafie, więc gdyby jego muzyka stała się nieco mniej neutralna, to mogłoby być interesujące. Jeżeli wypuściłby piosenkę o miłości jednopłciowej, i byłaby to dobra piosenka, sądzę, że odniosłaby sukces”, twierdzi dziennikarz.

Widać zresztą jak na dłoni, że Smith ma problem z wygórowanymi oczekiwaniami tak mainstreamu, jak i własnego środowiska; miota się trochę między młotem a kowadłem. “Może to zabrzmi fatalnie, ale chcę po prostu żyć własnym życiem i pisać o tym piosenki”, oznajmił we wrześniu, maglowany w jednym z wywiadów o przewodzenie ruchom LGBT. Zabrzmiało jak uładzone “fuck off”. W grudniowym talk show Ellen DeGeneres nieco spuścił z tonu: “Ludzie gadają, że nie chcę być rzecznikiem społeczności gejów i lesbijek. Naturalnie, że chcę, tyle że chcę być rzecznikiem wszystkich, z bi i hetero włącznie. Nie zamierzam się ograniczać”.

Nerwowo zrobiło się również przy okazji chłodnego przyjęcia “Writing’s On The Wall”. Pisano nawet o najgorszej piosence w historii “Bonda”. Smith był zszokowany. W wywiadzie dla BBC Radio 1 przyznał, że wykazał się przesadną naiwnością, zakładając, że każdy pokocha ten utwór tak mocno, jak on sam. Szybko się jednak pocieszył: “W sumie to niemożliwe, by wszyscy lubili jakąkolwiek bondowską piosenkę, tak jak niemożliwe, by wszyscy lubili jakiegokolwiek Bonda, niezależnie kto go gra. Owszem, pierwsze reakcje dosłownie zwaliły mnie z nóg, ale kiedy numer wskoczył na sam szczyt list przebojów, to już było istne szaleństwo, coś niesamowitego”.

Rzeczywiście, nie sposób nie zauważyć, że Adele ze “Skyfall” postawiła poprzeczkę niezwykle wysoko, a hype wokół “Spectre” narósł do takich rozmiarów, że rozczarowanie zdawało się nieuniknione. Ostatecznie więc Smith i tak wyszedł z operacji 007 obronną ręką. Nie tylko trafił do encyklopedii LGBT jako pierwszy wyoutowany śpiewak w 53-letniej historii cyklu, ale zapisał się również w Księdze Rekordów Guinnessa jako pierwszy wykonawca piosenki bondowskiej, która została numerem jeden w Wielkiej Brytanii.

PIERWSZA LINIA FRONTU

Rzecz jasna, choć o Samie Smithie i Hozierze było w tym roku najgłośniej, nie oni jedni nieśli kaganek równości. Wspominaną wcześniej tezę redaktora Gale’a można by próbować udowodnić na przykładzie nowego singla laureatów Grammy i autorów przeboju “Everyone Is Gay”, A Great Big World. W piosence “Hold Each Other” wokalista chamberpopowego duetu, otwarcie homoseksualny Chad King, śpiewa o gejowskiej miłości, używając zaimków męskoosobowych. Co ciekawe, tekst utworu z początku prezentował się “po bożemu”, a rewolucyjna z punktu widzenia mainstreamu zmiana to efekt sugestii drugiego z wokalistów, heteroseksualnego Iana Axela.

King początkowo nie wykazywał entuzjazmu co do podmiany “jej” na “jego”. “To było trochę niekomfortowe, paradoksalnie nawet dla geja, bo zwyczajnie nie jest to coś, co przywykłeś słyszeć w popowej piosence”, mówił w jednym z wywiadów. Pozytywny odbiór “Hold Each Other” pozbawił go wątpliwości. Tekstówka i teledysk odnotowały łącznie 5 milionów wyświetleń. Nie są to co prawda idące w setki milionów wyniki Sama Smitha, ale rezultat i tak imponuje.

Niezwykle aktywna była też biseksualna Sia. Przemawiała i śpiewała na konwentach LGBT, nagrała utwory na soundtracki “50 twarzy Greya” i “San Andreas” oraz nowy album Giorgio Morodera. We wrześniu, na festiwalu filmowym w Wenecji, zaanonsowała nowy singiel “Alive”, napisany z myślą o trzeciej płycie Adele, z którego jednak Brytyjka, skądinąd współautorka tekstu, ostatecznie zrezygnowała. W listopadzie poznaliśmy jeszcze dwie piosenki Sii, “Bird Set Free” i “One Million Bullets”. Spotkały się one z zainteresowaniem wiernego audytorium, aczkolwiek już nie takim na poziomie “Alive”. Krytycy muzyczni z kolei przebąkują, że propozycje autorki “Chandelier” coraz częściej wyglądają na bite od sztancy.

Niezrażona artystka przymierza się tymczasem do podboju kina. Wspólnie z mężem Erikiem Andersem Langiem zamierza wyreżyserować autobiograficzny dokument, zaś samodzielnie – fabularną “Sister”, której scenariusz pisała ponoć przez osiem lat. Gwiazdą filmu ma być nastoletnia Maddie Ziegler, która regularnie występuje w teledyskach Sii.

Jeszcze bardziej niż zazwyczaj w działania na rzecz równouprawnienia angażowała się również Miley Cyrus. Z zaskoczenia wydała nową płytę, z której część dochodu przeznaczyła na cele charytatywne, oficjalnie potwierdziła swoją biseksualność, ale przede wszystkim powołała do życia fundację Happy Hippie, która ma na celu pomoc młodzieży bezdomnej, homoseksualnej i jakkolwiek wykluczonej. Inauguracji stowarzyszenia towarzyszyły nagrania z cyklu Backyard Sessions, podczas których Miley wsparły inne progejowskie aktywistki, jak m.in. Ariana Grande, Laura Jane Grace z Against Me! czy Joan Jett.

“Moja uprzywilejowana pozycja zapewnia mi moc, o której wiele dzieciaków może tylko pomarzyć. Cóż więc mogę zrobić? Wiem, że patrzycie na mnie częściej, kiedy mam piersi na wierzchu, więc okej, patrzcie. A wtedy ja wezmę was pod włos, nawijając przez godzinę o mojej fundacji”, wyjaśniała celebrytka w rozmowie z agencją Associated Press, odnosząc się do swego kontrowersyjnego imidżu i częstego odsłaniania ciała.

Credo Happy Hippie jest banalnie proste: “bądź sobą”. Miley do założenia fundacji zainspirował fakt, że w samym tylko Hollywood istnieje spora populacja młodych bezdomnych, o których nikt głośno nie mówi. Poruszyło ją także samobójstwo transpłciowej nastolatki Leelah Alcorn w grudniu zeszłego roku.

Za swoją postawę Cyrus została uhonorowana podczas gali Vanguard Awards 2015, o której wzmianki w mediach przewijały się głównie w kontekście polizania przez gwiazdę fortepianu wystawionego na licytację. Zrobiła to, aby, jak sama oznajmiła, “zwiększyć jego wartość”. Cel osiągnęła. I po raz kolejny udowodniła, że obrana przez nią taktyka epatowania seksem, czy się komuś podoba, czy nie, potrafi przynieść wymierne korzyści.

Dla odmiany, Adam Lambert wciąż kojarzony jest z muzyką, nie skandalami. W czerwcu wokalista wypuścił trzeci album studyjny, “The Original High”, wyprodukowany przez szwedzkich Midasów, Shellbacka i Maxa Martina. Synthpopowy krążek zebrał w większości pozytywne recenzje. “Poza paroma pomyłkami, jak dziwaczne sample z Lil Wayne’a, praktycznie nie ma tu ekstrawagancji. Po latach widowiska Pan Lambert może być ocalony przez prostotę”, pisał krytyk “New York Timesa”, Jon Caramanica. Brittany Spanos z “Rolling Stone’a” była nieco mniej przychylna, przyznając trzy gwiazdki, ale i ona zauważyła, że “nawet jeśli teksty zahaczają o śmieszność, Lambert wyrósł na jedną z największych osobowości w popie”. Spodobał się również czołowy singiel “Ghost Town”, który magazyn “Spin” uznał za jedną z najlepszych piosenek półrocza.

W październiku nowa płyta zapewniła gwiazdorowi statuetkę na gali Attitude Pride Awards w Londynie. Jeszcze wcześniej, w kwietniu, został wyróżniony podczas British LGBT Awards za promowanie równości.

Lambert aż trzykrotnie gościł w Polsce w 2015 roku. W lutym wystąpił w krakowskiej Tauron Arenie w ramach trasy koncertowej z Queen, w sierpniu uświetnił swoją obecnością imprezę Eska Music Awards 2015 w Szczecinie, zaś w listopadzie pojawił się jako gość specjalny w półfinale talent show “The Voice of Poland”. Wiadomo już, że w przyszłym roku znów nas odwiedzi, tym razem z koncertem promującym solowy album, 30 kwietnia na Torwarze.

Dużo mniejszą sławą, za to niewątpliwie bardziej poważanym statusem niż wszystkie wyżej wymienione gwiazdy popu, cieszy się Carrie Brownstein. Jako aktorka występuje w cenionych serialach “Portlandia” i “Transparent”, w tym roku zaś dołożyła do filmografii niewielką rolę w entuzjastycznie przyjętej “Carol” Todda Haynesa, kręcącej się wokół lesbijskiego romansu adaptacji powieści Patricii Highsmith.

Jako wokalistka i gitarzystka – nagrała znakomitą płytę ze swoją macierzystą indierockową formacją Sleater-Kinney. A jakby tego było mało, wydała autobiografię “Hunger Makes Me a Modern Girl”, gdzie opisuje działalność w zespole, scenę riot grrrl i cienie dorastania pod okiem anorektycznej matki i ojca, który w wieku 65 lat dokonał coming outu.

Brownstein, podobnie jak Samowi Smithowi, nie uśmiecha się też rola rzeczniczki LGBT per se, tyle że w przeciwieństwie do brytyjskiego gwiazdora, potrafi to konkretnie, bez ogródek wyartykułować. W rozmowie z miesięcznikiem “The Advocate” mówiła: “Dostrzegam znaczenie coming outu i uważam, że pozostawanie w szafie może mieć opłakane skutki, ale nie sądzę, by ktokolwiek powinien komukolwiek coś zawdzięczać. Myślę, że ten rodzaj terminologii, to całe zawdzięczanie, jest niebezpieczne. Definitywnie powinniśmy zmienić dyskurs z Czy jesteś mi to winien? na Czy żyjesz w zgodzie ze sobą? Przecież każda osoba inaczej podchodzi do coming outu. Zasadniczo nic nikomu w tym temacie nie zawdzięczasz. Jeżeli jesteś aktorem, pisarzem, twórcą, jedyne co jesteś winien ludziom, to być dobrym aktorem, pisarzem etc. I być dobrym człowiekiem”.

W tym samym wywiadzie skrytykowała także tyleż społeczne, co medialne szufladki. “Z całą pewnością nie wstydzę się identyfikacji jako queer, ale nie wiem, czy queer to jest aby najlepszy opis Portlandii, Sleater-Kinney bądź mojej książki. Nie mam problemu z własną tożsamością, ale moje pytanie do osób piszących o mojej pracy brzmi – czy queer to jedyny opis, na jaki was stać? Tu nie chodzi o próbę zdystansowania się od tego, to po prostu poszukiwanie bardziej wyrafinowanych, zniuansowanych sposobów na omawianie mojej działalności”.

W listopadzie magazyn “Out” umieścił Carrie Brownstein na liście 100 najbardziej wpływowych osób LGBT i wyróżnił mianem “artystki roku”.

TO IDZIE MŁODOŚĆ

Dwa tysiące piętnasty to również czas tak mocnych debiutów, jak np. wydany w lipcu “Communion” electropopowego Years & Years z Londynu. Mikey Goldsworthy, Emre Türkmen i wyoutowany frontman Olly Alexander z impetem weszli w nowy rok, zgarniając już w styczniu prestiżowe wyróżnienie BBC Sound of 2015. Później do kolekcji dołożyli jeszcze m.in. nominację do Brit Awards oraz nagrody MTV i queerowego magazynu “Attitude”.

Na Wyspach płyta błyskawicznie osiągnęła status złotej. W wielu innych krajach trafiła na wysokie pozycje list sprzedaży (w Polsce – na miejsce 4.), łącznie na świecie rozeszła się w nakładzie ponad 650 tysięcy egzemplarzy.

Krytycy może nie zareagowali hurraoptymizmem, niemniej z większości recenzji przebijał ton pochwalny. “Połączyli ambientowy synth pop M83 z parkietowym groove’em Justina Timberlake’a, i osiągnęli nową jakość”, donosił AllMusic.

Z aż sześciu promujących longplay utworów – z czego trzy wypuszczono jeszcze w 2014 – szczególnie wyróżniły się tegoroczne “King”, pierwszy w karierze grupy numer jeden w zestawieniu UK Singles Chart, oraz “Shine”, napisany przez Alexandra pod wpływem uczucia do nowego chłopaka.

“Shine” doczekał się ciekawego klipu, inspirowanego filmami o nadprzyrodzonych mocach, jak “E.T.”, “Duch” czy “Bliskie spotkania trzeciego stopnia”. “Chodziło nam właśnie o paralelę przytłaczającego i niestabilnego stanu zakochania z klimatem tych filmów”, wyjaśniał lider Years & Years w rozmowie z magazynem “Complex”.

Zespół już przed rokiem gościł w Polsce na festiwalu Tauron Nowa Muzyka, zaś w 2015 pojawił się na poznańskim Spring Breaku oraz Open’erze. W połowie marca 2016 ma zawitać na Torwar.

Z wysokiego C zadebiutowała również australijska songwriterka Courtney Barnett, nominowana niedawno do Grammy 2016. Jej płyta “Sometimes I Sit and Think, and Sometimes I Just Sit” trafiła do niejedno opiniotwórczego rankingu zamykającego rok. Barnett cechuje brak spięcia i zadęcia właściwy wielu relatywnym nowicjuszom. “Ona nie musi nic udowadniać, i właśnie to udowadnia”, filozofował nie bez racji Mike Powell z “Pitchforka”. W sedno trafiał także Everett True z “Guardiana”, zauważając, że “od dawien dawna na zachodniej scenie rockowej nie pojawiła się tekściarka i wokalistka tak intrygująca, zajmująca i mocno stąpająca po ziemi, a zarazem surrealna i morderczo zabawna, jak Barnett”.

Młoda artystka jest zdeklarowaną lesbijką; od czterech lat w związku z Jen Cloher, współautorką tekstu poświęconego ich pożyciu utworu “Numbers”. Barnett wspomina partnerkę również w “Pickles from the Jar” i pierwszym wersie singlowego “Dead Fox”, opatrzonego kapitalnym teledyskiem.

O ile jednak Barnett i Years & Years wychodzą do słuchacza z przekazem kolektywnym, podnosząc tematy właściwe bolączkom przeciętnego młodego człowieka, o tyle twórczość Who Is Fancy jest już ściśle skorelowana z etykietą LGBT. Who Is… Who? Brzmi tajemniczo? Powinno.

Najpierw do sieci trafił singiel “Goodbye”, a wraz z nim trzy teledyski – trzy wersje, trzech bohaterów, trzy tożsamości. Zadziałała polityka viralowa i już wkrótce o Who Is Fancy pisały amerykańskie media głównego nurtu.

Tymczasem stojący za projektem Jake Hagood długo się nie ujawniał, bo jak twierdzi, nie chciał, by jego osobista historia i seksualność przyćmiły przesłanie. Hagood wychował się w konserwatywnym Arkansas, pośród dźwięków country i muzyki chrześcijańskiej. “Gdy dorastałem, czułem, że nie mam prawa głosu, nie było nikogo, na kim mógłbym się wzorować. Rozglądałem się za piosenkami, które opowiedziałyby moją historię, ale ich po prostu nie było. Dlatego też cieszę się z pracy nad płytą, bo kiedyś chłopcy tacy jak dawniejszy ja będą mieli muzykę, która mówi również o nich. Śpiewam dla nich i jestem szczerze uradowany możliwością bycia głosem tych, którzy głosu nie mają”, mówił w wywiadzie dla “The Advocate”.

Płytowy debiut Hagooda wciąż przed nami. Pod koniec listopada do sieci trafiło animowane wideo do nowego singla wokalisty, nagranego przy gościnnym udziale Ariany Grande i Meghan Trainor. W klipie cała trójka flirtuje z jednym chłopakiem.

Wreszcie, po czterech latach przekładania premiery, pełnoprawny album wydał też Michał Szpak, finalista “X Factor” o “tęczowym” wizerunku. Następcę EP-ki “XI” z 2011 roku, longplay “Byle być sobą”, promowały single “Real Hero” oraz tytułowy. Z polskojęzyczną wersją tego pierwszego, “Jesteś bohaterem”, wokalista zdobył opolską SuperPremierę.

“Szpakowi udało się połączyć ducha kolorowych lat 80. z rockowymi gitarami i poetyckim przekazem. Przy tym stworzył utwory, które zapadają w pamięć, jak największe przeboje największych polskich gwiazd pop-rockowych lat 90.”, pisała recenzentka Interii, Jadwiga Marchwica. Coś w tym jest, bo nawet bez złośliwości nie sposób nie zauważyć, że to propozycja właśnie pod gusta fanów telewizyjnych talent shows, Opola, Eurowizji i Radia Złote Przeboje. Symptomatyczne zresztą, że wspomniany tekst z Interii jest nie tyle jedyną pozytywną recenzją płyty Szpaka, ile w ogóle jedyną recenzją tej płyty w polskim internecie (stan na połowę grudnia, miesiąc po premierze).

SOJUSZ POLSKO-POLSKI POD FLAGĄ TĘCZOWĄ

Polska w istocie nie doczekała się jeszcze queerowego muzyka z prawdziwego zdarzenia, ale przynajmniej wciąż się powiększa lista rozśpiewanych sojuszników wspierających zainaugurowaną jesienią ubiegłego roku akcję “Ramię w ramię po równość” Kampanii Przeciw Homofobii. W ostatnich miesiącach do Haliny Mlynkovej i Zbigniewa Wodeckiego dołączyli m.in. wokalistka jazzowa Aga Zaryan, Maryla Rodowicz, Małgorzata Ostrowska i Czesław Mozil.

Zaryan poparła akcję akurat w Dzień Matki, sama będąc wówczas w ciąży. “Ja mam bardzo naturalne podejście do tego, kto kim jest w relacjach – kto się w kim zakochuje, kto z kim żyje. Ja nie wiem, kto jest w moim brzuchu. Wiem, że syn, ale nie wiem, czy on będzie chciał mieć chłopaka w przyszłości, czy dziewczynę. To jest jego wolny wybór. My nie mamy wpływu na to, kto jakiej jest tożsamości seksualnej. To jest rzecz poza nami. W związku z tym ja będę kochać swoje dzieci niezależnie od tego, jaką one drogę wybiorą. Jeżeli mój syn będzie z chłopakiem, to niech to będzie fajny chłopak”, powiedziała.

“Takie osoby jak Aga Zaryan są ambasadorami równości, dźwignią zmian społecznych, stanowią przykład otwartości i akceptacji. Dzięki nim głos ruchu LGBT, a co za tym idzie – jego postulaty – są o wiele bardziej słyszalne. Chodzi o takie sprawy jak zwiększenie równouprawnienia osób LGBT w zakresie życia rodzinnego, wprowadzenie związków partnerskich czy poprawa sytuacji młodzieży LGBT”, komentowała prezeska KPH, Agata Chaber.

Maryla Rodowicz oświadczyła, że udział w akcji “Ramię w ramię…” jest dla niej oczywistością: “Wspieram akcję, bo czuję się zażenowana, że to jest w ogóle jakiś temat – jeżeli ktoś kogoś kocha, niezależnie od orientacji seksualnej, to jest to jego prywatna sprawa”. Ikona polskiej piosenki dodała, że kwestia związków partnerskich powinna być “w ogóle niepodlegająca dyskusji”.

Kolejna ambasadorka, Małgorzata Ostrowska, tak uzasadniała swoje wsparcie: “Mam wielu fanów wśród gejów. Są mi bliscy i chciałabym im pomóc. Chciałabym, żeby wiedzieli, że ich rozumiem, i że czuję ich emocjonalność. Mam nadzieję, że to pomaga. Jest mnóstwo osób, które ze względów obyczajowych, z powodu presji społecznej nie wie, jak to jest z tymi związkami partnerskimi. Czy należy im sprzyjać, czy potępiać? Bywają bardzo wielkie dylematy, a ja myślę, że nie należy się bać. Moim zdaniem należy popierać miłość. Należy dostrzec to, co jest prawdą i odważyć się to uznać”.

Co przykre, za prospołeczną postawę Ostrowską spotkała homofobiczna reakcja na gruncie zawodowym. “W listopadzie na koncerty do Londynu! Takie były plany, ale właśnie dotarła do mnie wiadomość, że organizator musi je odwołać, ponieważ wycofał mu się sponsor. A jako powód podał, że… zaangażowałam się w akcję popierającą środowiska LGBT! No po prostu trudno mi uwierzyć! (…) A pikanterii dodaje fakt, ze mnóstwo moich znajomych i przyjaciół, którzy wyemigrowali do Anglii, którzy czekają na mój koncert tam, to właśnie geje! No, kogoś poważnie porąbało!”, napisała gwiazda na Facebooku.

Największą niespodzianką było jednak dokooptowanie do ww. grona płockiego zespołu Lao Che, dotąd szanowanego nawet przez skrajną prawicę za album “Powstanie Warszawskie” i singiel “Czerniaków”. Przed trzema laty muzycy zostali uhonorowani przez prezydenta Komorowskiego Srebrnym Krzyżem Zasługi za “działalność na rzecz popularyzacji i upamiętniania Powstania Warszawskiego”. Na decyzję grupy o udziale w akcji “Ramię w ramię po równość” miał wpływ jeden zasadniczy czynnik…

ZDJĄĆ CIASNE BUTY

Otóż perkusista Lao Che, Michał “Dimon” Jastrzębski, zdecydował się na publiczne wyjście z szafy. Publiczne, bo to prywatne miał już dawno za sobą. “Znamy się od kilkunastu lat i podczas naszej drogi Dimon zrobił zespołowy coming out. I co? I nic się nie zmieniło”, powiedział wokalista Hubert Dobaczewski. Zaś Mariusz Denst, który w zespole gra na samplerze, dodał: “Traktujemy to naturalnie. Jak ktoś się mnie pyta, jak u mojej żony, to ja tak samo pytam, co u partnera Michała”.

Jak oznajmił sam zainteresowany: “W zespole byłem ujawniony od samego początku. Nigdy szczególnie nie ukrywałem tego, że jestem osobą homoseksualną, że mam partnera. Ale dopiero ostatnio razem z Mikołajem zdecydowaliśmy się, żeby na Facebooku upublicznić nasz status związku i przestać to ukrywać. Ujawniając swoją orientację, poczułem się, jakbym zdjął mocno za ciasne buty, które nosiłem przez wiele lat. Ze swojej decyzji jest bardzo zadowolony. Miało to kolosalne znaczenie dla naszego związku. Nie wstydzimy się tego, że jesteśmy ze sobą, że się kochamy, że prowadzimy wspólne gospodarstwo domowe. To nie jest powód do wstydu czy ukrywania tego, wręcz przeciwnie. W momencie, w którym to zrobiliśmy, poczuliśmy ulgę”.

Dobaczewski: “Osoby LGBT należy wspierać poprzez absolutną akceptację i traktowanie wszystkich równo. Prawo powinno brać osoby homoseksualne, które są w związku, pod ochronę i umożliwiać uczestniczenie w społeczeństwie na pełnych prawach, a nie na pół gwizdka”.

Całe zdarzenie podzieliło fanów. Wielu wyraziło solidarność z zespołem, ale niemało pojawiło się też komentarzy w tym rodzaju: “Mam nadzieję, że nie będzie więcej koncertów o powstaniu… Bo powstańcy zapewne wstydzą się za was! Co za wstyd! Dla was, dla kraju, dla płyty, dla Polski!”. Inna sprawa, że nagła sympatia, jaką do Lao Che odczuły środowiska lewicowe, momentami mocno pachniała hipokryzją.

Innym głośnym coming outem był ten Michaela Angelakosa, frontmana cenionego również w Polsce indiepopowego zespołu Passion Pit. W 2012 roku Angelakos wyjawił, że zmaga się z chorobą afektywną dwubiegunową, teraz zaś, w listopadowej audycji homoseksualnego pisarza Breta Eastona Ellisa, zdecydował się na kolejne ujawnienie, tym mocniejsze, że ledwie w sierpniu rozwiódł się z żoną po dwóch latach małżeństwa.

“Żyłem w otoczeniu ludzi heteroseksualnych. To nie tak, że nikt by mnie nie zaakceptował, to po prostu nie był ten czas. Gadanie i pisanie o dziewczynach było łatwiejsze. Gdy poznałem swoją przyszłą żonę, wiele się zmieniło. Mój problem zdawał się być zakończony. Naprawdę, bardzo chciałem być hetero, szczególnie dla żony, którą kocham do dziś. Jedną z najboleśniejszych decyzji w moim życiu była ta o separacji”, wyznał wokalista.

W grudniu z szafy wyszła Eliot Sumner, córka Stinga i Trudie Styler, dotąd bardziej znana pod scenicznym pseudonimem I Blame Coco, pod którym przed pięcioma laty wydała ciepło przyjętą synthpopową płytę “The Constant”.

“Nie musiałam ujawniać się przed rodzicami. Oni zawsze wiedzieli. Nie musiałam również ujawniać się przed przyjaciółmi. Wszyscy zawsze wiedzieli, ja też zawsze wiedziałam”, powiedziała Sumner w wywiadzie dla “ES Magazine”. Jednocześnie nie zadeklarowała się jako lesbijka czy biseksualistka, tylko osobowość genderfluidowa. “Nie powinniśmy czuć presji, że trzeba mieć nadane jakieś etykiety lub być jakkolwiek otagowanym. Powinniśmy wszystkich traktować identycznie. Wszyscy jesteśmy po prostu istotami ludzkimi”.

Wokalistka od dwóch lat pozostaje w związku z modelką Lucie von Alten. Na styczeń 2016 zapowiedziała premierę drugiej płyty, “Information”, już pod własnym nazwiskiem.

ADELE I HOMOWESELE

Najgłośniejszym klipem roku z akcentem LGBT jest oczywiście “Hello” Adele w reżyserii Xaviera Dolana, jednego z najzdolniejszych filmowców młodego pokolenia i jawnego geja. Propozycja współpracy wyszła od wokalistki. “Puściła mi tę piosenkę, a ja zostałem emocjonalnie zmiażdżony. Powiedziałem jedynie: okej, koniecznie chcę to zrobić”, zdradził autor “Zabiłem moją matkę” w rozmowie z “Los Angeles Times”. Nie chciał jednak typowego klipu. Pragnął, by Adele naprawdę w nim zagrała, a nie tylko pokazała się przed kamerą. “Ta wizja ją przerażała. Mówiła, że jest fatalną aktorką. Ale już na planie, widząc efekty, zrozumiała, że jednak jest wiarygodna i zaczęła akceptować moje pomysły”, wspominał na antenie BBC.

Dlaczego wybrała właśnie jego? “Myślę, że dlatego, że moje filmy i jej piosenki są w gruncie rzeczy bardzo podobne; mówią o niespełnionej miłości i wynikłych z tego cierpieniach. Adele oglądała Mamę i Zabiłem moją matkę, dwa filmy, które są bardzo nasycone emocjonalnie, choć przecież tak różne. Gdy się spotkaliśmy pierwszy raz, od razu nawiązaliśmy nić porozumienia. Zaczęliśmy od rozmów o pracy i klipie, a skończyliśmy na życiu, naszych uczuciach i jej synku. To było nade wszystko spotkanie dwojga ludzi, nie współpracowników”, wyznał w rozmowie z “Billboardem”.

Melancholijne, utrzymane w sepii, sześciominutowe “Hello” nakręcono w Quebecu, w rodzinnych stronach Dolana. To pierwszy teledysk w historii zrealizowany za pomocą kamer IMAX. Wysiłek się opłacił. W ciągu kilku dni od premiery wideo doczekało się ponad 100 milionów odsłon, obecnie zbliża się do granicy 700 milionów. Zaś wzajemne laurki, jakie sobie wystawiają Adele i reżyser, to najwyraźniej nie tylko kwestia profesjonalizmu i PR-u – Kanadyjczyk zaproponował Brytyjce rolę w swoim nowym filmie.

Z kolei w klipie do singla “Heartbeat Song” Kelly Clarkson zajmuje jasne stanowisko w kwestii równości małżeńskiej. Wideo obrazuje historie związków par zarówno hetero-, jak i homoseksualnych. Ciekawostka: rzeczywistość dogoniła fikcję, kiedy podczas przerwy na planie zdjęciowym teledysku dźwiękowiec oświadczył się swojemu chłopakowi.

Życie wielkomiejskiej młodzieży całkiem zajmująco przedstawia klimatyczny klip “Among the Lull” słoweńskiego zespołu Your Gay Thoughts. Na styczeń elektroniczna formacja planuje premierę debiutanckiej płyty “The Watercolors”.

Piękny teledysk do piosenki “Great Escape” Paper Ring nakręcił Sal Bardo, który wcześniej w tymże roku zadebiutował krótkometrażowym science fiction “Pink Moon”, mówiącym o świecie, gdzie homoseksualizm jest normą, a heteroseksualizm – aberracją. W filmie, który odbił się szerokim echem w branży LGBT, reżyser wykorzystał m.in. właśnie wspomniany utwór, i teraz mógł się odwdzięczyć jego autorom. Za projektem Paper Ring stoją producent Jeff Mercel i wokalista Cat Martino, bardziej znany jako Stranger Cat.

Wideo opowiada historię starszej kobiety, która zostawia męża dla ukochanej z czasów nastoletnich.

W klipie Ani Rusowicz do utworu “Czy da się kochać” obserwujemy natomiast losy kobiety, która wbrew sobie tkwi w heteroseksualnym związku.

“Teledysk opowiada o tym, że nic w życiu nie jest czarno-białe i wprost. Nie znamy wszystkich szczegółów i okoliczności, czasami coś potrafi nas naprawdę zaskoczyć, zatem lepiej być ciekawym świata, niż stawiać proste oceny i diagnozy”, mówi Rusowicz.

Klip nagrodzono Yachem 2015 za reżyserię.

Wraz z teledyskiem “Ktoś nowy” zespołu Video schodzimy co prawda w dużo niższe rejony artystyczne, ale w aspekcie LGBT sam obrazek robi wrażenie – jak na polskie warunki, rzecz jasna – niemal wywrotowego. Oto stoły uginające się od nadmiaru jadła, pijani wujkowie, pokraczne tańce i obowiązkowa bijatyka. Typowe polskie wesele. No, prawie typowe, bo gejowskie.

“Ludzie napinają się strasznie i zastanawiają się, jak by takie wesele wyglądało, gdyby był pan młody i drugi pan młody. A my im odpowiadamy: tak samo! I tak większość gości się nawali, jakaś ciotka uśnie, wujkowie narobią wstydu, będzie wódka, tańce i rzyganie”, komentował wokalista Wojciech Łuszczykiewicz na łamach dwumiesięcznika “Replika”.

Frontman Video, podobnie jak Kelly Clarkson, traktuje klip jako głos w sprawie równości małżeńskiej. “Uważamy, że jeśli ktoś chciałby pobrać się chociażby ze swoją paprotką, to tak długo, jak będzie o nią dbał i regularnie podlewał, to mamy na to ogromny wyluz. Nie twierdzimy jednocześnie, że paprotka jest najlepszym materiałem na matkę, ale jeśli komuś się z nią wspaniale ogląda telewizję i rozlicza PIT, to możemy tylko przyklasnąć prawdziwej miłości”.

Video przewija nam się także w kontekście teledysku do singla “Ile jeszcze”, promującego debiutancką płytę Marii Niklińskiej, aktorki i gwiazdy telenoweli “Klan”. Były członek zespołu, Tomasz Lubert, jest kompozytorem piosenki.

W ewidentnie obliczonym na rozgłos, populistycznym klipie Niklińska wciela się w roznegliżowaną zakonnicę, która całuje się z inną (domyślnie) nagą dziewczyną, graną przez Roksanę Krzemińską. Dodatkowo, w przerwie między pieszczotami przyjmuje komunię.

ANTYBOHATEROWIE

Skoro już jesteśmy przy skandalach, niemal słychać było zbiorowy pomruk zadowolenia świata hip-hopu, kiedy na homofoba roku nieoczekiwanie wyrósł przedstawiciel muzyki klubowej. Litwiński producent house, Ten Walls, dotąd najbardziej znany z wypuszczonego rok wcześniej singla “Walking with Elephants”, w czerwcowym poście na Facebooku zrównał homoseksualizm z pedofilią.

Na głowę artysty natychmiast posypały się gromy. Zwyczajowe oburzenie wyrazili działacze LGBT, ale co istotniejsze – zadziałał ostracyzm środowiskowy na rzadko spotykaną skalę. Współpracę z Ten Wallsem zerwały agencje koncertowe i kluby. Mniejsze i większe festiwale europejskie, jak m.in. belgijski Pukkelpop, brytyjski Creamfields czy hiszpański Sónar, wykreśliły go z line-upów. Wytwórnia zawiesiła przedpremierowe zamówienia nowej płyty. Didżeje, jak Monika Kruse czy Lane 8, tweetowali o wykreśleniu kawałków Litwina ze swoich katalogów. Jego kariera zawisła na włosku.

Skąd aż tak zmasowany sprzeciw branży wobec pojedynczego aktu homofobii? “Pierwsze house’owe imprezy w latach 80., czyli po prostu prywatki, w różnych mieszkaniach, to były przede wszystkim spotkania afroamerykańskie i gejowskie. A bardzo często – spotkania czarnego gejowskiego środowiska Chicago. Zresztą nie tylko na domówkach tak było, na przykład goście słynnego klubu The Warehouse (którego nazwa teraz określa konkretny styl muzyki) to też, przynajmniej na początku, byli przede wszystkim czarnoskórzy i geje. Mówienie, że czarnoskórzy geje stworzyli muzykę klubową, jest oczywiście przesadą, ale geje od początku byli ważną częścią tej społeczności – i na pewno nie dyskryminowaną. W każdym razie trudno, by miłośnicy muzyki o takiej proweniencji mieli problem z gejami, bo to trochę tak, jakby być kibicem tenisa i mieć fobię na małe, okrągłe przedmioty”, mówi “Noisey” Kaśka Paluch, dziennikarka, muzykolog i bywalczyni techno piwnic.

“Druga sprawa jest taka, że już czysto subiektywnie odnoszę wrażenie, iż społeczność klubowa to nowi hipisi, grupa ludzi niezwiązanych żadną konkretną ideą poza żyj i pozwól żyć innym, a przy okazji dobrze się baw. Mam przeczucie graniczące z pewnością, że Ten Walls spotkałby się z takim samym ostracyzmem, gdyby podobną opinię wygłosił na temat czarnoskórych, Chińczyków albo ludzi z jedną ręką. Popatrz na Love Parade – istne panoptikum w atmosferze powszechnej akceptacji. Oczywiście nie chcę środowiska klubowego idealizować, wiadomo – ludzie. Zasadniczo jednak tak to działa. To jest jednostkowy przypadek w tym sensie, że żaden producent czy didżej o zdrowych zmysłach nie powiedziałby czegoś podobnego, jak Ten Walls, publicznie. Ale każdy, kto powiedziałby coś takiego, wywołałby podobną reakcję. Środowisko klubowiczów, to rozumiane idealistycznie, toleruje bardzo dużo, dopóki to nie szkodzi innym. Jak na imprezach – możesz tańczyć w czym chcesz, prawdopodobnie mógłbyś nawet z gołą dupą, ale jeśli wyciągniesz gwizdek i zaczniesz ogłuszać innych, albo machać rękami i wybijać zęby piwem i fajkami, to cię w końcu wyproszą”, podsumowuje dziennikarka.

Trzy miesiące po incydencie, Ten Walls, który najpierw próbował się pokrętnie tłumaczyć, wystosował oficjalne przeprosiny, skierowane do “wszystkich, których zawiódł”, w tym fanów i “przyjaciół z kręgów LGBT”. Obiecał także aktywnie wspierać lokalne społeczności gejowskie na Litwie oraz promować tolerancję.

Na początku grudnia przeszedł od słów do czynów, wypuszczając nowy utwór, nagrany wspólnie z transgenderowym wokalistą Alexem Radfordem.

Z perspektywy polskiego hip-hopu wszystko powyższe poza, rzecz jasna, samą homofobią, to science fiction. Gdy raperzy z nurtu narodowego nagminnie szerzą nienawiść wobec homoseksualistów, obdarzają ich każdym możliwym epitetem, zrównują z pedofilami, środowisko nie protestuje. Solidarność działa wręcz w odwrotnym kierunku – młodociani fani pieją z zachwytu, koledzy po mikrofonie dają ciche przyzwolenie.

W czerwcu prokuratura umorzyła postępowanie wobec rapera Kiszło ze składu Boruta. Nie dopatrzono się znamion przestępstwa w wersach utworu “Cwele”, takich jak “nie używam słowa leczyć, preferuję kurwy zabić” czy “jebana druciaro, nie masz do życia prawa”.

“Taki utwór nie powinien być dostępny w internecie. Istnieje ryzyko, że ktoś pod jego wpływem dokona zbrodni z nienawiści”, twierdzi Tomasz Szypuła, aktywista LGBT i były prezes Kampanii Przeciw Homofobii.

Sądy jednak bagatelizują przypadki takie jak “Cwele” czy “Chwasty”, inny wymierzony w gejów kawałek sprzed paru lat, w którym Bas Tajpan, wykonawca muzyki z pogranicza reggae i hip-hopu, śpiewał m.in., że “każdy sodomita spalić się musi, wymordować ich, zarazę tę wydusić”.

Tu wszakże na przeszkodzie stoi polski kodeks karny, który w żaden sposób nie definiuje homofobii. Artykuł 256 kk przewiduje karę wyłącznie za “nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość”.

Co jednak sprawia, że samo środowisko hiphopowe nie tylko toleruje takie zachowania, ale i nierzadko je popiera? “Polski hip-hop jest naczyniem niepołączonym z tym, co mentalnie dzieje się na Zachodzie. To odrębny byt ze swoim odrębnym odbiorcą, który potrafi trzymać artystów krótko i boleśnie weryfikować ich ekstrawagancje. Homofobiczny, seksistowski, mało postępowy charakter jest w nim wtórny wobec tego, co dzieje się w obyczajowo konserwatywnej, niezbyt tolerancyjnej Polsce. Ta zachowawczość jest w dodatku po prostu modna”, zauważa w rozmowie z “Noisey” Marcin Flint, dziennikarz muzyczny.

Co gorsza, homofobia polskiej sceny pojawia się nie tylko w kontekście pseudopatriotycznego rapu, skierowanego w dużej mierze do gimnazjalistów. Prawdziwie przykre jest to, że na słowa pogardy wobec gejów pozwalają sobie również ikony gatunku, postacie pierwszoplanowe, cenione za rozmaite projekty artystyczne. Trudno przejść do porządku dziennego nad faktem, że Sokół w jednym roku nagrywa album inspirowany Różewiczem, a w wywiadzie dla portalu Gazeta.pl oświadcza bez cienia zażenowania, że “takie słowo jak pedał jest naturalnym zwrotem, którego nie wiem czemu powinienem unikać”.

Semantyczne zagwozdki Sokoła to jednak małe piwo przy wywiadzie, jaki Eldo udzielił w kwietniu “Gazecie Wyborczej”. “Miejski poeta”, uchodzący za czołowego wrażliwca sceny, upierał się w nim, że “nie ma mowy o homoseksualizmie w rapie”. “Uwierz mi, że ja będę pierwszym, który będzie się śmiał z rapera geja, jeśli go zobaczę czy usłyszę. Taki człowiek w Polsce nie przeżyłby minuty na scenie. Akustyk odłączyłby mu kable”, szydził były członek kultowego Grammatika.

NUTHIN’ BUT A GAY THANG

Niemal dokładnie w tym samym czasie, gdy Eldo jak mantrę powtarzał, że nie ma miejsca dla gejów w rapie i nawet w USA “to nisza zupełna, undeground”, amerykański raper Wale dowodził w rozmowie z Larrym Kingiem, że mainstream… jest gotowy na homoseksualną rap-gwiazdę pierwszej wielkości. “Myślę, że 2015 to już zupełnie inny świat niż 1995”, ciągnął Wale. “Kiedyś tabu stanowiła przynależność do społeczności gejowskiej, teraz tabu stanowi złe wyrażanie się o tejże społeczności”.

Reprezentant Waszyngtonu to tylko jeden z wielu przykładów, że zmiana myślenia na Zachodzie zarysowuje się coraz wyraźniej. Przecież raptem przed dwoma laty Snoop Dogg utrzymywał, że nie wyobraża sobie, by jego zmaskulinizowane środowisko kiedykolwiek w pełni zaakceptowało gejów.

Tyle że jeszcze stosunkowo niedawno to samo środowisko nie wyobrażało sobie, by biały raper sprzedawał najwięcej płyt. Ledwie przed dekadą mało kto wyobrażał sobie też czarnoskórego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Może zatem potrzeba nam po prostu ludzi z większą wyobraźnią?

“Historię tworzą ludzie przełamujący stereotypy”, potwierdza Kanye West w rozmowie z serwisem Contactmusic. “Frank Ocean złamał kolejną barierę. Do tego stopnia, że dziś to już jest nawet cliché wspominanie go w tym kontekście. Ludzie najzwyczajniej mają w dupie, czy on jest gejem, czy nie. Kochają jego muzykę i to się liczy”, dodaje rapowy krezus, który przy okazji sprawy Caitlyn Jenner wyraził poparcie również dla osób transpłciowych.

Z Westem z pewnością zgodziłby się raper i wokalista z Atlanty, ILoveMakonnen, którego przebój “Tuesday” z gościnnym udziałem Drake’a (114 mln wyświetleń) wywindował przed rokiem na pozycję gwiazdy.

“Świat rapu sądzi, że jestem homo”, mówił ILoveMakonnen w wywiadzie dla “New York Timesa”. “Wielu ludzi stamtąd tak uważa, ale ja nie zamierzam się deklarować jako gej, hetero, bi czy ktokolwiek, ponieważ… Kogo to obchodzi? Jedyny efekt takich deklaracji to tworzenie kolejnych sztucznych podziałów”.

Wyoutowany czy nie – podobne słowa z ust rapera, którego słuchają miliony, nawet w nie tak odległej epoce “kolorowych ptaków” pokroju André 3000, o czasach N.W.A. nie wspominając, byłyby nie do pomyślenia. Dołóżmy do tego z jednej strony krzykliwe ciuchy, fryzurę z loczkiem i głos, który krytyk Joe Coscarelli określił mianem “sentymentalnego broadwayowskego barytonu bliższego Morrisseyowi niż Nate Doggowi”, z drugiej – nagrywanie z Guccim Mane’em twardych kawałków o sprzedawaniu dragów. Makonnen ewidentnie bawi się swoim queerowym wizerunkiem, przy okazji wpływając subwersywnie na otoczenie. I nie on jeden.

Jeszcze popularniejszy, a do tego bardziej ceniony przez prasę, jest przecież kolejny południowiec, Young Thug, ziomek Makonnena z Atlanty. “Thug to raper, który potrafi błyskać bronią na Instagramie, ubrany w sukienkę, więc zdecydowanie możemy tu mówić o swoistej genderowej zabawie, poszerzającej spektrum tolerancji w hip-hopie”, zgadza się redaktor Alex Gale.

Artysta konsekwentnie wchodzi w zatargi z prawem, o których później rymuje, a zarazem w komentarzach na portalach społecznościowych nazywa kumpla po fachu, Rich Homie Quana, “ukochanym” lub “mężusiem”.

W kwietniu miał miejsce oficjalny debiut płytowy Young Thuga, “Barter 6”, który zebrał dobre recenzje i trafił m.in. do zestawienia najlepszych albumów roku magazynu “NME”. Nie wszyscy jednak są przekonani tak do twórczości rapera, jak i do pobudek stojących za całym trendem pro-homo. “Young Thug nie jest w mojej opinii artystą największego kalibru, nie gra w rapowej ekstraklasie. Taki, jak pisał Rap Reviews, cotton candy hip-hop”, mówi Marcin Flint. “Natomiast tuzy amerykańskiego rapu nadal wydają się szowinistami, a to ich całe zaangażowanie w LGBT wydaje się pomysłem na zamieszanie, na nowego odbiorcę, na zrobienie czegoś z wizerunkiem. Ja w ogóle nie kupuję tej otwartości”, dodaje.

Naturalnie, problem jest złożony, wielowarstwowy, a intencje niektórych osób ze świecznika zapewne bywają nieczyste. Przecież już same tylko uwarunkowania historyczne i kulturowe hip-hopu sprawiają, że absolutna rewolta to mrzonki i możemy mówić jedynie o efekcie kropli drążącej skałę. Niemniej nie sposób nie dostrzec, że w dobie postępującego na wielu płaszczyznach eklektyzmu tracą na znaczeniu szufladki tak z gatunkami muzyki, jak i te genderowe; zaciera się granica między mainstreamem a podziemiem. Jeszcze niedawno homo- czy transseksualni raperzy pokroju Mykkiego Blanco (w tym roku wyjawił, że jest seropozytywny) stanowili totalny margines. Dziś Le1f nagrywa z nową nadzieją r&b, Kelelą, a jego debiutanckiej płycie “Riot Boi” poświęca sporo miejsca nie tylko prasa LGBT, ale i ta głównego nurtu. I słusznie, bo to świetny album, gdzie pozornie powierzchowne trapowe kawałki typu “Grace Alek Naomi” poza odniesieniami do świata mody kryją także te do ruchu Black Lives Matter, zaś agresywny electroclash niesie przesłanie nadziei i samoakceptacji. “To niesamowite uczucie być kimś, kto tworzy bezpieczną przestrzeń dla nas, tych niekoniecznie uprzywilejowanych”, definiuje artysta sam siebie.

Nieco mniej entuzjastyczne, ale wciąż pozytywne recenzje zebrał inny debiutant, Shamir, za krążek “Ratchet”. Zdaniem niektórych młodziak obdarzony androgynicznym głosem tworzy hip house, zdaniem innych – “coś pomiędzy Prince’em a Michaelem Jacksonem”, sam zaś wśród największych inspiracji wymienia OutKast, Janis Joplin i Lanę Del Rey. Najbliższa prawdy była chyba Lizzie Plaugic z CMJ, nazywając muzykę Shamira “cudownie nieklasyfikowalną”.

Pierwszą płytę firmowaną własną ksywą wypuściła także Freckles the Writer, w cywilu Tanya White, producentka i ghostwriterka stojąca za sukcesami takich gwiazd, jak Janet Jackson, R. Kelly czy DMX. Przy okazji promocji longplaya “The XPeriment” zastrzegała na łamach “LA Weekly”: “Chociaż jestem androgyniczną lesbijką, moja muzyka nie jest gejowska. Jest po prostu dobra”. I dodawała, komplementując wytwórnię: “Gdzieś tam są kobiety takie jak ja, które mają przykazane szminkować się i nosić szpilki. Dzięki Bogu, Sony pozwala mi być sobą”.

Do premiery debiutanckiego krążka “What Never Happened” przymierza się również Siya, której popularność za oceanem przyniósł udział w reality show “Sisterhood of Hip Hop”. Na razie wyoutowana raperka wypuściła mixtape pod dwuznacznym tytułem “Better Late Than Never”.

Jeśli chodzi o artystów wciąż świeżych, ale już nie debiutantów, znakomite nowe krążki wydali panseksualna raperka Angel Haze oraz tworzący parę od koledżu również prywatnie, żeński duet rapowo-r&b THEESatisfaction. Haze poza mixtape’em “Back to the Woods” zaprezentowała ciepło przyjęty przez fanów singiel “Candlx”, zainspirowany związkiem z modelką Ireland Baldwin.

Queerowe akcenty pojawiły się także w teledysku “I Don’t Belong To You” Keke Palmer. “Tak, nie należę do nikogo, definiuję własne szczęście i własną seksualność jak chcę”, komentowała nagranie aktorka i wokalistka.

Gwiazdy o ugruntowanej pozycji nie pozostawały w tyle. Laureatka Grammy i Oscara, Jennifer Hudson, bohaterem klipu “I Still Love You” uczyniła geja, który pragnie, by ojciec pojawił się na jego ślubie. W gości weselnych wcielili się m.in. wyoutowana aktorka Leisha Hailey i drag queen Manila Lazon. Dochód ze sprzedaży singla artystka przekazała na rzecz organizacji wspierającej równość małżeńską. “Przeszliśmy w tym temacie długą drogę w relatywnie krótkim czasie”, mówiła. “Teraz czas na postawienie kropki nad i”.

Niebagatelną rolę w emancypacji gejów w świecie hip-hopu odgrywa też niezwykle popularny serial “Empire”, który zadebiutował w styczniu na antenie telewizji FOX. Jednym z głównych – i najbardziej rewolucyjnym – wątków show jest ten Jamala Lyona, homoseksualnego wokalisty r&b, który zabiega o akceptację ojca, właściciela potężnej wytwórni. Grający Jamala Jussie Smollett, również piosenkarz, zdążył już wylansować hit “You’re So Beautiful”, w lutym podpisał kontrakt z Columbia Records, w marcu wyoutował się w programie Ellen DeGeneres.

Pomysłodawcą i producentem “Empire” jest Lee Daniels, jawny gej, ceniony twórca afroamerykańskich dramatów, jak “Hej, Skarbie!” czy “Kamerdyner”. Daniels to wizjoner z misją. Mógł podpisać kontrakt na emisję serialu z HBO, ale wybrał mniej prestiżową FOX – przez wzgląd na zasięg, pozwalający krzewić tolerancję wśród szerszego audytorium.

“Muzyka jest uniwersalna nie tylko z perspektywy rasowej, ale i seksualnej. Zbliża ludzi, bo każdy bez wyjątku może poczuć z nią więź, a następnie przerzucić tę więź na drugiego człowieka”, mówi Daniels. I na dowód przytacza anegdotę z Timbalandem, który odpowiada za ścieżkę dźwiękową serialu: “Tim dostarczył mi kapitalne kawałki, ale nie był wtajemniczony w wątek Jamala. Kiedy zatem nadszedł czas, by pokazać mu pilotowy odcinek, instynkt podpowiedział mi, by tuż przed sceną pocałunku Jamala z chłopakiem wyjść do łazienki. Kiedy wróciłem, dostrzegłem wyraźne podekscytowanie Tima z powodu dźwięków jego muzyki płynących z telewizora. On jednak powiedział tylko: człowieku, ci kolesie właśnie się pocałowali. Wow. Nie miałem pewności, czy ten komentarz jest nacechowany pozytywnie, czy negatywnie, więc nie pociągnąłem tematu. Ale po jakimś czasie Tim do mnie zadzwonił i odbyliśmy długą, emocjonującą rozmowę o epifanii, jaką przeżył, o tym, jak to doświadczenie zmieniło jego podejście do gejów. To było naprawdę piękne i jeszcze pogłębiło naszą przyjaźń”.

Nie trzeba chyba nawet dodawać, dlaczego wśród polskich fanów hip-hopu, mentalnie wciąż tkwiących w 1995, “Empire” nie cieszy się popularnością.