Traumatyczne historie z dzieciństwa o śmierci ulubionych zwierzaków

FYI.

This story is over 5 years old.

śmierć

Traumatyczne historie z dzieciństwa o śmierci ulubionych zwierzaków

Od ugotowanych rybek, przez wyschłego chomika, po kota, który igrał z prądem – oto kilka dość ponurych, choć niepozbawionych czarnego humoru opowieści o naszych zmarłych pupilach
Jan Bogdaniuk
tłumaczenie Jan Bogdaniuk

Gdy miałem 24 lata, przyleciałem z Brooklynu do mojego rodzinnego miasteczka w Karolinie Północnej, bo Simon, mój stary, głuchy kot rasy turecka angora nie miał się najlepiej. Miałem go, od kiedy skończyłem 8 lat. Spał ze mną w łóżku każdej nocy, a na podłodze zawsze widać było białe kłaki, nieważne ile byśmy nie sprzątali. Przez całe lata dostawał leki na serce, które mama co wieczór starannie mu aplikowała, najpierw siłą wciskając pigułki do gardła, a później robiąc mu zastrzyki. Gdy w końcu go zobaczyłem, biedaczek ledwo chodził. Mama powiedziała mi, że wkrótce trzeba go będzie uśpić i przyniosła go, żebym go potrzymał na rękach jeszcze jeden (i jak się okazało ostatni) raz. Gdy tuliłem go w ramionach, przez jego ciało przeszedł nagły dreszcz, po czym wyrwał mi się, skoczył i popędził do salonu. Usłyszeliśmy jęk, a potem głuche uderzenie – a może najpierw odgłos upadku, a potem skowyt. Tak czy inaczej, gdy weszliśmy do salonu, Simon już nie żył.

Reklama

Od tamtej pory uwielbiam słuchać cudzych historii z dzieciństwa o śmierci ich czworonożnych przyjaciół. Patrząc z perspektywy dorosłego, śmierć pupila stanowi swoisty rytuał przejścia, namacalne przypomnienie, że coraz bardziej oddalamy się od młodości. Jednak w odróżnieniu od wyprowadzki z rodzinnego domu, czy uzyskania finansowej niezależności, śmierć często nadchodzi gwałtownie i nieoczekiwanie.

Dla dziecka to często pierwsze zetknięcie ze śmiercią, surowa odpowiedź na niewinność i poczucie nieśmiertelności, które przepełniają młodzieńcze lata.

Ostatnio przeprowadziłem sporo rozmów z ludźmi z różnych środowisk i zebrałem ich opowieści o zmarłych pupilach. Ich historie zwykle przepełnia żal, choć nie brakuje w nich też przebłysków czarnego humoru. Często okazały się przełomowymi momentami w ich życiu. Jak ujął to jeden z moich rozmówców, który niechcący zagłodził swojego chomika na śmierć: „Nie jestem pewien, czy to jeszcze czarny humor, czy już ponura makabra".

Jake – mops przyłapał go na oglądaniu pornosów, po czym umarł

Miałem chyba wtedy koło 17 lat. Siedziałem przy komputerze u siebie w pokoju i przełączałem karty pomiędzy Facebookiem a pornosami. Akurat gdy przeglądałem najnowsze filmy z Gianną Michaels, przyszła do mnie Minnie, mój mops, który był u nas w rodzinie, od kiedy miałem 6 lat. Weszła powoli do pokoju, ciężko dysząc, spojrzała na mnie, nasze spojrzenia się spotkały, po czym położyła się koło mojego biurka.

Po paru minutach zauważyłem, że Minnie opiera się o krawędź biurka w dziwnej, poskręcanej pozie. Dotknąłem jej zimnego, sztywnego ciała i zrozumiałem, że nie żyje. Może nie chciała umierać samotnie?

Reklama

Alyson – wielokrotnie uśmiercała i podmieniała rybki swojego brata

Kiedy byłam mała, mama nigdy nie chciała się zgodzić na „prawdziwe zwierzę", bo byłoby z nim zbyt dużo zachodu, więc kupiła mojemu młodszemu bratu rybkę bojownika. Brat nazwał ją swoim imieniem: „Jeremiasz". Mieliśmy kilka wpadek z rybką Jeremiaszem. Mój brat ma chyba teraz piątego Jeremiasza i o niczym nie wie. Któregoś razu przeczytałam, że bojownikom dobrze w ciepłej wodzie, więc przystawiłam małe akwarium do elektrycznego słoneczka, żeby trochę podgrzać wodę. Potem niestety zapomniałam o nim na kilka godzin, a gdy w końcu pomyślałam, żeby sprawdzić, jak się ma rybka, było już O WIELE za późno. W gruncie rzeczy ugotowałam rybkę mojego brata, więc razem z mamą poleciałyśmy do sklepu zoologicznego po nową, żeby niczego nie zauważył.

Kiedy indziej Jeremiasz zamarzł na śmierć, bo zostawiliśmy jego akwarium przy otwartym oknie w środku zimy. Innym razem musieliśmy go wymienić, bo gdy razem z moim drugim bratem Joshem wymienialiśmy wodę, upuściliśmy rybkę do młynka do odpadków w odpływie zlewu. Przez godzinę próbowaliśmy go wydłubać za pomocą łyżki, a gdy już nam się udało, cały sczerniał i zesztywniał, więc spuściliśmy go w sedesie. Parę dni później oglądaliśmy jakiś program o rybach na kanale Discovery i okazało się, że bojowniki potrafią przeżyć kilka godzin poza wodą. Ups.

Charlie – pies udusił się w worku na śmieci

Mój pierwszy pies to był beagle, który wabił się Clifford. Jezu, jak ja go kochałem! Mogłem nic innego nie robić, tylko bawić się z nim w ogródku. Któregoś dnia nasza sprzątaczka weszła z dworu i miała minę, jakby zobaczyła ducha. Powiedziała coś po cichu mojej mamie, która weszła do pokoju ze szlochem. Okazało się, że Clifford wywęszył coś smakowitego w śmietniku, otworzył jakoś nosem pokrywę, wskoczył głową naprzód do kubła na śmieci i się w nim udusił. Tam jego sztywne zwłoki odnalazła nasza sprzątaczka. To był pierwszy raz, gdy coś bardzo dla mnie ważnego zostało mi odebrane. Wciąż mam oprawione w ramkę zdjęcie Clifforda i mnie w ogródku.

Mary – niechcący upiekła swoją papugę

Latem wystawialiśmy klatkę z naszą papugą aleksandrettą, którą nazwaliśmy Serduszką, na parapet w naszym mieszkaniu w Nowym Jork. Rankiem w dniu moich siódmych urodzin jak co rano pobiegłam do klatki Serduszki, żeby zaśpiewać jej „Papużko Serduszko, powiedz mi coś na uszko!". Taki miałam zwyczaj. Niestety Serduszka leżała na dnie klatki, upieczona. To był początek listopada i zapomnieliśmy, że w budynku tej nocy mieli włączyć ogrzewanie. Metalowa klatka stała na grzejniku. Mój pierwsza i jedyna przyjaciółka zginęła upieczona w moje urodziny.

Haley – odkryła kocie truchło na strychu

Pasiak był rudym pręgowanym kocurem, którego zawsze dokarmialiśmy. Pewnego dnia potrącił go samochód i zabraliśmy go do weterynarza. Operacja kosztowała 300 dolarów (ok. 1200 złotych), więc go przygarnęliśmy. Czasem znikał na całe dnie, ale nikt się tym specjalnie nie przejmował. Mój brat miał nad swoim pokojem stryszek, na który czasem wchodziliśmy się bawić. Któregoś dnia znaleźliśmy tam martwego Pasiaka. Musiał tam leżeć od ponad tygodnia, bo mocno się już rozkładał i nadgryzły go szczury. Chyba na chwilę zemdlałam, gdy dotarło do mnie, na co patrzę.

Reklama

Katherine – pies popełnił samobójstwo

Gdy byłam mała, moi rodzice kupili wielką czarną sukę, którą nazwaliśmy Siódemka. Była bardzo przyjacielska, ale niezbyt rozgarnięta. Na przykład: mieliśmy w ogródku huśtawkę, na której razem z braćmi lubiliśmy się huśtać. Co jakiś czas Siódemka pakowała się prosto pod rozbujaną huśtawkę i oczywiście dostawała po głowie. Było nam jej szkoda, a nic do niej nie docierało, więc w końcu zaczęliśmy ją uwiązywać, gdy szliśmy się pobawić. Pewnego dnia wróciliśmy do domu na telewizję i zapomnieliśmy ją odwiązać. Później wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że Siódemka stoi na tylnych łapach i w ogóle się nie rusza. Nie wiedziałam, co się dzieje, więc poprosiłem naszą opiekunkę, żeby sprawdziła co z psem. Okazało się, że tak długo skakała i obiegała słupek, do którego była uwiązana, że w końcu sama się zadusiła. Tak jest – mój pies popełnił samobójstwo.

Magda – kot, który igrał z prądem

W moim domu zawsze był przynajmniej jeden kot, więc z biegiem lat nagromadziło się sporo kocich opowieści. Któregoś roku przygarnęliśmy czarną jak węgiel kotkę z miodowymi oczami, którą nazwaliśmy Babcia. Jednak Babci było bardzo daleko do ospałej, wylegującej się na słońcu emerytki. Jej żywiołem była przygoda. W domu nie było takiego zakamarka, do którego nie wetknęłaby swojego ciekawskiego nosa. Półki, szuflady, szafy i szafki stanowiły dla niej wieczne wyzwanie. Którejś nocy zagnało ją do łazienki. Tam, wysoko, pod samym sufitem ze ściany wystawały dwa króciutkie, kilkucentymetrowe kabelki, owinięte czarną izolacją – pozostałość po zlikwidowanej lampie. Nikt od dawna nie zwracał na nie uwagi. Nie wiem, jak w ogóle można się było do nich dostać. Babcia musiała wskoczyć z podłogi na pralkę, z pralki na półeczkę, z półeczki na wieszak, z wieszaka na framugę nad drzwiami, a stamtąd i tak został jeszcze metr. Jakoś jednak musiało jej się udać doskoczyć i chwycić tajemnicze kabelki zębami, bo rano w całym domu nie było prądu. Weszłam do ciemnej łazienki, spojrzałam w górę i pod sufitem zobaczyłam martwego, wyprężonego kota, ze szczekami wciąż mocno zaciśniętymi na przewodach. Takich widoków się nie zapomina.


Dla kociarzy i miłośników psów. Polub nasz fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco.


Andrew – martwy pies został niechcący poddany kriogenicznemu eksperymentowi

Moja siostra miała suczkę imieniem Pacynka, która chorowała na padaczkę. Pacynka dostała ataku i zdechła w nocy 23 grudnia, ale mieszkaliśmy w Oskosh w stanie Wisconsin, gdzie przychodnie weterynaryjne są zamknięte na całe święta od 23 do 27. Chwycił mróz i ziemia zamarzła, więc nie mogliśmy jej pochować u siebie w ogrodzie, a do weterynarza też nie mogliśmy jej zabrać, więc po prostu zapakowaliśmy ją do kartonu w garażu. Jej martwe, sztywne zwłoki wystawały spod koca, którym przykrył ją tata.

Diane – klasyczna opowieść o kotku i myszce

Gdy byłam mała, mama dała mi chomika, którego nazwałam Biszkopt. Uciekł z klatki, zjadł trutkę na szczury i zdechł. Potem dostałam dwie myszki – jak się okazało, chłopca i dziewczynkę, więc wkrótce miałam już dużo więcej myszek. Oddawaliśmy młode do sklepu zoologicznego, żeby je dalej sprzedali. W końcu wyprosiłam u mamy, żeby mi pozwoliła zatrzymać jeden miot. Urządziłam myszkom swego rodzaju terrarium u siebie w pokoju. Oprócz tego mieliśmy trzy koty. Pewnego dnia wróciłam do domu, weszłam do pokoju i odkryłam, że na terrarium nie ma pokrywy. Wszędzie było PEŁNO KRWI.

Erin – tata zatłukł jej kota łopatą

W dzieciństwie miałam kota Psotka. Psotek był bardzo łagodny. Gdy się zestarzał, zrobił się wyleniały, parchaty i ogólnie nieszczęśliwy. Sierść mu wypadała, a tata nie pozwalał trzymać go w domu. Bardzo płakałam i prosiłam rodziców, żeby zabrali go do weterynarza, ale zawsze odmawiali – należą do tego typu ludzi, których zdaniem opłaty za opiekę medyczną dla ludzi to zdzierstwo i jeden wielki przekręt, a co dopiero rachunki od weterynarza. Któregoś dnia wróciłam do domu po szkole, a tata powiedział mi, że Psotek zdechł. Było mi bardzo smutno, ale doszłam do wniosku, że teraz pewnie jest w lepszym miejscu. Później dowiedziałam się od mojej siostry, że to tata zabił Psotka – uderzył go łopatą w głowę i zakopał za domem. To by było na tyle.

James – karmił nie tego gryzonia, co trzeba

Jakoś w okolicach moich 12 urodzin dostałem chomika. Prędko nauczył się wydostawać ze swojej klatki, więc po prostu mieszkał w moim pokoju. To był całkiem spoko układ – chomik wypełzał spod mojego łóżka i na luzie siedział sobie obok mnie, gdy ja grałem na konsoli. W zamian zostawiałem mu wodę i jedzenie przed klatką, która wciąż stała w moim pokoju. Jednak po kilku miesiącach takiego wolnego chowu uznałem, że czas wyczyścić klatkę i się jej pozbyć. Wtedy właśnie odkryłem w niej wyschłe truchło mojego chomika – musiał się do niej jakoś z powrotem dostać, a potem nie mógł wyjść. Po jakimś czasie dotarło do mnie, że chociaż woda i jedzenie, które mu zostawiałem, codziennie znikały, nie oznaczało to, że to właśnie on je zjadał. Czyli najpewniej przez Bóg wie jak długo karmiłem jakieś losowe myszy albo szczury, podczas gdy mój chomiczek zagłodził się na śmierć w swojej klatce.

Reklama

Katelyn – ukochany szop pracz skończył jako przynęta dla ogarów

Mój tata hodował i układał psy myśliwskie oraz polował z nimi na szopy, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką. Na szopy chodzi się w środku nocy, więc dorośli mnie ze sobą nie zabierali i przez to nigdy właściwie nie rozumiałam, na czym polega polowanie. Pomagałam tylko rozkładać przynęty w różnych częściach lasu, które miały wabić leśne stworzonka na nasz teren. Uwielbiałam to robić, bo mogłam jeździć po lesie na quadzie i wspinać się na drzewa. Na jednej z takich wypraw tata i ja znaleźliśmy malutkiego szopa. Był taki uroczy i słodki i poprosiłam, żebyśmy go zabrali do domu. Tata się zgodził i już to powinnam była uznać za sygnał ostrzegawczy. Tak czy owak, opiekowałam się małym szopkiem i własnoręcznie karmiłam go kozim mlekiem, dopóki nie podrósł na tyle, żeby jeść samemu. Dałam mu na imię Urwis i strasznie go kochałam. Mieszkał na werandzie, ale często przemycałam go do mojego pokoju, choć zawsze z upodobaniem fajdał mi na łóżko.

Jak już wspomniałam, zajmowaliśmy się hodowlą ogarów, więc zawsze mieliśmy pełno szczeniaków, które trzeba było układać na psy myśliwskie. Około 5 lub 6 miesięcy po tym, jak uratowałam mojego kudłatego koleżkę, w końcu dowiedziałam się, o co chodzi w polowaniu na szopy. Było późne popołudnie i robiłam coś wewnątrz domu, gdy usłyszałam, że kilka psów ujada w ten specyficzny sposób, gdy zagnają tropione zwierzę na drzewo. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ale wiedziałam, że wszystkie pchlarze powinny wtedy siedzieć w psiarni, więc wybiegłam na dwór, żeby zobaczyć, o co ten cały hałas.

Reklama

Na podwórku otoczony przez morze skowyczących psów stał mój tata i spoglądał z założonymi rękoma w górę, na drzewo. Gdy podeszłam bliżej, zauważyłam okrwawioną linę zwieszającą się z gałęzi. Zapytałam tatę, na co tak szczekają psy, a on odpowiedział: „Dziś twój mały przyjaciel spełnił swój cel". Psy walczyły między sobą o martwe ciało mojego Urwisa.

Beverly – oddała swojego kota do kuśnierza

Wychowałam się w Australii. Za sąsiadów mieliśmy ludzi ze wsi, którzy w salonie trzymali futro z własnoręcznie oskórowanego lisa. Uwielbiałam je, kiedy byłam mała – gdy szliśmy do nich w odwiedziny, kładłam je sobie na kolanach i głaskałam. Zawsze pytałam rodziców, czy też moglibyśmy tak wyprawić naszego kota, jak już umrze, bo uważałam, że to najfajniejsza rzecz pod słońcem. Odpowiadali: „Jasne, czemu nie", raczej bez zastanowienia. Minęło osiem lat i mojego nieszczęsnego kota potrącił samochód. Rodzice przynieśli mi jego trupka, a ja zapytałam, czy możemy go oddać naszym sąsiadom do oskórowania.

Zabrzmi to nieprawdopodobnie, ale rodzice dotrzymali danego słowa i zadzwonili do sąsiada, który, co jeszcze dziwniejsze, zgodził się. Obdarł naszego kota ze skóry, którą razem z futrem schowaliśmy do zamrażarki. Od czasu do czasu otwierałam lodówkę i głaskałam torbę z kocią skórką, tylko po to, żeby się upewnić, że mój kot wciąż tam jest. Żeby porządnie wyprawić futro, trzeba jeszcze podbić je skórą, ale w naszym mieście nie było nikogo, kto umiałby to zrobić. Kilka miesięcy później mój tata musiał wyjechać na pewien czas w delegację i tak się złożyło, że tam, dokąd jechał, działał zakład kuśnierski. Tata zabrał więc skórę w lodówce turystycznej do samolotu, żeby oddać ją do kuśnierza, a parę miesięcy później wrócił z wyprawionym kotem.

Był piękny – nawet wąsiki trzymały się wciąż na miejscu! Nie miał niestety oczu, więc gdy odwiedzali nas koledzy, wkładaliśmy mu szklane kulki w oczodoły i udawaliśmy, że wciąż żyje, albo biegałam z kocim futrem na głowie jak jakiś Ewok. Rozkładałam go często na widoku na kanapie w salonie, a moja siostra zawsze prosiła mnie, żebym go schowała i mówiła, że jestem jakaś dziwna. Cały czas gdzieś go mam, ale teraz mieszkam w innym kraju, a mój mąż zdecydowanie nie zgodziłby się na wystawkę z martwego kota w naszym domu.