FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

​Moje grzeszne życie w konkubinacie

Nie potrzebuję papierka, żeby być szczęśliwą i czuć się kochaną. Co to oznacza dla mnie w praktyce? Piekielne czeluście

Źródło: Youtube

Zanim przejdę do rozwodzenia się nad życiem uczuciowym tysięcy, może nawet milionów Polaków i refleksji na temat ostrej kampanii pt.: "Konkubinat to grzech - nie cudzołóż", należałoby wyjaśnić kilka podstawowych kwestii.

Zacznę od samego pojęcia konkubinatu – jako nieformalnego związku dwóch osób, pozostających w pożyciu, bez usankcjonowania w świetle prawa jako małżeństwa. Zero dziedziczenia, zero informacji o stanie zdrowia w szpitalu, no i oczywiście osoby tej samej płci nawet jakby chciały to nie mogą sformalizować związku (w polskim prawie małżeństwo może zawrzeć tylko kobieta i mężczyzna). W wielu krajach rozwiązano ten problem uznając zarejestrowany związek partnerski za równorzędny małżeństwu (wraz ze wszystkimi prawnymi benefitami). Ale to bardziej na zachód od Polski.

Co to oznacza dla mnie w praktyce? Piekielne czeluście. A tak na serio, ile znasz par które żyją na „kocią łapę"? Czy przypadkiem nie jesteś właśnie w takim związku? Bo ja tak. Żyję bez ślubu ze swoim partnerem i jest mi z tym bardzo dobrze. Małżeństwo kojarzy mi się z rozwodami, kłótniami, jednym słowem kajdanami na całe życie. I nie, nie byłam bita w dzieciństwie. Przyznaję też, że mam czasami wizje dotyczące hawajskiego ślubu na plaży w świetle księżyca, przeplatane z takim w stroju Elvisa w Las Vegach na ostrej bani; nadal nie mogę się zdecydować…, ale tak naprawdę nie potrzebuję papierka, żeby być szczęśliwą i czuć się kochaną. Schody się zaczynają na rodzinnych imprezach. Ja na szczęście mam tolerancyjną rodzinę, ale nieraz słyszałam od koleżanek o psychicznym nacisku ze strony mam, cioć i babć, że to „nie po bożemu", że „jak dziewczyna nie wyjdzie za mąż przed 30-stką to już nikt jej nie zechce" albo „obecny facet kopnie w dupę dla młodszej". Milusio. Idąc tym tokiem myślenia, rozumiem, że ślub oznacza „zasejwowanie", potem jeszcze tylko trzeba urodzić syna, posadzić drzewo i wziąć kredyt na sto lat. I żyli długo i szczęśliwie. Amen.

Według statystyk GUS w zeszłym roku rozwiodło się ok. 66 tysięcy par. Niemal co czwarty związek w Polsce jest nieformalny, równocześnie 90% Polaków należy do Kościoła, przynajmniej na piśmie.

Jak się ma do tego obecna kampania Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin przy Episkopacie Polski? „Docelowym targetem są oczywiście ludzie wierzący. Dla innych to nie jest grzechem"– stwierdził ks. Drąg w jednym z wywiadów dot. kampanii. No dobrze, tylko co w przypadku, gdy ktoś wierzy w Boga, ale nie chodzi do Kościoła, bo delikatnie mówiąc Ksiądz „nie porywa" kazaniami i neguje Twój związek, czyt.: konkubinat, do tego zakazuje antykoncepcji (zabijasz nowe życie) i dorzuca parę innych dość niedorzecznych zakazów i porad. Nie będę nawet poruszała tematu celibatu i pedofilii, bo to temat rzeka. Czy jeżeli ktoś modli się w duchu, jest szczęśliwy z partnerem i świadomie planuje rodzinę to jest skazany na potępienie?

Kampania na pewno spełniła częściowo swoją rolę – została zauważona przez media i pobudziła dyskusję na temat reform potrzebnych w instytucji Kościoła. Czytając jednak komentarze pod zdjęciami billboardów na portalach społecznościowych, to oczekiwania nijak się mają do rzeczywistości. Mnie w każdym razie nie przekonała, jedynie podkreśliła kolejny grzeszny aspekt żywota mego.