FYI.

This story is over 5 years old.

jedzenie

Dlaczego kelnerzy nienawidzą, kiedy przychodzisz na brunch

To otwarty list od osoby, która obsługuje poranny bufet, w imieniu całej branży, skierowany do tych z Was, którzy folgują sobie, lansując się w knajpach w każdy weekend od dziesiątej rano
A
tekst Anonim
Fot. Isabelle Hurbain-Palatin

Witajcie w Restauracyjnym Konfesjonale, gdzie rozmawiamy z pracownikami branży gastronomicznej – zarówno tymi, których widzimy na co dzień, jak i tymi pracującymi na zapleczu – o tym, co dzieje się za kulisami twoich ulubionych knajp. W tym odcinku, kelner opowiada nam dlaczego brunch to najgorszy posiłek ze wszystkich.

Drogi Miłośniku Bruchu,

To otwarty list od osoby, która obsługuje poranny bufet, w imieniu całej branży, skierowany do tych z Was, którzy folgują sobie, lansując się w knajpach w każdy weekend od dziesiątej rano do chuj-wie-kiedy-zechcesz-wrócić-do-domu-na-popołudniową-drzemkę. Inaczej mówiąc, do tych, którzy chodzą na brunch.

Reklama

Chcę Ci wyjaśnić dokładnie co dzieje się w głowie kelnera, podczas gdy Ty cieszysz się ostatnią społecznie akceptowaną używką przed wpadnięciem w kolejny poniedziałkowy wir.

Nam to nie sprawia przyjemności. Nie dzielimy z Tobą Twojej radości. Tak naprawdę, wszystkie rzeczy, które Ty kochasz w brunchu, są tymi, przez które my uważamy to za najgorszą zmianę w tygodniu.

Mimo tego, że spędziłem w sektorze usług już wiele czasu, dopiero kilka lat temu zetknąłem się z tym pojęciem. Dla osoby pochodzącej z odległych stron, gdzie brunch uważa się za coś, co Carrie, Miranda, Charlotte, Samantha i inne nadziane osobistości uskuteczniają co weekend, taki pomysł wydawał się boskim i wymyślnym wydarzeniem dla wyższych klas, a także sposobem na określenie planu dnia według nazwy posiłku. Ale dopiero obsługując stolik w restauracji w Los Angeles w trakcie weekendowego popołudnia, zrozumiałem, że brunch to jeden wielki wymyślny bajzel dla pajaców z wielkiego miasta.

Wiem, uwielbiasz powoli zagłębiać się w menu pełne znanych pozycji i zmieniać według własnego widzimisię każdy pojedynczy element każdego dania. Chcesz zamówić jeden napój, a potem korzystać z nieskończoność z darmowych dolewek. Chcesz, żebyśmy byli na Twojej łasce i niełasce przez najbliższe kilka godzin, a potem zostawiasz najbardziej chujowy napiwek jaki można sobie wyobrazić.

Sednem brunchu jest to, że powstał w celu zaspokojenia potrzeb zachłannych, uprzywilejowanych cwaniaków, losowo zmieniających elementy z karty dań, żeby ulżyć swojemu kacowi.

Reklama

Na Twoją obronę, pokazowe śniadaniowe dane, jajka Benedykta, zostały podobno wymyślone przez starzejącego się pijaka-maklera, Lemuela Benedicta, w okolicach 1890 roku. Pewnego poranka znalazł się w Hotelu Waldorf w Nowym Jorku i na chronicznym kacu zaczął wyliczać różne sugestie dań.

„Spieczony tost, chrupiący bekon, jajka w koszulce, i to wszystko utopione w sosie holenderskim, byle szybko, błagam, jestem umierający" – pewnie tak to szło.

Miał nadzieję, że jego frankenśniadaniobiad pozwoli odroczyć nieco pijacki wyrok i wtedy też stworzył fundament pod przyszły brunch. Czaisz? Najbardziej sztandarowe danie stanowiące definicję tego posiłku pochodzi od zachłannego, uprzywilejowanego cwaniaka, który przypadkowo zaczął wyliczać różne składniki, żeby ulżyć swojemu kacowi.

I oto jesteśmy tutaj, dumnie krocząc w kierunku przeciwnym do wszystkiego, co osiągnęliśmy w gastronomii, nie dopuszczając do siebie myśli, że szef kuchni może wiedzieć o jedzeniu więcej niż my, i dajemy popis swojej kreatywności z jajkami i kiełbaskami. Tymi samymi, które prawdopodobnie umiałbyś sobie zrobić w domu, nawet z umiejętnościami kulinarnymi przeciętnego przedszkolaka.


Koszmary gastronomii i nie tylko. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Jak mamy przygotować Ci jajka? Jajecznica płynna, pół na pół czy spieczona? Może same białka? Ser? Co powiesz na kozi, goudę albo cheddar? Bekon czy parówki? Parówka wieprzowa czy drobiowa? Tofu?

Reklama

„Nie jestem pewien, ale mogę się upewnić". Ta, jasne.

Świeże owoce, naleśniki czy podsmażane ziemniaki? Do tego jogurt? Tost? Pszenny czy pełnoziarnisty? Dżem? Nutella? Marmolada? Śmietanka? Mleko sojowe? Migdałowe? Zimne czy spienione? Cukier? Dziękuję!

„A, i dzięki za przypomnienie mi znowu o tofu. Już sprawdzam!". Nie.

Kiedy Twoja głowa wystrzeli w górę i zaczynasz wściekle taksować wzrokiem restaurację w poszukiwaniu Twojego kelnera – lekko okraszając to wszystko pasywno-agresywnym uśmieszkiem – wiemy, że ktoś coś spieprzył i to my jesteśmy za to odpowiedzialni. Brawo, właśnie opóźniłeś czas obsługi wszystkich innych klientów!

Traktujesz nas jak swoją prywatną służbę obsługującą bufet. Ale czy wiesz, że czas jaki poświęcamy na to, żeby wprowadzić do komputera wszystkie Twoje prośby i poprawki, zajmuje prawie tyle samo co samo przygotowanie jedzenia? Ta cała rozwlekłość składania zamówień sprawia, że zajęta, brunchowa zmiana kładzie na łopatki zazwyczaj wytrzymałych pracowników kuchni. I oto powód dla którego Twoje jedzenie przychodzi tak późno, i nie takie, jakie chciałeś.

Kiedy stawiamy Twoje zamówienie na stoliku, zerkają na nas z wyczekiwaniem, podczas gdy Ty wywołujesz po sztuce każdy jeden pojedynczy element o który prosiłeś. Kiedy jednak Twoja głowa wystrzeli w górę i zaczynasz wściekle taksować wzrokiem restaurację w poszukiwaniu Twojego kelnera – lekko okraszając to wszystko pasywno-agresywnym uśmieszkiem – wiemy, że ktoś coś spieprzył i to my jesteśmy za to odpowiedzialni. Brawo, właśnie opóźniłeś czas obsługi wszystkich innych klientów!

Reklama

I to właśnie najlepszy moment żeby Ci to oznajmić: podczas brunchu nie masz najlepszej możliwej obsługi. Biorąc pod uwagę wszystko, co Ci wyjaśniłem do tej pory, nie powinno Cię dziwić, że dobrzy kelnerzy nie pracują podczas tej zmiany. Są zbyt zajęci pracowaniem do późna w nocy, zapewnianiem restauracjom tysięcy dolarów, i śpią potem spokojnie do późna na materacach wypchanych napiwkami, podczas gdy Ty wbijasz do knajpy w południe, śmierdząc wódą. Nie bierz tego jednak do siebie – większość obsługi pracującej przy brunchach to banda nieudolnych baranów. W naszej restauracji nazywamy ich „Niedzielną Zmianą Klasy Z".

Co gorsza, przez cały żmudny czas Twojego posiłku nie wolno nam po prostu wywalić Cię z knajpy żeby zrobić miejsce dla nowych klientów – co, przykro mi, jest priorytetem w gastronomii.

Oczywiście, jeżeli byśmy zarabiali więcej kasy na tej zmianie, to na pewno przy brunchach pracowałby lepszy zespół. Problem tkwi w tym, że jedzenie wtedy jest tak tanie, że to po prostu się nie kalkuluje – i to nie Twoja wina.

Cały zestaw z bufetu śniadaniowego kosztuje średnio tyle, co pół przystawki z menu obiadowego, i do tego podawany jest z jednym napojem który magicznie sam się napełnia gdy tylko go wypijesz, narażając nas na utratę poczytalności i na liczne pęcherze na stopach. Szokujący news – im mniej wydajesz, tym mniej zarabiamy.

Co gorsza, przez cały czas Twojego żmudnego posiłku nie wolno nam po prostu wywalić Cię z knajpy żeby zrobić miejsce dla nowych klientów – co, przykro mi, jest priorytetem w gastronomii. Nie ma znaczenia, że właśnie przeżywasz gastronomiczny orgazm kubków smakowych, wiedz, że jesteś po prostu jednym z wielu dupków którzy siedzą na tym samym miejscu co tydzień. Ty i Twoi przyjaciele, możecie siedzieć tam godzinami, raz na jakiś czas się uśmiechając i wymachując pustymi kieliszkami od szampana (ale to i tak nic przy machaniu pustą kokilką na ketchup – żebyście tylko mogli siebie wtedy widzieć…), ale wiedz, że my tylko cierpliwie czekamy aż pochłoniesz chociaż połowę zawartości swojego talerza i się ruszysz.

Reklama

I wtedy, kiedy w końcu możemy dać Ci rachunek, ten jeden, jedyny spośród Was, który kiedyś w liceum pracował przez trzy miesiące w jakiejś knajpie, uśmiecha się niezręcznie i pyta czy można podzielić rachunek na czternaście osób płacących kartą. Cóż, pierdolcie się.

Serio, nie mówię tego po to, żeby być po prostu wrednym. Uwierz mi – kochamy Cię i chcemy Twojego szczęścia, a jeszcze bardziej Twojego hajsu, który musisz wydać żeby to szczęście osiągnąć. Po prostu chcemy, żeby milej i lepiej Ci się wychodziło na miasto, bo im bardziej MY będziemy zadowoleni z pracy, tym lepszych TY dostaniesz kelnerów. A im lepszy będzie kelner, tym lepiej Cię obsłuży.

I jeżeli to nie jest wystarczająca zachęta, wyobraź sobie że musisz się użerać z Tobą i Twoimi skacowanymi kumplami o takiej wczesnej porze.

To po prostu okrutne.

Buziaki,
Każdy pracujący w gastronomii.

Tłumaczenie: Katarzyna Gawryś