Artykuł pierwotnie ukazał się na MUNCHIES France
Właśnie wybiła 13. Jestem w porcie rybackim w Tangerze w Maroko. Siedzę przy stoliku w taniej restauracji i na próżno usiłuję oczyścić palce, zatłuszczone jak łańcuch rowerowy. Przede mną leżą resztki smażonej ryby, a mój brzuch oraz pamięć w aparacie pękają w szwach. Przyjechałem tutaj nęcony wizjami z Nagiego Lunchu i Interzone Williama S. Burroughsa, który przedstawił Afrykę Północną jako region pełen przesycony pięknymi zapachami i żywymi kolorami.
Videos by VICE
Dzień wcześniej nasz samolot wylądował późnym popołudniem na lotnisku w Tangerze. Przywitały nas rozkosznie ciepłe promienie słońca, co stanowiło miłą odmianę od zaśnieżonego Paryża, skąd przyjechaliśmy. Dziś rano obudziła nas pieśń muezzina, który wzywał wiernych do modlitwy.
Wychodzimy na ulicę. Morze oraz Hiszpania znajdują się bezpośrednio przed nami, wskazując nam drogę do portu i rybaków. Spacerujemy po dokach i kluczymy między sieciami wypełnionymi porannym połowem. Wszystko dzieje pod czujnym spojrzeniem kota, który wydaje się bardziej rozbawiony niż przestraszony. Wokół nas krzątają się ciężko pracujący rybacy.
Kiedy spojrzysz na północ, na horyzoncie zobaczysz Hiszpanię, która znajduje się zaledwie 15 kilometrów od nas. Port w Tangerze jest łącznikiem między Afryką, Morzem Śródziemnym i Europą. To właśnie stąd Marokańczycy biorą tuńczyki, mureny i inne świeże ryby. Pomiędzy słynnymi biało-niebieskimi ścianami tętni życie: rybacy zwijają sieci, rozładowują swój połów i naprawiają stare łodzie. W tym samym miejscu, segregują, patroszą i w końcu sprzedają ryby głodnym klientom.
Dla większości uczestników ten poranny balet, który odbywa się przy akompaniamencie słodkiego zapachu unoszącego się z fifek, kończy się, kiedy do straganów z rybami dołączają stoiska z gotowym jedzeniem. Pojawiają się wtedy plastikowe stoły piknikowe i billboardy zamienione w prowizoryczne dachy. Wszystko, co ma płetwy i ości, zostaje usmażone. Miejscowi nie bawią się w zbędne dodatki — smażone ryby są podawane z ćwiartką cytryny, surową cebulą i sałatą z buraków.
Nie podaje się nawet serwetek — te trzeba kupić od Houcine’a, który krąży między stolikami i sprzedaje mokre chusteczki. Obok nas głośno rozmawiają rybacy. Siedzą z łokciami na stole i w swoich nieodłącznych wełnianych czapkach sprawiają wrażenie, jakby jeszcze nie wyładowali ryb z łodzi. Rozsiadamy się wygodnie na plastikowych krzesłach, z których prawie żadne nie pochodzi z tego samego kompletu. Kiedy przychodzi do nas kelner, nie rozwodzi się zbytnio nad menu. Na pytanie, co można tu zjeść, odpowiada po arabsku, że „każdy dostaje to samo”. Nie mamy z tym problemu, więc już o nic więcej nie pytamy.
Niestety ten buzujący rybacki tygiel wkrótce przestanie istnieć — niedługo na miejsce tego historycznego portu ma stanąć nowa, bardziej nowoczesna przystań. Po dojściu do władzy Muhammada VI, Tanger przeszedł gruntowną modernizację, która zaowocowała wybudowaniem magazynu o powierzchni 51 tysięcy metrów kwadratowych. Ma on pomieścić cały sprzęt niezbędny dla współczesnego przemysłu rybnego, czyli targ rybny, fabryki lodu, magazyny chłodnicze i sklepy dla sprzedawców ryb oraz armatorów.
Mając to wszystko na uwadze, traktowaliśmy malownicze sceny, które przesuwały się przed naszymi oczyma, jak stare pocztówki. Każda z nich była fragmentem czasu, cenną chwilą, którą należało zapamiętać. Staraliśmy się zabrać ze sobą jak najwięcej z nich. Oto kilka, które udało nam się na zawsze uwiecznić. Z podpisami — tak na wszelki wypadek.
Więcej na VICE: