Spędziłem całą sobotnią noc w knajpie z kebabem i odkryłem spokój ducha
Fot: Sandra Mikołajczyk

FYI.

This story is over 5 years old.

zdrowie

Spędziłem całą sobotnią noc w knajpie z kebabem i odkryłem spokój ducha

Dwie grupki kolesi przechodzą od dyskusji o „ciapakach” do kłótni o to, kto jest „prawdziwym warszawiakiem”, a ja czekam, czy dojdzie do rękoczynów

Tłuste i sycące mięso w placku koi ciało, a chwila odpoczynku przeznaczona na jedzenie daje odpoczynek zmelanżowanej duszy. Nic dziwnego, że tak wiele kebabowych barów oferuje swoje podwoje przez 24 godziny na dobę, zawsze gotowe aby wydać barana lub kurczaka na grubym.

Mało kto traktuje kebaba jako poważny temat do rozmowy. Jednak naprawdę powinniśmy o nim więcej rozmawiać. Istnienie całodobowych bud, oferujących w weekendowe noce tanią szamkę przygotowaną przez przedsiębiorczych imigrantów z krain „cywilizacji nieeuropejskiej" i konsumowanych przez Prawdziwych Polaków w koszulkach z Wyklętymi więcej mówi o naszym kraju, niż rozmowy tych samych polityków z tymi samymi ekspertami w telewizji.

Reklama

Dlatego w sobotnią noc postanowiłem zignorować wszelkie imprezowe propozycje (w tym koncert doskonałego zespołu Sierść, który polecam jako soundtrack do dalszego czytania), by zamiast tego spędzić wieczór w oku cyklonu nocnego życia swojego miasta: w knajpie z kebabem.

21:45

Każdy kraj ma własne, uświęcone tradycją godziny startu imprez. W Polsce koncerty zaczynają się zwykle równo o 22, a bardziej elektroniczne wydarzenia mocno po 23. Chciałem uświadczyć momentu biforowania, tworzenia tłustej podkładki pod szoty pigwówki i pierwszego browara, który w przeciwieństwie do tych sprzedawanych w klubach nie kosztuje 12 złotych.

W tureckiej knajpie, do której chodzę od wczesnego liceum ze względu na wysoki stosunek jakości do ceny, zajęta może połowa stolików. Na stolikach browarki, ktoś dojada klasyczny mięsny placek (to nie czas na dania na talerzu, wszak czas to melanż). Z jakiegoś powodu grupy towarzyskie charakteryzuje prawie całkowita jednorodność płciowa, są też parki. Czy świadczy to o tym, że jedzenie kebsa to czynność trochę wstydliwa, którą uchodzi tylko wśród osób, co do których nie ma się zamiarów romantycznych – ew. z osobą, która już i tak na co dzień widzi cię bez ubrania? A może – jak stwierdziła moja dziewczyna – to wyraźne odbicie polskiego sposobu imprezowania i podrywu, na który wychodzi się grupą jednopłciową?

Kiedy obok przechodzi grupa przyjaciółek, kilku kolesi z jednego stolika macha im i coś zalotnie woła. Jeden z nich ma na sobie koszulkę z kotwicą Powstania Warszawskiego. Dziewczyny odmachują, ale idą dalej.

Reklama

22:15

Wszystkie stoliki opustoszały. Nawet ziomek pijący samotnie piwo z puszki gdzieś poszedł. Kończę pierwszego kebsa.

22:30

Z braku bodźców postanowiliśmy sprawdzić inny lokal, ten znajduje się przy jednej z najbardziej turystycznych ulic, a ścianę dzieli z knajpą typu „seta galareta", które przez ostatnią dekadę stały się osią picia Polaków na mieście. Przed Carrefourem po drugiej stronie ulicy kolejka na 30 osób. Zgodnie z naszymi oczekiwaniami, stolik w sieciowym kebsie udaje nam się zdobyć tylko dzięki wyrobionej spostrzegawczości i sprawnej organizacji zajmowania siedzeń, zdobytym przez lata korzystania z komunikacji miejskiej.

23:00

I tu zaczyna się godzina pustki. Jeszcze przed chwilą kolejka do kasy tylko trochę ustępowała tej do nocnego, teraz zamówienia przyjmowane są od ręki. Zamawiam zestaw dziecięcy, aby sprawdzić, jaki rodzaj zabawki dają dzieciakom w kebabie. Staram się odpędzić myśli oparte na rasiolskich stereotypach.

23:15

Gwizdek. Zabawka dla dzieci w kebabie to gwizdek.

23:30

Na kebsa przyszedł bezdomny, ale to nie z jego powodu większość stolików jest pusta. Dobrze widzieć błogość na jego twarzy, kiedy pożera kolejne kęsy. Robię to samo. Przez moment nierówności zdają się nie istnieć.

0:00

Dwóch kolesi pijących piwo przy stoliku obok mnie żywo gestykuluje. Czyżby szykowała się bójka – na co po cichu liczę, bo obserwowanie ludzi jedzących kebsy robi się w pewnym momencie trochę nudne? Okazuje się jednak, że są głusi i porozumiewają się na migi. Chyba bawią się dobrze, bo postanawiają dołączyć do grupy mężczyzn o bliskowschodniej urodzie i ruszyć dalej w noc. Niepełnosprawni w melanżu z imigrantami, toż to jakiś koszmar młodego ONR-owca.

0:30

Knajpa znów zaczyna się zapełniać. Coraz więcej osób wygląda, jakby miało tę wieczerzę słabo pamiętać następnego ranka, inni postanawiają jeszcze się trochę dopić.

0:45

Postanawiam dokonać inspekcji toalety. Drzwi mają wyłamany zamek – czyżby ktoś urządził sobie tam niedawno drzemkę? Na drzwiach drugi tej nocy emblemat Powstania.

1:00

Czas płynie powoli. Z głośników leci jakiś bliskowschodni muzak na zmianę z gośćmi, którzy chcieliby być Edem Sheeranem.

1:15

Moja dziewczyna decyduje się wracać do domu. Chyba nie tego się spodziewała, kiedy mówiłem, że pracuję jako dziennikarz.

1:30

Znów gigantyczna kolejka. Co idzie w górę, musi w końcu opaść, jak nauczył mnie film Human Traffic.

2:00

Dwie grupki chyba nieznajomych kolesi – najbardziej normikowych, jakich możesz sobie wyobrazić – przechodzą od dyskusji o „ciapakach" do kłótni o to, kto jest „prawdziwym warszawiakiem", a kto „przyjezdnym". Ktoś obok interweniuje urażony. Czy dojdzie do legendarnej bójki, ze stołami latającymi nad tłumem, niczym w najlepszych zeszytach Asteriksa?

2:10

Z jakiegoś powodu nasi antagoniści postanawiają rozwiązać konflikt grając w kamień-nożyce-papier. W końcu jeden z nich zwala się pod stół, wyprowadza go ochroniarz.

2:20

Postuję status z pytaniem, czy ktoś chciałby mnie odwiedzić, proponując postawienie „frytokebaba", reklamowanego jako hit na lato. Dostaję 6 komentarzy i 11 lajków, ale nikt nie przychodzi. Myślę, że to jakaś metafora mojego życia.

2:30

Znów rozmowa o „ciapakach", tym razem wśród grupki pryszczatych koleżków z nażelowanymi fryzurami. Zastanawia mnie popularność tego określenia. Kiedyś czytałem, że wzięło się od popularnych w kuchni Indii i Pakistanu pszennych placków ćapati. Co mają Pakistańczycy do Kurdów, którzy prowadzą knajpę, w której siedzę? Mniej więcej tyle, co Polacy do Islandczyków. Z pewnością chłopcy pałaszujący kebaba prowadzą jakieś ciekawe i uczone analizy geopolityczne, ale coraz większy gwar (mimo coraz mniejszej frekwencji) utrudnia rozeznanie się w niuansach.

2:45

Przychodzi parka hipisopunków, którzy na okolicznym deptaku grali przez cały wieczór piosenki Dżemu i Led Zeppelin. Nażelowani chłopcy komentują, że chyba mieszkają na śmietniku. Na ich nieszczęście, parka siada z kebabem stolik od nich, więc ciężko dalej jajcować.

3:00

Czuję, że jeżeli zjem jeszcze jednego kebaba, dostanę miażdżycy, a po jeszcze jednej mocnej tureckiej herbacie będę ofiarą zawału.

3:15

Coraz mniej ludzi, obsługa przechodzi z trybu tabaki w stan towarzyskiej gadki. O tej porze na imprezach zwykle zaczynają się rozmowy o afterze, które będą się ciągnąć jeszcze przez dwie godziny. Wielkie oczekiwanie na to, że coś się zadzieje, chociaż dobrze wiadomo, że największym hajlajtem będzie poszukiwanie dilera, który spóźnił się pół godziny i podjechał dwie ulice za daleko. Wychodzę i idę do domu spacerem – z poczuciem, że późny etap młodości wiąże się z zajebistym zanikiem oczekiwań. Nie musisz już nikomu nic udowadniać, nie musisz czekać na wielkie wydarzenia, które odmienią twój świat. Osiągam wewnętrzny spokój, niczym ten gość z Łotra 1, który wciąż powtarza, że stanowi jedność z mocą. A wszystko dzięki nocy w kebabie.

Śledź Maćka na Facebooku i Twitterze