Medalika spojrzenie na hanyską muzykę
Coals/ Maciej Gapiński

FYI.

This story is over 5 years old.

Festiwale 2017

Medalika spojrzenie na hanyską muzykę

Taka "Lista Śląskich Szlagierów Mirka Szołtyska" 2.0.

Jest lato, a rozlewający się po asfalcie żar po prostu nie daje nam żyć. Upał jest bezlitosny. Nasze matki i babcie wpędzają nas z powrotem do mieszkań, przepełnione strachem przed skutkami potencjalnych słonecznych udarów, które mogłyby zaatakować nasze dziecięce organizmy. Lipa, co? Wystarczy jednak, by minęła chwila i kochane westalki obróciły się na moment plecami, a bez przesadnej ekwilibrystyki wychodzimy przez mieszczące się na parterze okna do zebranej pod nimi grupy rówieśników.

Reklama

No skacz! Na co czekasz? Przecież za chwilę Cię przyczai!, okrzykami zachęcają do niezwłocznej ucieczki z pachnącego obiadem mieszkania. Idziemy do lasu. Dawaj! Powłazimy na ambony.

No to idziemy, nie dbając zbytnio o rozchwiane emocje rodzicielek, które już za pół godziny zaczną się nawzajem odwiedzać, by sprawdzić, czy jej diabeł pociecha przypadkiem nie poszła w gości do kolegi. Gubimy się w wysokich trawach, nie słysząc już składających się w osiedlową harmonię głosów matek, wykrzykujących nasze imiona. Choć wieczorna konfrontacja z rodzicami i dziadkami nie będzie należała do najmilszych, teraz cieszymy się swobodą i beztroską. Daleką od jutrzejszych szlabanów, dzisiejszych reprymend i ojcowskiego pasa. W końcu docieramy do wysokich sosen chylących się na wietrze i znikamy w leśnej gęstwinie. Brudząc palce i twarze fioletowymi jagodami, zbierając na kołnierzach tuziny kleszczy przedzieramy się przez leśny podszyt, by wynurzyć się przy niewysokim urwisku, kolejowej skarpie, w dole której ciągnie się stalowo-drewniana rzeka, przedzielająca dwie połówki lasu. Część z nas wbiega na tory, rozkładając na szynach podebrane mamie groszówki, po to by pędzący pociąg spłaszczył je na niewiele grubsze od kartki papieru metalowe krążki. Ostatecznie zasiadamy jednak wszyscy razem na szczycie wału, zbierając pod swoimi chudymi łydkami sterty kamieni, które wkrótce przydadzą nam się w konkursie. W zawodach polegających na wrzucaniu fragmentów przedwiekowych skał do wnętrza ociężałej metalowej gąsienicy, wracającej na śląskie kopalnie po nowy załadunek.

Reklama

Słyszysz?! Jedzie! Jedzie pociąg!, po dłuższej chwili ekscytacja bierze górę. Wszyscy wstają, nerwowo zgarniając naszykowaną wcześniej amunicję, nasłuchując z której strony wyłoni się najpierw elektrowóz, a za nim dziesiątki pustych (z prawej) lub pełnych węgla (z lewej) wagonów. Niepewność podbija ryzyko przejazdu taboru osobowego, choć wśród nas nie brakuje i takich, którym w zupełności nie przeszkadzałoby zorganizowanie klasycznej kamionki na niebiesko-żółtym, względnie krótkim pociągu.

Z lewej, z lewej! Ze Śląska, jedzie ze Śląska! Patrzcie jaki długi. Towarowy, walimy!

Wychowawszy się na podczęstochowskiej wsi, muszę dziś przyznać, że te pociągi przypominały posłów z innego świata. Świadectwo istnienia czegoś co znajdowało się poza pierścieniem lasu, czy długą, ciągnącą się aż do stóp Świętej Wieży, aleją. Brudne, obrzucane kamieniami wagony oprócz czarnego kruszcu przewoziły jeszcze ciekawość i chęć poznania nieznanych miejsc, leżących ledwie kilkadziesiąt kilometrów dalej na południe. Związanych z nimi historii, budynków, czy ludzi. Jakże pomocne w ich odkrywaniu okazywało się starsze rodzeństwo. W szczególności bracia, czy siostry moich przyjaciół, ponieważ sam do czwartego roku życia wychowywałem się jako jedynak.

Był sam początek nowego milenium. Ego dość opornie próbowali zmienić Częstochowę w swoją "Nibylandię", nie myśląc jeszcze nawet o upijaniu się powietrzem. Rap tworzony przez Śliwkę Tuitam, Siva i DJ-a Haema, mocno liryczny, nie stroniący od umilającego wieczory chilloutu nie miał jednak wystarczającej siły, by jednoznacznie przyciągnąć do siebie rzesze nawet tych okolicznych fanów. Ich oczy zwrócone były w dół, od kilku lat wwiercone w dokonania katowickiego Kalibra 44. "Księga tajemnicza. Prolog" to płyta, którą dziś określilibyśmy mianem game-changera. Psychodeliczna produkcja i niemniej ryjące czaszkę nawijki Joki, Magika i Daba z nieśmiertelnymi numerami, takimi jak "Nasze mózgi wypełnione są marią", "Moja obawa (Bądź a klęknę)", czy w końcu "Plus i minus" zajmowała szuflady młodych ludzi w całej Polsce. Ci tylko modlili się o to, czy ich matka przypadkiem nie wciśnie przycisku play na starym, dwukasetowym Grundigu, w którym zostawili przegrany od zioma bootleg, zapomniawszy wyjąć go poprzedniego wieczoru.

Reklama

Dwa lata później katowiczanie zabrali słuchaczy w mniej deliryczną podróż "w 63 minuty dookoła świata", poprzedzoną bardzo dobrze przyjętym przez krytyków "Filmem", a jeszcze chwilę dalej swoje pierwsze nagrywki zaczęła uskuteczniać Paktofonika. Jako że o zespole tworzonym przez Fokusa, Rahima i Magika powiedziano już bardzo wiele prawdziwych i nieprawdziwych rzeczy, a wokół śmierci Łuszcza stworzono dziesiątki jeśli nie setki mitów, szczerze wolałbym przeskoczyć temat tych śląskich legend. Należny hołd został im oddany przed czternastoma laty w upragnionym Spodku, muzyka przez wieczność będzie błądziła w rozsianych po całym kosmosie radiowych falach. Niezależnie od tego, czy Paktofonikę się kocha, nienawidzi, czy po prostu zdążyła się przejeść, należy pamiętać iż dla tej trójki chłopaków stanowiła spełnienie marzeń, nawet jeśli te nie były już tak chętnie reprezentowane przez muzyczne wytwórnie. Stała się również punktem wyjścia dla takich grup jak choćby wspomniani już wcześniej Pijani Powietrzem.

Myslovitz/ Sony Music Polska

Gdy na gruncie rapu swoją śląską inwazję skutecznie prowadził Kaliber 44 i idąca za nim Paktofonika, polski soft rock był już solidnie napompowany tłumaczonym na polski britpopem w wykonaniu Myslovitz. Grupa założona z inicjatywy Artura Rojka w 1992 roku pod nazwą Freshman szybko stała się czołowym graczem, zawdzięczając swój sukces melodyjnym aranżom, chwytliwym, prostym riffom i poetyckim, abstrakcyjnym tekstom jej charyzmatycznego lidera. Nierzadko puszczał w nich oko do słuchacza, chociażby w hymnie wszystkich samotnych, "Noc z twarzą Marylin Monroe", czy w "Scenariuszu dla moich sąsiadów". Efektem rosnącego zainteresowania śląskim zespołem był wielki sukces sprzedażowy jednego z najbardziej znanych krążków Myslovitz, "Miłość w czasach popkultury". Płyta odniosła także zwycięstwo na poletku branżowym zgarniając "Fryderyki" w kategoriach: zespół, album rock i piosenka roku dla niesamowicie popularnego singla "Długość dźwięku samotności". Wejście w nowe milenium z "Korova Milky Bar" z tytułem odnoszącym się do twórczości Burgessa i Kubricka, nie stroniła od śpiewu o byciu w dziwnym stanie ducha, jak określał krążek Przemysław Myszor. Wspomniany stan emocjonalny odnosił się do kryzysowych nastrojów ścielających się nad Polską w chwilach pracy nad albumem. Kolejne lata to następne sukcesy sprzedażowe, ale też skoki w bok ku innym projektom muzycznym. Rojkiem zawładnęły one na tyle mocno, iż dzisiejszy dyrektor artystyczny OFF Festivalu ostatecznie zdecydował się opuścić zespół w 2012 roku. Odniesienia do kultowych pozycji literatury, czy filmu. Współpraca z Jerzym Stuhrem w takich obrazach jak "Duże zwierzę", czy przywdzianie habitów podczas przeglądu piosenki chrześcijańskiej w "Pogodzie na jutro". Wszystko to w połączeniu ze ścisłymi związkami z popkulturą i wspomnianą muzyczną prostotą zapewniły grupie ze Śląska nieśmiertelność i wiekuistą obecność na czołowych pozycjach kanonu polskiego rocka, a w zasadzie całej rodzimej kultury .

Rodzaj pewnej bardzo specyficznej miłości pomiędzy częstochowianami, a Ślązakami, a raczej Medalikami i Hanysami to całkiem szeroki temat. Ich nabijanie się z tego, że w moim mieście jest tylko Jasna Góra i huta potrzebna do wytwarzania surowca pod produkcję komunijnych medalioników, od których zresztą nazwali całą kilkusettysięczną społeczność regionu Częstochowy. Nasze przytyki, odnoszące się do śląskiego exodusu zapoczątkowanego przez Helmuta Kohla w pierwszej połowie lat 90. Nie masz ciotki w Reichu, to co z Ciebie za Hanys?, rzucaliśmy przyjeżdżającym z południa rówieśnikom. Zresztą wpływy zza Odry były bardzo mocne. Wtedy łapaliśmy zajawkę na Rammsteina, która w śląskim wydaniu parę lat później przybrała formę Oberschlesien. Industrialny metal w regionie słynącym z hut, kopalń i innych świątyń przemysłu ciężkiego musi przecież pasować w punkt. Założony w 2008 roku z inicjatywy perkusisty Marcela Różanki i wokalisty Michała Stawińskiego zespół nie uciekał nawet od oczywistych porównań do grupy Tilla Lindemanna. Nie chodzi tu o samą stylistykę, kojarzącą się z najbardziej bezpruderyjnymi fetyszami sado-maso. Jeden z najbardziej znanych numerów grupy "Jo chca" to bezpośredni cover "Ich will" Rammsteina, z tym że w wersji Oberschliesen, podobnie jak w pozostałych kawałkach zespołu, słowa zostały napisane ślōnskŏ gŏdką. Metalowcy z Piekar pokazali się później w jednym ze znanych talent show, w którym zajęli drugie miejsce. To pozwoliło im na pokazanie swoich chorych fantazji szerokiej, ogólnopolskiej publiczności oraz, co ważniejsze, wydanie dwóch długogrających albumów, a także krążka z lutego 2017 nagranego przy udziale orkiestry symfonicznej pod batutą Adama Sztaby. Luty był również dla zespołu okresem rozstań i zakończenia działalności pod szyldem Oberschleisen. Nowy twór, istniejący bez dotychczasowego perkusisty Różanki przyjął nazwę NeuOberschleisen i dalej z dumą pełni rolę ambasadorów śląskiego etnolektu w Polsce i świecie.

Jeśli mowa o ambasadorach nie tylko śląskiej, lecz ogólnopolskiej kultury niezależnej nie można nie wspomnieć o The Dumplings. Ta dwójka zabrzańskich dzieciaków ma ogromny potencjał, który zresztą jest bardzo mocno doceniany zarówno w Polsce jak i na świecie. Elektroniczne opusy Kuby Karasia, które doskonale wypełniałyby klubową, a także otwartą przestrzeń nawet wtedy, kiedy Justyna Święs jakimś cudem nie mogłaby ukoronować ich swoim niesamowitym wokalem. Sporo bezwysiłkowej liryki, wychodzącej spod palców Justyny ot tak, inkorporującej w tekstach baczne obserwacje społeczeństwa, a także kreślącej świetne portrety psychologiczne to prawdziwy fenomen, zważywszy na wiek autorów muzyki. To ich czas, nie mam ku temu żadnych wątpliwości. Szturmem zdobywają miejsca na najlepszych krajowych i zagranicznych festiwalach. Uczestniczą w tak wyjątkowych i genialnych projektach jak choćby tegoroczna "nowOsiecka" z pięknym, łzawym "Ach nie mnie jednej". To zdecydowanie najbardziej poruszający serce zabrzański twór od czasów wspaniałego oddziału kardiologicznego Zbigniewa Religi. Przy odpowiedniej dawce zimnej krwi i wsparciu Warnera mogą osiągnąć naprawdę wiele, czego z całego serca im życzę.

Życie na śląskich robotniczych osiedlach, w familokach i mrówkowcach z wielkiej płyty, goszczące w swoich wnętrzach kolejne pokolenia zorientowanych na pracę w kopalniach, czy hutach osób. Szarość, brud i przerażający katowicki dworzec kolejowy. Dymiące kominy, betonowe dinozaury i ogromne koło diabelskiego młyna Śląskiego Wesołego Miasteczka w Chorzowie. Moja pierwsza podróż wspomnianym niebiesko-żółtym składem osobowym do śląskiej aglomeracji wiąże się z uczuciem przytłoczenia. Nie było ładnej Legendii, Miasta Ogrodów i wspaniałej, reprezentacyjnej Mariackiej. Pamiętam jedynie uczucie, mówiące mi że nie chcę tam być, a jeśli już to róbmy coś co zajmie moją uwagę na tyle, iż nie będę musiał spoglądać na ten pierdolony syf. Uciekanie od przytłaczającej rzeczywistości w kolorowy, nierzadko narkotyczny świat rave'ów cechowało młodzież od Manchesteru, przez Londyn, Europę Zachodnią, nie omijając przy tym ciężkiej atmosfery Katowic. Imprezy takie jak Mayday, były naturalną eskalacją mniejszych, wysadzanych syntetyczną muzyką gigów. Czegoś co niedawno mogliśmy oglądać w klimatycznym klipie do "RAVE03'" gliwicko-lędzińskiego duetu Coals. Kasia Kowalczyk i Łukasz Rozmysłowski tworzą eteryczną elektronikę, która już została zauważona przez organizatorów festiwali w całej Europie. Węgielki mają przed sobą jeszcze sporo czasu na budowanie swojej muzycznej machiny. Ich świadomość miejsca i czasów, w których żyją, wyczuwania gustów słuchaczy, przede wszystkim najntisowej nostalgii w połączeniu z dbaniem o właściwy wizerunek i muzyczne zaplecze daje nadzieję na to, że kolejny transport ze Śląska wjedzie pełny, odpowiednim, lewym torem.