FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Ludzie, którzy olali edukację i są szczęśliwi

Kiedyś wierzyłem, że edukacja jest w życiu najważniejsza. Spotkałem jednak wspaniałych ludzi, którzy ledwo skończyli podstawówkę lub gimnazjum, ale za to podróżowali, pracowali, poznawali świat

Przez całą moją edukację babcia powtarzała mi: „jak się nie chce nosić teczki, będzie się nosić woreczki". Przedstawicielka pokolenia, dla którego właściwe wykształcenie oznaczało dobrą pracę i możliwość społecznego awansu (jak w przypadku mojego dziadka, który wychowany na mazurskiej wsi trafił jako chirurg do szpitala w sporym mieście).

Kiedyś jej wierzyłem, ale życie powoli tę wiarę podburzało: świetnie wykształceni starsi znajomi zatrudnieni w kulturze ledwo wiązali koniec z końcem, dowiadywałem się o niedoli doktorantów i bezrobociu absolwentów, zaczytywałem się w książkach Piotra Czerwińskiego o upadłych inteligentach, którzy noszą skrzynie gdzieś w Irlandii albo zapijają smutki w lokalach z tanią wódką. Formalne wykształcenie coraz bardziej wydawało się luksusem, prestiżową zachcianką, aniżeli czymś, co zapewni mi szczęśliwą i stabilną przyszłość.

Reklama

Jednocześnie spotkałem na swojej drodze wspaniałych ludzi, którzy ledwo skończyli podstawówkę lub gimnazjum – oraz kilka ludzkich mend na habilitacji, co do reszty przekonało mnie, że odsetek idiotów jest taki sam wśród profesorów, co wśród hydraulików.

Zawsze jednak zastanawiałem się, czy ci, którzy porzucili edukację są szczęśliwi – czy pod fasadą uśmiechu nie ukrywają żalu, kompleksów i poczucia zmarnowanego życia? Postanowiłem zapytać o to kilku z nich i dowiedzieć, jak odkryli, że szkoła nie jest dla nich.

Tatuaż autorstwa Filipa

Filip: tatuator, DJ, muzyk

Chodziłem do prywatnej podstawówki i gimnazjum, ponieważ szkoła w moim rejonie miała ciężki, dresiarski klimat – mama przeniosła mnie stamtąd po dwóch latach. W międzyczasie zacząłem chorować w niewyjaśniony sposób, w szpitalu diagnozowano objawy raka – szkoła powiedziała, że nie są w stanie zapewnić mi psychologa, a indywidualne nauczanie jest im bardzo nie na rękę (chociaż moja matka płaciła naprawdę sporą kasę). W pewnym momencie stwierdzili, że zaniżam poziom w rankingach, bo nie chodzę do szkoły i mam przez to kiepskie oceny. Wyrzucili mnie, przez co nie zdałem w pierwszej klasie gimby. Trafiłem do państwowej szkoły z ciężkim klimatem: palenie zniczy pod moim oknem, skakanie po samochodzie mojej mamy. Nadal chorowałem, tam dostałem jednak indywidualne nauczanie… co nie było w smak nauczycielom, którzy kazali mojej matce dawać mi środki przeciwwymiotne i za włosy ciągnąć do szkoły. Aż pojawił się kurator.

Stwierdzono u mnie szkolną fobię, spowodowaną tym, że w szkole dostawałem wpierdol

Reklama

Dyrekcja uważała, że mama mnie nie leczy i jestem z patologicznej rodziny, która nie puszcza mnie do szkoły. Kurator powiedział, że matka ma pokazać w sądzie całą dokumentację leczenia, żebym nie poszedł do domu dziecka. Wyszła z tego wielka teczka. Sąd wysłał mnie do szpitala psychiatrycznego, 10 dni na zamkniętym oddziale, potem musiałem dojeżdżać. Stwierdzono u mnie szkolną fobię, spowodowaną tym, że w szkole dostawałem wpierdol. W szpitalu zdałem pierwszą gimnazjum, trafiłem do kolejnej prywatnej szkoły, która miała być super i otwarta – sęk w tym, że była połączona z inną i na przerwach znów dostawałem wpierdol, za bycie pedałem albo czymśtam innym.


Dla wagarowiczów i kujonów. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Nie chciałem brać antydepresantów, a najprawdopodobniej musiałbym wrócić do psychiatryka. Mama powiedziała, że możemy wyjechać z Polski, że mogę rzucić szkołę, jeśli pójdę do pracy. Trafiliśmy na Maltę, gdzie zacząłem życie od nowa – czułem, że system edukacji i tak ma mnie w dupie. Dwa lata mieszkałem na zajebistej wyspie, zniknęła paranoja. Ten wyjazd dał mi bardzo wiele. Gdyby nie ten wyjazd, kończyłbym liceum w wieku 22 lat, marnując najlepsze lata swojego życia, potem poszedłbym na studia, których pewnie bym nienawidził (interesuję się filozofią i psychologią – ale te studia wszyscy rzucają po roku). Teraz mam 21 lat, a moi rówieśnicy są na tym etapie, na którym ja bylem w wieku lat 16, czyli idą do pierwszej pracy, zdają sobie sprawę z płacenia PIT-ów, teraz będą przez jakiś czas smażyć hamburgery. Nie czuję, żebym cokolwiek stracił.

Reklama

Yasu. Fot. Maciej Komorowski

Yasu: prowadzi warsztat rowerowy Dandy Horse Wheels

Gimnazjum skończyłem na przypale, mieszkałem wtedy na skłocie Fabryka. To były czasy mocnego punk rocka – napisałem egzamin gimnazjalny, ale podarłem go przed komisją i wyszedłem. Okazało się, że nie podarłem do końca części zamkniętej i została sprawdzona: wyszło 18/20 i zdałem, mimo że cała reszta była podarta. Byłem wtedy mocno zbuntowany i nie wiązałem swojej przyszłości z czymkolwiek, czego się uczyłem w szkole. I chyba miałem rację.

Ja chciałem „robić rzeczy", a nie siedzieć w szkole i uczyć się tego, co nie jest mi w ogóle potrzebne. Nauczyciel matematyki to rozumiał i polecił mi pójście do zawodówki po to, bym mógł tam odbywać praktyki – na koniec gimnazjum załatwił mi praktyki w warsztacie stolarstwa artystycznego, który współpracował z Zamkiem Królewskim. Super rzeczy. Do zawodówki nie chodziłem, ale uczyłem się stolarstwa na praktykach. Kiedy skończyłem lat 18, wyjechałem do Berlina, Kopenhagi, a w końcu koleją transsyberyjską do Japonii, do mojego ojca. Planowałem zostać miesiąc, ale zostałem 1,5 roku.

Robiłem dużo rzeczy: prowadziłem sklep internetowy z rzeczami do jogi, byłem przedstawicielem handlowym Aster, pracowałem na barze i w warsztatach rowerowych – a później otworzyłem własny

Po powrocie byłem już w środku dorosłego życia. Opiekowałem się dzieciakami, m.in. Pawła Althamera – któremu później pomagałem w jego projektach. Robiłem dużo rzeczy: prowadziłem sklep internetowy z rzeczami do jogi, byłem przedstawicielem handlowym Aster, pracowałem na barze i w warsztatach rowerowych – a później otworzyłem własny.

Reklama

Szkoła nic mi nie dała. Nie poszedłem nigdy do liceum, ale zamiast tego odbyłem zupełnie innego rodzaju edukację podróżując i na skłocie. Nabyłem umiejętności ogarniania się w życiu. Jest tylu ludzi, którzy kończą szkoły, a są pierdołami, które do 40 żyją z rodzicami, nie mówiąc o własnym biznesie.

Plakat autorstwa Kornela

Kornel: grafik, plakacista i muzyk

Szkoła zawsze wywoływała u mnie drgawki. Przez całą podstawówkę uczyłem się naprawdę pilnie: zawsze świadectwo z paskiem, jedna z najwyższych średnich w szkole. Rodzice mówili, że jeśli nie będę się uczył, jeśli nie będę nabijał najlepszych ocen, to niczego nigdy nie osiągnę, oceny z przedmiotów i egzaminów są moją przepustką do świata. Po liceum koniecznie muszę iść na studia, bo bez tego na pewno nie znajdę pracy, skończę pod mostem albo będę robił tatuaże „jak jakiś recydywista".

To frustrujące, kiedy musisz funkcjonować w systemie, który nie pozwala ci rozwijać własnego potencjału, tylko kompresuje cię do formy uniwersalnego obywatela. Od gimnazjum zacząłem już olewać oceny. Chciałem iść na ASP, nie planowałem kariery naukowej, więc stwierdziłem, że nikt nie będzie mi zaglądał do ocen. Prześlizgiwałem się na najniższych dopuszczalnych wynikach. Zostałem wyrzucony, szkoły zmieniałem kilkukrotnie.

Ciągłe zmiany środowiska podkręcały poczucie chaosu i rosło we mnie wrażenie zupełnego braku sensu. Denerwowało mnie, że muszę prowadzić całkowicie niezdrowy tryb życia. Gdy wstawałem o 6, czułem się chory przez cały dzień. Nienawidziłem tego, że muszę większą część życia spędzać w towarzystwie ludzi, których ani sobie nie wybrałem, ani za nimi nie przepadam.

Reklama

W liceum spędziłem chyba 5-6 lat, bo straciłem zapał do zaliczania kartkówek i musiałem powtarzać klasy.

W klasie maturalnej oblałem egzamin semestralny z matematyki. Pomyliłem się w wyniku, zapisując po prostu złe dane. Poszedłem do nauczyciela żeby to sprostować. Zobaczył, że faktycznie rozumiem temat, nauczyłem się, umiem rozwiązywać zadania, a pomyłka była czysto techniczna. Nie mógł jednak poprawić oceny, bo została już zapisana. Przez tę pomyłkę miałem powtarzać od nowa cały semestr ze wszystkich przedmiotów. Stwierdziłem, że wystarczy. Nienawiść do szkoły przełożyłem na siłę twórczą.

Bez matury nie mogłem iść na ASP, ale od podstawówki chodziłem na zajęcia do profesorów z Akademii, rozwijałem się też samodzielnie, miałem dobre zaplecze. Mając 18 lat zacząłem pracę w agencji reklamowej, dzięki której zdobyłem sporo potrzebnego doświadczenia. Teraz od około dwóch lat pracuję zdalnie, na własną rękę. Mam też zespół, właśnie wydaliśmy niezależnie studyjny album. Lubię to, że całą swoją wiedzę i umiejętności zdobyłem poza szkołą, bo po prostu wiem do czego dążę i umiem narzucić sobie dyscyplinę.

Czasami brakuje mi studiów. Może do różnych rozwiązań doszedłbym szybciej, kiedy ktoś odpowiednio prowadziłby mnie w drodze rozwoju, niż kiedy działam zupełnie sam, ale samodzielność cenię sobie ponad wszystko. W sumie żałuję, że szkoły nie rzuciłem wcześniej, gdy miałem jakieś 18 lat. Miałem już pracę, mogłem to rozwinąć, może teraz byłbym dalej i zaoszczędziłbym sobie wielu niepotrzebnych stresów.

Prace Kornela zobaczysz tutaj