FYI.

This story is over 5 years old.

Kultura

Piszę eseje uniwersyteckie dla studentów z Chin

Po każdym okresie rekrutacyjnym powtarzałam sobie, że to rzucę, ale wciąż nie mam kasy i pomysłu na swoją przyszłość

Ilustracje Ketch Wehr.

Hejka Chiny, nie ma za co! Gdy za kilka lat będzie rozpierać was duma ze swoich potentatów, wynalazców i młodych dyplomatów, pamiętajcie proszę, że część z nich dostała dyplomy z Ivy League [grupy ośmiu elitarnych amerykańskich uniwersytetów – red.] dzięki mnie.

Jestem nielegalną autorką widmo esejów, które bogate chińskie dzieci piszą w ramach procesu rekrutacyjnego na uczelnie. W ciągu ostatnich trzech lat napisałam ich ponad 350. Mimo że moimi klientami były przeróżne osoby, od prawdziwych dobroczyńców po córeczki magnatów przemysłowych, które porozumiewały się głównie przez emoji, to wszyscy mają jedną wspólną cechę: nie potrafią pisać wymownych zdań.

Reklama

Czasami ta niezdolność wynika z bariery językowej, ale większość ma po prostu problemy ze zrozumieniem, czego komisja rekrutacyjna amerykańskiego koledżu szuka w eseju. Tak czy owak, wszyscy byli mi skłonni zapłacić więcej, niż kiedykolwiek zarobiłam w swojej poprzedniej pracy kelnerki.

Choć jestem koreańską imigrantką drugiego pokolenia, tak jak niektórzy moi klienci, nigdy nie czułam presji bycia lekarką czy prawniczką. Studiowałam historię sztuki, a po obronie błądziłam między stażami a pracami w sklepach. Codziennie byczyłam się w łóżku. Czytając facebookowe statusy moich znajomych, kończących prawo i od razu zaczynających wymarzone kariery, zastanawiałam się, czy jeszcze kiedykolwiek powinnam wyjść z domu. Nie wiedziałam co chcę zrobić ze swoim życiem albo czy w ogóle posiadam jakieś umiejętności, za które ktoś mógłby mi zapłacić – przynajmniej do momentu, w którym koleżanka uświadomiła mnie, że mogę zbijać kokosy na fałszowaniu esejów dla azjatyckich studentów.

Gdy już zaczęłam swoją karierę akademickiej ghostrwriterki, szybko podniosłam swoje zarobki z 8,50$ za godzinę do 1000$ tygodniowo. W jednym cyklu rekrutacyjnym napisałam ponad sto esejów i zarobiłam tyle, że wystarczyło mi na rachunki do końca roku, spłatę pożyczki na samochód i – w ramach pielęgnacji moich zmęczonych, spracowanych dłoni – japoński manicure za 150$ co dwa tygodnie.

Każdą sesje pisania zaczynałam całodniowym wywiadem. Zaglądałam w każdy, najbardziej intymny zakątek życia moich klientów – historię ich rodziny, tło finansowe i tajemnice z dzieciństwa. Później wybierałam jakiś jeden wątek, coś tragicznego albo budującego, co mogłabym łatwo połączyć z większą, ogólną ideą, jak empatia czy pokora.

Reklama

Na przykład, jedna dziewczyna – nazwijmy ją Wei – zawsze zastanawiała się, dlaczego jej rodzice wyglądali na szczęśliwszych na swoich starych zdjęciach. Zakładała, że są smutni, bo nigdy nie chcieli dziecka, a co dopiero dziewczynki, jednak wraz z wiekiem zaczęła dostrzegać, jak ciężko pracują, by mogli ją utrzymać. Ich uśmiechy zastąpiły zmarszczki, bo postanowili poświęcić się dla swojej córki. Z taką wiedzą Wei zrozumiała, że miłość może objawiać się na wiele różnych sposobów.

Oczywiście mówiąc o poświęceniu i ciężkiej pracy miałam na myśli, że jej rodzice są właścicielami multimilionowej firmy. Gdy jej ojciec wyjeżdżał by robić międzykontynentalne interesy, Wei jeździła z matką na weekendy do spa. Ale skoro wspomniała, że na starych zdjęciach wyglądali radośniej, mogłam to wykorzystać jako element introspekcji. Czy sfabrykowałam trochę detali? Oczywiście. Czy jej historia była ckliwa jak kartka świąteczna? Wiadomo. Ale, co najważniejsze, czy dostała się na uczelnię pierwszego wyboru? O tak!

Tak jak większość pracowników czarnego rynku, zapłatę zawsze odbierałam w umówionych miejscach w centrach handlowych albo w Starbucksach. Obyło się bez prochowców i ciemnych okularów, ale każda szara koperta łagodziła moje etyczne wątpliwości – wiedziałam przecież, że na każdego bogatego dzieciaka z Chin przypadają dziesiątki biednych Amerykanów, którzy też potrzebują pomocy.

Oczywiście nie miałam czasu na rozterki moralne. Zyskiwałam coraz większą renomę i w pewnym momencie miałam już zbyt wielu klientów. Nie mogłam ze wszystkimi przeprowadzać wywiadów, więc potrzebowałam nowej, szybszej metody pisania esejów. Rozwiązanie nasunęło się samo: zaczęłam pisać o swoich osobistych doświadczeniach.

Reklama

Pewnego grudniowego wieczora wykorzystałam jedno ze swoich najgorszych wspomnień jako bazę pod esej dla 17-letniej Chinki, która nie pragnęła czegoś, na co nie byłoby ją stać. Sytuacja miała miejsce niedługo po tym, jak opuścił nas mój ojciec. Nagle nie mieliśmy żadnego źródła utrzymania. Wyłączyli nam prąd i wodę, a mama pracowała w kilku miejscach na raz, żeby móc nas wykarmić. Jako, że nie mieliśmy mediów, mama prała wszystkie nasze ubrania w lokalnej pralni. Pewnego dnia, po wstawieniu prania, wyszła, by załatwić inne sprawy. Po powrocie zobaczyła, że ktoś ukradł nasze ubrania z pralki. To była większa część naszej garderoby, więc mama zabrała mnie z siostrą do lumpeksu, żeby kupić nowe ciuchy. Ktoś z klasy wypatrzył mnie tam i następnego dnia w szkole, przy wszystkich, wytykał palcami i zwyzywał od biedaków.

W kategorii szkolnych esejów to czyste złoto. Dookoła tego można napisać wszystko. I na pewno zadziała, bo studenci uwielbiają historie z gatunku „od pucybuta do milionera".

Z tym, że ja wciąż byłam jak pucybut. Nic nie ilustrowało tego lepiej niż siedzenie przed laptopem i nastrajanie się na sprzedaż cząstki siebie za 400 dolarów. Bez wahania wysłałam tekst mojej młodej klientce.

Natychmiast poczułam stratę. Patrzyłam na swój komputer i czułam się, jakbym nie poznawała samej siebie. Za każdym razem, gdy wykorzystywałem swoje słabości i wspomnienia w esejach moich klientów, czułam jak zanika jakaś część mnie. Od jakiegoś czasu miotałam się w post-studenckim życiu, ale teraz zaczęłam tracić swoją jedyną kotwicę: siebie.

Nie wiem czego spodziewałam się w zamian od studentów. Czy moja klientka dostrzeże ból, który zawarłam w jej historii i zastanowi się nad etyczną stroną wykorzystywania cudzego życia w pracy pisemnej? Czy zadzwoni do mnie z podziękowaniami za to, że wycięłam sobie dla niej kawałek serca? Po jakimś czasie dostałam od niej maila z jednym słowem: „Dzięki". Zabolało. Przypomniał mi się szorstki sweter z lumpa i to, jak bardziej szorstki wydawał mi się, gdy płakałam przed całą klasą. Oddałam kawałek duszy za niską cenę 400$. Wylogowałam się i wyłączyłam komputer.

Język esejów rekrutacyjnych jest bardzo specyficzny, szczególnie jeśli pisze się z perspektywy chińskiego studenta z wymiany. Trzeba przedstawić w nim dużo cech dla nich charakterystycznych, których spodziewa się komisja, jednocześnie walcząc z negatywnymi stereotypami. Trzeba być nieśmiałym, ale też idealistycznym; ambitnym, ale także altruistycznym. Powściągliwym i szczerym. Sprzedawanie osobistych historii napisanych głosem pozbawionych empatii i pokory nieznajomych kiedyś cię wykończy. Po każdym okresie rekrutacyjnym powtarzałam sobie, że to rzucę, ale wciąż nie mam kasy i pomysłu na swoją przyszłość. Teraz mogę zaprzeczać ile wlezie, ale wiem, że następnej jesieni znowu będę siedzieć przed komputerem o drugiej w nocy, wydobywając z serca skrawki siebie, które sprzedam komuś za czterysta dolarów.