FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

​Jak zostałam viralem, czyli dramat introwertyka

Przyznaję z pokorą, że nie doceniałam siły internetu. Trwa szturm na mój profil, lajkowane są moje inne publiczne posty i zdjęcia. Piszą o mnie media. Statystyki wciąż rosną, a ja, w chwilach kryzysu, fantazjuję o odcięciu internetu

Wyobraź sobie, że wrzucasz żartobliwy post na fejsa, a w ciągu kilku dni wie o nim cała Polska. I traktuje go śmiertelnie poważnie. W „Młodości" Sorentino hollywoodzki aktor, w rozmowie ze znanym kompozytorem na emeryturze, zauważa, że co byś w życiu nie zrobił, ludzie i tak będą kojarzyć cię z jakąś pierdołą. W jego przypadku była to tandetna rola, a w przypadku muzyka — najprostszy utwór, jaki skomponował.

Reklama

Od kilku dni doskonale wiem, o czym wtedy mówili. W ubiegły czwartek opisałam na Facebooku zabawną historię, jaka przydarzyła mi się w poprzedni wieczór. Po karkołomnym parkowaniu w centrum Wrocławia podjechał do mnie fajny koleś i rzucił żartem, czy mam już męża, bo zajebiście parkuję. „Wziąłbym numer, ale zrobił się korek" - krzyknął na pożegnanie i odjechał. Social media zawsze mnie bawiły i często opisuję scenki rodzajowe, by rozśmieszyć znajomych. Tym razem też miało być niewinnie, ale przyznaję z pokorą, że nie doceniałam siły internetu. Dla żartu napisałam, że szukam gościa i użyłam słowa „udostępniajcie".

Moja rada: nigdy tak nie żartujcie, zwłaszcza gdy cenicie sobie święty spokój. Minęło pięć dni od wpisu, a ja w chwili, gdy to piszę, mam pod postem tysiąc lajków, 1,5 tysiąca udostępnień i ponad 160 komentarzy. Kilkaset osób zaprosiło mnie do znajomych, część z nich pisze do mnie prywatne wiadomości. Dostaję też propozycje randek i zamążpójścia. Trwa szturm na mój profil, lajkowane są moje inne publiczne posty i zdjęcia. Piszą o mnie media. Odrzuciłam już propozycje udziału w tv śniadaniowej, a Toyota robi sobie marketing moim postem. Statystyki wciąż rosną, a ja, w chwilach kryzysu, fantazjuję o odcięciu internetu. Bo wcale tego nie chciałam. Myślę, że jeśli nie skończy się to za chwilę, ukryję się w fejsbukowej wyszukiwarce.

Nie zrobiłam tego od razu, bo wyszłam z założenia, że dziennikarce przyda się popularność. Poza tym jestem autentycznie ciekawa, jaki zasięg uzyska ten post. Od zaskoczenia, niedowierzania, rozbawienia i szoku, przez rozdrażnienie i zmęczenie, doszłam do zobojętnienia. Na szczęście psychika ludzka ma wentyl bezpieczeństwa w postaci zdrowego dystansu. A oto, czego nauczyła mnie ta sytuacja:

Reklama

1. Ludzie kochają miłosne historie

Post rozbudził wyobraźnię tłumów. Internauci przypisują jej filmowość i romantyzm, życzą happy endu. Nie pojmują, że ja całej sytuacji w ogóle tak nie traktuję. To ich czysta projekcja. Kobiety pytają, jakim autem chciałabym jechać z nim do ślubu, nie biorąc pod uwagę, że na wieść o małżeństwie mogę chwilowo dostawać gęsiej skórki. Wciskają mnie w schemat komedii romantycznej lub Harlequina. Wszyscy kibicują, pozdrawiają nawet z zagranicy, dopytują o ciąg dalszy historii i proszą, bym dała znać, gdy chłopak się znajdzie. Jara ich to.

2. Dominuje stereotypowe myślenie

Są tacy, którzy wiedzą najlepiej, kim jestem i czego chcę. Według nich szukam męża, zakochałam się od pierwszego wejrzenia i za wszelką cenę chcę odnaleźć dżentelmena. Umówmy się, chłopak wycofał autem, bym mogła zaparkować, a później przez chwilę podrywał mnie zza uchylonej szyby. To nie jest żaden rycerz na białym (czarnym!) koniu. Hejterzy uważają, że lecę na drogą furę. Otóż jego samochód nie był wybitnie luksusowy, zresztą nawet dobrze go nie zapamiętałam. A nawet jeśli, to nie ma to dla mnie znaczenia. Gdzieś tu pokutuje krzywdzące przekonanie, że kobietom zależy na pieniądzach mężczyzny. Tak się składa, że jestem za równouprawnieniem i partnerstwem w relacji. Inni nazywają mnie desperatką albo starą panną.

3. Ludzie nie potrafią używać funkcji obserwowania

Obce osoby masowo zapraszają mnie na Facebooku do znajomych, podczas gdy ja mam zasadę, że przyjmuję zaproszenia, gdy naprawdę kogoś znam. Tylko nieliczni klikają „obserwuj" — i to ma sens.

Reklama

4. Ludzie są otwarci i sympatyczni

Największe zdumienie: spotkałam się z ogromną dozą sympatii i poparcia. Pomijając już ich opaczne rozumienie sytuacji, to po prostu miłe. Hejtu jest stosunkowo mało.

5. Anonimowość można stracić z dnia na dzień

Mam czarną wizję, że teraz już do końca życia ludzie będą mnie pytać, czy znalazłam kolesia z placu Solnego. Obawiam się, że niebawem zacznie mi się to śnić. Chyba zapiszę się na medytację.

I najważniejsze, czego nie widzą wspierający moje poszukiwania. Przecież ten facet, widząc, co się dzieje, nigdy, przenigdy się nie zgłosi! Korzystając z okazji, chciałam go serdecznie pozdrowić i przeprosić za całe zamieszanie. Naprawdę nie spodziewałam się takiej akcji i niech się nie boi, nie będę go śledzić z pierścionkiem zaręczynowym w kieszeni. Nie zamierzam też, jak niektórzy radzą, szukać jego numeru rejestracyjnego na miejskim monitoringu.


Tutaj znajdziesz więcej virali. Polub nasz nowy fanpage VICE Polska


A jeśli nawet się do mnie odezwie, nikomu się do tego nie przyznam, bo szanuję jego prywatność.

Podsumowując, ja jestem normalna — to internet jest szalony.