Pierwsza legalna płyta Wuzeta, „Własne zdanie”, to dla wielu debiut roku i jedna z najbardziej oryginalnych płyt wydanych w Polsce. Słuchając trudno się z tym nie zgodzić. „Własne zdanie” brzmi potężnie (do odsłuchu potrzebny dobry sprzęt, nie żadne empechujki, bo produkcja wgniata w fotel), świeżo i oryginalnie. Nie mogliśmy przepuścić takiej okazji i czym prędzej przepytaliśmy autora całego zamieszania o kilka spraw.
VICE : Twoją twórczość albo się uwielbia, albo się jej nie znosi – tak przynajmniej wynika z różnorodnych komentarzy w sieci. Wywołałeś już niejedną dyskusję, fani się kłócą – a co na to Wuzet?
Videos by VICE
Wuzet: Szczerze mówiąc nigdy nie przewidziałbym takiego toku wydarzeń, jednocześnie bardzo mnie to cieszy, ponieważ nie życzyłbym sobie, ani żadnemu wykonawcy, aby ich muzyka była dla słuchacza obojętna. Jeśli moja muzyka uaktywnia w ludziach chęć dyskusji lub nawet wywołuje skrajne emocje, cieszę się.
Masz bardzo specyficzną nawijkę, idealnie pasującą pod bity z „Własnego zdania” – ale wiem też, że zarzuca ci się „prostactwo” w tym zakresie. Jak podchodzisz do tego rodzaju krytyki?
Podczas pisania własnych zwrotek staram się przekazywać treść potocznym językiem, mówię potocznym językiem, używam slangu, bawię się słowem… taki mam sposób bycia. Owszem jestem prostym gościem, ale prawdopodobnie można długo polemizować o tym, co jest prostactwem, a co luźnym podejściem do sprawy, to chyba jest zależne od środowiska w jakim się przebywa. Krytyka jest jak najbardziej potrzebna, co by ludzie się nie rozleniwiali zbytnio. Zgodzę się również, że stylistyka bitów z albumu „Własne Zdanie” nie pozostawia wiele miejsca na głębsze przemyślenia aczkolwiek udało się w kilku przypadkach. To również zamierzone posunięcie.
Twoja fascynacja muzyką grime ma jakiś związek z emigracją do jej kolebki, czy pojawiła się już wcześniej?
Zawsze w muzyce szukałem brzmień niestandardowych. Gdy pojawił się w moim życiu hip-hop zaabsorbował moją uwagę całkowicie, to moja niezaprzeczalna, pierwsza miłość. Upodobałem sobie bardziej eksperymentalne podejście do muzyki jakim operowali Outkast, Antipop Consortium, Canibal OX itd. Lubiłem od zawsze dużo elektroniki i szybkie nawijki. Muzykę grime poznałem na przełomie 2002/2003 roku jeszcze będąc w Polsce. Od pierwszych bitów i flow jakie usłyszałem w grime’owej stylistyce poczułem energię, której nie spotkałem nigdzie wcześniej. Grime jest dla mnie muzyką wyzwalającą nadmiar tej energii. Było to dla mnie idealne połączenie składania słów na połamanych elektronicznych, surowych podkładach. W tamtym czasie nie miałem żadnych planów związanych z wyjazdem jak i sam wyjazd nie był ani trochę spokrewniony z muzyką.
Chciałbym na chwilę skupić się na muzycznych klimatach z Wysp właśnie – głównie dlatego, że w Polsce grime, czy trap to gatunki – moim zdaniem – niszowe i rodzimi artyści rzadko po nie sięgają. Jak myślisz, dlaczego tak się dzieje?
Grime, zgodzę się, że to niszowy gatunek, ale Trap da się usłyszeć już na wielu produkcjach polskich raperów. Zacznijmy od tego, że grime wywodzi się z UK, a trap z USA więc jakieś różnice zawsze będą. Wydaje mi się, że nasz rodzimy kraj był przez lata dość amerykanizowany i mamy duże naleciałości, jeśli chodzi o upodobania muzyczne. Gatunki muzyczne wywodzące się z Wysp istnieją również w Polsce, ale sięgają po nie częściej Dj-e i producenci, są używane jako muzyka instrumentalna grana najczęściej w klubach lub letnich festiwalach. Wokaliści sięgają po inspiracje muzyczne do Stanów, koniec końców jest tam największy rynek muzyczny na świecie.
Myślisz, że sukces komercyjny – jeśli taki przyjdzie – twojego debiutu otworzy w polskim „szołbizie” furtkę innym twórcom w klimatach grime?
Nie jestem tego w stanie przewidzieć, ani sukcesu ani otwarcia furtek jakichkolwiek, ale oczywiście chciałbym tego. Uważam, że mamy wiele niesamowitych talentów w Polsce na miarę światową, którym najzwyczajniej jest ciężko się przebić ponieważ nie robią tego za wszelką cenę. Jedną z moich osobistych misji jest pokazanie ludziom jak najwięcej takich osób. Taki również był zamysł tworzenia marki dobrebity.pl .
Jakie z twojej perspektywy są podstawowe różnice, te pozytywne i te negatywne, pomiędzy brytyjskim grime, a polskimi wykonawcami, którzy maczają paluchy w tym gatunku?
Podstawową różnicą jest pisanie zwrotek, ludzie biorący się za grime po polsku wciąż piszą jak pod hiphopowe bity nawijając je szybciej… nie tak. Grime w UK na dziś dzień jest jak hip-hop w Polsce tzn. kultura istnieje już solidnych parę, może nawet paręnaście lat. Dzieciaki w szkołach stają w kółeczkach nawijając swoje szesnastki lub „bars” pod grime`owe bity z telefonu. Na ulicy wieczorami też zobaczysz gości nawijających do siebie. Grime w UK to jest to, czym się oddycha. W Polsce jest fascynacja tą muzyką póki co, może nie za wielka, ale chciałbym to zmienić jeśli nadarza się okazja. Co do artystów sięgających w Polsce po grime to niewielu udało mi się usłyszeć poza tymi, których znam osobiście. Myślę, że niektórzy zabierający się za temat grime’u powinni najpierw zapoznać się z historią całej angielskiej subkultury rave’owej.
Są w ogóle tacy rodzimi wykonawcy grime, których cenisz i słuchasz?
Jasne: FS Dan zawsze na propsie, Kassier jak już coś napisze, kiedyś był projekt Viape z Dj-em Haem, ale jakoś zniknął słuch o tym, a szkoda, bo fajnie się zapowiadało. Mój człowiek Breku dobrze czasem poleci pod 140bpm. Stricte grime’owców w Polsce za wielu nie mamy, niestety.
Skoro rozmawiamy już o tym – solidną przygodę z grime zaliczył inny Polak na Wyspach. Popek nagrywał tracki z jednymi z najciekawszych nazwisk tego nurtu w UK na czele z Wiley i Chronikiem. Jak podoba ci się jego „Monster”?
Musze powiedzieć, że niektórych gości to mu zazdroszczę. Popek to na pewno bardzo specyficzna postać – robi swoje i ma na to parcie, szanuję to, wiadomo. Z chęcią widziałbym też Popka i na swoim albumie z uwagi na jego zaangażowanie i miłość do grime’u.
Swoisty minimalizm charakteryzuje nie tylko poligrafię twojej debiutanckiej płyty, ale też jej zawartość muzyczną i tekstową. Efekt zamierzony?
Jak najbardziej zamierzony. Pomimo prostoty przekazu i energicznych bitów jest tam dużo miejsca na własne interpretacje. Nie chciałem, żeby moja muzyka podawała słuchaczowi wszystko na talerzu, ale nie chciałem również, by była czymś zawiłym i niezrozumiałym dla ogółu. Staram się utrzymywać to w miarę uproszczonej formie, aby droga do przekazu nie przysłaniała samego sensu.
Nie chcę zbytnio rozprawiać o zawartości muzycznej albumu, bo każdy sobie może ją sprawdzić kupując krążek – czy też odpalając oficjalny odsłuch – ale jestem ciekaw, jak bardzo twoim zdaniem zmieniłeś się od czasów pierwszych prób i pierwszych mixtape’ów. Wyczuwasz jakiś znaczący progres w tym co robisz?
Zdecydowanie nie mi to oceniać, ale czuję różnic kilka. Na pewno nabieram coraz więcej pewności siebie na koncertach i podczas nagrywania w studio, coraz szybciej zaczynam kończyć pisane kawałki. Mam coraz więcej pomysłów na następne numery. Myślę, że jest to swojego rodzaju koło: piszę i nagrywam w zamierzeniu zrobienia dobrej muzyki, jeśli wychodzi dobrze, a ludzie to doceniają mam ochotę robić następne kawałki.
Mówiłeś w jednym z wywiadów, że chciałeś by twój debiutancki album był zupełnie solową płytą – udało się to tylko do pewnego stopnia, masz w końcu kilku gości. Czy przewidujesz jakieś intrygujące kolaboracje w przyszłości? A może mały romans z Wyspiarzami?
Zgadza się, chciałem do minimum ograniczyć listę rapujących gości. Ostatecznie zaprosiłem Breka i Pezeta. Breku to postać historyczna dla mnie – przyjaciel od wielu lat i nikt inny tak mnie nie zna jak on. Nie wyobrażałem sobie, by go mogło zabraknąć na albumie. Chociażby przez to, że to Breku był pierwszym raperem jakiego widziałem na żywo nagrywającego. Razem zaczynaliśmy rapować przechodząc przez różne etapy młodzieńczego dojrzewania. Paweł z kolei pasował mi tak do tego numeru, że nie mogłem go nie zaprosić. Oczywiście wyszły z tych kawałów świetne numery, za co chłopakom dziękuję. Co do kolejnego albumu to już tak bardzo wstrzemięźliwy nie będę co do gości. Będziemy się starać o jakiś niesamowitych MC’s z Wysp, w końcu jestem fanem, a okazja jest niepowtarzalna.
Jak w ogóle doszło do twojej współpracy z Koka Beats i Pezetem? Wszyscy wiedzą, że były wcześniej jakieś przetasowania w tej materii, miałeś się wydawać pod innym sztandarem.
Już powoli zaczynam nie lubić tego pytania… Generalnie nigdy nie startowałem do żadnej wytwórni z zapytaniem „Cześć, wydacie mnie?” W dobie rozrastającego się Internetu wręcz myślałem, że jakikolwiek LABEL to gatunek wymierający. Pierwszą ofertę z legalnej wytwórni otrzymałem od Szpadyzor Records, niestety nie udało nam się doprowadzić do wydania materiału. Mimo to jesteśmy w jak najlepszych stosunkach przyjacielsko-muzycznych. W międzyczasie kontakt mailowy nawiązał ze mną Kamil Buchalski z Koka Beats. Rozmawialiśmy na czacie o różnych rzeczach, głównie o muzyce grime i angielskich brzmieniach oraz przedstawiał mi ofertę, którą dla mnie mają. Wówczas myślałem jeszcze, że pierwsze solo wydam w Szpadyzorze, więc niechętnie podejmowałem temat mojego albumu. Poznaliśmy się osobiście dopiero później, podczas jednego z moich koncertów w Warszawie, dobry melanż zapoznał nas bardziej, polubiliśmy się i kontakt został. Po pewnym czasie opcja z wydawnictwem w Szpadyzor wydawała się coraz bardziej znikoma, a ja już chciałem to wydać. Stwierdziłem, że skoro sprawa z Koka Beats jest nadal otwarta – spróbuje tam. Ostatecznie wszystko sprawnie idzie i jestem zadowolony z decyzji.
13 grudnia odbył się twój premierowy koncert, przy okazji Hip Hop Fiesty. Jak przyjęła cię publika? Podejrzewam, że było nieźle skoro bodaj pierwszy komentarz na fanpejdżu wydarzenia dotyczył ciebie i był jak najbardziej pozytywny.
13-tka to moja ulubiona liczba. Całe życie mieszkałem pod 13-tką. Z reguły częściej pojawiam się na imprezach z muzyką elektroniczną i rzadko mam okazję grać na koncertach hip-hopowych. Koncert zagrałem dobrze, pierwszy raz cały album, spoko. Co do reakcji ludzi to dosyć zabawna historia. Moim Dj-em był CLN3000, zaczęliśmy od bardzo ciężkiego intra dubstep’owego, które trwało około 3 minut, a ja nic nie mówiłem… postanowiliśmy nastawić publikę na to, co zaraz na nich spadnie. Po intrze ludzie stali trochę osłupiali. Przynajmniej za pierwszymi dwoma rzędami. Trawili chwilę co ja tam robię, ale jakoś w połowie koncertu zaczęli reagować i ostateczny efekt był spoko. Na koniec propsy od PIH-a i wszystko dobrze.
I na sam koniec. W jednym z ostatnich wywiadów pada z twoich ust zdanie: „Czuję, że jest to naturalna droga i coś dopiero się zaczyna. To start czegoś, a nie zwieńczenie”. Co czeka Wuzeta?
Przede wszystkim konsekwencja w tym, co zacząłem. „Własne Zdanie” jest albumem, który powstał będąc hobbistycznym tworem mojego wolnego czasu. Powstawał w pracy, w domu, w pociągu, w samolocie. Teraz chcę poświęcić całego siebie, aby stworzyć najlepszy album jaki potrafię.