Zdjęcie zrobione wieczorem pod PKiN w dniu, kiedy mężczyzna się podpalił. W miejscu ktoś zostawił pierwsze znicze. Fotografia udostępniona dzięki życzliwości Patryka Chilewicza
Świadkowie mówią, że z daleka wyglądało to jak uliczny happening albo płonący kosz na śmieci. Ale to był człowiek – który zdecydował się zginąć w płomieniach, żeby zwrócić uwagę przeciwko władzy. „Chciałbym, żeby Prezes PiS oraz cała PiS-owska nomenklatura przyjęła do wiadomości, że moja śmierć bezpośrednio ich obciąża i że mają moją krew na swoich rękach" – napisał w liście, który rozdawał przed samobójczą próbą.Chociaż konstytucja PRL gwarantowała wolność słowa, za krytykę ZSRR groziły ciężkie reperkusje. O wolnych protestach, do jakich dziś jesteśmy przyzwyczajeni, nie było mowy – demonstracje rozpędzano przy użyciu broni palnej i wojskowego sprzętu. Nie istniały kanały, którymi można by głośno przeciwstawiać się władzy. Ofiary Palacha i Siwca były krzykami rozpaczy w obliczu braku innych możliwości. Chociaż nazywanie Jarosława Kaczyńskiego „dyktatorem" wypada dobrze na antysmoleńskich demonstracjach i komentarzach na „Soku z buraka", to nie godzi się porównywać naszej dzisiejszej sytuacji do tamtych wydarzeń, choćby przez szacunek dla ofiar tamtego i innych zbrodniczych systemów.Możemy wychodzić na ulice, kiedy władza zaczyna nadużywać zaufania, które dostała w demokratycznych wyborach – gdy ubezwłasnowolnia kobiety albo upartyjnia kolejne sfery państwa (nawet, jeżeli potem ściga nas ZAiKS, jak organizatorów protestu 3xVETO). Możemy pisać, krzyczeć, drukować, nagrywać, malować i wyświetlać co tylko chcemy. Jasne, władza nie pomoże nam w niczym, co nie jest zgodne z jej wizją Polski jako narodowo-katolickiej sielanki, gdzie tylko „chłopak dziewczyna normalna rodzina". Ale kiedy banda neonazistów w koszulkach patriotycznych próbuje zastraszyć artystów z nieprawomyślnego teatru, nie udaje im się to tak łatwo, jak pewnie to sobie wyobrażali zaraz po wyborach.
Nie potrzebujemy dziś dramatycznych gestów, tylko codziennego oporu i nie zgadzania się na ideologię, którą władza prezentuje nam jako oficjalną prawdę. Václav Havel, który po upadku sowieckiego systemu został prezydentem Czechosłowacji, nazywał to „niezależnym życiem społeczeństwa". O życiu w komunistycznym kraju pisał w ten sposób: „W epoce kryzysu pewników metafizycznych i egzystencjalnych, w epoce wykorzenienia, alienacji człowieka oraz utraty wiary ideologia ta nieuniknienie musi mieć szczególną, hipnotyczną siłę przyciągania: zbłąkanemu człowiekowi obiecuje łatwo dostępny «azyl» – wystarczy przyjąć ją i natychmiast wszystko znowu jest jasne, życie nabiera sensu, a z jego horyzontu znikają tajemnice, pytania, niepokój i samotność. Za taki azyl płaci się jednak drogo, rezygnacją z własnego rozumu, sumienia i odpowiedzialności". Coś wam to przypomina?W swoim eseju Siła bezsilnych Havel przeciwstawia takiej postawie działalność pisarzy, którzy piszą co chcą, naukowców i filozofów, którzy prowadzą niezależne badania, obrońców interesów pracowników, twórców niezależnych związków zawodowych czy ludzi którzy nie obawiają się „sygnalizować władzom bezprawia" – aż po młodych subkulturowców, chcących „żyć po swojemu". Wszystko to możemy robić dzisiaj. Na dramatyczne gesty oby nie przyszła pora.
Reklama
„Wezwanie swoje kieruję do wszystkich Polek i Polaków, tych, którzy decydują o tym, kto rządzi w Polsce, aby przeciwstawili się temu, co robi obecna władza i przeciwko czemu ja protestuję". Wystosował też 15 punktów, które zmotywowały jego decyzję, wśród nich ograniczanie swobód obywatelskich, szerzenie nienawiści, dyskryminowanie ze względu na płeć, orientację czy pochodzenie.Chyba każdy w obliczu tak dramatycznego zdarzenia zastanawia się, co myśli osoba, która decyduje się na bolesną śmierć w płomieniach, żeby wyrazić swój protest. I czy ta ofiara ma w ogóle sens? Dwa przypadki samospalenia, które weszły do historii – to dokonane przez polskiego filozofa Ryszarda Siwca i to pół roku później, w którym zabił się czeski student Jan Palach – stanowiły protest przeciwko inwazji na ogarniętą rewolucyjnym zrywem Czechosłowację. Ich adresatem był prowadzący imperialną politykę Związek Radziecki, którego system Siwiec określał jako „ani komunizm, ani socjalizm".
Reklama
Bądź z nami na bieżąco. Polub nasz fanpage VICE Polska
Nie potrzebujemy dziś dramatycznych gestów, tylko codziennego oporu i nie zgadzania się na ideologię, którą władza prezentuje nam jako oficjalną prawdę. Václav Havel, który po upadku sowieckiego systemu został prezydentem Czechosłowacji, nazywał to „niezależnym życiem społeczeństwa". O życiu w komunistycznym kraju pisał w ten sposób: „W epoce kryzysu pewników metafizycznych i egzystencjalnych, w epoce wykorzenienia, alienacji człowieka oraz utraty wiary ideologia ta nieuniknienie musi mieć szczególną, hipnotyczną siłę przyciągania: zbłąkanemu człowiekowi obiecuje łatwo dostępny «azyl» – wystarczy przyjąć ją i natychmiast wszystko znowu jest jasne, życie nabiera sensu, a z jego horyzontu znikają tajemnice, pytania, niepokój i samotność. Za taki azyl płaci się jednak drogo, rezygnacją z własnego rozumu, sumienia i odpowiedzialności". Coś wam to przypomina?W swoim eseju Siła bezsilnych Havel przeciwstawia takiej postawie działalność pisarzy, którzy piszą co chcą, naukowców i filozofów, którzy prowadzą niezależne badania, obrońców interesów pracowników, twórców niezależnych związków zawodowych czy ludzi którzy nie obawiają się „sygnalizować władzom bezprawia" – aż po młodych subkulturowców, chcących „żyć po swojemu". Wszystko to możemy robić dzisiaj. Na dramatyczne gesty oby nie przyszła pora.