Do tej pory Paulina nagrywała tylko w grupowych, różnych stylistycznie konfiguracjach. I począwszy od debiutu sprzed 14 lat, wraz z zespołem Sistars zawsze były to płyty ważne, nierzadko przebojowe. I częściej artystycznie, a czasem również komercyjnie udane. Przygotowując swój pierwszy własny, solowy materiał niby nie ryzykowała wiele, ale mimo to… zaryzykowała. I choć “Chodź tu” nie podbije stacji radiowych, to na tym krążku dzieje się tak wiele dobrego i ciekawego, że będzie go można słuchać jeszcze bardzo, bardzo długo. I to z wielką przyjemnością.
Od razu jednak ostrzegam – to nie jest łatwa płyta. Mało tu oczywistych, wpadających w ucho, tzw. radiowych melodii. Tych popowych przebojów, które w komercyjnych rozgłośniach radiowych dudnią i buczą między newsami czytanymi z szybkością karabinu maszynowego oraz reklamami środków na potencję i zaparcia. Kiedy więc słucham najnowszych piosenek młodszej z sióstr Przybysz mam nieodparte wrażenie, że artystka nagrywała je – może nie na złość tej beznadziejnej muzycznej papce, ale jakby w kontrze do niej.
Videos by VICE
W efekcie ten tuzin premierowych utworów Lil’ Sisty to fantastyczne antidotum, odtrutka na kwadratowe i banalne, popowe dźwięki pisane jak z szablonu. Jeśli więc nie lubicie tej mdłej, komercyjnej papki mam dla was najlepszą receptę na jesienną deprechę – muzyczny super food made in Paulina w postaci soulowo-triphopowo-futurystycznej dźwiękowej bomby kalorycznej! Ale takiej, przy której dietetyczni blogerzy stawiają hasztagi #samozdrowe i #healthyfood. Macie smaka na takie muzyczne pyszności?
Spróbujcie tego wielobarwnego, bogatego w muzyczne konteksty i wycieczki w różne stylistyczne kierunki albumu. Oczywiście “korzeń” tego grania jest oczywisty – “czarne” brzmienia, a więc R&B, soul, zwłaszcza ten neo. No i hip-hop. Ale tylko w przypadku bodaj dwóch najbardziej “klasycznie” brzmiących utworów – “Drewna” i singlowego “Prix” – jest to na pozór ładne, grzeczne granie. W sensie, że wpada w ucho. Bo kiedy już dokładnie wsłuchamy się w te piosenki, to z łatwością wyłapiemy w tych utworach – kolejno – breakbeatowe łamańce oraz bulgoty i piski jak u Roots Manuvy. Jeśli chcecie posłuchać R&B, ale takiego bardziej “od linijki”, to już chyba lepsze będą klimatyczne, może nawet (za) spokojne “Chokin” i “Padawan”.
Najwięcej dzieje się natomiast tam, gdzie Paulina idzie na całość. A dokładnie pozwala zaszaleć zaproszonym do współpracy producentom, wśród których znaleźli się: Zamilska, Teielte, Andres Koper, Sander Mulder, Jacek Antosik oraz ekipa Night Marks Electric Trio: Marek Pędziwiatr, Spisek Jednego (czyli Piotr Skorupski) i Adam Kabaciński. Wtedy jest do tańca – jak w bulgoczącym elektroniką “Buy Me A Song”, czy przypominającym (niestety) dokonania Cleo “Dzielnych kobietach”. Albo różańca – ale takiego, którego (nie) odmawia np. Tricky (“Saliva”).
Natomiast z ręką na sercu musze przyznać, że nie wiem, czy roztrząsanie tego albumu utwór po utworze ma sens? Dziś, kiedy słucham go już po raz bodaj dwudziesty, to myślę o nim, jak o skończonej, trudnej, ale w pewien sposób pięknej całości. To znak, że nagrywając go Paulina miała pomysł na całość. Płyta konceptualna? Może coś w tym jest, bo dużo tu o życiu, związkach, lepszych i gorszych chwilach w byciu kobietą, matką i kochanką. Szczerze, ale też z fantazją, z fajnymi porównaniami. Dużym dystansem i autoironią.
Kiedy bowiem wokalistka śpiewa swoim mocnym, charakterystycznym głosem tekst “Papadamów” Kasi Nosowskiej (“Mam wrażenie, że to jeden z najmniej radiowych kawałków”), to jej artystyczna motywacja staje się kluczem do zrozumienia tego znakomitego, czasami wręcz intrygującego i zmuszającego do refleksji albumu. Polecam od serca!