Wypróbowałem „10 LAJFHAKÓW, KTÓRE ODMIENIĄ TWOJE ŻYCIE!”, żeby zobaczyć, czy odmienią moje życie

FYI.

This story is over 5 years old.

Test

Wypróbowałem „10 LAJFHAKÓW, KTÓRE ODMIENIĄ TWOJE ŻYCIE!”, żeby zobaczyć, czy odmienią moje życie

Brakuje ci miejsca? Przybij krzesło do ściany. Problem z głowy!

Zawsze szczerze nienawidziłem listykułów pokroju „10 genialnych sposobów na…". Co znaczy, że kiedyś w 2012 roku przeczytałem jeden i mi się nie spodobał. Bądźmy jednak szczerzy: przeczytać jeden, to jak przeczytać wszystkie. Wszędzie te same starożytne zdjęcia jakiejś ładowarki wetkniętej w spinacz do papieru. Niezawodny znak, że w danym tygodniu na farmie kontentu panuje nieurodzaj.

Z drugiej strony może jednak warto poświęcić im choć odrobinę uwagi. Chociaż w moim domu brak większości udogodnień i sprzętów codziennego użytku, i tak na nic nie mam miejsca, a w dodatku zupełnie nie radzę sobie z tymi wszystkimi ładowarkami, kabelkami i całą resztą szpargałów. Zdaję sobie sprawę z moich problemów, ale brakuje mi czasu, wyobraźni albo pieniędzy, żeby coś na to poradzić.

Reklama

A zatem może faktycznie istnieje szansa ‒ choćby i najmniejsza ‒ że lajfhaki stanowią odpowiedź na trapiące mnie od dawna pytania?

1) Brakuje ci miejsca na twoje rzeczy? Siedzisz na rozwiązaniu!

Mieszkam w ogrodowej szopie. Ma to swoje plusy (cały dom dla siebie i całkiem niezły temat na otwarcie rozmowy), ale też i minusy. Jest malutka i zupełnie nie mam gdzie w niej trzymać moich fantów.

Na szczęście lajfhakerzy spieszą z dobrą radą: przybij krzesło do ściany i zawieś na nim swoje skarby.

No dobra, nie udało mi się sklecić takiej zgrabnej półeczki jak na oryginalnym zdjęciu, ale przynajmniej mam na czym zawiesić moje szaliki, czapki, koszule i inne lekkie przedmioty. Fakt, teraz nie mam gdzie usiąść we własnym domu, a moja niepewna konstrukcja nie utrzyma żadnego większego ciężaru, i właściwie jedyne co udało mi się osiągnąć, to zmarnować całkiem niezłe krzesło, ale cóż ‒ pierwsze koty za płoty. Czy może w tym przypadku ‒ pierwsze lajfhaki za krzaki.

2) Potrzebujesz wyprasowanej koszuli, ale nie masz pod ręką żelazka? Użyj pary!

Co prawda posiadam żelazko, ale nie cierpię prasować. Bardzo podoba mi się też wizja świata, w którym elegancja nie musi iść w parze z przypalonymi palcami. Uznałem zatem, że spróbuję tego:

Palnik, garnek, ciepła woda ‒ tak zaczyna się wygoda!

Po dziesięciu minutach intensywnego bulgotania metoda zdaje się jednak nie sprawdzać. Koszula dalej jest wymięta, a w dotyku przypomina wkładkę w przemoczonym trampku w deszczowy dzień. Dochodzę do wniosku, że pewnie musi się dłużej pogotować ‒ jak bigos. Zostawiam ją nad parą i przechodzę do następnego punktu programu.

Reklama

3) Nie marnuj pieniędzy na taśmę klejącą!

Dość często zdarza mi się krzyczeć w gniewie na słoiki. Dlaczego? Ponieważ nie są podpisane i nie mam pojęcia, co w nich jest, a taśma malarska, którą cztery lata temu kupiłem właśnie w tym celu, już dawno przestała się kleić.

Jak się okazuje i na to znajdzie się lajfhak: wystarczy podgrzać taśmę w kuchence mikrofalowej. Zbierając materiały do tego artykułu, odkryłem, że ok. 66 procent wszystkich lajfhaków polega na podgrzewaniu w mikrofali niejadalnych artykułów gospodarstwa domowego, więc przyznaję, że w tym przypadku jestem dość sceptyczny.

Gdy otwieram drzwiczki mikrofalówki, taśma lekko skwierczy. Jak Jezus, gdy trzeciego dnia wystawił głowę ze swojej pieczary, moja rolka skoczu powstała z martwych. Choć przy okazji moja kuchenka została pewnie skażona i przez najbliższe lata będzie mnie pomału, ale skutecznie podtruwać, udało się. Dzięki, lajfhakerzy!

4) Masz dość przepoconych butów po letniej przejażdżce? Odpucuj swój rower!

Nadchodzi pora obiadowa, słońce świeci, a ja muszę załatwić kilka sprawunków. Brzmi całkiem przyjemnie, prawda? Cóż, nie dla mnie. Mam cerę jak marynowana pieczarka i mieszkam w południowym Londynie, co oznacza, że nie ominie mnie jazda na rowerze. Jak znam życie, do wieczora moje tenisówki zamienią się w dwa bajorka potu i wody z kałuż. Oczywiście o ile na pomoc nie przyjdzie mi niemiecka myśl techniczna.

Sommerpedale! [niem. letnie pedały, przyp. tłum] Po prostu weź parę gąbek ze zlewu i przywiąż je sznurkiem do pedałów. Voilà! Oto twoje nowe… gąbkotrepy?

Reklama

Choć podeszwy stóp mam czerwone od starego sosu bolońskiego, który musiał przywrzeć do gąbek, słońce świeci, a między moimi paluchami przewiewa miła bryza. Czuję się wolny. Czuję się rześki. Zaczynam się zastanawiać, dlaczego nie podróżujemy w ten sposób przez cały rok?

5) Nie cierpisz kolejek? Zobacz, jak to się robi na Karaibach!

Do bankomatu podjeżdżam wciąż cały w skowronkach. Co za odkrycie! Jednak zsiadając z roweru, zdaję sobie sprawę, że popełniłem ogromny błąd. Mile łechtany w bose stopy przez ożywcze podmuchy zapomniałem zabrać z domu butów. Ale bez obaw: i na to znajdzie się rada prosto z internetowego forum. Oto „karaibska kolejka", w której zamiast ludzi czekają ich buty (w moim przypadku gąbki), podczas gdy właściciele mogą sobie chwilę odsapnąć.

Oparty wygodnie o ścianę zauważam, jak jakiś młody człowiek wcina się przede mnie w kolejkę.

„Sory ziomek" ‒ mówię. „Ale ja też stoję w kolejce".

„Co?".

„Stoję w kolejce, patrz".

Wskazuję palcem i obaj przez chwilę wpatrujemy się w moje gąbkotrepy. Facet znów spogląda na mnie. Potem bezradnie rozgląda się dookoła w całkowitej konsternacji.

Dobry Boże! Zadziałało! Dorosły mężczyzna stoi w kolejce za parą gąbek. Dorosły mężczyzna traktuje dwie gąbki i kawałek sznurka jak ekwiwalent prawdziwego człowieka. Gdy zbieram swoje gąbki z ziemi i odchodzę, brak mi słów. To najdonioślejszy wynalazek w historii kolejek od czasu, gdy ktoś wpadł na pomysł, by zostać profesjonalnym staczem.

Reklama

6) Nigdy więcej nie kupuj zepsutych jajek!

W zeszłym tygodniu nabyłem w pobliskim supermarkecie pół tuzina ekologicznych jajek z najwyższej półki i z wolnego chowu. Jakaż była moja rozpacz, gdy po powrocie do domu odkryłem, że dwa z nich w ogóle nie miały żółtka! Byłem załamany. Nie mogę pozwolić, by kiedykolwiek jeszcze spotkała mnie taka niedola. Na szczęście internet znów pospieszył mi z odsieczą:

Z przezroczystym pudełkiem pod pachą udaję się do tego samego sklepu i zmierzam prosto do działu z nabiałem.

Jedno po drugim jajka idą na dno. Wszystko wygląda nieźle, więc zmierzam do kasy. Gdy przed sklepem odcedzam moją zdobycz, ludzie dziwnie się na mnie patrzą, ale to niewielka cena za idealne jaja.


Robimy rzeczy, żebyś ty nie musiał. Polub fanpage VICE Polska i bądź z nami na bieżąco


Pasmo sukcesów uderza mi do głowy. Postanawiam, że wyjdę dziś na miasto, żeby to uczcić. Przedtem jednak muszę się odświeżyć, więc wracam do domu.

Zeskakuję z roweru i otwieram z impetem drzwi mojej szopy. W twarz uderza mi fala gorąca, alarm przeciwpożarowy wyje, a garnki syczą na kuchence. Mój domek zamienił się w saunę. Od dusznego żaru szczypią mnie oczy. Rozganiam ręką opary i przypominam sobie o mojej koszuli. Od dwóch i pół godziny dosłownie gotowała się na wolnym ogniu ‒ i wciąż jest wymięta. Nie pozwolę jednak, by jakaś głupia, zawilgła szmata zepsuła mi humor. Nie dziś. Dziś mam zamiar rozkoszować się wieczornym chłodem przy blasku niewielkiego ogniska, które rozpalę w ogrodzie nieopodal mojej szopy. Jest tylko jedna przeszkoda: nie mam drewna na rozpałkę.

Reklama

To jednak żaden problem, bo:

7) Nachosy są lepsze na rozpałkę niż do jedzenia!

Czy przy wyborze nachosów na rozpałkę należy kierować się ich smakiem? Czy powinienem kupić ekstra ostre, czy może zwyczajnie solone? Logika podpowiadałaby, że lepsze będą te pierwsze, ale osobiście gustuję w drugich. W końcu wybieram serowe ‒ nie tyle z uwagi na walory kulinarne, ile na korzystną cenę. Poza tym tłuszcz zawarty w serze powinien dodatkowo ułatwić rozniecenie ognia.

Jedną zapałką! Jedną zapałką!

Ten lajfhak jest po prostu fantastyczny! Nigdy nie udało mi się rozpalić ognia tak szybko. Wciąż jednak czegoś mi brakuje ‒ i chyba już domyślasz się, czego.

8) Korkociąg? A na co to komu?!

Choć (jak większość normalnych ludzi) mam korkociąg, z pobieżnej lektury internetu wynika, że otwarcie butelki wina to jeden z ulubionych tematów każdego lajfhakera. A ten sposób wygląda mi na najpewniejszy. Biorę zatem młotek (zaczynam dochodzić do wniosku, że to jedyne niezbędne narzędzie w moim domu) oraz wkręt i flaszkę chianti.

Wbijam wkręt i zaczynam ciągnąć. Lekko nie jest, ale pomału jakoś idzie. W końcu czuję, że opór zaczyna maleć. Wtem następuje eksplozja i…

Korek pęka na pół. Wbijam go z powrotem i próbuję jeszcze raz. Scenariusz się powtarza. Mija 20, 30 minut. Biją na mnie poty, a twarz czerwienieje od żaru buchającego z płonących nachosów. Próbuję jeszcze raz ‒ po to tylko by ponieść kolejną dotkliwą porażkę. Poddaję się. Ciskam młotkiem o ziemię. Gdy myślę, że nie ma już dla mnie nadziei, dobiega mnie jakiś głos.

Reklama

Jeden z robotników pracujących na sąsiedniej budowie (tych samych, na których od miesiąca regularnie psioczyłem w mediach społecznościowych) zauważa, że jestem w potrzebie i woła: „Wkręt musi wejść głębiej!". No tak, oczywiście!

Jeszcze. Tylko. Trochę.

Radujmy się. Fakt, potrzebowałem na to 40 minut i pomocy obcego faceta, ale cel uświęca środki.

Czas się nastukać.

9) Wóda + barwnik spożywczy + butelka po płynie do płukania ust = Niezawodny sposób na przemyt napojów wyskokowych

Należę do tego typu ludzi, którzy co środę zamawiają Ubera z pubu do maka po pięciu piwkach z kija. Każda wskazówka, jak trochę przyoszczędzić jest przeze mnie mile widziana, a ta wydaje się całkiem sensowna.

Pakuję plecak i ruszam do Brixton. Nie chcę zapeszyć, ale biorąc pod uwagę, jak gładko przeszedłem kontrolę na bramce, wygląda na to, że i ten lajfhak działa jak marzenie.

Stoję sobie na środku baru, do którego kiedyś nie chcieli mnie wpuścić, bo miałem w torbie szalik kibica, i bez żenady pociągam sobie tequilę.

Zaczynam czuć w sobie ciepło meksykańskiego słońca. Czas na ostatniego lajfhaka.

10) Opróżnij butelkę kremu do opalania, a nic już więcej ci nie zginie!

W ciągu ostatnich 12 miesięcy zginęły mi dwa portfele, a dwa razy ukradli mi telefon. Zgubiłem jeden kask rowerowy, cztery pary słuchawek, kartę do metra, trzy torby z ciuchami, oraz wiele innych drobiazgów, przeważnie, gdy zdarzyło mi się trochę zapić. Nic więc dziwnego, że ten lajfhak wzbudził we mnie spore nadzieje.

Reklama

W toalecie opróżniam butelkę kremu przeciwsłonecznego i zamieniam ją w mój własny, tajny sejf. Do środka wkładam: zdjęcie paszportowe, 20 funtów, zapasowy klucz do rowerowej kłódki, trochę tytoniu, roczny bilet na pociąg do Redditch (miejscowość pod Londynem) oraz karteczkę z moim numerem telefonu na wypadek, gdyby ktoś odnalazł moją skrytkę i chciał się ze mną skontaktować.

Teraz wystarczy wybrać odpowiednie miejsce…

Idealnie. Widzimy się później.

Mijają godziny, a ja stopniowo osuszam moją flaszkę płynu do płukania ust. Poznaję nowych ludzi. Dyskutuję na aktualne tematy w łazience. Theo, mój fotograf, żegna się i wychodzi. Jakiś facet z Essex udaje Norwega. Daję się na to nabrać jak dziecko. Dobry żart. Śmiejemy się. Ktoś zaprasza mnie na domówkę. Niedługo zamykają bar. Czas się zbierać. Idę po rzeczy zdeponowane w moim przeciwsłonecznym sejfie.

No kurwa.

Tłumaczenie: Jan Bogdaniuk


Więcej na VICE: