Kadr z „The Boxing Cats”
Lubicie śmieszne koty? Jeśli tak, warto wiedzieć, że wszystko zaczęło się w 1894 roku od tego osobnika. Francuski reżyser Étienne-Jules Marey podjął się prawdziwego wyzwania, jakim było zilustrowanie przy pomocy filmu dynamiki ruchu zachodzącej, gdy to obdarzone wyjątkowo giętkim kręgosłupem zwierzę spada na cztery łapy. Czy prawdą jest, że sympatyczny czworonóg z każdego upadku wyjdzie cało? Wnosząc po rozczulającym w swym wytyczaniu szlaków Chat qui tombe można uznać, że tak.
W tym samym roku pojawił się też inny, bardzo pokrewny tematycznie tytuł autorstwa duetu William Heise i William K.L. Dickson. The Boxing Cats, bo o nim mowa, cechuje się większym naciskiem na aspekt humorystyczny, prezentując sportową potyczkę dwóch futrzaków, choć, szczerze mówiąc, mam pewne wątpliwości co do warunków, jakie miały zwierzęta na planie. Z pewnością nie były one jednak równe drastyczne jak w niewiele późniejszym, bezdusznym Electrocuting an Elephant Thomasa Edisona (nie polecam, więc nie linkuję), w którym śmiertelnie porażono prądem słonia. Tak czy siak, kocia maszyna ruszyła.
Videos by VICE
Kino nieme w powszechnej świadomości kojarzy się zazwyczaj – oczywiście jeśli już kojarzy się komuś w ogóle – ze sztandarowymi dziełami braci Lumière, Georgesa Mélièsa, Charliego Chaplina, Fritza Langa, Friedricha Murnaua czy Davida Griffitha. Filmów w tej estetyce pojawiło się, rzecz jasna, znacznie więcej, zaś wiele z nich – szczególnie tych powstałych przed 1900 rokiem – spoczywa współcześnie w przeróżnych sieciowych archiwach, często pod grubą warstwą kurzu.
Skoro rozpoczęliśmy od wywołujących uśmiech na twarzy produkcji – gdzie właściwie można dopatrywać się genezy bazujących na gagach komedii? Choć dorobek słynnych braci Lumière to absolutna podstawa wszelkich studiów z historii filmu (z legendarnym Wjazdem pociągu na stację w La Ciotat czy Wyjściem robotników z fabryki na czele), obok całej tej mitologii mają też oni w swoim CV wiele znacznie luźniejszych dokonań. Należy do nich między innymi autentycznie zabawny Polewacz polany z 1895 roku, będący odpowiedzią na postawione we wstępie akapitu pytanie – sprawdźcie do jak epokowych wydarzeń doszło w ogrodzie.
Innym przykładem poczucia humoru Francuzów jest zaś ujmujące Bataille de boules de neige (1897), w którym bombardowanie rowerzysty śnieżkami przez rozbrykany tłumek składa się na uroczą scenkę w stylu Ale urwał, pokazującą że ludzie z tego okresu byli w swym pragnieniu zabawy dokładnie tacy jak my. Zresztą w rozkochanych w rowerzystach trójkolorowych (vide Tour de France) ewidentnie po dziś dzień zostało coś post-lumière’owskiego, zobaczcie choćby ten, jakże podobny w swym wydźwięku, fragment wideo Remi Gaillarda, dostosowany narracją do czasów 2.0.
Konstruktorzy autorskiego kinematografu (choć, co istotne, przed nimi wynaleźli go przemilczani nieco przez historię Ottomar Anschütz i Johann Schneider) świetnie ilustrowali też ówczesną rzeczywistość. W skali mikro za przykład można tu wziąć np. Niszczenie muru (1896) obrazujące efektowne burzenie tytułowego obiektu (kolejna urzekająca konotacja ze współczesnością), w skali makro chociażby krajoznawcze Les chutes (1897), jeden z pierwszych dokumentów prezentujących atrakcyjne geograficznie miejsce, w tym przypadku wodospad Niagara (zwróćcie uwagę na mistrzów drugiego planu w tle).
Georges Méliès, człowiek orkiestra, w niezwykle innowacyjny sposób łączył świat filmu ze światem iluzji. Poza znacznie póżniejszą (1902) Podróżą na Księżyc, eksplorację XIX-wiecznych highlightów Mélièsa warto rozpocząć od Le Cauchemar z 1896 roku. Senne fantazmaty, jakich doświadcza bogu ducha winny bohater łączą w sobie humor i grozę, pozwalając przy użyciu dynamicznych cięć prezentować ogrom niepokojących, paranormalnych zjawisk. Temat marzeń sennych był zresztą dla Mélièsa jednym z ulubionych, czego świetnym przykładem wypuszczone dwa lata później La lune à un mètre ze szczególnie zapadającym w pamięć ogromnym, upiornym księżycem.
Francuz imponował bogactwem pomysłów i niepodrabialną scenografią, a to w kipiącej od magicznych zdarzeń Zaczarowanej gospodzie (1897), a to szokującymi dla ówczesnej publiczności (niczym Two Girls One Cup) zabawami anatomią – nieustannie odrywające się od korpusu i zmieniające swoje ulokowanie głowy w rok późniejszym Un homme de têtes. Nie wspominając już nawet o odważnych eksperymentach z ingerencją w sacrum, jak w Le diable au couvent, gdzie piekielne siły zakłócają religijne rytuały (kłania się Ksiądz Natanek), czy kreatywnym pojedynku bokserskim w Nouvelles luttes extravagantes, zdającym się swoistym prototypem pamiętnej walki Charliego Chaplina ze Świateł wielkiego miasta.
Zastanawialiście się kiedyś jak mogłaby wyglądać formuła telewizyjnego talent show w XIX wieku? Agoust Family of Jugglers z 1898 roku – produkcja, której autora do dziś nie ustalono – stanowi doskonały przykład hipotetycznego formatu. Tytułowa rodzina żongluje praktycznie wszystkim, co ma pod ręką – w ruch idą krzesła, parasole, talerze czy sztućce. A wszystko to bez najmniejszej pomyłki – werdykt nie może być inny niż 3x tak.
Dawni filmowcy dostarczyli nam też wielu okazji do przeżycia mrożących krew w żyłach chwil. Cecil Hepworth zmaksymalizował doznania, jakich doświadczyli uciekający z kin widzowie Wjazdu pociągu na stację i w swoim How It Feels To Be Run Over (1900) dał nam możliwość zostania przejechanym przez samochód. Dla wprowadzenia w odpowiedni klimat zaprzęg przejeżdża najpierw w sposób właściwy, obok kamery, by następnie kierowca auta niespodziewanie stracił kontrolę nad pojazdem i gwałtownie wjechał prosto w nas. Dla publiczności musiał to być szok.
Widzieliśmy największe umysły naszego pokolenia zniszczone internetem. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco
Wiele patentów wykorzystanych w powyższych tytułach po ich odpowiednim podrasowaniu po dziś dzień funkcjonuje w filmowym języku, sprawnie wkomponowując się w uniwersalny kod utrwalony pomiędzy reżyserami i odbiorcami. Tak uniwersalny, że trafił nawet na YouTube.