Pocztówki z Auschwitz: „Transport gorących pozdrowień z Oświęcimia”

FYI.

This story is over 5 years old.

VICE Czyta

Pocztówki z Auschwitz: „Transport gorących pozdrowień z Oświęcimia”

Paweł Szypulski stworzył unikalną kolekcję kilkudziesięciu wysłanych kartek z obrazami obozu śmierci. Pierwszą z jego pocztówek wysłano w 1946 roku, rok po uwolnieniu więźniów

„Pozdrowienia z Auschwitz". Paweł Szypulski. Fot. K. Krajewski. Wyd. Fundacja Sztuk Wizualnych. 2015.

Zastanawiam się, jak wiele osób wciąż wysyła pocztówki z podróży, kiedy pod ręką jest telefon i internet? Chociaż pisanie wakacyjnych kartek to dość trywialna sprawa, osobiście widzę w tym coś pięknego – by wykazać inicjatywę, kupić pocztówkę i zapisaną wysłać do swoich bliskich.

Jak jednak można wysłać wakacyjną pocztówkę z miejsca, stworzonego do mordowania ludzi, gdzie zabijano całe pokolenia? Raz w życiu odwiedziłem obóz Auschwitz-Birkenau, nie zauważyłem tam jednak sklepiku z pamiątkami. Gdybym znalazł takie stoisko, co miałbym zapisać na takiej kartce, pamiątce z mojego pobytu w obozie – że żyję i mam się dobrze? Nie wiedziałbym, jak się zachować, co powiedzieć.

Reklama

Ile czasu potrzeba, by postawić znak równości pomiędzy obozem śmierci a turystycznym kurortem? To były pierwsze myśli, jakie kołatały mi się po głowie, w chwili, gdy wziąłem do ręki książkę Pozdrowienia z Auschwitz autorstwa Pawła Szypulskiego, kuratora i twórcy wizualnego. Jego dzieło to unikatowa kolekcja kilkudziesięciu pocztówek z Oświęcimia, które zostały wysłane – wśród nich możemy przeczytać krótkie opisy z podróży nadawców. Są tam informacje o pogodzie, a nawet żarty w stylu „Transport gorących pozdrowień z Oświęcimia", gdzie na odwrocie kartki widnieje zdjęcie bloku śmierci.

Pierwsza turystyczna pocztówka z Oświęcimia została wysłana w 1946 roku. Rok po uwolnieniu więźniów.

Rozmawiałem z Pawłem Szypulskim o jego projekcie oraz ludzkiej naturze, w obliczu koszmaru śmierci.

VICE: W jaki sposób udało ci się zebrać pocztówki i ile trwało ich kolekcjonowanie?
Paweł Szypulski: Projekt zacząłem osiem lat temu. W chwili, kiedy dowiedziałem się o istnieniu takich kartek, szukałem kanału dotarcia do nich – intuicyjnie zacząłem od antykwariatów i na pchlich targach. Szybko się okazało, że znajdywanie tam tego rodzaju materiałów byłoby niewiarygodnie czasochłonne, a prawdopodobnie wręcz niemożliwe. Skończyło się na tym, że wszystkie pocztówki, które mam, kupiłem na jednym z portali aukcyjnych. Proces ich zdobywania wyglądał tak, że przez siedem lat, dwa razy w tygodniu wpisywałem w wyszukiwarce nazwę słowo „Oświęcim" w dziale „Pocztówki". Przeszukiwałem wszystko, co w danym momencie było dostępne na aukcjach i kupowałem te kartki, które miały oznaczenie „z obiegu".

Reklama

Co to znaczy?
Kolekcjonerzy pocztówek w ten sposób nazywają kartki, które zostały wysłane; czyli zapisane, ze znaczkami pocztowymi – były użyte. Po siedmiu latach zebrałem ich ok. 90 sztuk, co daje dosyć słabą średnią rocznie, ale to dlatego, że dla zbieraczy kartek te z obiegu są mniej ciekawe – dla nich im pocztówka czystsza, tym lepiej. Mnie natomiast interesowały te, które poprzez zużycie i zapisane na nich pozdrowienia miały w sobie pewną historię.

„Pozdrowienia z Aushwitz"

Kierowałeś się jakimś kluczem, przy doborze pocztówek, które ostatecznie trafiły do książki?
Tak, przede wszystkim nie chodziło mi o to, by książka zamieniła się w zbiór wszystkiego, co udało mi się zebrać. Po wcześniejszym skonstruowaniu archiwum kartek, drugim etapem pracy było ułożenie z tych pocztówek sekwencji, by każdy jej element coś znaczył. Kolejność prezentowanych pocztówek, sama w sobie miała być opowieścią; kiedy widz bierze do ręki Pozdrowienia z Auschwitz i przechodzi przez kolejne strony, bierze udział w swoistej „podróży" przez obóz Auschwitz I; od bramy, przez baraki i druty, do komory gazowej i krematorium. Tę samą drogę powtarzamy następnie w Birkenau.

Pocztówki docierały do ciebie z całej Polski?
Tak, co ciekawsze, zostały też wysłane z różnych miejsc – część z kartek została kupiona w Oświęcimiu, część w filii jakiegoś muzeum, bo czasami takie kartki krążyły też w innych miejscach; pamiętam, że jako dzieciak byłem na wycieczce na Kaszubach w skansenie i na stojaczku obrotowym, zobaczyłem pocztówki ze Stutthof – zachodzące słońce nad drutami kolczastymi.

Reklama

„Pozdrowienia z Auschwitz" .Fot. K. Krajewski.

Czy kiedykolwiek miałeś kontakt z którymś z nadawców lub adresatów pocztówek z Auschwitz?
Nie miałem i nie szukałem, dlatego że ten projekt nie jest o konkretnych nadawcach, ani o adresatach – jest o nas wszystkich, którzy żyją po Zagładzie, po Auschwitz. Nawet Jedną z pierwszych rzeczy, jaką chciałem zrobić przy pracy nad projektem, było zaklejenie imion i nazwisk adresatów. Nie dlatego, że prawo nakazywało mi nie naruszać ich prywatności – chciałem odciąć te pocztówki od skojarzenia z konkretnymi ludźmi. Ten projekt nie jest oceniający, obarczony poczuciem wyższości wobec ludzi, którzy wysyłają pocztówki z Auschwitz, czy jakimś wyrzutem wobec nich.

Cofnijmy się na chwilę w czasie, pierwsza pocztówka z Auschwitz powstała w samym obozie, jeszcze 1943 roku, kiedy w tym miejscu nadal ginęli ludzie na masową skalę. Czy możesz przybliżyć tę historię?
Pierwszą kartkę z obozu zrobił w 1943 roku Wilhelm Brasse; Polak, którego rodzina miała austriackie korzenie.Trafił tam za odmowę podpisania Volkslisty i wstąpienia do Wermachtu. Kiedy znalazł się w Auschwitz, miał szczęście, bo akurat był potrzebny ktoś do robienia zdjęć, a Brasse był wcześniej zawodowym fotografem – w tamtej chwili to mu uratowało życie. Został przydzielony do tzw. „Muzeum", czyli komanda plastycznego; wykorzystywano w nim więźniów do robienia zdjęć, tworzenia reprodukcji obrazów, fałszowania pieniędzy – czyli do funkcji wymagających zdolności plastycznych.

Reklama

Wilhelm Brasse jest autorem ogromnej liczby portretów więźniów, które prawie wszyscy kojarzymy z obozem – podwójna fotografia z profilu i z przodu. Dokumentował też część eksperymentów medycznych, jakie przeprowadzano w Auschwitz. Pośród tych wszystkich koszmarnych obrazów, które musiał uwieczniać, pewnego razu zrobił jedno zupełnie inne zdjęcie – kwiatek w wazoniku (albo kieliszku, bo różnie potem o tym opowiadał). Tenże kwiatek zerwał sprzed jednego z obozowych bloków, gdzie zasadził go jego kolega – Eugeniusz Dembek, również członek komanda plastycznego. W tej całej potworności i koszmarze, w którym byli zanurzeni, ten kwiatek był ładną rzeczą, czymś czego potrzebowali, by nie zwariować.

Kiedy Brasse zrobił zdjęcie, zobaczył je ich niemiecki nadzorca o nazwisku Walter. Rozkazał im, by zrobić z tego odbitki i sam zaczął sprzedawać to zdjęcie w obozowej kantynie. Ta kartka okazała się hitem, do tego stopnia, że Brasse robił też podkolorowane wersje swojego zdjęcia, a nakład miał się sprzedawać nawet w setkach egzemplarzy. Tak więc pierwsza kartka z Auschwitz przedstawiała kwiatek w wazoniku. Niestety nie zachowała się do dzisiaj, pozostał tylko jej opis, który jest pierwszym „obrazem" otwierającym moją książkę.

„Pozdrowienia z Auschwitz"

Wiem, że 1943 roku władze obozu rozkazały wysłać więźniom pocztówki swoim bliskim. Możesz przybliżyć kulisy tej akcji?
To była akcja propagandowa, mająca na celu pokazanie, że osoby, które trafiają do Auschwitz, żyją i mają zagwarantowane jako takie warunki. Warto jednak zaznaczyć, że to nie były pocztówki z obrazkiem, tylko kartki, które kiedyś nazywano „odkrytkami" – charakteryzowały się one czystą stroną z przodu, co dawało więcej miejsca na tekst. Odkrytki zostały wysłane do rodzin osób osadzonych w obozie i pomimo bardzo standardowych, ogólnych informacji, wciąż musiały przejść przez cenzurę – dlatego ludzie, którzy je odbierali, bardzo często nie wierzyli w ich treść.

Reklama

W miejsce Zagłady i zinstytucjonalizowanej śmierci wkrada się turystyczna beztroska i komercjalizacja pamięci o wydarzeniach w tym miejscu. Jak to wytłumaczyć?
Powstaje pytanie, czy mogło być inaczej? Chodzi o to, czy my jako ludzie żyjący „po", mamy jakiś naprawdę dobry sposób upamiętniania? Auschwitz bardzo szybko zamieniono w muzeum, także wysiłkiem ocalonych z obozu, ale inne obozy w Polsce takie jak np. Bełżec czy Chełmno w ogóle przez lata nie doczekały się takiego upamiętnienia. Dobrym przykładem naszych problemów z pamięcią, jest też Umschlagplatz w Warszawie, skąd wywożono ludzi do obozów zagłady, a przez lata stała tam stacja benzynowa CPN, a teraz na dużej części placu jest luksusowe osiedle. Wiele więc wskazuje na to, że jedyną alternatywą, dla wykonywanych przez nas często pustych gestów, jest zupełny brak gestu – i nie wiem, czy to dobra alternatywa.

Najstarsza pocztówka, jaką znajdziemy w książce, została wysłana w 1946 roku, czyli rok po wyzwoleniu obozu. Ich nadawcy żyli, kiedy Auschwitz nie było jeszcze muzeum, a miejscem masowych mordów. Jednak przeglądając treść pocztówek w książce na próżno szukać głębszych przemyśleń o miejscu; ich treść zazwyczaj opiera się na zdawkowej informacji o pobycie, pogodzie, a niekiedy wkrada się nawet „żartobliwy" ton, jak chociażby w tekście: „Transport gorących pozdrowień z Oświęcimia […]", gdzie na odwrocie kartki widnieje zdjęcie bloku śmierci. Czy to wyraz ignorancji, arogancji, a może bagatelizowanie tematu Holokaustu, to sposób radzenia sobie z koszmarem tych wydarzeń?
Moim zdaniem, każdego po trochu. Powiedziałeś, że te kartki zaczęto wysyłać zaraz po wojnie. Teraz robimy sobie jeszcze selfie na tle obozów. Czasem jest to zwykła ignorancja – niewiedza posunięta do ekstremum. Chociaż myślę, że to marginalna sprawa. Myślę, że częściej gest przemieniania miejsca nacechowanego traumą Zagłady, w takie, które nie różni od kurortu w górach, jest formą samoobrony. To metoda, by coraz mniej widzieć, że żyjemy obok miejsca, w którym wydarzyły się potworności przekraczające jakąkolwiek miarę i możliwość wyobrażenia. Nadanie obozowi turystycznego charakteru, wysyłanie „wakacyjnych" pocztówek, jest ukryciem się za banałem, który daje nam pewien poziom bezpieczeństwa.

Reklama

Wspomniałeś o selfie. Jakiś czas temu na VICE pojawił się tekst o dzieciakach, które pstrykają sobie sweet focie z miejsc upamiętniających Zagładę, gdzie na każdej fotografii widać uśmiechy i świetną zabawę. Jak skomentowałbyś tę beztroskę, czy młodsze pokolenie zatraca w sobie pamięć o historii i gubi empatię?
To co nam daje spojrzenie na pocztówki i na selfie, właśnie przez te pocztówki, to m.in. perspektywa, że dzisiejsze zachowanie młodych ludzi nie jest czymś nowym. Oba przykłady są formą pokazania, że gdzieś się było i coś się robiło w ramach swojego wolnego czasu. Fakt, że pocztówki z Auschwitz były gotowe do użytku już zaraz po wojnie, świadczy, że jednym ze sposobów odniesienia się do takich wydarzeń, jest spuszczenie na nie zasłony, przez którą nie będziemy ich widzieć. Myślę jednak, że bardzo ciekawe jest też odwrócenie optyki i spojrzenie na ludzi, którzy właśnie oczekują jakiegoś określonego sposobu zachowania, jakichś koturnowych gestów wyrażających smutek i powagę.

„Pozdrowienia z Auschwitz" .Fot. K. Krajewski.

Notabene, zdjęcia tych dzieciaków i ich postawa spotkała się z ogromem krytyki, w komentarzach pojawiały się nawet teksty typu: „zajebać ich" lub „Ja bym ich stamtąd nie wypuścił, tylko spalił".
To jest dla mnie niesamowite i przerażające.

To zakrawa o absurd, gdy ktoś życzy innym śmierci, bo nie uczcili godnie miejsca pamięci pomordowanych.
No właśnie, oczekuje się, że człowiek, który jedzie do Auschwitz, musi się jakoś zachować. Tylko wtedy pojawia się pytanie: jak? Nawet wymagając od siebie jakiegoś strasznie głębokiego przeżycia, możesz go tam nie doświadczyć – co wtedy? Czy ty byłeś w Auschwitz?

Reklama

Tak, raz odwiedziłem Auschwitz I i Auschwitz II.
Pamiętasz, jakie były twoje odczucia?

Początkowo czułem się, jakby ktoś rzucił moim ciałem o ziemię. Nie potrafiłem sprecyzować swoich emocji. Pamiętam stamtąd dwa uczucia: niesamowity żal, gdy zobaczyłem stos ściętych włosów, kobiecych warkoczy; oraz gniew, gdy będąc w jednym z baraków zauważyłem, że ktoś z odwiedzających wyrył na ścianie czymś ostrym miłosne wyznanie – takie, jak się pisało w podstawówkach, w stylu „Kasia kocha Jasia".
Niesamowite, że ktoś to zrobił. To chyba taki znak, że nawet po katastrofie życie toczy się dalej. Myślę, że te pocztówki i nawet selfie, właśnie o tym opowiadają; o miejscu, gdzie wydarzyła się sama śmierć, na którym w końcu rośnie trawa – przychodzą nowi ludzie i zwiedzają obóz zagłady, jak jakiś wakacyjny kurort – jakby nic się nie stało. To zadaje kłam o wyobrażeniu, że wiedza o Auschwitz powinna nas czegoś nauczyć.

No właśnie, amerykański filozof George Santayana stwierdził kiedyś, że „Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, skazani są na jej powtarzanie" – nie tak dawno na rynku we Wrocławiu spalono podczas demonstracji kukłę Żyda, a na wieść o przyjęciu uchodźców do Polski, przeciwnicy tej decyzji nawet wklejali zdjęcie Auschwitz, z dopiskiem „zapraszamy". Czy są symptomy, które świadczą, że zaczynamy zataczać koło?
Ostatnie kilkadziesiąt lat od czasu II wojny światowej, pokazuje, że nie ma sposobu, by uwolnić się od takich potworności. Niejednokrotnie później, w historii dochodziło do zdarzeń, niekiedy łudząco podobnych w swojej istocie do Zagłady Żydów i Romów. Na miejscu zdaje się przywołanie frazy funkcjonującej wśród badaczy Zagłady, że jedyne pewne „nigdy więcej", jest takie, że nigdy więcej Niemcy nie będą zabijać Żydów w Warszawie w 1942 roku. Od czasów Zagłady zdarzyło się chociażby ludobójstwo w Rwandzie lub Srebrenicy, tuż obok nas.

Reklama

„Pozdrowienia z Auschwitz"

Rozumiem, ale przecież polski naród tyle wycierpiał w wojnach, byliśmy ofiarami totalitarnego systemu – a teraz niektórzy wykorzystują tę nacjonalistyczną retorykę, dzieli się Polaków na lepszych i gorszych, politycy straszą się nas uchodźcami, że są brudni, pełni chorób i robaków.
Rzeczywiście pojawiły się takie wypowiedzi i to wysoko postawionych polityków, które były przerażające – mam na myśli odwoływanie się do chorób i robaków. Ten język ma najgorszą możliwą tradycję. To oczywiście nie powinno mieć miejsca u ludzi będących u władzy, osób wykształconych, od których możemy wymagać historycznej wiedzy i wrażliwości. Jeżeli jednak mówisz o cierpieniu, to z historii dobrze wiemy, że cierpienie nikogo nie uszlachetnia. Przez cierpienie nie stajemy się lepszymi ludźmi.

Także społeczeństwa, które są straumatyzowane, przez które przetoczyły się wojny, nie są dzięki temu lepsze i rozumieją, że powinniśmy się bronić przed ekstremizmami – przeciwnie, te społeczeństwa się rozpadają, ludzie mniej chcą ze sobą współpracować i gorzej się komunikują. Z potworności, które nas dotykają, nie wynika żadne dobro.

„Pozdrowienia z Auschwitz" .Fot. K. Krajewski.

Wróćmy na chwilę do formatu pocztówek – co kryję się w sposobie kadrowania pocztówek z Auschwitz?
To co jest charakterystyczne w pocztówkach z mojej książki, to że kadry są bardzo zimne, pozbawione emocji, sprawozdawcze, utrzymane w dokumentalnej estetyce, która stara się nic nie dodawać do uwiecznionego obrazu.

Reklama

Uważasz się bardziej za artystę, czy badacza?
Nie uważam się raczej za artystę. Jeśli musiałbym się jakoś określić to czuję się twórcą, a ta książka jest dla mnie formą wizualnego eseju, intelektualną wypowiedzią.

Jak własnymi słowami opisałbyś cel stworzenia tego projektu?
Cel na pewno nie jest publicystyczny, bo swoim projektem nie chciałem sprawić, by przestano wysyłać czy wydawać takie kartki. Zrobiłem tę książkę, bo bardzo interesują mnie ludzie, którzy znajdują się „obok" traumatycznych wydarzeń historycznych. W języku angielskim jest na to odpowiednie słowo: „bystander". Ciekawi mnie, co robi się będąc obok czegoś tak strasznego – my wszyscy zresztą jesteśmy – nie dosłownie oczywiście – bystanderami, bo żyjemy ze świadomością o Zagładzie, o tym, że ona wydarzyła się tuż obok, w kraju w którym żyjemy.

Możemy się też nimi stać w sensie dosłownym niemal w każdej chwili, przy okazji innych strasznych wydarzeń – jak chociażby beztrosko wyglądający ludzie ze zdjęcia Thomasa Hoepkera, których sfotografowano w chwili ataku na WTC. Jak się później okazało, bohaterowie tego zdjęcia, chociaż czuli przerażenie, z boku wyglądają, jakby brali udział w pikniku. Dzięki temu wiemy, że w obliczu grozy nie mamy specjalnego sposobu zachowania, o czym przekonałem się na własnej skórze…

Co masz na myśli?
Byłem w Paryżu w czasie niedawnych ataków terrorystycznych. Jadłem kolację ze swoimi szwajcarskimi wydawcami w ich mieszkaniu, kiedy ok. 300 metrów od nas miał miejsce jeden z ataków. Wiedziałem, że tuż obok nas dzieje się coś absolutnie przerażającego, a ja siedziałem przy stole, gdzie stała kawa, ciasteczka, było miło. W takich chwilach uświadamiasz sobie, że nie wiesz, jak się zachować, co ze sobą zrobić, by być fair wobec ofiar. Powinniśmy jednak zadawać to pytanie: jak się zachować? Nawet jeżeli nie ma jednej, konkretnej odpowiedzi.

Nie uważasz, że samo istnienie tych pocztówek jest obrazą dla ludzi, którzy przeżyli obóz śmierci, ale stracili tam swoich bliskich, całe rodziny?
To była pierwsza rzecz, jaka mnie uderzyła – taka piramidalna niestosowność tego działania. Nie mogłem zrozumieć, co tu się dzieje? Jak można nawet nie tyle wysłać taką kartkę, co w ogóle ją wyprodukować? To było motorem do stworzenia tego projektu. Teraz mam jednak bardziej złożony stosunek do tego. Z czasem pojawia się we mnie coraz więcej pytań.

Twoja książka kończy się kartką, która nie została wysłana, nie ma adresu. Kiedy ją zobaczyłem, zamurowało mnie, byłem w szoku. Pokazuje stos martwych ciał, czekających na spalenie. Możesz wytłumaczyć jej istnienie?
Zdjęcie na tej pocztówce jest jedną z najczęściej komentowanych fotografii, pochodzących z czasu Zagłady. Według niektórych opracowań zdjęcie zostało zrobione dosłownie z wnętrza komory gazowej. Fotografia została wykonana, przez członków Sonderkommando, którzy pracowali m.in. przy paleniu zwłok. To jedno z czterech zdjęć, jakie udało im się potajemnie zrobić.

Pamiętam, że gdy dowiedziałem się o istnieniu takiej pocztówki, to chociaż zbierałem kartki z Auschwitz już parę lat, znów doznałem szoku. Ta kartka została wydrukowana w nakładzie 32 tys. egzemplarzy – osobiście posiadam kilka sztuk, ale nigdy nie natknąłem się na jej wysłaną wersję. Chcę zachować wiarę, że nie każdą pocztówkę da się wysłać – chociaż z drugiej strony wiem, że np. w Stanach wysyłano sobie kartki ze scenami linczów, więc chyba jestem w tej swojej wierze trochę naiwny.

Ostatnie pytanie może zabrzmieć retorycznie, ale czy dzisiaj nadal można kupić pocztówkę w Auschwitz?
Tak, oczywiście. Jeżeli teraz tam pojedziesz, bez problemu kupisz ją na miejscu. Nie znam ceny, ale to groszowe sprawy – jak w każdym innym, dowolnym miejscu turystycznym.

Dziękuję za rozmowę.