Kiedy pisałem tekst o koncercie Kinsky’ego, do samego końca zastanawiałem się, czy zamieścić tam kilka dość chłodnych słów dotyczących Dezertera. Przez moment przeszło mi przez myśl – a może jednak nie wypada? Nie powinno się chyba atakować niewątpliwej legendy, nawet jeśli w ostatnich latach powoli pokrywa się kurzem. Ale czy stwierdzenie o odcinaniu kuponów w kontekście chwytliwie brzmiących haseł (w tym przypadku uniwersalnych tekstów grupy, które dziś brzmią bardzo konkretnie – Wyobraź sobie taką sytuację, wariat dochodzi do władzy, kompletny idiota zaczyna rządzić i nie ma na to rady) wpisujących się w polityczną histerię ostatnich miesięcy to atakowanie czegokolwiek? Nie chciałem, żeby przesłoniło to główny sens tamtego artykułu, ale z drugiej strony proszę się nie gniewać, lecz muszę być szczery.
Bardziej niż na wbijaniu szpil kapeli Robala zależało mi na postawieniu kilku pytań przedstawiających szerszy problem. Czym tak naprawdę jest dziś punk i jakie wartości ze sobą niesie? Czy istnieją świętości, na które punk nie powinien się porywać? Czy punk powinien odrzucać każdą władzę? Czy w ogóle istnieje jakakolwiek definicja słowa punk? Czy każdy może nazwać się punkiem?
Videos by VICE
Zawsze (dość idealistycznie) chciałem, żeby punk kojarzył się z wolnością i środkowym palcem wymierzonym w stronę establishmentu w każdej formie. A przecież przez ostatnich 8 lat jakoś nie było słychać większego larum dotyczącego ówczesnej ekipy rządzącej. I gdy teraz na fali psychozy wynikającej z dopuszczenia do władzy socjalistów (z perspektywy sceny to wygląda na mniejszy problem) w brunatnych katobarwach (tutaj jest już znacznie gorzej) czarno-białe hasła brzmią tak głośno, mam mieszane uczucia. I bynajmniej nie chodzi mi o bronienie aktualnej władzy, nie cierpię ich tak samo jak i ich poprzedników i również życzę im jak najgorzej. Ale obserwując punkowe fora i ideologiczny kurs obrany przez subkulturę coraz bardziej widzę oderwanie od rzeczywistości. Dlaczego ktoś ma mówić mi co mam myśleć – nieważne, czy chodzi o partie polityczne, uchodźców czy media. A co, jeśli ktoś naprawdę ma inne zdanie? Cóż, zapewne jest faszystą i z utęsknieniem czeka na odgłos ciężkich butów Macierewicza na korytarzu. Relatywizm moralny, ja tego nie rozumiem. Ale z drugiej strony przecież mamy prawo wyboru i prawo do bycia idiotą. Przypomina mi się cytat mojej ulubionej polskiej kapeli punkowej: Chciałbym, abyś nie nauczył się być kłamcą, fanatykiem, faszystą i cynikiem. Ale to twa droga i nawet jeśli na nią wejdziesz nie zawrócę cię z tego, bo ty sam, sam, decydujesz. Czy to właśnie nie o taką wolność powinno chodzić w tym ruchu? Im mniej politycznej poprawności, tym lepiej. Nie ma przecież świętych krów.
Przypomniał mi się stara wypowiedź Tymona do “Mać Pariadki”, kiedy wspominając bydgoski zespół Henryk Brodaty powiedział: Teksty były na przykład takie: “Uwolnić więźniów politycznych, powiesić więźniów politycznych, różne są opinie”. Wiadomo, że to brzmi dzisiaj jak totalny nihilizm, a wtedy miało totalną konotację, bo wszyscy byli albo za, albo przeciw, albo na lewo albo na prawo, albo białe albo czarne, a tu goście wchodzą i sa nieświadomie jacyś, ani biali ani kolorowi, po prostu dziwni. l oni tacy byli. Im starszy jestem, tym ideologiczna zerojedynkowość coraz mniej do mnie przemawia, szczególnie w kontekście sztuki. Rozpoczynianie koncertu “Uderz w politykę” i “Chorobą”, niezależnie od intencji, zwyczajnie kojarzy mi się z odcięciem kuponu. I nawet jeśli teksty są nadal aktualne (a są), to pojawienie się tych utworów w setliście trudno interpretować mi inaczej niż jako publicystykę. Jestem pewny, że nie ma w tym koniunkturalizmu, jednak jako odbiorca dawno przestałem wierzyć w bunt i naprawę świata zaczynającą się od piosenek. Czy dzisiaj ktokolwiek wziąłby na poważnie Johnny’ego Rottena? Warto czasami odbrązowić jakiś pomnik i spuścić trochę powietrza zamiast tworzyć alternatywną rzeczywistość.
I jeszcze kwestia samego gigu. Przez wiele lat bardzo czekałem na koncert Neurosis. Kiedy zobaczyłem ich wreszcie na żywo w 2008 roku, trochę się rozczarowałem. Było nieźle, jednak upływ lat jest nieubłagany i ze sceny po prostu nie uderzyła mnie jakaś wyjątkowa energia a podczas mojego ulubionego “Locust star” nic nie zdmuchnęło mi czapki. Podobnie G.B.H. 2 lata temu – niby wszystko było w porządku, kapela rzetelnie odegrała set, jednak czegoś jakby brakowało. To samo odczułem podczas ostatniego koncertu Dezertera. Tu nie chodzi o to, że zespół się nie stara (a tym bardziej opierdala, jak zinterpretował to Robal w swoim facebookowym wpisie) – nigdzie nie napisałem, że Dezerter na żywo nie daje z siebie wszystkiego. Momenty były, szczególnie gdy na scenie pojawiła się Nika. Ale jeśli chodzi o całokształt – niestety, trudno mi to już kupić. Może to kwestia zmęczenia materiału? “Spytaj milicjanta” czy “Ku przyszłości” to nieśmiertelne klasyki, jednak po tysiącach odsłuchów i różnych koncertowych wykonaniach nie robią już takiego wrażenia – podobnie sytuacja wygląda z koncertami Kultu, których chyba po prostu jest za dużo. Ale z drugiej strony patrząc, rozmawiałem z wieloma osobami, które na Dezertera przyjechały z różnych miejscowości i dla których legendarne punkowe trio nadal brzmi świeżo, więc chyba nie każdego obowiązuje ta zasada.
Nikt nie przekona mnie, że numery takie jak “Szwindel”, “Ile procent duszy?”, “Dezerter”, “Jezus” (można zresztą wymieniać o wiele dłużej) nie są bardzo dobre. Nikt nie przekona mnie, że Dezerter nie potrafi zarazić słuszną ideą – sam po przesłuchaniu “Pierwszego razu” przestałem jeść mięso. Tak samo jak nikt nie przekona mnie, że Dezerter na scenie jest dzisiaj w stanie wzbudzić takie emocje jak chociażby kilkanaście lat temu. Ale czy w punkowej tolerancji jest jeszcze miejsce na odrębne zdanie? Chyba trudno zgodzić się z tym, że płyty Dezertera wydane w XXI wieku są w stanie konkurować z “Kolaboracją” czy “Ile procent duszy?”. Nawet włączyłem sobie “Decydujące Starcie”, “Nielegalnego Zabójcę Czasu”, “Prawo Do Bycia Idiotą” i “Większy Zjada Mniejszego” jako soundtrack do pisania tego tekstu. Z perspektywy czasu całkiem pozytywnie się zaskoczyłem, odkryłem na nowo kilka utworów z tych krążków, jednak zwyczajnie brakuje mi w tym wszystkim świeżości.
Prawdą jest też, że Dezerter gromadzi coraz mniej punkową publiczność. Nie chcę szufladkować ani rozdawać legitymacje punkowca, ale ludzie o których wspominał Castet w “Pozerze” (Całkiem przypadkiem pojechał na koncert, grał Włochaty, Alians i Dezerter, miał pusto w głowie jak 3/4 sali, od razu wiedział, że punkiem zostanie) po prostu działają na niekorzyść ruchu. Moda i fasadowość z sal koncertowych trafia na skłoty i do internetu. Slogany o świadomości ukryte pod oczywistymi sądami (wiecie, kim jesteście jeśli jednoznacznie oceniacie ludzi?) i poprawnością polityczną uniformizują sposób myślenia i zachowania. Może ktoś powie, że buduję faszyzm przez nietolerancję, ale trudno. Byłem na zbyt wielu koncertach punkowych i zbyt dobrze poznałem tę kulturę, żeby ciągle wierzyć w ideały i nie zauważać utożsamiających się z ruchem najebanych typów skandujących “Wszyscy pokutujemy” i tak naprawdę mających w dupie czy gra Dezerter, lokalna kapela coverująca Green Daya czy może Coma albo Dżem.
Ale żeby nie kończyć tej litanii bezsensowną napinką, dodam jeszcze słowo na niedzielę. Chodźcie na punkowe koncerty, kupujcie punkowe płyty, wspierajcie scenę, bez względu na to jaka jest. Ale nie słuchajcie idoli ze sceny, myślcie niezależnie i nie bójcie się szczerości własnego zdania. Punk to na tyle szerokie pojęcie, żeby pomieścić wszystkich. Amen.