Darmowa linia autobusowa S-1
Trzech przystojnych chłopaków. Stoją na przegubie bezpłatnego autobusu S-1 linii Plac Wolności – Muchowiec. Wsiedli w podziemiach Dworca, czy też raczej Galerii Katowickiej. Na terenie samego centrum handlowego sporo starszej młodzieży w OFF-owych opaskach na przegubie. Grzebią w wyprzedażach.
Wiktor, Pavle i Nikola pochodzą z Ukrainy. Są wysocy, przystojni, szczupli. Mają tatuaże, jest koszulka z Davidem Bowie, kardigan. Stoją na tym przegubie i żartują, chyba ćwicząc zagadywanie dziewczyn. „Can I have some herbal tea from your…termos?”, zanoszą się śmiechem. Przyjechali na OFF-a, bo Wiktor od lat mieszka w Katowicach. Zresztą wszyscy mieszkają w Polsce. Ale wyglądają „zagraniczne”.
Videos by VICE
Namiot literacki
Coś jest na rzeczy, że żeby odnieść sukces w podrywie, dobrze pokazać, że jest się z zagranicy. Najlepiej też mieć pomarańczową, VIP-owską, albo złotą opaskę. Złote są dla zespołów. Wchodzisz wtedy na wszystkie bekstejdże i możesz zrobić sobie selfie z Albinim. Lukas, uśmiechnięty, młody muzyk, opowiada w sobotę wieczorem:
„Wczoraj nie było gdzie spać, więc podszedłem do dziewczyn takich i spytałem: czy mogę spać z wami? I zgodziły się”, mówi z wyraźnym, obcym akcentem. Przepis Lukasa to przepis na sukces: złota opaska na szczupłym przegubie, lekko teutoński, wbrew pozorom całkiem sympatyczny zaśpiew, szczery uśmiech i drobne błędy językowe. To uchodzi nawet w namiocie literackim.
W niedzielę Szczepan Twardoch czyta fragmenty nowej powieści przy akompaniamencie zespołu Kobieta z Wydm. Część publiczności trochę nie rozumie idei tego pomysłu, zrzędzą dość głośno w trakcie spotkania, że pisarz przynudza (imho, nie przynudzał). Albo „brzydko czytał”, narzekają, wytaczając się po prezentacji w nocny korytarz skąpo oświetlonej strefy gastro, jakby utytułowany artysta pióra miał na ocenę, przed całą klasą recytować Inwokację: głośno, wyraźnie, bez błędów.
„On zawsze ma te trzy postaci: wojskowego, Żyda i bandytę. Zawsze. To ciągle ta sama książka”, cisną skryci w mroku koneserzy współczesnej literatury polskiej.
Strefa gastronomiczna
Strefa usługowo-handlowa w tegorocznej edycji festiwalu zasłużyła na miano co najmniej piątej sceny. Wybór jadła i napitku jest bizantyjski. Nie ma już piwa, kiełbasy i „wegańskiego garnka”, w którym pływają kawałki gąbczastej soi i rozgotowanych jarzyn. Mobilny salon fryzjerski, czy raczej „barber” przyciąga licznych w tym roku festiwalowiczów z dziećmi. Młodzież, otumaniona muzą i ilością bodźców daje się wyciągać z wózków i pozwala obrabiać zarośnięte główki brodatym barberom z maszynkami w ręku.
„Widzisz, normalnie by nie poszedł!”, mówi jakaś zachwycona nagłym sukcesem wychowawczym matka. Zwraca się do ojca dziecka, w szortach i birkensztokach. Kobieta wskazuje palcem na opacholonego do połowy dwulatka, który zahipnotyzowany poddaje się wprawnym ruchom rąk fryzjera. Jego mały łebek kiwa się jak łebek plastikowego pieska z deski rozdzielczej. W tle gra Made in Poland.
„Dajcie spokój, chodźcie po kiełbasę z sarny”, pod przyczepką wegańskiej restauracji zniecierpliwiony, wysoki czterdziestolatek zwraca się do pary młodych, modnie ubranych ludzi. To też rodzina, tyle że ojciec przyjechał z dziećmi na oko dwudziestoletnimi. Podobieństwo jest bezdyskusyjne: rysy, kolor włosów, okulary, wzrost. Dzieci amatora dziczyzny nie podzielają wyraźnie kulinarnego zdania ojca, nieustępliwie trzymając się stolików nieopodal bezmięsnej przyczepki. „Po tym wegańskim gównie mam wzdęcia”, wzdycha zrezygnowany ojciec.
Dwa kwadranse później mijam go nieopodal. W rękach dzierży sarnią pytę w świeżej bułce. Jest zadowolony, obwąchuje danie: „I to rozumiem, i to rozumiem”, zwraca się do milczącego syna, który idzie obok. A może gada do siebie?
Jesteśmy wszędzie, także na Facebooku. Polub nasz fanpage VICE Polska
Obok przyczepki z whisky kolejka wypielęgnowanych brodaczy. Ubrane w czarne, obszerne ciuchy dziewczyny o potarganych fryzurach i nienagannie pomalowanych ustach tłoczą się przy stoisku z drinkiem Aperol Spritz. Szczupli, nerwowi chłopacy, których wygląd podsuwa natrętną myśl, że mogą być z Krakowa, zamawiają prosecco. Podchodzę do przyczepki z kawą. Nie ma kolejki, wewnątrz uwija się czterech baristów w czerni:
– Poproszę czarną kawę z białym mlekiem. Americana, coś takiego.
Zamierają.
– Americany nie pije się z mlekiem – jeden z nich powoli odwraca głowę w moją stronę. Zawstydzona robię krok do tyłu.
– A to już jak pan uważa. Czarna z mlekiem…
– Flat. White – cedzi drugi, nawet na mnie nie patrząc. – Zaproponuj pani flat. White.
– Tak. Flat white – powtarzam.
Po chwili pierwszy barista wręcza mi papierowy kubek:
– Mam nadzieję, że będzie smakować – mówi zimno, powoli, z ledwie wyczuwalną ironią. – Flat white.
Toalety
„Ja tylko na moment, proszę, wpuśćcie, nie wytrzymam!”, laska w letniej sukience wbija się przed tłumek pod toi-toiami. Przestępujący z nogi na nogę kolejkowicze podnoszą głowy znad smartfonów. Dziewczyna trzaska drzwiami kabiny. Oczy zgromadzonych znów wędrują nad barwne interfejsy insta, snapa i fejsa. „W zeszłym roku ajfon wpadł mi do sracza”, chichoce blondynka z grzywką do koleżanki. „I wyjęłam, tak szybko, zanim zdążył zanurkować”.
Koncerty
– Rozumiesz, Gira się skończył po tym gwałcie podobno – chłopak ciągnie do dziewczyny przed koncertem w namiocie eksperymentalnym – od tamtej pory nie mogę go słuchać.
– Ja go nigdy nie mogłam słuchać – ripostuje ona.
– Ale wiesz, ten gwałt to był taki niby na Facebooku. Nic nie udowodnili, a to w końcu Ameryka. Znaleźliby coś. Takie tam oskarżenia rzucane bez dowodów. Ja jestem feministą, więc się takimi rzeczami przejmuję, ale poczytałem, poczytałem i znów w sumie mam z nim spoko.
***
– No i tak, wciskasz tutaj i już wysyłasz snapa Kosi. Tak to działa.
– Dobra.
– Heeej!
– Poszło.