FYI.

This story is over 5 years old.

komentarz

Polska telewizja potrzebowała takiego serialu jak „Belle Epoque”

„Co, spodziewaliście się TVN-owskiego Peaky Blinders lub Ripper Street, a wyszedł krakowski Scooby-Doo?” – napisał znajomy po obejrzeniu „Belle Epoque”. Ja wciąż uważam, że telewizja potrzebuje tego zimnego prysznica

Zdjęcie: mat. prasowe TVN

Witaj w XIX wieku, jest brudno i śmierdzi. Deszczowa aura zmienia zabłocone ulice w permanentne bagno, po którym niezdarnie człapią ludzie i konie. Pośród nich przemyka brodaty jegomość w kapeluszu. Dopiero co przyjechał do miasta, a ty będziesz śledzić jego poczynania. Po drodze zobaczysz dużo przemocy, nietuzinkowe postaci i splatającą ich losy intrygę. Zdążyli to docenić już krytycy, ale nie braknie też fanów mrocznej wizji przeszłości. Ale to nie Belle Epoque – to Taboo z Tomem Hardym w roli głównej. Właśnie do tej brytyjskiej produkcji często porównuje się rodzime Belle Epoque, serial o tajemniczych morderstwach w Krakowie roku pańskiego 1906. Jeszcze nie znalazłem o nim jakiejkolwiek pozytywnej opinii.

Reklama

Nie sposób było nie zauważyć zbliżającej się premiery kostiumowego widowiska, jakie przygotowała nam telewizja TVN. Plakaty z podobiznami głównych bohaterów porozwieszano na autobusowych i tramwajowych przystankach. Gdzieś między reklamami margaryny, a proszku do prania TVN bombardowało nas zwiastunami swojego serialu. Produkcje okrzyknięto „najdroższą w historii polskiej telewizji". Edward Miszczak, dyrektor programowy Grupy TVN, jeszcze przed premierą tak bardzo zachwycał się tytułem, że już roztaczał plany na kolejny sezon. Natomiast przed ekrany mieli przyciągnąć m.in. takie nazwiska jak Paweł Małaszyński, Magdalena Cielecka, Olaf Lubaszenko czy Eryk Lubos. Nawet Fakty poświęciły tytułowi krótki segment w wiadomościach dnia. Zaiste, nie szczędzono środków, by zwrócić naszą uwagę – pierwszy odcinek Belle Epoque obejrzało 2,9 mln osób, co określa się mianem rekordu. No i się zaczęło.

Serial skrytykowano praktycznie za wszystko, począwszy od drewnianej gry aktorskiej co poniektórych bohaterów, po miałkość samej fabuły, zbytnią teatralność przedstawienia, która nie pozwalała nam oddać się historii. Pisarz Jacek Dehnel, znany z operowania stylistyką epoki, podsumował realizm serialu na Facebooku: „Scenografia jest fatalna; nikt chyba nie zadał sobie trudu żeby sprawdzić, jak wyglądał wówczas numer hotelowy. Na pewno nie miał ścian obitych winylową tapetą typu »złotogłów z purpurą« oraz odsłoniętej więźby dachowej. Tak wygląda nowy pokój w hotelu trzygwiazdkowym, kuszącym »urokiem dawnych dni«. […] Ludzie sprzed stu lat to naprawdę trochę przedstawiciele innej cywilizacji: mają inne rozumienie świata, inne gesty, inne słowa, inny sposób odnoszenia się do siebie. Sens seriali czy powieści historycznych na tym po trosze się zasadza: na budowaniu nieistniejącego już świata ze wszystkimi jego składnikami".

Reklama

Innymi słowy – dostaliśmy kolejny telewizyjny bełt. Czyli dokładnie wszystko to, czego się spodziewałem. Dlaczego? Bo jesteśmy narodem, którego od pokoleń wychowuje się na telewizyjnych telenowelach, kabaretach i talent showach. Nasze rodzime telewizyjne produkcje odnoszą sukcesy z taką samą częstotliwością, co polska reprezentacja w Mistrzostwach Świata.

Ilekroć fabuła kostiumowych widowisk przenosi mnie do minionego świata, zapinam pasy i cofam się w czasie. Tak było z Boardwalk Empire, podobnie Peaky Blinders czy Taboo. Co więc zawiodło w Belle Epoque? Może to, że serial nigdzie mnie nie zabiera, jest kolorową wydmuszką, która zapycha telewizyjną ramówkę. To polski western spod znaku Siedmiu Wspaniałych – wszystko jakoś tam wygląda, ktoś z kimś rozmawia, może nawet leje po mordzie, ale nie sposób w nic uwierzyć. Co za tym idzie, rozwiązanie zagadki krakowskich morderstw także traci na znaczeniu.

Nie tylko seriale. Polub nasz profil VICE Polska na Facebooku

Swoim serialem TVN udowodniło, że ogromny budżet nie idzie w parze z satysfakcjonującym produktem końcowym, zaś sama telewizja – w całej swojej opieszałości – wciąż pozostaje niestrawnym betonem. I tu właśnie doszukuję się diagnozy problemu, bo jak mało kiedy, brak budżetu nim nie jest. Tyle że nie potrzeba wagonów ze złotem, by stworzyć rzecz kultową. Dobrym tego przykładem jest chociażby legendarny Doctor Who, którego pierwsze odcinki w latach 60. kosztowały po 2 tys. funtów (ok. 200 tys. zł w przeliczeniu po inflacji). Strój jednego z Daleka – zrobiono m.in. z pustych opakowań po jajach i przepychaczki do kibla.

Tak długo jednak, jak polska telewizja będzie trwać w swoim nieprzygotowaniu do zaspokajania potrzeb odbiorców, tak będziemy dostawać kolejne  Belle Epoque. Bo nie sposób oczekiwać efektu, który miałby prawo konkurować chociażby ze wcześniej wspomnianym Taboo – to jakby wystawiać do wyścigu zawodnika na hulajnodze, gdzie przeciwnik siedzi w nowiutkim Jaguarze.

Reklama

„Co, spodziewaliście się TVN-owskiego Peaky Blinders lub Ripper Street, a wyszedł krakowski Scooby-Doo? CAŁE ŻYCIE TAK WYGLĄDA, KOCHANI" – napisał znajomy po obejrzeniu Belle Epoque. Celnie, ale wciąż uważam, że telewizja potrzebuje tego zimnego prysznica, bo ich serial należy traktować, jak poligon doświadczalny. To punkt odniesienia dla panów w krawatach, jak nie należy traktować swoich widzów, którzy z łatwością sięgają do produktów z najwyższej półki. Pora pogodzić się z faktem, że spora część z nas wyrosła już z telenowel, kabaretów i kolejnych edycji talent show. Mieliśmy kiedyś Pitbulla, był sobie Belfer, może pora na kolejny dobry serial w polskiej telewizji?

Przeczytaj także: