Jeżeli jesteś zmęczony plastikiem przefiltrowanych obrazków „piękna” i wtłaczanych w społeczną świadomość trendów – to ta impreza jest miejscem dla ciebie. W weekend odbyła się w Gdańsku II edycja Szlamfestu!
„Szlamfest to festiwal kultury śmieciowej i popularnej, który obejmuje różne dziedziny: komiks, retro gry, rozdanie Złotych Kurczaków (nagroda dla niezalu komiksu) gala wrestlingu i VHS Hell Live, spotkania z autorami i prelekcje” – mówi mi współorganizator Łukasz Kowalczuk, który razem z Jarkiem Kowalem z klubu B90 wymyślili imprezę w 2016 roku. To mekka dla geeków, którzy dorastali w chudych latach 80., jak i w początkach raczkującego polskiego kapitalizmu.
Videos by VICE
„To coś fajniejszego, niż zjazd łowców autografów, czekających w kolejkach po parafkę od gościa, który grał jakiegoś zombiaka w Walking Dead” – dodaje Kowalczuk i trudno się z nim nie zgodzić. Szanuję jego determinację i upór w krzewieniu wspomnianej kulturze szlamowej, która przenika się z mainstreamem.
Imprezę otworzył pokaz VHS Hell, dzięki któremu zebrani mogli obejrzeć niezaprzeczalne (w mojej opinii) arcydzieło złego kina Deadbeat At Dawn z 1988 roku. Smaczku dodawał fakt, że podczas seansu lektor Adam Konopka na żywo tłumaczył akcję filmu.
Seans okazał się taki sztosem, że zagadnąłem Krystiana Kujdę, założyciela kolektywu VHS Hell i współorganizatora imprezy o kulisy powstania „Pobitego na śmierć o poranku”. Ku mej uciesze, okazało się, że film skrywa ciekawą historię:
„Deadbeat At Dawn to debiutancki film Jima Van Bebbera, który nakręcił ten film za pieniądze ze studenckiego stypendium – wytrwał rok na uczelni, by je dostać, następnie rzucił szkołę i poświęcił się swojemu dziełu. Jego film powstawał prawie 4 lata, kręcił go na taśmie 16 mm z udziałem kolegów. Był reżyserem, scenarzystą, kaskaderem, robił nawet make-up. Chociaż teraz się z tego śmiejemy, chłopaki mocno się przykładali do każdej sceny. Myślę, że do pewnego stopnia można to porównać do okoliczności, w jakich powstawał The Room. Tam też mieliśmy jednostkę, która bardzo poważnie podchodziła do swojej pracy i dzięki jej determinacji w końcu jej się udaje. Jedyna różnica jest taka, że Tommy Wiseau (bo o nim mowa) miał 6 milionów dolarów Van Bebber zebrał 10 tys. dolarów i kilku kolegów”.
Pierwszy dzień imprezy zamknął występ SpaceBoya.
W sobotę odbyły się Złote Kurczaki – rozdanie nagród dla polskich twórców komiksów, którzy swoją pracą dzielnie walczą z przekonaniem malkontentów, że polski komiks zdechł. Wśród zaproszonych gości na Szlamfest znaleźli się m.in. Kasia Niemczyk, która rysuje komiksy dla Marvela, czy też znany youtuber i autor komiksów Jakub „Demland” Dębski – zapytałem go, dlaczego postanowił wesprzeć imprezę i wziąć w niej udział (oprócz sprzedawania swoich komiksów i spotkania z fanami).
„Przyszedłem oglądać wrestling jak chyba wszyscy. Myślę, że właśnie tu leży problem, że my – komiksiarze – idziemy ze swoim produktem nie tam, gdzie trzeba: próbują jakieś targi książki, jakiś DwuTakt: Muzyka i Komiks. Otóż nie! Komiks i ludzie, którzy biją się na niby! To jest to! W końcu ktoś to powiedział. Poza tym wspieram ten śmieciowy wymiar rozrywki, bo całą popkulturę próbuje się teraz wcisnąć w taki paskudny, wypolerowany design. A co z tym całym bagnem, którym kiedyś też była rozrywka – fajnie sobie to przypomnieć. Wszyscy tutaj jesteśmy nostalgicznymi dziadami”.
Kulminacją całego festiwalu okazała się gala wrestlingu polskiej federacji Kombat Pro Wrestling. W sobotni wieczór cały klub został wypełniony ludźmi złaknionymi pojedynków na ringu okraszonych potem, łzami i krwią – a zawodnicy KPW nie zawiedli, dowożąc wyżej wymienione. Wieczór zamknął koncert Nightrun87, czyli solowy projekt Williama Malcolma.
Nie ściemniamy. Polub nasz fanpage VICE Polska na Facebooku
To był mój pierwszy Szlamfest. O imprezie dowiedziałem się w zeszłym roku, kiedy przypadkiem spotkałem Kowalczuka na 28. edycji Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier – największej takiej imprezie w Polsce. Miał tam miał on swoje malutkie stoisko z komiksami, które prawie mi umknęło w ogromie napierających zewsząd bodźców.
Pamiętam, że z Łodzi wracałem wtedy z poczuciem, jakbym właśnie odwiedził gargantuiczny bazar dla geeków, wypełniony szrotem na licencji, oferujący kubeczki, koszulki, breloczki, figurki i całą resztę gadżetów, których potrzebują dzieciaki poprzebierane za mutanty i wróżki. Tutaj, na Szlamfeście, poczułem się jak u siebie.
Śledź autora tekstu na jego profilu na Facebooku
Więcej na VICE: