Pożar w sypialni – z historii ursynowskiego rapu

Warszawski Ursynów, który w tym roku obchodzi swoje 40-lecie, doczekał się wielu znakomitych ambasadorów. Raperzy mają pośród nich szczególnie miejsce. Zdołali uczynić to, co marzyło się projektantom dzielnicy – ochronić ją przed statecznością, ożywić przestrzeń, zapobiec martwej miejskiej tkance. Betonowe bloki przemówiły głośno i z biglem. Głos ten rezonuje do dziś.

W 1822 roku Julian Ursyn Niemcewicz, zasłużony literat, polityk i historyk, nabywa posiadłość pomiędzy Służewem a Natolinem. Myśli o nazwie “Ameryka”. Dla niego to silny sentyment, może wyraz wdzięczności – ziemie za oceanem zapewniły mu żonę, obywatelstwo, mnóstwo zaszczytów i możliwości. Określa się go też przecież pierwszym biografem George’a Washingtona. Ale dla ludzi byłby to przede wszystkim powód do żartów. Od biedy Ursynów mógłby kojarzyć się z Danią, bo projektor generalny północnej jego części Marek Budzyński stamtąd właśnie na zlecenie przyjeżdża i sporo doświadczeń, np. prospołeczne myślenie w urbanistyce bądź pomysły na wykorzystanie prefabrykatów, usiłuje zaadaptować. Może trochę z Francją, z racji na Le Corbusiera, “pierwszego blokersa architektury” i jego modernistyczne, “maszynowe” idee, choć tu ostrożnie, bowiem projektanci mieli już świadomość utopijności tych założeń. Punktem odniesienia mogła być fińska Tapiola – zdrowe, wrośnięte w krajobraz blokowisko. Systemy montowania bloków były dla odmiany dwa: szczeciński (wbrew nazwie z ZSRR) i WK-70 (z NRD). “Wszystko jest tu zachodnioeuropejskie. Cała ta heca z prefabrykacją zaczęła się we Francji. Poprzez Danię i Związek Radziecki trafiła do nas” – mówił Budzyński Lidii Pańków, autorce wydanych nakładem Czarnego “Bloków w słońcu”. Ale myśmy tę hecę uczynili polską – plany rozbijały się o brak funduszy i jakość wykonania, doszły do tego partyjne normy i dyrektywy, każące oddawać jak najszybciej, a więc byle jak. “Alternatywy 4” Stanisława Barei znakomicie wyśmiewają liczbę bubli w nastawianych na rolniczej, mazowieckiej ziemi klockach, punktując wypadkową wiejskiej mentalności z PRL-owskim etosem pracy. Uchybienia socjalistyczne znalazły doskonałe dopełnienia w postaci wczesnokapitalistycznych praktyk deweloperskich, przez co Ursynów sprzyjał hodowli neuroz u “wykształciuchów” (inteligenckość dzielnicy nie jest do końca stereotypem), co pokazuje z kolei “Dzień świra” Marka Koterskiego. A zatem jaka Ameryka? Ameryki nie odkryli – grzmi w liście do redakcji miesięcznika “Architektura” wzburzony inżynier architekt Jerzy Symonowicz i to jeszcze w 1975 roku, świeżo po publikacji planistycznych założeń. Ale odkryją. Tylko trzeba będzie jeszcze 20 lat poczekać. I to wcale nie na architektów.

Videos by VICE

Socjolog Waldemar Siemiński przygotował statystyki, z których wynika, że trzy czwarte ludności Ursynowa, to małżeństwa w wieku 25-39 lat. To oznacza jedno – dzieciaków będzie dużo i będą musiały czymś się zajmować. Specjalnego wyboru niestety nie ma. Dzielnica przez długi cierpi z powodu braku kina z prawdziwego zdarzenia, klubów innych niż prowizoryczne mordownie, po rozrywkę i kulturę jeździ się do centrum. Zostaje telewizja, również kablowa, jeden z hitów lat 90. A tam nagrywane na kasety VHS “Yo! MTV Raps”, kronika tego, co dzieje się w gatunku, który przeżywa wówczas swój najlepszy czas. Afroamerykańska kultura promieniuje również z filmów Spike’a Lee i meczów NBA, transmitowanych wówczas w państwowej telewizji w godzinach, kiedy bloki śpią. Niby jest egzotyczna, dziwnie jednak pasuje do ursynowskich realiów, połączenia obezwładniającej nudy z problemami tożsamościowymi i nieustannym wchodzeniem sobie na głowę. Ziarno pada na podatny grunt.

“Ursynów jest moim zdaniem bardzo hiphopową dzielnicą. Stosunkowo młoda część miasta, osiedla z wielkiej płyty, ale jednak takie, które nie przytłaczają człowieka swym rozmiarem, jak na przykład Marymont. Dużo zieleni i przestrzeni, dużo dzieciarni, podwórka z placami zabaw odgrodzone od ulicy, gdzie łatwo i szybko nawiązywało się dużo znajomości. Chyba najbliżej nam do Bronx River i ‘Małego Wietnamu’ w Nowym Jorku” – wyjaśnia Piotr “Anusz” Anuszewski, didżej i dziennikarz, oczywiście ursynowianin. Takie sądy nie są osamotnione.

“To był taki czas w Polsce, że naprawdę nie było niczego do roboty, więc mnóstwo czasu spędzaliśmy tam, gdzie mieszkaliśmy, czy to jeżdżąc na deskorolce, czy po prostu obijając się. Siłą rzeczy byliśmy co najmniej trzy czwarte czasu na Ursynowie, a w głowach mieliśmy rap. Przynależność do miejsca to ważna część tej kultury, reprezentowanie czegoś, np. jakiejś dzielnicy, miasta. Wyobrażaliśmy sobie, że to miejsce to taki nasz Brooklyn, tylko że w Polsce, gdzie niby już coś jest, bo lata 90., ale jednak jeszcze nic nie ma” – mówi Paweł “Pezet” Kapliński, raper. Jego ksywka to skrót od PZU, rozszyfrowywanego jako “Paweł z Ursynowa”. Publiczności przedstawił się w zespole Płomień 81, nazwanym tak od pierwszej dzielnicowej szkoły podstawowej na Puszczyka, w której spotkał się z drugim członkiem grupy – Marcinem “Onarem” Doneszem. Onar udzielił ostatnio Krzysztofowi Nowakowi wywiadu dla Noisey Polska, którą to korespondencyjnie uzupełnił wypowiedź przyjaciela. “Dorastaliśmy w wyjątkowo ciężkich czasach i jest to na pewno zależne od samej dzielnicy, chociaż oczywiście były bardziej hardkorowe miejsca – te ze starej Warszawy jak Mokotów, Śródmieście czy Praga. Czasy były smutne, brudne, ale dla nas piękne, bo przypadły na rozwój kultury, którą współtworzyliśmy, tak jak koledzy z Molesty, 2CW, Mor W.Y., Hemp Gru. Dobre czasy nieposiadania niczego, walczenia o swoje miejsce i marzenia. Nie zmianę samochodu na nowszy, tylko więcej kolorów wokół. Byliśmy często nierozumiani – zrozumienie przyszło z czasem” – powiedział. “Tu miejsca i ludzie jak tatuaże znaczą nas / i gdzie nie pójdę to te ulice patrzą w twarz mi / nie czuję nic, nie umiem płakać ani kochać / jedyne wyjście, jakie znam, to tutaj zostać / pochodzę z Ursynowa, miejsca gdzie zgubiłem młodość / tu stajesz się miejscem, a miejsce staje się tobą” – zarapuje Płomień w 2007 roku, blisko dekadę od swoich pierwszych oficjalnych nagrań.

Pezet z Onarem są z Ursynowa Północnego. Michał “Wigor” Dobrzański, członek wywołanych do tablicy zespołów 2CW i Mor W.A., wychował się na budowanym później Imielinie. Był z pierwszego rapowego pokolenia. Rymował już w 1994 roku, mając wówczas szesnaście lat, przetarł szlak innym. Gdy Kapliński wagarował – a jako nastoletni buntownik robił to chętnie – i wychodził ze szkoły, natrafiał na imprezującą w terenie Molestę, jedną z prekursorskich grup rapowych. Nagrania miał kilka tygodni przed oficjalnym wydaniem jej pierwszej płyty. Hip-hop był już wówczas w słuchawkach na szkolnych korytarzach, wylewał się na podwórkach, wyzierał z pomalowanych ścian (a graffiti to obok breakdance’u, dj-ingu i rapu, jeden z czterech elementów kultury hiphopowej). Tymczasem Wigor nie miał takich doświadczeń, był akuszerem.

“Ursynów to niby była sypialnia i młodzi chcieli jakoś uciec od tego szarego dnia. Było takie studio nagrań na ul. Teligi 5, chyba w piwnicy przedszkola czy jakoś tak. Tam nagraliśmy pierwszą płytę i tam przewijało się dużo osób, które interesowały się muzyką, robili próby, tworzyli grupy, nie tylko hiphopowe. Nas po prostu inspirowała muzyka, zwłaszcza z zagranicy. Wszyscy starali się w jakimś stopniu naśladować te zespoły, niemniej czuliśmy lokalną dumę. Nam się kojarzyło, że to taki warszawski Brooklyn, że ten rap dobrze wpisuje się w krajobraz” – przyznaje. Zanim wystartował z rapowymi zespołami, zdzierał gardło w hardkorowym Occupied Territory (z którego wyłonił się później rozpoznawalny szerzej Insane). Próby odbywały się w piwnicy jego bloku, basistę i perkusistę znalazł… na swoim podwórku. Vienio z Molesty, chłopak z Dembowskiego, zaczynał z kolei od punka, nosił irokeza. Wtedy hip-hop i ciężkie brzmienia nie były w opozycji, przeskakiwało się pomiędzy nimi bez problemu, również dlatego, że muzyka buntu nie była wówczas tak rozgraniczana. Wielkim magnesem była samowystarczalność, brak konieczności godzin w sali prób, wydatków na sprzęt, kompromisów. Hip-hop był egalitarny, w zasięgu każdego.

Młodzi hiphopowcy zaczęli sobie Ursynów oswajać. Doskonale widać to po opublikowanym w magazynie “Ślizg” materiale z cyklu “Moja Dzielnica”, w którym Mor W.A. oprowadzała po Imielinie. “Kiedy tak rejonem się przechadzam / myślami wracam / przyglądam się chodnikowi / tu stawiałem pierwsze kroki / to przetarte szlaki przez nasze nogi” – rapował Wigor. I rzeczywiście to ludzie, w tym on i jego kumple, wydeptywali ścieżki wyłożone po latach szarą cegłówką. Poręcze i schody przy klatkach stały się “pierwszym skateparkiem”, grano tam w kwadraty czy “pobite gary”. Osiedlowa wierzba płacząca dawała cień, ale też chroniła przed wścibskimi spojrzeniami funkcjonariuszy. Kościół Św. Tomasza Apostoła był punktem obserwacyjnym. Wystarczyło wejść na plac budowy, po schodkach na górę i już można było siąść na dachu, patrząc jak blokowisko idzie spać. “Nasza osiedlowa forteca” – mówił zespół. Pełna życia była okolica szkoły na Hirszfelda – koszykówka, na rozłożonych matach breakdancerzy, na ścianach galeria graffiti. Kto chce poczuć ten koloryt, powinien puścić sobie utwór “Powrót do przeszłości” (z 2004 roku). “Duży skwer przed blokiem, z drzewem na środku rosnącym / Tam rzucaliśmy się głogiem i wspinaliśmy wśród pnączy / Z tym miejscem wiele mnie łączy, gdzie z kolegami zajarani / między klombami z betonu podpalaliśmy saletrę / Nikt nie chciał wracać do domu jak jeszcze było przed zmierzchem” – rymowała Mor W.A. z sentymentem.

Bez problemu można by przygotować hiphopową mapę okolicznych miejscówek, a także “stref wpływów” – na “Hira” Mor W.A., przy S.P. nr 81 – Płomień, klub Pasaż jako baza bardziej ulicznych Diksonów 37, domowe “studio Kajuta”, gdzie w imielińskim mieszkaniu rapera i producenta Kalego nagrywał Szybki Szmal, natoliński lokal Matrix, w którym koncerty grało wiele podziemnych ekip, m.in. Tema z zespołem Esha/Entrema, i gdzie swoją osiemnastkę celebrował raper Nastyk; Kopa Cwila na zawsze kojarzona już z teledyskiem do kultowego “Wiedziałem, że tak będzie” Molesty i “Górka Kazurka” uwieczniona w klipie do “Polepionego” Fisza, blisko współpracującego z RHX Składem. Trudno jednak mówić o jakiejś cesze dystynktywnej lokalnego hip-hopu. “Blokowisko plus inteligencka młodzież – to musiało wybuchnąć. Ursynowski hip-hop zawsze był inteligentny” – próbuje diagnozować Maciej Mazur, autor książki “Czasoprzewodnik. 33 lata na Ursynowie”, współautor strony www.ursynow.org.pl i reporter TVN. Jest to diagnoza miła acz na wyrost, a wspomniany wybór to raczej seria odrębnych, efektownych eksplozji.

Wydaje mi się, że w tych wczesnych latach (przełom XX/XXI w.) ten ursynowski hip-hop był raczej mocno podzielony na ekipy, podwórka i osiedla. Sporo się mówiło w tamtych czasach o tym, że jedno podwórko czy ulica nie lubiła się z drugą. Zobacz przykład Imielina. Na Szolc-Rogozińskiego żyło sobie i tworzyło RHX i Familia, a zaraz po drugiej stronie KEN-u (Dereniowa, Warchałowskiego) to był rewir Mor W.A. Te dwie ekipy nigdy niczego ze sobą nie nagrały, choć przecież byli sąsiadami. Tak samo Płomień i RHX – obie ekipy współpracowały blisko m.in. z wilanowskim OMP, ale razem nigdy niczego nie zrobili, a byli nawet przez moment w tej samej wytwórni (Asfalt). Tak sobie spojrzałem nawet teraz na listę pierwszego albumu producenckiego Emade, członka RHX. Wydany 2003 roku, a więc już rok po supernowej Pezeta i Noona. Nie ma Pawła wśród gości. Myślę więc, że poczucie jedności i wspólnej tożsamości pojawiło się dopiero po kilkunastu latach od pierwszych ursynowskich premier płytowych, co zgrabnie podkreślił Nastyk tworząc “Tu na Ursynowie 2” obszernie wyjaśnia Anusz.

Wspomniany utwór z końca 2014 roku łączy wiele ścieżek ursynowskiej rap-odysei. Swoją reprezentację mają w nim Molesta, Morwa, Zip Skład, ekipa Dixon 37, Szybki Szmal, TZWM i Hardkorowe Brzmienie, ale znalazło się też miejsce na pogodniejsze style Stasiaka (z 2cztery7) i Temzkiego, zaś przedstawicielem młodego pokolenia jest Wiciu. Oddano szacunek największym nieobecnym – RHX Skład wspominany jest w tekście. Kawałek wokalu cierpiącego wówczas z powodów zdrowotnych Pezeta wskreczowano z gramofonów. W teledysku nie zabrakło graffiti i deskorolki.

“Ursynów to miejsce, w którym przyszedłem na świat i przeżyłem 32 lata. Chodziłem tu do przedszkola, szkoły podstawowej i liceum. Każdy kto tu mieszkał w latach 90. i na początku dwutysięcznych brał udział w kulturze hiphopowej. Co osiedle, to zespół rapowy, jakiś DJ, grafficiarze czy b-boye (breakdancerzy – przyp. red) – każdy coś tam robił. Pamiętam jednak, że jak wychodziły płyty np. RHX-ów czy Mor W.Y., to nie było jakiejś jedności ursynowskiej. Osiedla często ze sobą się, lekko mówiąc, nie dogadywały. Ekipy w tamtych czasach, moim zdaniem, były dość hermetyczne i mało otwarte na różnorodność stylów w hip-hopie. Obserwowałem to wtedy jako fan rapu, wierny słuchacz i ziomal z ławki. Jak zacząłem sobie rapować na pół etatu – a tak mi zostało do dzisiaj – to od początku chciałem zrobić taki… dzielnicowy utwór, w którym znajdą się ziomale z okolicy z różnych ekip, które coś wniosły do hip-hopu, które są aktywne, mniej aktywne, które jakoś wpłynęły na mój rozwój, na których muzyce często się wychowywałem. Zatęskniłem za zajawką (pasją – przyp. red), która kiedyś była taka czysta i naturalna – opowiada Kamil “Nastyk” Śmietański. I narzeka, że teraz mało kto podkreśla swoje pochodzenie.

Vienio potwierdza tę diagnozę, wypowiadając się Lidii Pańków na temat młodych raperów: “Nie mają doświadczenia osiedlowego, i dobrze. Mają inne. Niech sobie będą z bogatych domów, zmiana jest w porządku, to przez ortodoksję nie ma rozwoju. Wtedy było radykalniej, wytykanie palcami. Trzeba po prostu robić muzykę, a nie chrzanić o przywiązaniu do klatki schodowej. Teraz ludzie migrują i walą to przywiązanie”. Jemu jednak sentyment pozostał. “Miejskiego funku martwa natura / puste osiedle zanurzone w chmurach / architektura betonowej dżungli / dziś jakoś cieszy mnie i moich kumpli / I każdy pieszy do tego przywykł / że wielka płyta to klimat prawdziwy / balkony w blokach z wywieszonym praniem / w mojej pamięci już tak zostanie / przy Megasamie rośnie stary modrzew / zabierz mnie do miejsc, które znam tak dobrze” – rapuje w 2014 roku w utworze “Zabierz mnie do miejsc”, pokazując jak bardzo dojrzał od czasu prostych, oczywistych i koślawych wersów z debiutu Molesty (1998).

Andrzej Szkop z zespołu projektowego, który w 1971 roku wygrał konkurs na zabudowę Ursynowa Północnego, chciał, żeby ludzie kręcili się po nim jak po “zaułkach starówek albo w wielkomiejskim pasażu”. “Bo my jako chłopcy wychowaliśmy się w podwóreczkach. Były one początkiem zawierania przyjaźni i miejscem pierwszych miłości” – mówił w “Blokach w słońcu”. I trudno nie mieć wrażenia, że coś z deklarowanego “adaptowania pozytywnych treści tradycyjnej ulicy” wyszło. Najlepiej ujął to Eldo, który jest co prawda z warszawskiego Bemowa, ale z ursynowskimi raperami potrafił trzymać się blisko: “Możesz mieć boja, to miasto wciąż baletuje / tu antki szybko przyklejają fanara na tróje / miasto zostało to samo, język się zmienił / są ziomki z podwórek, zamiast ferajn z kamienic”.