Artykuł pierwotnie ukazał się na Creators
Parę lat temu na polskie ekrany zawitał węgierski film pt. Biały Bóg, współczesna alegoria klasowego ucisku, w której miejsce ludzi zajęły psy. W jednej ze scen można zobaczyć 250 częściowo wytresowanych ulicznych kundli, bez żadnego fotomontażu. To niezwykłe dokonanie i materiał na historię z planu, która dorównuje fabularnej wizji reżysera Kornela Mandruczo. Jednak nie wszystkie ambitne (albo lekkomyślne) produkcje z udziałem zwierząt kończą się tak szczęśliwie. Film Ryk, który miał premierę w 1981 roku, a niedawno ukazał się na nowo w dystrybucji Drafthouse Films, to prawdziwa karuzela szaleństwa, z której bardzo łatwo spaść.
Videos by VICE
Wszystko zaczęło się od niezwykłej pary: Tippi Hedren, aktorka z Ptaków Hitchcocka oraz jej menadżer i producent Egzorcysty Noel Marshall, który wpadł na kompletnie szalony pomysł na reżyserski debiut: ponad 100 dzikich lwów, tygrysów, jaguarów i gepardów (oraz dwa słonie) w jednym filmie, u boku aktorów.
W 1969 roku, gdy Marshall odwiedził Hedren na planie zdjęciowym Żniwa Szatana w Afryce, skorzystali z okazji, by zwiedzić pobliskie rezerwaty. Podczas jednej z takich wycieczek w Mozambiku natrafili na niezwykły widok: opuszczony dom strażnika zajęty przez stado lwów. Porządek i chaos zamknięte w jednej przestrzeni natchnęły ich do nowego filmowego przedsięwzięcia.
Postanowili nakręcić zaangażowany dramat o zwierzętach, które tracą swoje naturalne siedliska. Na miejsce zdjęć wybrali swoje kalifornijskie ranczo położone ok. 60 km na północ od Los Angeles. Marshall napisał scenariusz o obrońcy przyrody (w tej roli on sam) żyjącym pośród lwów, którym zagrażają kłusownicy i władze. Marshall miał też wyreżyserować film, a Hedren i ich dzieci (młoda Melanie Griffith oraz Jerry i John Marshall) mieli wcielić się w rolę rodziny ekologa, która musi samodzielnie bronić się przed dzikimi zwierzętami, gdy przyjeżdżają do niego z wizytą.
Produkcja, która miała trwać pół roku i kosztować 3 miliony dolarów rozrosła się do pięciu lat i 17 milionów dolarów (sporą część wyłożyli sami Hedren i Marshall). Film z udziałem dzikich lwów okazał się większym wyzwaniem, niż się spodziewali. Marshall i jego ekipa (w tym operator i późniejszy reżyser filmu Twister Jan de Bont) musieli kręcić w dokumentalnym stylu za pomocą nawet ośmiu kamer Panavision 35 mm jednocześnie. Pewne sceny, jak ta, w której Marshall jedzie jeepem z dwoma lwami na tylnym siedzeniu, trzeba było ćwiczyć całymi tygodniami.
Okazało się też, że zwierzęta nie mogą się powstrzymać przed atakowaniem aktorów i ekipy an tyle długo, by udało się sfilmować całą scenę. W sumie odnotowano 70 ataków: operator de Bont został oskalpowany przez lwa i musiano mu założyć ponad 120 szwów.
Noel Marshall został wielokrotnie pogryziony, nieraz przed kamerą i trafił do szpitala z gangreną. Dla Hedren scena ze słoniem Timbo skończyła się złamaną i poranioną nogą, w której później wykryto również czarną gangrenę, zresztą podczas wizyty w szpitalu u Jerry’ego. Liście wypadków i krzywd nie ma końca. Kamera uchwyciła nawet koszmarne obrażenia Melanie Griffith odniesione w scenie, w której leżała w objęciach lwa (konieczna była operacja plastyczna twarzy).
Wydarzenia takie jak to przysporzyły filmowi dość ponurej sławy. Część członków obsady i ekipy filmowej otwarcie mówi o przeciwnościach, jakie napotkali przy kręceniu Ryku. Inni, w tym Griffith, nie chcą mieć z filmem nic wspólnego. Podczas zdjęć pojawiły się sugestie, że przez Noela na produkcję spadła słynna „Klątwa Egzorcysty”, czyli niewytłumaczalny pech, jaki prześladował wszystkich związanych z kultowym horrorem. Pogłoski nie były całkiem bezpodstawne: wyglądało na to, że coś zsyłało na Ryk powodzie i choroby, zabijało lub wypuszczało lwy, niszczyło sprzęt i spowodowało ośmiotygodniowe opóźnienie.
Dystrybucja zajęła kolejne pięć lat. Ryk trafił do kin dopiero w 1981 roku i zarobił mizerne 2 miliony dolarów. Taki wynik nie powinien jednak dziwić: bez całej mrożącej krew w żyłach otoczki film stanowi bezładną, choć intrygującą porażkę.
Przed premierą film reklamowano jako „dziką komedię”, co dziś wygląda na dość rozpaczliwą próbę zamaskowania poważnego dramatu, jaki bez powodzenia próbował nakręcić Marshall. W każdej ze scen namacalnie czuć, że aktorzy starają się zachowywać swobodnie mimo koślawych kwestii oraz faktu, że na planie co minutę dochodziło do ataku wielkiego kota. Właściwie to widz ma wrażenie, że zwariował, bo martwi się o bezpieczeństwo ludzi na ekranie. Weźmy na przykład lwa imieniem Togar, pierwowzór Skazy z Króla Lwa, który szaleje i okalecza przynajmniej jedną kończynę w każdej scenie. Widać, jak Noel Marshall nic sobie z tego nie robi, zupełnie jakby Togar przyszedł do niego w gości i trochę za dużo sobie wypił.
Szersza publiczność poznała, choć pewnie nieświadomie, ekscentryczny świat Ryku, jaki zamieszkiwali Marshall i Hedren wraz z dziećmi dzięki niesamowitej sesji zdjęciowej w magazynie LIFE z lat 70. Zdjęcia ukazywały Melanie Griffith z resztą rodziny w ich domu w Beverly Hills z Neilem, dorosłym lwem, którego kupili po tym, jak zaproponował im to pewien treser. Później sprowadzili do siebie jeszcze kilka innych lwów, dopóki sąsiedzi nie zaczęli się skarżyć na hałasy, zapachu i ogólne niedogodności związane z mieszkaniem po sąsiedzku z ośmioma lwami.
Na pierwszy rzut oka cała historia Ryku ukazuje „szurniętą” rodzinę o czystych intencjach (czy wszyscy członkowie rodziny podzielali te przekonania, to inna sprawa), która na co dzień igra ze śmiercią w imię sztuki. Te intencje jednak przetrwały. The Roar Foundation, organizacja non‒profit założona przez Hedren, obejmuje między innymi Rezerwat Wielkich Kotów Shambala, który działa do tej pory. Jeśli chodzi o sam film, Ryk stanowi przyćmione odbicie ambicji, która mu przyświecała oraz fascynujące świadectwo spektakularnej porażki.