Kilka lat temu kanał SyFy wyemitował film, który zapowiadał się na kolejną kiepską, niskobudżetową historię o potworach: Sharknado. Produkcja opowiadała o tym, jak w wyniku huraganu powstaje tornado rekinów, które spada na Los Angeles.
Videos by VICE
Film został wyprodukowany przez The Asylum, firmę znaną z mockbusterów – filmów, które wykorzystują wątki z kinowych hitów (takie jak Węże w pociągu, Transmorphers czy Atlantic Rim) lub tworzą ich wersje będące na na krawędzi absurdu. Sharknado nakręcono w 18 dni za mniej niż milion dolarów, reżyserem był Anthony C. Ferrante, który w 2012 roku wyreżyserował Red Clover (znany również jako Leprechaun’s Revenge). Ferrante i jego ekipa mieli poczucie względnej pewności, że uda się zdobyć minimalne dochody, jak w przypadku każdego filmu Asylum. Podejrzewali, że potrwa przelotna moda na Sharknado, które potem zostanie jednym z wielu zapomnianych filmów klasy B, jak większość produkcji SyFy i Asylum.
Tak się jednak nie stało.
Nie wiadomo, jak doszło do tego, że Sharknado zostało uznane za dobry film. Bezmózga rozrywka, świadoma swojej bezsensowności, lecz bez puszczania oka do widza stał się hitem. Ocena na Rotten Tomatoes sięgała 82 proc. (wśród krytyków 34 proc.). Magazyn „Mother Jones” przeanalizował fizyczną możliwość wystąpienia sharknado (uwaga, spoiler: to niemożliwe), a na rynku pojawił się nawet poradnik How to Survive a Sharknado and Other Unnatural Disasters, z domniemanym udziałem głównych bohaterów filmu – Fina Sheparda (Ian Ziering) i April Wexler (z jakichś powodów Tara Reid).
Sharknado 3: Oh Hell No miało premierę podczas drugiego corocznego Tygodnia Sharknado. W tej części Fin Shepard podejmie próbę uratowania całego Zachodniego Wybrzeża (włączając w to bohaterów granych przez Michele Bachmann, Michaela Boltona, Ann Coulter, Marka Cubana, Bo Derek, Frankiego Muniza, Jerry’ego Springera i Raymonda Tellera) przed gigantycznym rekinado. Z pomocą przychodzi mu Gilbert Shepard (David Hasselhoff) i jego statek kosmiczny. Przysięgam, nie robię was w konia.
Spragniony wiedzy, jak daleko posunie się jeszcze ekipa Sharknado magazyn VICE rozmawiał z Thunderem Levinem, scenarzystą trzech części serii. Podyskutowaliśmy o tym, co zadecydowało o sukcesie pierwszej z nich, jak sprawić, by magia tej chwili działała nadal, oraz o przyszłości, która stoi przed Sharknado.
VICE: Skąd wziął się pomysł na Sharknado?
Thunder Levin: To nie ja wymyśliłem słowo „sharknado”. Wcześniej pojawiła się już wzmianka na ten temat (w filmie Red Clover – red.) w jednym dialogu. Z tego, co pamiętam, w filmie było miasto, które zostało oblężone przez skrzaty – nie oglądałem całego. I ktoś tam mówi: „Boże, mam nadzieję, że nie skończymy jak to drugie miasto. Nigdy się nie odrodziło po uderzeniu rekinado”.
Jeden z dyrektorów SyFy zobaczył to i pomyślał: „Hej, powinniśmy zrobić film pod tytułem Rekinado!”. Właśnie skończyłem pisać scenariusz do Mutant Vampire Zombies from the ‘Hood! i myślę, że chcieli mi dać coś łatwiejszego.
Dali ci po prostu tytuł i nic więcej?
Dyrektor The Asylum dał mi też pewne wskazówki – na przykład pół strony tekstu o tym, gdzie powinna się rozgrywać akcja filmu. Ale i tak większość z tego zmieniłem. Po pierwsze, producenci chcieli, żeby akcja rozgrywała się w Australii. Muszę jednak przyznać, że pomysł z wrzucaniem bomb z propanu do tornad był ich.
W zasadzie musiałem wpaść na pomysł, który usprawiedliwi tytuł Sharknado. I tak zrobiłem.
Jak zmienił się twój system pracy po sukcesie pierwszej części filmu?
Największą zmianą było to, że wszyscy zaczęli mi patrzeć na ręce. Kiedy pisałem pierwszy epizod, miałem wolną rękę. Nikogo nie obchodziło, co robię. Dostałem wskazówki od The Asylum, miałem podpowiedzi od SyFy, odniosłem się do nich i tyle. Scenariusz był gotowy.
W kolejnych częściach – podchodziłem do nich bardziej indywidualnie – ciągle skierowane są na mnie dziesiątki oczu. Pojawia się w nich dużo więcej polityki, poza tym dużo więcej osób poświęca tej produkcji czas, ponieważ wszyscy chcą ją ulepszyć i mieć w niej swój udział. Największą zmianą jest więc to, że uszczęśliwiam wszystkich wokół.
Choć jeśli chodzi o fanów, których teraz mamy, to mam potrzebę uszczęśliwienia ich. Czuję się zobowiązany, aby dostali to, czego oczekują, albo przynajmniej to, co myślę, że chcą dostać. Za pierwszym razem zobaczyłem zarys produkcji i pomyślałem: „OK, co ja bym zrobił, gdyby przytrafiło się to właśnie mnie?”. Potem dopasowałem swoją wizję do otrzymanych założeń. I tak powstała rola Iana Zieringa, który gra Fina Sheparda.
Uważam, że druga część serii była tym, czego fani oczekiwali po pierwszej.
Jak myślisz, czego chcą fani? I jak przekazać im to teraz, po trzech częściach?
Jedynym sposobem, aby się dowiedzieć, czego oczekują fani, są odzewy z Twittera i innych serwisów. Wydaje mi się, że chcą, aby działy się najbardziej szalone rzeczy, żeby dialogi były zabawne, trochę egzaltowane i przesadzone. I czekają na szalone momenty w wykonaniu znanych postaci, co jest niemal całkowicie efektem wpisów na Twitterze, ponieważ zgłosiło się mnóstwo gwiazd, które chcą wziąć udział w tej produkcji. W pierwszej odsłonie nie mieliśmy za dużo sław. John Heard tam grał i dodał całemu filmowi powagi, ale nie odgrywał żadnej kluczowej roli, tylko jedną z pobocznych.
Humor, który ludzie proponują, ośmieszyłby produkcję. Chcemy, żeby było zabawnie, ale musimy z tym uważać. Ale z drugiej strony, nic by z tego nie było, gdyby ten film nie miał serca – gdyby nie przedstawiał postaci, z którymi ludzie się utożsamiają i dzielą emocje. Chodzi o to, żeby móc śledzić przemianę tych bohaterów, w innym wypadku cała produkcja nie ma sensu. Nie możemy zrobić z tego farsy, ale nie możemy też iść w kierunku poważnego filmu katastroficznego. Także pole do działania mamy niewielkie.
Właściwie jestem dumny z tego, że potrafię balansować w tym temacie, gdzie wszystko wydaje się poważne, a jednak pojawia się efekt humorystyczny.
Co twoim zdaniem jest sednem tej historii?
To opowieść o przemianie bohatera, coś w stylu odkupienia win przez Fina Sheparda, jego przeobrażenia się w mężczyznę. To niedorzeczne, opowiadać o tych zwariowanych filmach na serio, ale prawda jest taka, że ta postać naprawdę ewoluuje. Powstał pewien ciąg. Fin zaczynał jako zapomniana gwiazda surfingu, którą pogrążyły sława i własne ego. W pierwszej części stracił wszystko, na czym mu zależało, prowadził bar. I w czasie tych trzech kolejnych części odpokutowuje, odzyskuje swoją rodzinę, miłość byłej żony i doprowadza do tego, że dzieci zaczynają go znowu kochać i nabierają do niego zaufania. A potem rusza ratować świat. Pod koniec trzeciej części jego losy są tak naprawdę kompletne. Zaczyna życie od początku i ma szansę na nową rodzinę i nowy los.
Podczas gdy tworzymy wszystkie te gwałtowne, wariackie sceny i robi się zabawnie, sercem tego wszystkiego jest bohater, dzięki któremu film zyskuje emocjonalną podbudowę. A to kolejne wyzwanie – zdołać to zrobić i utrzymać film w takim zwariowanym charakterze, jak ludzie chcą, żeby miało Sharknado. Sprawić, żeby Fin był prawdziwy w tym, co robi. Dopilnować, aby wszystko zostało logiczne… Waham się przy użyciu tego słowa, mamy tak naprawdę logiczną kompozycję, ale za każdym razem, kiedy ktoś używa słowa „logiczny”, rodzi się wielka kłótnia, że nie można brać tego dosłownie. Jednak w Sharknado jest pewna spójność. Trzeba tylko pamiętać, żeby film nie wychodził poza swoje ramy.
Czy jest jeszcze jakiś film klasy B, który trzyma się tej zasady? A może właśnie dlatego, że nie, żadna inna produkcja tego typu poza Sharknado nie zdobyła takiej popularności?
Może Buckaroo Banzai, ale to było dawno temu. Może też filmy z serii Martwe zło, które są w pewnym sensie kultowe. Ash (bohater serii) jest tak uwielbiany przez widzów, że ma powstać serial na podstawie filmu.
Ale nie ma wielu takich produkcji. I myślę, że dlatego tak się stresujemy – ponieważ udało nam się wejść na wąską ścieżkę sukcesu.
Cały biznes tworzenia kopii wielkich hitów, z których sławne jest Asylum, nie polega tylko na ściągnięciu koncepcji filmu. To bardziej zaprzeczenie temu, że do nakręcenia niezłego filmu potrzeba 200 mln dolarów. Dlatego część filmów Asylum jest ciekawa, a ich sukces w dużej mierze bazuje na tym, jakie były ambicje producentów.
Uważasz, że spośród filmów Asylum któryś jeszcze powinien mieć swoją kontynuację, tak jak Sharknado?
Oczywiście oba moje filmy. Z różnych powodów. Widzowie, którzy chcą obejrzeć moje produkcje w nadziei, że to coś w stylu Sharknado, będą ogromnie rozczarowani. Choć mój pierwszy film (Mutant Vampire Zombies from the ‘Hood!) w większym stopniu miałby szansę trafić do fanów Sharknado. Tak samo jak on jest na pograniczu parodii i poważnego, strasznego horroru.
Ludzie z Asylum chcą, aby ich filmy były brane na poważnie. Nie pozwalają puścić oka w stronę widowni. Sharknado jest w pewnym sensie wyjątkiem do tej reguły – a to z powodu tytułu. Krótko mówiąc, dyrekcja Asylum nie lubi takiego poczucia humoru. I oczywiściew Sharknado nie ma puszczania oka do widza. Bohaterowie tak naprawdę nigdy nie przekroczyli czwartej ściany. Nigdy celowo nie opowiadają kawałów, jeśli nie jest to wpisane w charakter danej postaci. Producenci weszli w taką konwencję i dlatego widownia też musiała w nią wejść.
Myślę, że nie ma innych filmów Asylum o takiej samej dynamice jak Sharknado. Dlatego też nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie… Choć był jeden taki film, Nazis at the Center of the Earth. Prosty, ale przy tym tak niedorzeczny, że aż śmieszny.
Wspomniałeś, że historia Fina dobiegła końca. Czy w związku z tym seria będzie miała kontynuację? A może wykorzystałeś już sugestie fanów, spełniłeś listę życzeń, wprowadziłeś w życie cały pomysł i nie będzie już kolejnych części?
Nie mam wątpliwości, że jest jeszcze o czym opowiadać. Mam już pewne pomysły. Historia może iść kilkoma ścieżkami. To, że Fin odpokutował już swoje winy, nie znaczy, że jego postać nie może się jeszcze rozwijać. Nie sądzę też, abyśmy rozważali koniec prac nad tą produkcją.
Podsumowując, co jest przełomem w Sharknado? Co jest punktem kulminacyjnym całej serii?
Co do tego nie mam wątpliwości: to scena pod koniec pierwszej części, w którym Fin nurkuje w paszczę rekina z piłą łańcuchową, rozpruwa rybę i wyciąga swoją ukochaną żywą. To jest esencja Sharknado.
Był też taki moment w drugiej części, kiedy Fin surfuje na rekinie po niebie i ląduje na iglicy Empire State Building, wyjmuje rękę April (swojej żony) z rekina, zdejmuje z niej obrączkę i się oświadcza. W ostatniej części też jest taka scena. Nie mogę zdradzić, co się wtedy dzieje, ale myślę, że widzom się spodoba.