FYI.

This story is over 5 years old.

guide

Dziwaczne i moralnie wątpliwe sposoby na tanie mieszkanie

Kiedy jesteś młody i bez kasy, możesz żyć jak śmieć: spać na kanapie u kumpla, pomieszkać dłużej niż wypada ze swoją byłą, albo nawet kultywować prastarą tradycję seksu za czynsz

Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Canada

Kiedy jesteś młody i bez kasy, masz u społeczeństwa niepisane moratorium na życie jak śmieć. Możesz spać na kanapie u kumpla albo w czyjejś piwnicy, pomieszkać dłużej niż wypada ze swoją byłą, albo nawet kultywować prastarą tradycję ruchania za czynsz.

Rynek mieszkań na wynajem w Vancouver jest posrany. W zdrowym mieście między 3 a 4% mieszkań pozostaje niewynajętych. Tutaj takie mieszkania stanowią mniej niż jeden procent. W takiej sytuacji gnicie u rodziców do trzydziestki nie jest niczym dziwnym. Czynsze rosną, co stanowi dziś problem nie tylko dla muzyków sypiających w korytarzach i na skłotach, lecz także wykwalifikowanych pracowników i rodzin. Od dżdżu karaluchów po seks w łóżku nadal dzielonym ze swoją eks, VICE zapytał mieszkańców Vancouver o najdziwniejsze sytuacje z ich życia, które przeżyli tylko po to, żeby związać koniec z końcem.

Reklama

MIESZKANIE Z EKS

Musiałam mieszkać z moim byłym przez pięć miesięcy, zanim mogliśmy sobie pozwolić na zmianę mieszkania. Spaliśmy w tym samym łóżku nawet wtedy, kiedy znalazłam już sobie następnego.

Myślałam: „Byliśmy razem ponad dekadę. Nie kocham go, ale też go nie nienawidzę. Lubię go jako przyjaciela. Nie chcę, żeby potajemnie żył w czyjejś stodole, więc pożyjemy razem jeszcze chwilę; do momentu, w którym wyjdzie na prostą".

Postanowiłem być szczera wobec mojego eks, więc powiedziałam mu, że muszę czasem IŚĆ SIĘ W KOŃCU WYRUCHAĆ (mimo tego, że nadal mieszkaliśmy razem). Uzgodniliśmy, że dom będzie zawsze wolny ustalonego dnia o pewnej godzinie, by dać mi okazję na przejażdżkę TLK „Erekcyjny Ekspres". Mój obecny facet również niedawno przeżył rozłąkę i był w trakcie przeprowadzki, więc trafiliśmy na okres kilku tygodni w którym żadne z nas nie miało dachu nad głową.


Piszemy nie tylko o seksie. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco


Mój były chciał się wynieść (obecnie wynajmuję stosunkowo sporą kawalerkę z niebanalnie zgrzybiałymi ścianami i „kochającym zwierzęta" właścicielem, który przez kilka lat pozwalał szopom praczom mieszkać w dachu), ale wiedział, że zarabia dużo więcej niż ja. Został więc ze mną, by dać mi czas by uzbierać na przeprowadzkę.

Adele

SPALIŚMY W KORYTARZU

Spędziłam z chłopakiem kilka tygodni śpiąc na materacu w korytarzu. Mieszkaliśmy w malutkim mieszkaniu przy terenach kolejowych – 23 metry kwadratowe ze wspólną łazienką. Dawny budynek z pokojami dla przejezdnych przekształcono w „tanie" miejskie mieszkalnictwo – gniazdko dla artystów i hipsterów. Mieszkaliśmy tu we dwójkę, więc ścisk był spory. Były myszy i setki milionów karaluchów. Cóż, dopiero studiowałam, było tanio, a widok był oszałamiający.

Reklama

Kolej generowała sporo hałasu, więc metaliczne napieprzanie początkowo budziło nas w środku nocy. Da się z tym żyć, jest to raczej kwestia przyzwyczajenia. Do czasu – pewnej konkretnej nocy częstotliwość drgań przejeżdżających pociągów, czy coś takiego, przekroczyła poziom akceptowalny dla naszego budynku. W każdym razie niezły kawał sufitu zwalił się na podłogę. Obudzeni przez trzask łamiącego się stropu, załapaliśmy się na KARALUCHOWY PRYSZNIC. Spojrzeliśmy w górę, by ujrzeć odłażący fragment gipsu, który ledwo trzymał się dachu. Stoczyliśmy się z materaca, myśląc, że cały dom się wali. Można powiedzieć, że mieliśmy farta, bo wcale się nie walił. Mieliśmy też pecha, bo resztę nocy spaliśmy w „kuchni" (9 m2 i płyta grzewcza), zastanawiając się, czy nie spalić każdej nitki z naszej pościeli.

Gdy naprawiali sypialnię, musieliśmy wynieść się z materacem na korytarz. Było głośno, a światło cały czas się świeciło, niczym w więziennej izolatce. Tylko przypomnę, że wszystkie mieszkania na piętrze dzieliły łazienkę, więc czyjeś pójście na pierwsze lepsze siku oznaczało stąpanie między naszymi rzeczami.

To wszystko za jedyne 250 dolarów miesięcznie.

Nicole

PRZYJACIÓŁKI

Przez rok dzieliłam łóżko w małym mieszkaniu z najlepszą przyjaciółką. Ledwo co rzuciła chłopaka. Uczyła się, nie miała gdzie zamieszkać. Zapytałam się, czy nie chce pożyć chwilę u mnie. 51 m2 z jednym pokojem. To wystarczyło – przecież jesteśmy przyjaciółkami od gimbazy. Tak, dzieliłyśmy łóżko.

Reklama

Ustanowiłyśmy zasady – wtedy byłyśmy obydwie singielkami, więc wyjścia były częste. Jeżeli któraś z nas wracała z kimś do domu, to wysyłała drugiej SMS-a. Znałyśmy się z sąsiadami, więc w takich sytuacjach zwyczajnie nocowałyśmy u nich. Nie zdarzało się to aż tak często, jak planowałyśmy, ale plan działał.

Wspólne życie było świetne. Oszczędzaliśmy mamonę, ona wracała na prostą. Trwało to kilka miesięcy, a potem następne parę. Chodziła do szkoły, a ja byłam zajęta, wychodziłam na miasto i uprawiałam jogę. Mimo to mieliśmy dość sporo czasu dla siebie. Po roku stwierdziliśmy, że pora wydorośleć, więc się wyprowadziła.

Początkowo uważałam, że to co robimy jest dziwne, ale nie sprawiało to żadnych kłopotów. Ja zajmowałam się sprzątaniem, a ona była dobra w zmywaniu naczyń. Objawiała się u niej pomysłowość. Czasami przesunęła jakiś mebel, a ja wracałam i mówiłam „O, spoko! Nigdy nie myślałam, żeby to tutaj postawić!". Bywało jeszcze śmieszniej, gdy mówiliśmy o naszej sytuacji innym ludziom. Mówili: „Co? Dzielicie kawalerkę?", a my musiałyśmy sobie przypomnieć, że dla innych nie jest to do końca normalne.

Heidi

RODZINA W ROZWIĄZŁEJ WILLI

Przez osiem miesięcy mieszkałem z żoną i synem w wilii z dziesięciorgiem innych dorosłych. Na miejscu było osiem sypialni, cztery łazienki, dwie kuchnie, salon, jadalnia i sala balowa. Mnie i żonie przypadła największa ze sypialń – 130 m2 z własną łazienką, ta miała 28 m2. Wydzielona z niej toaleta dla pań stanowiła pokój naszego trzyletniego synka. Po zamieszkaniu tam stwierdziliśmy: „OK, życie rodziny nuklearnej jest do dupy".

Współżyliśmy z eklektyczną mieszanką ludzi: był hydraulik, kilku młodych specjalistów, aktor-kierowca autobusu, projektant stron internetowych, instruktor jogi i coach emocjonalny (coś jak coach lifestyleowy, tylko bez papierów). Ja byłem wolnym strzelcem i wykładowcą akademickim na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej. W całej rezydencji byliśmy jedyną rodziną z dzieciakiem. Mieszkańcy mieli zupełnie różne wizje życia w takiej przestrzeni. Część z nas chciała urządzić sobie gniazdko. Inni szukali tu miejsca na organizację wydarzeń. Niektórzy z nich urządzali ceremonie kakaowe, coś w stylu hipisowskiej eko biby z naturalnym ćpaniem: przychodzili, siadali i wpieprzali tyle czekolady, żeby się nią naćpać. Najpierw było wielkie przytulanie, a następnie częstokroć rozchodzili się uprawiać seks.

Inna para lubiła organizować orgietki. Ustawiali parawany w dużym pokoju, by nie zrazić do siebie reszty lokatorów. Wszystkie uczestniczące w tych schadzkach kobiety nosiły piętnastocentymetrowe obcasy. Bywało, że siadałem z żoną na górze schodów, by oglądać ich ekscesy z góry. Robiliśmy to, aż nas nie przyłapano, a wtedy uciekaliśmy do siebie. Imprezy często przyprawiały nas o bezsenność. Nasze dziecko nie mogło zasnąć. Prosiliśmy ich, żeby się ściszyli, co z reguły nie działało. Zwoływaliśmy wtedy zebranie wszystkich mieszkańców i mówiliśmy im na forum, że robią syf i nie podoba nam się to. Odbąkiwali czymś w stylu: „Ojej, nie bądźcie tacy negatywni".

Mieszkanie z tyloma ludźmi jest problematyczne. Żeby się nie pochlastać, trzeba iść na ugody i wszystko z każdym dogadywać. Zawsze musi być ktoś, kto posprząta w kuchni. Zawsze trzeba szukać sposobów, żeby ludzie nie zostawiali swoich rzeczy porozrzucanych w losowych miejscach. W kółko zwoływaliśmy wszystkich współlokatorów. Było od cholery roboty z całą tą gadaniną. Oszczędzaliśmy hajs, ale przypłacaliśmy za to naszym czasem.

Sam