FYI.

This story is over 5 years old.

podróże

Achmed z krainy wikingów idzie na dżihad

Syryjskie ramię Państwa Islamskiego składa się głównie z obcokrajowców, którzy regularnie naparzają się z miejscowymi oddziałami rebeliantów

Achmed (imię bohatera artykułu zostało zmienione) czeka na mnie na parkingu na północnych obrzeżach swojego rodzinnego Göteborgu. Jest ponury listopadowy ranek. Achmed stoi na trawiastej wysepce pod szarym niebem. Wokół, jak okiem sięgnąć, tylko mokry beton. Nieśmiały, ale przyjaźnie nastawiony 25-latek budzi sympatię. Wita mnie mocnym uściskiem dłoni. Jasno wyraża się po angielsku, jest uprzejmy.

Jest także członkiem Państwa Islamskiego – bezwzględnego ugrupowania sunnickich ekstremistów, którzy toczą wojnę z koalicją ponad 60 krajów pod przewodnictwem USA. W pobliskim fast foodzie, przy bardzo gorącej kawie i pączkach z czekoladowym nadzieniem, Achmed wyjaśnia, dlaczego dołączył do ISIS.

Reklama

Państwo Islamskie przejęło kontrolę nad sporą częścią terytoriów Syrii i Iraku, gdzie ogłosiło samozwańczy kalifat. Grupy bojowników siłą narzucają mieszkańcom zajętych obszarów fanatyczną interpretację szariatu i dopuszczają się szeroko nagłaśnianych okrucieństw.

Achmed trochę wygląda, jakby walczył na tyłach frontu. Nosi gęstą brodę (brak wąsów), na głowie ma bejsbolówkę w panterkę, a jego krótki, masywny korpus opina gruba kurtka na nadchodzące mrozy. Jednocześnie ma starannie przycięty zarost, uśmiecha się przyjaźnie, a w trakcie rozmowy trzyma pod górną wargą na wskroś skandynawski snus.

Wrócił do Szwecji po półtorarocznym pobycie w Syrii, gdzie brał udział w walkach. Mimo otaczających go obecnie wygód pragnie tam wrócić i narażać życie w brutalnej walce zbrojnej przeciw tym, których postrzega jako wrogów swojej wiary.

– Najlepsze, co może się przydarzyć muzułmaninowi, to zostać męczennikiem. To zaszczyt – wyjaśnia spokojnie i dodaje, że będąc jednym z kilkorga dzieci bardzo religijnych imigrantów z Bliskiego Wschodu, nauczył się postrzegać śmierć na ołtarzu wiary jako cel, do którego należy dążyć. – O dżihadzie myślałem od zawsze. Nie wiedziałem, że istnieją muzułmanie, którzy tego nie pragną.

Przywódcy wspólnot muzułmańskich na całym świecie zgodnie potępiają ISIS za nadużywanie przemocy, ale według Achmeda islam nie ma nic wspólnego z pokojem. Jego zdaniem wszyscy jego współwyznawcy powinni brać udział w świętej wojnie, żeby doprowadzić do końca świata, zgodnie z proroctwem będącym częścią islamskiej eschatologii. – Teraz najważniejsze jest dla mnie zadowolić Allaha – oświadcza. – Jego słowo ma najwyższą wagę, w przeciwieństwie do słów niewiernych.

Reklama

Na początku planował dołączenie do którejś z uzbrojonych grup w ojczyźnie rodziców, ale doszedł do wniosku, że lojalność wobec kraju kłóci się z jego przekonaniami religijnymi. Pod wpływem obrazów z syryjskiego frontu podjął decyzję o wyjeździe do tego kraju i wstąpieniu do szeregów tamtejszych bojowników.

Od rzecznika prasowego szwedzkich służb bezpieczeństwa SÄPO Fredrika Mildera dowiedziałem się, że przynajmniej 130 osób „zainspirowanych Al-Kaidą" wyjechało do Iraku i Syrii, żeby walczyć ramię w ramię z ekstremistami, w tym z członkami ISIS, a według nieoficjalnych szacunków liczba ta sięga 250–300 osób. Około 30 z nich uznano za poległych, a 40 wróciło do Szwecji, jak twierdzi Milder.

Syryjskie ramię Państwa Islamskiego składa się głównie z obcokrajowców, którzy regularnie naparzają się z miejscowymi oddziałami rebeliantów, jak na przykład z Wolną Armią Syrii, walczących z reżimowym wojskiem. Zagraniczni rekruci z entuzjazmem dopuszczali się najgorszych okrucieństw, w tym ukrzyżowań, ukamieniowań, masowych egzekucji. Wiele z nich udokumentowali na odrażających filmikach propagandowych. Bojownik z angielskim akcentem odegrał znaczącą rolę w propagandowym nagraniu, na którym ścięto głowy wielu zagranicznym dziennikarzom i pracownikom pomocy społecznej.

Według doniesień organizacji praw człowieka ekstremiści dokonali mordów na członkach mniejszości wyznaniowych i zniewolili kobiety. Tymczasem Achmed opisuje tereny opanowane przez ISIS jako raj, który sprzyja praktykowaniu islamu. – Wiadomo, że wokół spadają bomby, ale ludzie są szczęśliwi – utrzymuje. Twierdzi, że organizacja pomaga wyzwolić pobożnych muzułmanów spod reżimu syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada, a nawet wspieranej przez Zachód Wolnej Armii Syrii, którą Achmed oskarża o zbrodnie wojenne.

Reklama

Zaprzecza najkrwawszych rzeziom, o które posądza się ISIS, i jednocześnie zarzuca mediom przedstawianie fałszywego obrazu grupy. – Wy, dziennikarze, lubicie robić z nas szaleńców, którzy mordują niewinnych i gwałcą. Nie porzuciliśmy całego naszego dotychczasowego życia, żeby gwałcić kobiety i zabijać – deklaruje. Przyznaje jednak, że Państwo Islamskie dokonało egzekucji osób, które naruszyły obowiązujący w grupie surowy kodeks moralny.

Achmed nie widzi nic zdrożnego w utrwalanych kamerą brutalnych zabójstwach. Uważa, że to konieczne działania odwetowe w wojnie przeciw Stanom Zjednoczonym i ich sojusznikom, którzy odpowiadają za naloty wycelowane w ekstremistów. – Tak powinno być. ISIS robi dokładnie to samo, co Stany i Wielka Brytania. Zakładników nie zabito dlatego, że byli dziennikarzami. Zabito niewiernych. Poza tym chcemy, żeby Stany przestały zrzucać na nas bomby. Przez Amerykanów giną nie tylko mudżahedini, ale także cywile. Kiedy ginie Amerykanin, cały świat podnosi krzyk. Życie muzułmanina jest niewiele warte – ocenia.

Choć najpierw twierdził, że pojechał do Syrii pomagać miejscowej ludności, potem przyznaje, że wielu Syryjczyków nie chce żyć pod panowaniem ISIS. – Mówią prosto z mostu: „Wynocha stąd, to przez was mamy problemy" – relacjonuje. Ale według niego Syryjczycy nie mają praw do terytorium, które Państwo Islamskie uważa za część kalifatu. – Większość Syryjczyków nie darzy nas sympatią. Nie cierpią nas. Ale to nie jest ich kraj. Należy do islamu, więc nie mogą rościć sobie do niego żadnych praw.

Reklama

Achmed pod wieloma względami pasuje do standardowego profilu Szweda dołączającego do Państwa Islamskiego lub ugrupowania o zbliżonym światopoglądzie. Według danych zebranych przez SÄPO większość rekrutów to mężczyźni między 18. a 30. rokiem życia, pochodzący z Malmö, Göteborgu lub Sztokholmu. Jeśli chodzi o liczby, palmę pierwszeństwa dzierży Göteborg.

Szwedzki dziennikarz Per Gudmundson, który dużo pisze o ekstremizmie wśród muzułmanów, przeprowadził w 2013 roku badanie wśród 18 szwedzkich obywateli walczących u boku dżihadystów w Syrii. Powiedział mi, że wszyscy badani należeli do pierwszego lub drugiego pokolenia imigrantów z takich krajów, jak: Irak, Maroko, Liban, Jordania i Filipiny. Połowa pochodziła z dwóch sąsiadujących z sobą dzielnic Göteborgu.

Ulf Bostrom jest policjantem z 37-letnim stażem, który przez ostatnie dziesięć lat służył w miejskiej jednostce ds. integracji (czyli trzyosobowym zespole, który pracuje z różnymi wspólnotami wyznaniowymi w celu ograniczenia ryzyka konfliktów i występowania radykalnych ruchów). Jego zdaniem obie te dzielnice to epicentrum ideologii ekstremistycznej. Powodów częściowo należy szukać w strukturze społecznej. Ponad 20 procent z 540 tysięcy mieszkańców Göteborgu to imigranci. Aż 80 procent z nich zamieszkuje północno-wschodnie dzielnice Backa i Biskopsgarden, które funkcjonują na marginesie metropolii. W okolicy króluje bezrobocie, mieszkańcy są słabo wykształceni, kwitnie przestępczość. – W pewnym sensie sami jesteśmy sobie winni, bo to właśnie nieudolnie realizowana przez władze Szwecji polityka integracyjna leży u źródeł problemu – twierdzi Bostrom. – Teraz mamy tu matecznik terrorystów.

Reklama

Opinia Bostroma w dużym stopniu pokrywa się z wynikami badania autorstwa Gudmundsona. Wszyscy badani dość szybko zakończyli przygodę z edukacją, pochodzili z rodzin o niskich dochodach, sami niewiele zarabiali i często byli już notowani przez policję za drobne wykroczenia. Według Bostroma wielu Szwedów, którzy pojechali walczyć w Syrii, uważa, że w kraju urodzenia nie ma żadnej przyszłości. Opisuje typowego rekruta jako pozbawionego przywilejów mężczyznę, który był ofiarą prześladowań, próbował z mizernym skutkiem utrzymywać się z działalności przestępczej lub ćpał. Jest to człowiek dotkliwie świadom dezaprobaty ze strony rodziny i skazany przez to na izolację.

Tacy młodzi faceci to łatwy łup dla ekstremistów, którym zależy na radykalizacji postaw rekrutów. – Kiedy jesteś na samym dnie, a ktoś wyciąga do ciebie rękę, okazuje ci życzliwość i szacunek, oferuje jedzenie albo parę groszy i pięknie opowiada o religii, możesz poczuć, że to twoja jedyna szansa na ocalenie – mówi Bostrom, podkreślając, że werbownicy często opisują walkę w szeregach ISIS jako szansę na nowe otwarcie w życiu.

Zdaniem Mohammada Fazlhashemiego, który jest profesorem teologii islamu i filozofii na Uniwersytecie w Uppsali, tylko niewielka część Szwedów zaciągających się do bojówek to osoby lepiej wykształcone. Tacy nie lgną do każdego, kto okaże im akceptację. Werbownicy wiedzą, w tym przypadku lepiej sprawdzą się teorie religijne, które legitymizują działania Państwa Islamskiego.

Reklama

Według Bostroma göteborska sieć werbowników istnieje od dawna. Terenem ich działalności są meczety, gdzie rekrutują nowych członków zarówno za wiedzą imama, jak i bez niej, oraz mniej widoczne miejsca kultu w piwnicach lub garażach. Często pierwszy kontakt odbywa się za pośrednictwem internetu.

Achmed zaprzecza, że radykalizacja jego poglądów nastąpiła pod czyimś wpływem. Utrzymuje, że była to jego własna decyzja. W przeciwieństwie do osób pochodzących ze środowisk reprezentujących bardziej umiarkowany światopogląd Achmed poinformował rodziców o planach wyjazdu do Syrii. Nie tylko poparli jego wybór, ale nawet poprosili, żeby wziął z sobą jednego z krewnych. Człowiek ten zginął podczas walk na początku zeszłego roku. Ale Achmed nie żałuje, że go z sobą zabrał. Wyznał, że cieszy się, iż jeden z członków jego rodziny osiągnął status męczennika.

Wielu z towarzyszy broni Achmeda pochodzi ze znacznie mniej radykalnych środowisk. Jego kumple dołączyli do szeregów ISIS w tajemnicy przed rodzinami, które na pewno starałaby się ich powstrzymać. – Gdybyśmy wszyscy słuchali naszych starych, nie byłoby komu prowadzić świętej wojny! – śmieje się Achmed.

A o powrocie do Szwecji Achmed musiał zapomnieć o wojnie. Nie miał innego wyjścia. Za pierwszym razem znalazł się w Syrii po nielegalnym przekroczeniu słabo strzeżonej granicy z Turcją. W zeszłym roku wrócił do Szwecji na kilka miesięcy. Kiedy potem chciał wrócić do Syrii tą samą drogą co wcześniej, złapali go tureccy pogranicznicy. Deportowano go i zakazano wjazdu do Turcji.

Rozpaczliwie pragnie wrócić do Syrii z dwóch powodów: chce walczyć, a poza tym stęsknił się za swoją syryjską żoną i chce zobaczyć po raz pierwszy swoją nowo narodzoną córeczkę. Mówi, że decyzja o ich opuszczeniu była najgorszym błędem w jego życiu.

Prosi o pomoc w przedostaniu się do Syrii w SMS-ach wysyłanych za pośrednictwem aplikacji na komórkę. Sam nie za bardzo wie, jak zaplanować taką podróż, a kontaktu z wierchuszką ISIS, która mogłaby przerzucić go na miejsce sprawdzonymi kanałami, nie udało mu się do tej pory nawiązać. „Nie mają czasu, żeby mi pomóc. Przecież tyle jest do zrobienia… Albo mają czas, ale to ja nie wiem, do kogo się zwrócić" – napisał, dodając, że inni szwedzcy czy brytyjscy bojownicy też tego nie wiedzą.

Faceci tacy jak Achmed spędzają władzom sen z oczu. Mimo uzasadnionych podejrzeń o członkostwo w grupach dżihadystów nie da się im udowodnić przestępstwa. Zdaniem Mildera SÄPO poświęca sporo czasu na rozgryzienie tych typów. Po powrocie do Szwecji są wzywani na przesłuchanie, a wywiad zbiera informacje, które pozwalają ustalić, czy nie planują zamachów terrorystycznych w ojczyźnie albo nie wspierają czynnie terroryzmu.

Achmed wspomina, jak po powrocie do kraju był przesłuchiwany przez władze. Wszyscy się bali, czy czasem nie knuje zamachu terrorystycznego na ojczystej ziemi. Twierdzi, że wciąż znajduje się pod ścisłą obserwacją. – Cały czas mnie szpiegują, łażą za mną – utrzymuje i dodaje z kąśliwym uśmieszkiem, że ludzie, którzy go śledzą, muszą umierać z nudów, bo większość dnia przesiaduje w domu. Podkreśla, że nigdy nie podniósłby ręki na swój kraj rodzinny, który zawsze był dla niego dobry. – Lubię Szwecję. W Göteborgu czuję się jak w domu – mówi, zataczając ręką koło.

Jednocześnie ostrzega, że inni mogą myśleć inaczej. – Moim zdaniem służby bezpieczeństwa powinny pozwalać tym ludziom wyjeżdżać do Syrii. W przeciwnym razie rozpętają dżihad w Szwecji – twierdzi.