FYI.

This story is over 5 years old.

Vice Blog

Popołudnie w Muzeum Królików

Muzeum Królików, jedyna tego typu placówka na świecie poświęcona w całości królikom, nie wygląda wcale jak muzeum

Posążek królika. Wszystkie zdjęcia wykonała autorka tekstu

Muzeum Królików, jedyna tego typu placówka na świecie poświęcona w całości królikom, nie wygląda wcale jak muzeum. To jednopiętrowy dom w stylu hiszpańskim, z jakich składa się w całości to ciche sąsiedztwo w Pasadenie w stanie Kalifornia. W środku upchano po prostu ponad 30 tysięcy eksponatów związanych z królikami.

Mieszka tu małżeństwo – Candace Frazee i Steve Lubanski. Żyją w otoczeniu tego, co właściwie przez przypadek stało się ich życiowym dorobkiem. W 1993 roku Steve dał Candace pluszowego króliczka na walentynki. Potem zaczęli się wymieniać króliczymi prezentami w każde święta. A potem i w dni powszednie. W 1998 roku mieli już w domu tyle objets d'królik, że otworzyli go dla gości i nazwali „muzeum".

Reklama

Candace, która układa swoje długie włosy koloru platynowy blond w pracowicie wystylizowany, falujący bałagan i pokrywa twarz makijażem oraz brokatem, wygląda jak cygańska Dolly Parton. To osoba pełna życia, aż bije od niej energia. A także kobieta, która podąża za swoimi pasjami. Jest ekspertem w dziedzinie aniołów. Codziennie ubiera się wyłącznie w czerwień od stóp do głów (uważa, że kolor czerwony najlepiej wyraża jej osobowość). Napisała i opublikowała własnym sumptem książkę pt. There Is an Answer: Living in the Post-Apocalyptic World („Istnieje odpowiedź: Życie w świecie postapokaliptycznym"), w której objaśnia nauki Emanuela Swedenborga, ekscentrycznego XVIII-wiecznego mistyka ze Szwecji. Candace skupia się jednak przede wszystkim na Muzeum Królików. Opiekuje się nim z miłością i entuzjazmem.

Candace Frazee przy najnowszym nabytku do swojej kolekcji

Kiedy podjeżdżam z przyjacielem pod muzeum, dwie młode kobiety – ubrane w czerwień dokładnie jak Candace – próbują zdjąć dużą, białą rzeźbę z ciężarówki firmy przewozowej U-Haul i przenieść ją do muzeum. Candace prosi nas, byśmy wpisali się na listę gości i poczekali chwilę na zewnątrz. Idzie pomóc dziewczynom i razem udaje im się wypakować rzeźbę. Jestem 22 256. osobą odwiedzającą muzeum, jak dowiaduję się z rejestru gości.

Po kilku minutach Candace wychodzi z budynku i prosi nas o królicze pieniądze, czyli opłatę za zwiedzanie w wysokości 5 dolarów i po torebce warzyw dla każdego z czterech prawdziwych królików rezydujących w muzeum. Prowadzi nas do wejścia. Mijamy leżącą na podłodze połamaną woskową rękę i szklaną skrzynię, w której znajdują się zliofilizowane króliki – doczesne szczątki zwierzątek pomieszkujących już sobie w niebiańskiej królikarni. Candance mówi, że mam wielkie szczęście. Wybrałam na odwiedziny akurat ten dzień, gdy do jej kolekcji dołącza nowy eksponat projektu francuskiej artystki Lucile Littot, która obecnie pracuje nad filmem i zamierza nakręcić jego część właśnie w Muzeum Królików.

Reklama

Detal rzeźby Lucile Littot

Rzeźba okazuje się misą wielkości takiego koła do pływania, na którym może swobodnie siedzieć dorosła osoba. Przytwierdzono do niej zbieraninę różnych przedmiotów: białą sukienkę, białe majteczki, dwugłowego wypchanego królika, którego Lucile kupiła na eBayu. Candace kręci właśnie dokument o Muzeum Królików, więc chwyta za kamerę, żeby sfilmować moją rozmowę z Lucile na temat jej filmu.

Potem Candace oprowadza nas po różnych pokojach ciasno upakowanych pluszowymi królikami, porcelanowymi królikami, króliczymi piniatami itd. Candace jest urocza, a koncepcja muzeum narodziła się z czystego serca. Nie potrafię jednak nie odczuwać odrobiny niepokoju, gdy wędruję po tym domu – zapełnionym po sam dach i tylko odrobinę czystszym od domowych śmietnisk, które można zobaczyć w dowolnym odcinku serialu Hoarders.

Sprawa nowego eksponatu rozprasza Candace, więc mówi, żebyśmy dalej połazili sobie sami. Wędrujemy po kilku różnych pokojach. Są również przeładowane króliczymi drobiazgami. W jednym zastajemy kanapę i telewizor, co przypomina nam, że Steve i Candace naprawdę mieszkają w tym domu, w otoczeniu tych wszystkich rzeczy. Tu i ówdzie dostrzegamy drobinki króliczej kupy.

O właśnie, prawdziwe króliki. Dwa żyją w szafie-spiżarce, która służy jednocześnie za królicze mieszkanko. Jeden to geriatryczny okaz, ślepy i niekontrolujący swojego wypróżniania się. Chowa się przed nami w rogu kuchni. Drugi to czteromiesięczny belgijski olbrzym, który podobno wyrósł już do rozmiaru małego corgi. Co dziwne, nie jesteśmy go w stanie zlokalizować. Stoimy tak nieco zmieszani, zastanawiając się, dokąd poszła Candace i czy nasza wycieczka z przewodnikiem zostanie kiedykolwiek wznowiona.

Z zewnątrz dochodzą nas jakieś hałasy. Wychodzimy z domu, by natknąć się na Candace, która rozładowuje wraz z dwiema dziewczynami jeszcze więcej króliczych rzeźb. Chowają je w szopie na tyłach domu. Candace przeprasza i obiecuje, że za niedługo poświęci nam więcej uwagi. Szlajamy się więc po podwórku. Oczywiście tu też są króliki. Chodnik zdobią trójwymiarowe rysunki królików. Stary wazon na kwiaty stworzony na podobieństwo królika stoi pusty w trawie. A krótka królicza ścieżka wiedzie do ogródka skalnego, który, prosta sprawa, też jest w kształcie królika.

Belgijski olbrzym

W końcu wracamy do środka i siadamy z Candace przy stole. Opowiada o wystawie; chciałaby zorganizować ją z Mikiem Kelleyem, znanym artystą z Los Angeles, który jest fanem Muzeum Królików i wielkim idolem jego właścicielki. Właśnie wtedy pojawia się przeogromny, czerwonooki belgijski olbrzym. A ja się rozglądam po pokoju, zastanawiając się, gdzie – do cholery – mogło się ukryć to coś! Próbuję zachować spokój, gdy Candace wyjaśnia nam, że już zaczęła zbierać pomysły na tę wystawę. Wymyśliła na przykład, że gości muzeum będzie prowadził po ekspozycji szlak autentycznych króliczych bobków. W sierpniu 2009 roku zaczęła zbierać kupki swoich podopiecznych i trzyma je w dużym weku w tej samej skrzyni, w której przechowuje martwe króliki.

To właśnie te drobne szczegóły i planowanie z wyprzedzeniem czynią Muzeum Królików tak wyjątkowym miejscem.