Nie wstydzę się tego powiedzieć: bardzo lubię kebab. W porównaniu z zapiekanką, hot-dogiem ze stacji czy zapomnianymi już, ale królującymi na fast-foodowych szlakach w latach 90. sajgonkami, kebab wydaje się prawie że zdrowy. Kebab ma też w sobie coś przytulnego – nie ważne, czy wracając z melanżu ledwo potrafisz wymówić swoje imię, czy furałeś przez dwie doby i teraz kierujesz się po swój pierwszy posiłek, czy po prostu masz 10 minut na coś do zjedzenia, lecąc z jednej pracy do drugiej – w kebabowym okienku czeka na ciebie pan kebabiarz z pszennym plackiem wypełnionym tłustością, jakiś substytut instytucji mamy w naszych smutnych, zatomizowanych czasach. No właśnie – pan kebabiarz (zauważyliście, że kebaba nigdy nie podają kobiety?). Dla wielu z nas wizyta w kebabie stanowiła pierwszy kontakt z przedstawicielem niepolskiej kultury – sam znam kebabiarzy Irakijczyków, Syryjczyków, Turków, ale też Białorusinów czy Ukraińców, dla których nie jest to może kuchnia narodowa, ale przecież kebab dawno nie ma już narodowości. Dlatego czy naprawdę dziwi nas „Prawdziwy Kebab u Prawdziwego Polaka“?
Przyczepa kempingowa obłożona plandekami z powyższym napisem, której zdjęcie wywoływało przez ostatnie dni szydercze komentarze w nadwiślańskim internecie, stoi sobie jakby na uboczu Lublina, niedaleko pętli autobusowej. Pomiędzy skrzyżowaniem wielopasmówek, wielkopowierzchniowym sklepem z art. budowlanymi a zarośniętym dworkiem z XIX wieku łatwo ją przeoczyć, nawet gdy zna się adres. Ale klienci wiedzą, jak dotrzeć i – jak mówi Jerzy Andrzejwski, właściciel i jedyny pracownik przyczepy – zjeżdżają się z całego Lublina. Głównie samochodami, bo pieszo dotrzeć tam niełatwo – nas mapy Google’a przeprowadziły przez pobliskie osiedle, gdzie wrzuty o treści „Jebać VI komisariatowi”, „Jebać psy” i „Jebać społów” mieszały się z rozmowami o łowieniu szczupaków, prowadzonymi przez uśmiechniętych panów pod sklepem spożywczym.
Videos by VICE
„Mięsa nie żałujemy” – informuje kartka przy kebabowym okienku. Pan Jerzy to nie nowicjusz – „prawdziwy kebab” nauczył się robić od byłego wspólnika, Syryjczyka, który wcześniej pracował jako kucharz w ambasadzie. „Mięso kurczaka kupuję sam, od polskich hodowców. Przyprawy mieszam tak jak, robił to mój wspólnik Arab w rodzinnym Aleppo”. Skąd w takim razie biało-czerwony marketing? „Kiedy Turek otwiera kebab i nazywa go «U Turka», to jest to postrzegane bardzo pozytywnie. Pomyślałem, że skoro jestem Polakiem, to napiszę, że kebab jest «U Polaka»” – mówi pan Jerzy, przygotowując dla nas kebsiki. Liczy się też aspekt biznesowy: „Mam grono klientów, którzy zjedzą tylko u Polaka – zależy im, żeby wspomagać swoich rodaków. Ale to nie jest kebab «tylko dla Polaków» – mój kebab jest dla wszystkich”.
Pan Jerzy broni się przed zarzutem, że jego inicjatywa wymierzona jest w społeczność muzułmańską i sugeruje, że muzułmanin mieszkający w Polsce nie może się poczuwać do bycia „prawdziwym Polakiem”. „Do kultury muzułmańskiej mam kilka zastrzeżeń, przede wszystkim pod względem traktowania kobiet – uważam, że kobieta nie jest przedmiotem (mój wspólnik Arab tłumaczył mi, że kobieta jest do urodzenia dziecka, odchowania go i sprzątania). Jestem za równouprawnieniem i uważam, że jeśli ktoś jest w Europie, to powinien zachowywać się jak Europejczyk. Wtedy też my nie będziemy się ich bać. Ale w Lublinie muzułmanie żyją spokojnie, kupuję od nich pity – przecież gdybym był rasistą, nie robiłbym z nimi interesów” – mówi. Pan Jerzy też „za globalizacją” – ale w końcu czym innym, jak nie sztandarowym przykładem globalizacji jest jego bar?
Dla wegan i kebabożerców. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco
Kebaby są gotowe i rzeczywiście „mięsa nie żałują”. W picie jest więcej opiekanego kurczaka niż kapusty pekińskiej, jedynego dodatku poza domowymi sosami z ulepszonej receptury byłego wspólnika. Ta wersja sprzedaje się najlepiej, można wziąć jeszcze opcję z frytkami (pan Jerzy nie umie powiedzieć, czy z polskich ziemniaków, ponieważ kupuje je mrożone, podobnie jak pity) lub w styropianowym pojemniku. Właściciel rozmraża pity, potem grilluje je z mięsem, kapustę dodając na koniec, aby uniknąć znanego z dworcowych budek efektu ciepłej surówy. Mięso jest soczyste i chrupiące z wierzchu, a połączenie białego sosu i kapusty smakuje, no cóż, swojsko. Każdy kraj ma swój kebab, a polski jest z kapuchą – pogódź się z tym lub emigruj.
Zarówno menu, jak i sam proces przygotowania mają jeszcze charakter prowizoryczny – pan Jerzy marzy o bardziej rozbudowanym punkcie gastronomicznym (i tak, zamierza serwować w nim falafel), nawet uruchomieniu sieci franczyzy, więc jeśli jesteście zainteresowani, możecie do niego pisać. Warunek – na miejscu mają pracować tylko Polacy. Jednak definicja „prawdziwego Polaka” okazuje się w jego przypadku bardzo szeroka i – dla niektórych będzie to pewnie duża niespodzianka – nie ma nic wspólnego z białą skórą i chodzeniem do kościoła. „To nie jest kwestia tylko obywatelstwa. Polakiem jest ten, kto czuje się Polakiem. Prawdziwy Polak, kiedy widzi drugiego Polaka w potrzebie, to mu pomoże. Jeden z moich klientów był w Anglii i mówi, że główna różnica między Turkami a Polakami jest taka, że jak jednego Turka biją, to dwudziestu wyskakuje i mu pomaga. Kiedy biją Polaka, to inni Polacy patrzą z okna, czy tamten dobrze obrywa. Ale dla mnie to nie są prawdziwi Polacy”.
Pan Jerzy dostał już zaproszenie, by ze swoją przyczepą przyjechać na Marsz Niepodległości. Jednak nie jestem pewien, czy ze swoim afirmacyjnym podejściem do polskości i otwartością na dialog będzie aby pasował do poglądów twardych narodowców, którzy na próbę rozmowy reagują zwykle sugestią, że pozbawią mnie zębów. Ale może właśnie tak powinno być? Zglobalizowany polski kebab, a nie przyśpiewki o wieszaniu „komunistów” zamiast liści? Troska o prawa kobiet, a nie fantazmaty o Polsce od morza do morza i słowiańskiej rasie? Chociaż jechaliśmy do Lublina z mieszanką sarkazmu i obawy, czy nasze twarze nie zostaną aby przerobione na kebab, to poznaliśmy fajnego faceta, któremu z pewnością autentycznie zależy na Polsce. Tocząc bezmyślną bekę z jego pociesznej przyczepy, nie różnimy się wiele od nazioli, którzy marzą o tępieniu „pedałów w rurkach” za to, że są pedałami. I jeżeli wszyscy „prawdziwi Polacy” mają być jak pan Jerzy, to chętnie zjem z nimi kebaba.
Śledź Maćka na Twitterze