FYI.

This story is over 5 years old.

Technologia

Pytanie dnia: Czy obawiasz się, co rząd znajdzie w twoim internecie?

„W sumie nie mam nic do ukrycia, ale jak sama nazwa wskazuje – PC to komputer osobisty, więc podobnie jak w przypadku konta bankowego, wyników lekarskich czy zawartości mojej kieszeni: wypier..."

Fot. Wikimedia Commons

W związku z wprowadzeniem w życie „ustawy inwigilacyjnej" zadaliśmy Polakom dwa pytania: czy obawiają się, co rząd znajdzie w ich internecie i czy planują się zabezpieczać przed inwigilacją w sieci? Szanując prawo do prywatności respondentów, poniższe wypowiedzi pozostają anonimowe.

***

Do niedawna wydawało mi się, że zupełnie nie mam problemu z transparentnością mojego życia w sieci. Nie zamawiam dragów, nikogo nie obrażam. Myślę, że treść moich maili i wiadomości na FB to też raczej nuda i trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś marnuje czas na czytanie. Idąc tym tropem, mógłbym opublikować ich treść. Z jakiegoś powodu tego nie robię — czyli z jednak cenię sobie możliwość prywatności, nawet jeśli dotyczy codziennego życia, a nie bezpieczeństwa narodowego. Dlatego od wczoraj używam VPN, Chrome'a zmienię na Tora. Domyślam się, że te zabezpieczenia można obejść, ale nie chcę tego dobrowolnie ułatwiać.

Reklama

***

Codziennie oglądam Netflixa, rebloguję na Tumblrze, lajkuję statusy na fejsie, nie ściągam nielegalnej muzyki, płacę za Spotify. W tej kwestii nie odbiegam normalnością od przeciętnego użytkownika komputera, jednak nie chciałabym, żeby moi znajomi dowiedzieli się, co oglądam o piątej nad ranem po nieprzespanej nocy albo jakie pliki mam w folderze „szkoła".

Nie ukrywam, że często wysyłam lub pokazuję religijnym znajomym obrazki obrażające wszystko, w co wierzą

Nie martwię się o pornografię, bo z niej nie korzystam. W moim przypadku chodzi bardziej o filmy udostępniane przez ISIS, gdzie wysadzają w powietrze klatkę z wrogami Państwa Islamskiego, czy obrazki hard Sadistica lub dark webowy poradnik, jak przygotować w domu substancje psychoaktywne. Nie daje mi to przyjemności, lecz sama myśl, że komuś może sprawiać to satysfakcję, niezwykle mnie ciekawi. Na prywatnych kartach oglądam także różne dziwne rzeczy, jakie można nabyć w Internecie – od stopy do ruchania przez kamień nerkowy Williama Shatnera, po pukiel włosów Justina Biebera. Nie ukrywam, że często wysyłam lub pokazuję religijnym znajomym obrazki obrażające wszystko, w co wierzą. Nie robię tego z braku szacunku do nich czy Kościoła, zwyczajnie uznaję to za zabawne.

***

Pewnie wypadnę blado na tle wszystkich zwyrodnialców i gangsterów, którzy z inwigilacją mają faktyczny problem. Nie bawię się w terroryzm, jak już oglądam porno to w ramach badań antropologicznych i zwykle jest tak obrzydliwe, że żaden wścibski stróż prawa by przez to nie przebrnął. Substancje zakazane, to także nie mój konik.

Reklama

Mogę wierzyć, że te bzdury nie obchodzą nikogo poza mną, ale równie dobrze, może kiedyś jakiś łach będzie chciał sobie o mnie poczytać

W internecie toczy jednak się ogromna część mojego życia, przez okna czatu przewalają się tony poufnych informacji: bezlitosnych sądów o znajomych, wybitnie tajne wynurzenia na temat aktualnego obiektu westchnień i garść nagich zdjęć wysyłanych w chwili bezmyślności pod wpływem alkoholu. Lęk ujawnienia tych megabajtów tajemnic jest porównywalny z kradzieżą różowego pamiętniczka z kłódką z plastiku przez chłopców w podstawówce. Tylko że teraz jest gorzej, więcej i wszystko dzieje się w dorosłości.

Mogę wierzyć, że te bzdury nie obchodzą nikogo poza mną, ale równie dobrze, może kiedyś jakiś łach będzie chciał sobie o mnie poczytać i akurat będzie miał kolegę w policji. Voilà! Na razie trwam w bezczynności w kwestii zabezpieczeń, ale jak w moim domu pojawi się jakiś komputerowy nerd, z ochotą skorzystam z jego pomocy.

***

Na pewno nie chciałabym, by ktokolwiek zobaczył moje zapytania do wujka Google, szczególnie tych zaczynających się na „czy" i „jak". To samo tyczy się konwersacji ze znajomymi, gdzie zdradzamy sobie rzeczy, o których nawet na żywo byśmy nie pisnęli ani słowa. Chociaż tak naprawdę wiem, że takie możliwości [inwigilacyjne] władze miały zawsze, w mniejszym lub większym stopniu. Może to i lepiej, że jest taka ustawa, bo staniemy się bardziej świadomi, że trzeba zwrócić uwagę na to, co wrzucamy, o czym piszemy i gdzie jesteśmy otagowani.

Reklama

Zdjęcie Bruno Bayley.

***

Inwigilacja była, jest i będzie. Środkowy palec należy pokazywać opresyjnej władzy bez względu na jej partyjną przynależność. Ale jakoś nie chce mi się wierzyć, żeby Ziobro specjalnie przeszukiwał mój dysk, polując na pornosy czy jakieś tajne informacje. A nawet jeśli, to powodzenia. Może tam przeczytać co najwyżej jakieś anegdotki o jaraniu zielska czy linki do śmiesznych utworów Kelthuza. W sumie nie mam nic do ukrycia, ale jak sama nazwa wskazuje – PC to komputer osobisty, więc podobnie jak w przypadku konta bankowego, wyników lekarskich czy zawartości mojej kieszeni – wypierdalać. Nie zamierzam nijak się zabezpieczać, jestem całkowicie (z wyłączeniem oczywistych rzeczy typu dziecięca pornografia czy budzące niezdrowe emocje zdjęcia rozczłonkowanych w wypadkach ciał) przeciwko cenzurze w internecie.

***

Słyszę opinię, że jeśli się nie robi nic nielegalnego, to można spać spokojnie. Chociaż mam nadzieję, że moje zakupy „płyt reggae" już niedługo staną się legalne, to i tak nie sądzę, żeby słodkie zapomnienie było tu najlepszą strategią. Być może Kaczyński z Macierewiczem nie planują robić mi wjazdu na chatę, ale niewykluczone, że za kilka-kilkanaście lat przyjdzie jakaś zdecydowanie bardziej pojebana władza, która chętnie mi wyciągnie, że na początku 2016 roku zrobiłem przelew o tytule „za seks" do jednego ze swoich koleżków. W końcu, jak przekonał się niedawno Zabawny Kuc, urzędnicy nawet najbardziej prostacki humor biorą całkiem na poważnie.

Reklama

***

Jako archiwizujący wszystko chomik, który pomimo ciągłych zmian lapków konsekwentnie nie może się rozstać z gromadzonym od początku wieku stuffem – władze mogłyby prześledzić moją całą działalność „przestępczą", od kiedy w ogóle dostałem własnego kompa; co w tamtych czasach było równoznaczne z wejściem z buta w piracki rynek. Czyli gdyby komuś chciało się to przeglądać, to uwagę na pewno zwróciłyby wszystkie pliki o nazwie „crack". Generalnie lipa, bo przy inteligencji mundurowych byliby zawiedzeni, że nie złapali dilera dragów tylko nielegalny soft. Rezultat byłby ten sam, czyli konfiskata sprzętu, bo Windowsa oczywiście też mam pirackiego. Hmmm, może lepiej usunąć te wszystkie stare gierki, i tak nie zdarza mi się grać w żadną oprócz starych Championship Managerów.

Mógłbym się nieźle zaskoczyć, gdyby ktoś prześledził moje maile i prywatne rozmowy na Facebooku

Wypad musiałyby zrobić też stare kawałki, które kleiłem z ziomkiem w czasach, kiedy myśleliśmy, że stworzymy zespół punkowy lub ewentualnie zostaniemy raperami. Dwa numery to był ewidentny pojazd po politykach ze wszystkich opcji z wymienianiem nazwisk. Niektórzy z nich znów są na topie, więc jeśli komuś akurat chciałoby się postawić zarzut znieważania osoby publicznej, byłoby jak znalazł. Na szczęście nie jestem kolekcjonerem porno z karłami, nie mam też żadnych dziwnych dla postronnej osoby fetyszy, stąd więcej kompromitacji na dysku nasze służby by nie odkryły.

Mógłbym się za to nieźle zaskoczyć, gdyby ktoś prześledził moje maile i prywatne rozmowy na Facebooku. Opisy co i ile kto wciągnął, ile spalił, ile kupił i od kogo z powtarzającymi się personaliami mogłyby potencjalnie zainteresować kogo trzeba, więc czas już chyba zrobić tam czystkę i używać wyłącznie języka konspiracyjnego (masz jakieś książki w bibliotece?, po ile kebab u Turka? itp.) Najbardziej jednak bym się srał, gdyby znaleziono dowody na nieudokumentowane przeze mnie dochody. Kilka zleceń na zrobienie czegoś bez żadnego papieru poszło, nigdzie się tego nie zgłaszało – bo i po co – a jakby doszło to do fiskusa…

Zdjęcie Flickr/paulisson miura

Ze skarbówką nikt jeszcze nie wygrał, a ja nie mam ochoty być bohaterem własnego Układu zamkniętego. Opowieści ministra, że uczciwy obywatel nie ma się czego obawiać, można więc rozumieć dwojako – kto z nas jest stuprocentowo uczciwy i nigdy nie odstawił lewizny na boku? Mimo to jakoś się łudzę, że jestem na tyle małym i nieistotnym żuczkiem, że nikt nie będzie tracił czasu ani siły na prześwietlanie mojej osoby i ta inwigilacja w całości okaże się czymś w stylu monitoringu, który jak już akurat ma wyłapać coś istotnego, to okazuje się atrapą, jest zepsuty albo ważne taśmy już dawno skasowano.