Różal: Kodeks Barbarzyńcy

FYI.

This story is over 5 years old.

wywiad

Różal: Kodeks Barbarzyńcy

Barbarzyńca kieruje się swoim własnym kodeksem, a nie tym co ktoś mu wpoił

Marcin „Różal" Różalski nigdy nie stronił od konfrontacji z przeciwnikiem, przeciwnie, zabiegał o nią, nieraz ignorując wcześniejsze kontuzje. Zawodową karierę rozpoczął w 2004 roku, w kick-boxingu, dwa razy zdobył mistrzostwo świata. Po sześciu latach związał się z KSW, gdzie jest do teraz. Swoją ostatnią walkę stoczył z Peterem Grahamem, przegrywając przez uraz kolana.

Cechuje go bezkompromisowość, nie boi się mówić co naprawdę myśli i czuje. Kiedyś nazwano go „Barbarzyńcą z Płocka", on w jednym z wywiadów określił siebie jako dzikusa, który nie dał się ucywilizować. Chociaż jego życie to ciągła walka, poza ringiem angażuje się w pomoc dzieciom z domu dziecka i zwierzętom ze schronisk. Jak sam mówi, kieruje nim kodeks, który obrał dawno temu. Idąc na spotkanie z „Różalem", ciekawiło mnie, jaki jest prywatnie, gdy nie ściera się z przeciwnikami. Na miejscu poznałem prawdziwego, szczerego człowieka, gotowego walczyć o swoje zasady i przekonania.

Reklama

VICE: Jak wspominasz swoje dzieciństwo?
​Marcin „Różal" Różalski: Bez wchodzenia w szczegóły dzieciństwo miałem super! Moi rodzice nie byli nadopiekuńczy, nie dawali mi szlabanów, nawet jak dostałem w szkole pałę. Od małego wszędzie było mnie pełno i bardzo lubiłem rywalizacje. Rywalizowałem z każdym o wszystko, o to kto jest silniejszy, kto szybciej biega, kto wejdzie wyżej na drzewo i kto lepiej się bije. O wszystko. Potem pojawiło się moje zainteresowanie sztukami walki. Pamiętam, że lubiłem oglądać „Shōguna" z Richardem Chamberlainem, ale zawsze od Samurajów bardziej fascynowali mnie wojownicy Ninja. Szybko zaangażowałem się w sport, z którym skończyło się moje beztroskie życie. Kiedy chłopaki grali w kapsle, ja szedłem na trening. Kiedy oni szli na „osiemnastki" i mieli swoje pierwsze stosunki, ja jechałem na zawody.

Czyli potrzeba konfrontacji z żywym przeciwnikiem wzięła się z chęci rywalizacji?
​Moja chęć sprawdzenia się na tle sportowym pojawiła się z chwilą, gdy postawiłem pierwsze kroki w klubie. Tyle, że już wcześniej, w podstawówce lałem się z chłopakami. Kiedy ktoś mnie popchnął, to ja dałem mu w ryja. Byłem nicponiem, szukałem zwady i tak mi zostało. Dlatego całe życie starałem się być osobnikiem alfa. Nawet dzisiaj, gdy słyszę od różnych typów, co to by ze mną nie zrobili, to jak naprzeciwko mnie idzie takich trzech, każdy zwiesi pizdy i nie pierdnie. Wiem, że jestem osobnikiem alfa, bo całe życie do tego dążyłem. Całe życie chciałem konfrontacji, całe życie chciałem się bić. Potrzebowałem udowadniać sobie i na tamten czas też innym, że jestem lepszy.

Reklama

Jak myślisz, skąd brała się w tobie taka potrzeba?
​Nie sądzę, by chodziło o niedowartościowanie, bo niczego mi w życiu nie brakowało. Pochodzę z normalnej, średniozamożnej rodziny. Jedni rodzą się z zamiłowaniem do malarstwa, inni z pasją do pływania, a ja się pojawiłem z miłością do walki. Inna kwestia, że chyba przyszedłem na ten świat o kilkaset lat za późno.

No właśnie, niektórzy określają cię mianem współczesnego gladiatora lub barbarzyńcy.
​Gladiator musiał zabijać, nie można było go trzymać w jednej klatce z przeciwnikiem, bo już przed walką by go rozszarpał i zagryzł. U nas nie ma chorych napięć, są zasady, ścieramy się ze sobą w ringu, ale poza nim jesteśmy przyjaciółmi.

Czyli bliżej ci do barbarzyńcy?
​Każdy barbarzyńca może być wojownikiem, ale nie każdego wojownika da się określić mianem barbarzyńcy.

To znaczy?
​Barbarzyńca kieruje się swoim własnym kodeksem, a nie tym co ktoś mu wpoił. Barbarzyńca walczy za łupy, a nie miskę ryżu. Ja też nie będę się bić za oklaski i chcę swój łup.

Też masz swój kodeks?
​Mam kodeks według którego żyję i który przyjąłem jakiś czas temu. Nie powiem, że nie zdarzało mi się zbłądzić, ale po fakcie potrafiłem się przyznać do błędu i przeprosić, jeżeli nie miałem racji. Uważam, że trzeba mieć w sobie taki kodeks, w który się wierzy, bo bez tego bylibyśmy jak trawa na ziemi.

Zdjęcia Piotr Pędziszewski / KSW

Zdradzisz mi, w co wierzysz? 
​W pomaganie każdemu, kto tej pomocy potrzebuje, tak samo ludziom, jak i zwierzętom. Myślę, że to fajne, jeżeli mogę dla kogoś coś zrobić, a dobra karma i tak do mnie wróci. Wierzę w przeznaczenie, że wszystko zostało już zapisane i co najwyżej możemy iść do tego okrężną drogą, ale od tego nie uciekniemy. Nigdy nie ranię bliskich, ale nigdy też nie wybaczam. Jeżeli ktoś mi coś zrobi, będę knuł i w końcu odbiorę co swoje. Wiem, że nieraz mogłem coś zyskać, gdybym tylko się pokłonił osobie, której nie szanuję, ale nigdy tego nie zrobiłem, bo potem w lustrze zobaczyłbym kurwę. Nigdy się nie sprzedałem, za żadne pieniądze i nigdy tego nie zrobię. Uważam też, że człowiek to największe gówno i ścierwo, jakie chodziło po tej planecie i nie mamy prawa do żadnej egzystencji. Myślę, że nie powinniśmy żyć, jesteśmy chyba odpadem ewolucji. Ludzie są gorsi niż rak, bo nowotwór nie ma świadomości i niszczy swojego żywiciela, aż ten umrze, a my niszczymy siebie i niszczymy ziemie, bo nie potrafimy żyć w koegzystencji ze sobą i innymi gatunkami. Człowiek niczego nie szanuje, tylko ma wpierdolone do bani, że trzeba się bogacić. Wyobraź sobie, że każdy kto zarabia 1000 zł oddaje złotówkę, każdy kto zarabia 10 000 zł oddaje 10 zł itd., i na świecie nie byłoby biedy, dzieci w domach dziecka miałyby fajne życie, a zwierzęta żyłyby w godziwych warunkach.

Reklama

Wiem, że ty też współpracujesz z różnymi fundacjami.
​Pomagam Fundacji AST, zajmującej się psami, a w szczególności terierami typu bull. Pomagam Fundacji Tara, gdzie są głównie konie, a dzięki mojemu przyjacielowi Sławkowi Dubie z DSF staram się też pomagać domu dziecka w Kozienicach. Daje mi to spełnienie i satysfakcje, może nawet większą niż moje sportowe osiągnięcia. Chciałbym pomagać więcej, ale mnie po prostu na to nie stać. Inna kwestia, że nie wszystkim też ufam, bo kilka razy już zawiodłem się na pewnych osobach. Najważniejsze, że fundacji jest mnóstwo i to super, że w całym tym gównie społeczeństwa są ludzie dobrej woli, którzy poświęcili swoje życie na pomaganiu innym.

Wróćmy jeszcze do walk, czy w ringu jest miejsce na strach?
​Nie, bo jeżeli się boisz, to wyjdziesz do walki sparaliżowany i ją przegrasz. Myślę, że raczej boimy się niewiadomej. Bardziej niż samego pojedynku człowiek martwi się, co później o nim powiedzą. Jeżeli chodzi o sporty walki to ludzie oceniają zawodnika tylko w danej chwili, a nasza walka zaczyna się już wcześniej, na treningach i ćwiczeniach. Często z samym sobą.

Zdjęcia Piotr Pędziszewski / KSW

Mógłbyś powiedzieć coś więcej na temat swojej ostatniej walki na gali KSW 28?
​Pojedynek stoczyłem z Peterem Grahamem, ale przegrałem go z Różalem. Przegrałem sam ze sobą. To co się stało z moją nogą było efektem długotrwałego procesu samozniszczenia, który trwa odkąd zacząłem ćwiczyć, czyli od dziecka. Od małego źle mnie prowadzono, wszystko było na dzikich papierach. Potem była moja kariera zawodowa, gdzie walczyłem ze zniszczonymi stawami, z połamanymi rękoma i nogami. Jasne, przecież mogłem tego nie robić, ale ślepo zawierzyłem temu idiocie, mojemu byłemu menadżerowi i teraz jestem zniszczony. Sam przez siebie. Nawet będąc w KSW, po moim przedostatnim pojedynku powinienem był zaleczyć kontuzje, to zamiast tego znowu wszedłem do ringu. Nie jest więc dla mnie niespodzianką, że poszło mi kolano, przykre jednak, że stało się to podczas walki, bo skręcić kolano mogłem nawet potykając się teraz, jak do ciebie szedłem. Wolałbym, żeby coś takiego stało się w cywilu, a nie na wojnie. Niestety, nie zawsze dzieje się tak, jakbyśmy tego chcieli.

Co dalej z twoją karierą? Chodzą plotki, że chcesz odejść.
​Na razie się nad tym zastanawiam. Dla mnie na tę chwilę sport nie istnieje. Przez najbliższe 6 tygodni chcę pochodzić na rehabilitacje i wyczyścić się z tego całego syfu. Chore kolano nie jest największym problemem, tak samo mam skręconą kostkę, zniszczony łokieć i lewą rękę.

Nabawiłeś się tylu kontuzji, czy mając taki bagaż doświadczeń, raz jeszcze dokonałbyś tych samych decyzji?
​Tak, bo przeżyłem swoje życie tak jak chciałem je przeżyć. Robiłem to co było moją pasją i moim marzeniem. Nawet gdybym cofnął czas i wiedział, że doświadczę tyle samo bólu i cierpienia - zrobiłbym to samo. Wygrałem swoje życie. Nawet wypadek, który miałem będąc nastolatkiem, kiedy byłem sparaliżowany od pasa w dół, nie powstrzymał mnie od tego, by spełnić swoje marzenia.

Twój największy zawodowy sukces?
​Wygrana z samym sobą, kiedy po wypadku nie mogłem chodzić, a pół roku od wyjścia ze szpitala znokautowałem pierwszego przeciwnika. Zdobycie dwóch mistrzostw świata w kick-boxingu. Zrobienie dobrych walk w federacji KSW.

Ostatnie pytanie, czy masz jakieś rady dla dzieciaków, które dopiero zaczynają swoją drogę w trenowaniu sztuk walki?
Niech nie biorą ze mnie przykładu, moje postępowanie jest złe. To, że mi się udało to jakiś ewenement. Powinni przede wszystkim trafić pod dobry dach, z dobrym trenerem, który zna się na swojej robocie. Niech nie biorą ze mnie przykładu, superbohaterowie żyją najkrócej.