FYI.

This story is over 5 years old.

Varials

Jak dobrze być królem marihuany

Oto historia człowieka, który wynalazł White Widow, a dziś podróżuje po świecie szukając nieznanych szczepów

Marihuanowe imperium Arjana Roskama to coś więcej niż zasłona dymna.

W pewne majowe popołudnie Arjan Roskman wylegiwał się na pokładzie wysokiej na siedem metrów łodzi motorowej. Przemierzając zatoki karaibskiego wybrzeża północno-zachodniej Kolumbii, utrzymywał wzrok na horyzoncie. Arjan ma 48 lat, prawie dwa metry wzrostu, jest gładko ogolony, o grubo ciosanej holenderskiej urodzie, mówi głębokim barytonem. Wygląda i brzmi jak przywódca, jedna z tych nielicznych dusz, które są w stanie podążać za swoim przeznaczeniem nie zważając na kompromisy. To jedna z najbardziej rozpoznawalnych i kontrowersyjnych postaci w marihuanowym biznesie – przypisuje sobie tytuł Króla Konopi.

Reklama

Podróżowałem wraz z Arjanem przez góry i dżungle Kolumbii wraz załogą międzynarodowych plantatorów, zwanych przez niego „Łowcami odmian". Naszym celem było odnalezienie trzech wyjątkowych, właściwie nieuchwytnych, odmian marihuany, które pozostały genetycznie nietknięte od dziesięcioleci. Noszą one wyjątkowo poetyckie nazwy, które same wręcz płyną z ust: Limon Verde, Colombian Gold i Punta Roja. Dzień przed naszą ekspedycją do serca dżungli udało nam się odnaleźć okazy dwóch szczepów w pobliskich gajach, nadzorowanych przez organizacje paramilitarne i lokalnych farmerów. Arjan podniecił się. Nabył pierwsze dwie z prawie dwustu lokalnych ras naturalnych – szczepów marihuany, które samodzielnie powstały w odległych regionach całego świata. Miał zamiar zgarnąć je wszystkie.

Arjan i jego hodowcy ze zdobytych lokalnych odmian zasadzą niemal tysiące krzaczków, wybierając najsilniejsze z nich i tworząc nową, komercyjną odmianę, opartą na egzotycznych właściwościach. To pierwszy krok w tym długotrwałym i zawiłym procesie, który umożliwia lokalnemu dostawcy sprzedać ci grama takich cudactw, jak Alaskan Ice, Bubba Kush i White Widow. Jeśli kiedykolwiek zdarzyło ci się gadać na imprezie z czerwonookim koneserem baki, to wiesz, że dziś nie palimy dziwnych, ziarnistych ziół (Thai Stick czy Twiggy) właśnie dlatego, że tysiące hodowców na świecie miksują, eksperymentują i próbują wynaleźć nowe smaki i działania przy użyciu zwykłych krzaków ze zbocza.

Reklama

Ośnieżone szczyty łańcucha górskiego Sierra Nevada de Santa Marta majaczyły w oddali, rozciągając się aż do karaibskiego wybrzeża kraju. Dwa szczyty (jeden nazwany na cześć wyzwoliciela Simona Bolivara, który zakończył tu rządy kolonialen) wznoszą się na niemal sześć tys. m. nad poziomem morza. Dziwaczna topografia zachwyca. Umiarkowane wyżynne powietrze i całoroczne równikowe słońce, sprawiają, że góry te są jednym z najbardziej żyznych regionów do uprawy marihuany. W latach 60. i 70. tysiące ton eksportowano z tych samych, głębokich na sto metrów zatok, które wspólnie przemierzaliśmy. Łodzie przemytników obierały kurs na północ, przez Karaiby, najpierw w kierunku Stanów Zjednoczonych. Tę gorączkę zielska nazywa się „Bonanza Marimbera" – dzięki niej tysiące chłopów zaliczyło przemianę w nieźle przędących narkotykowych baronów. Santa Marta, tętniące życiem nadmorskie miasteczko, w którym się zatrzymywaliśmy, dosłownie wybudowano na narkotykowym hajsie.

Najnowsze wydanie kolumbijskiego dziennika El Tiempo głosi, że „marihuana przeżywa nowy rozkwit" – powróciły złote czasy na sadzenie i eksportowanie zioła, gdyż popyt na marihuanę znów zaczął gwałtownie wzrastać. Mimo to kolumbijscy hodowcy nie produkują już tak wiele „kolumbijskiego złota". Zamiast tego, podobnie zresztą jak reszta przemysłu, przerzucili się na hybrydy wynalezione przez plantatorów z Kalifornii, Kolumbii Brytyjskiej i Amsterdamu – takich jak Arjan.

Reklama

Jeśli kartele i inne organizacje przestępcze zarobiły miliony na narkotykowym boomie zeszłego wieku, narkotykowi hodowcy – zapaleni ogrodnicy pochowani po szklarniach i laboratoriach całego świata, już wkrótce mogą zostać miliarderami. Jak Monsanto i inni giganci agrobiznesu, wielkie firmy mogą niedługo kontrolować rośliny na ich najbardziej podstawowym poziomie. Właśnie dlatego Arjan jest tak ważny dla tego biznesu – to on zarządza amsterdamskim Green House Seed Company, jedną z największych firm zajmujących się nasionami na świecie, która sama określa się jako „potentat marihuanowego biznesu".

Green House rości sobie 38 zwycięstw w Cannabis Cup, niemal dwukrotnie więcej niż konkurencja. W następstwie legalizacji m.in. Kolorado i zapowiedziach tego procesu np. w Urugwaju, Arjan obstawia, że w przyszłości popyt na zioło będzie ewoluować i dojrzewać. Zamierza zrobić wszystko, aby to właśnie on stanął na szczycie, podczas gdy klocki domina z napisem „kryminalizacja marihuany" upadną. I bez wątpienia stanie. Ten facet jest bez dwóch zdań w najlepszej pozycji wśród legalnych dilerów – Arjan nie tylko sprzedaje narkotyki, on także ma wpływ na budowę i charakter całego rynku.

Podczas gdy my łowiliśmy ryby i opróżnialiśmy zgrzewki z piwem na łodzi w Santa Marta, jarając jednocześnie ogromnego gibona wypełnionego haszem i intensywnym topem, Arjan spoglądał na ocean. W końcu jedna z jego linek chwyciła – wyciągnął wędkę z mocowani i usadowił się rufie, aby wyciągnąć zdobycz. Niemal dwumetrowa, opalizująca ryba wiła się na białym pokładzie łodzi. Zjedliśmy ją na obiad. Była obłędna.

Reklama

Dokładne oszacowanie globalnego rynku marihuany (legalnego bądź nie) wydaje się prawie niemożliwe – waha się on od 10 do 140 miliardów dolarów rocznie. Arjan twierdzi, że jest właścicielem 25 procent rynku nasion, mniejszego podzbioru w branży, prawdopodobnie jednak najbardziej istotnego. I choć liczby te są niesamowicie trudne do zweryfikowania, branżowe źródła z którymi rozmawiałem na boku donoszą, że z szacunkami Arjana wszystko w porządku. Biorąc pod uwagę obecność setek firm nasiennych na świecie, mówimy tu o dość znacznym kawałku rynku. I choć Arjan zarządza też siecią coffee shopów, posiada swoją własną linię ubrań, a nawet firmę, która produkuję alkohol o smaku konopi, jego główne zajęcie to tworzenie nowych odmian marihuany, przeznaczonych na sprzedaż na rynku międzynarodowym. Jest to opłacalny, jednocześnie nieco ekskluzywny segment rynku. Aby odkryć nowe smaki ich nowy wpływ na ciało, łącząc kanabinoidy i terpenoidy (mniej znane chemikalia w zielsku) niezbędna jest wiedza eksperta. Choć tworzenie nowych gatunków to nie poziom inżynierii genetycznej, to – podobnie jak w przemyśle winnym – hodowla zielska stała się nauką, która wymaga rzemieślniczych umiejętności, wiedzy i wyczucia.

Franco Loja to wychudzony i nadpobudliwy partner biznesowy Arjana. Ma 39 lat i służył wcześniej jako spadochroniarz we włoskiej armii. Jak mi wyjaśniał: „Piękno marihuany polega na jej różnorodności. To nie jedna roślina, to tysiące roślin. Hodowla to tworzenie czegoś nowego. Mógłbym to porównać do roboty, jaką wykonują mistrzowie kuchni, przygotowując nowe przepisy. Masz nieskończenie wiele możliwości w mieszaniu i łączeniu".

Reklama

Biznes Franco i Arjana polega przede wszystkim na znalezieniu tych rzadkich odmian, co zresztą łatwiej powiedzieć niż zrobić – sprawdziłem to, będąc w górach jako obserwator. Zielsko w dalszym ciągu to temat tabu w Kolumbii, a frakcje partyzanckie, grupy paramilitarne i reszta tych uzbrojonych szajek zazwyczaj kontroluje obszary, gdzie najłatwiej je zasadzić. Imię i gospodarność Arjana otwierają przed nim większość niedostępnych drzwi, a mimo to wciąż musi podróżować piechotą i na pakach ciężarówek przez te odległe rejony. Podróży, których nie mogą podjąć konkurenci Green House – ze względu na brak odwagi lub gotówki.

W jednej z nadmorskich restauracji na terenie parku narodowego Tyrona, nieopodal miasta Santa Marta, Arjan opowiedział mi o jednym z kluczowych momentów w swoim życiu, który utwierdził go w wierze w moc krzaków. „Kiedy miałem 17 lat wybrałem się do Tajlandii. Przemierzając północną część kraju poznałem pewnego starca, który trudnił się leczeniem uzależnionych od heroiny za pomocą marihuany. Podczas spędzonego tam tygodnia zdawało mi się, że ten koleś jest kompletnie otumaniony. Ale im dłużej mogłem z nim obcować, tym więcej wyciągnąłem z jego wiedzy. Na pożegnanie dał mi też trochę nasionek i jedną poradę – w przyszłości te właśnie nasionka mogą obalić rządy". Magiczne nasionka od tajemniczego gościa. To historia niczym z bajki o Jasiu i czarodziejskiej fasolce. Nie jest jasne, kto tak naprawdę odgrywa rolę olbrzyma w życiu Arjana. Być może to kwestia braku legalności, a może nacisk przemysłu, który kontroluje inne używki, takie jak tytoń, alkohol albo ropa naftowa. A może fakt, że pomimo swojej dominacji w społeczności hodowców i biznesmenów, nigdy nie udało mu się do końca wpasować?

Reklama

Arjan nie od zawsze był oligarchą. Kiedy zaczynał jakieś 30 lat temu, hodowlę prowadził w różnych piwnicach i lokalach w obrębie Amsterdamu. „Po prostu coś sobie zasadziliśmy a potem mogliśmy to jarać", wspomina Arjan. „Po kilku latach odkryliśmy, że nie jesteśmy w tym osamotnieni. Na świecie jakieś 2 miliardy ludzi mają radochę z jarania, a nam udało się wykorzystać koniunkturę lat 80. Małymi kroczkami udało się wprowadzić ten biznes na wysoki poziom. „I wysokie loty" dodał Franco. „Tak" potwierdził Arjan. „Na bardzo wysokie loty".

Arjan jako pierwszy odniósł sukces w Holandii – kraju, który na dekady przed Kalifornią zrozumiał, że lepiej uregulować powszechne pożądanie ujarania się, niż je zdelegalizować. W 1985 r., pod szyldem Green House, zaczął hodować nowe odmiany zielska, siedem lat później miał już swój pierwszy sklep. Nie był pierwszym graczem na rynku, ale jego doświadczenie w legalnym handlu pozwoliło z czasem wyrosnąć mu na potentata międzynarodowego. Arjan często wypowiada się jako reprezentant stowarzyszenia amsterdamskich coffee-shopów, udało mu się wykreować swoją markę na globalnie rozpoznawane przedsięwzięcie.

„Idzie mi całkiem nieźle", podsumował. „Żeby ci to jakoś zobrazować – tylko w zeszłym roku mieliśmy sprzedaż powyżej 400 tys. paczek nasion. To czyni z nas światowego lidera". Nic nie stoi na przeszkodzie by Green House wciąż się rozrastał. Od kiedy uprawa zielska przekształciła się z tajemniczego podziemia w coś, czym może zajmować się zwykły ogrodnik-zajawkowicz, wizerunek przedsiębiorstw nasiennych jest ważniejszy, niż kiedykolwiek wcześniej. To właśnie to, co spece od marketingu odkreślają jako „wartość marki" – a Arjan i Franco budują tę wartość poprzez obecność w siecie.

Reklama

Marka Green House wyprodukowała serię godzinnych dokumentów z podróży do Malawi, Maroka i Indii w poszukiwaniu najlepszego haju. Ambitne nagrania o filmowym zacięciu wygenerowały kilka milionów odsłon na YouTube. Arjan występuje w nich jako społecznie oświecony Arnold Schwarzenegger zielska, wysłuchując często bolesnych historii rolników uprawiających marihuanę, kiedy przemierza kulę ziemską w żonobijce i szortach. Według Davida Bienenstocka, byłego redaktora naczelnego High Times, Arjan „zaadaptował wrażliwość nowoczesnego marketingu", coś czego bardzo brakuje na tym młodym rynku.

Holender pojmuje prawidła rynkowe po amerykańsku – choć na ironięm, amerykański rynek odrzucił go. Pomimo zielonego boomu Ameryce w ostatniej dekady, importowanie ziaren pozostało nielegalne. Gra pomiędzy nielegalnym a legalnym w tym kraju zmusza nas do niezwykłej czujności", twierdzi Franco. By walczyć z napięciem, Green House mocno zainwestowało w badania i rozwój „by zachować elastyczność, adaptować się do nowych przepisów, nowych regulacji, nowych wymagań rynku, nowych represji i nowych możliwości. Nie możemy sobie pozwolić na wybór własnej strategii rynkowej".

Arjan wie, jak podnieść to, co leży bezpośrednio przed nim – umiejętność ta przyniosła mu kiepską reputację wśród konkurencji. Niektórzy odnoszą się do niego jako hipokryty, biznesmena w skórze hodowcy – ale jak w każdym innym przemyśle, krytykę można interpretować jako znak sukcesu.

Reklama

Hodowcy nie uważają się za dilerów narkotyków, lecz za plantatorów o wyjątkowych umiejętnościach, bliższych serowarów czy winiarzom. Istnieje niepisana umowa, że twój produkt powinien mówić sam za siebie, że ta roślina stoi ponad wszystkim. W 1999 Green House, obok dwóch innych firm, pozbawiono Cannabis Cup w kategorii hasz ze względu na oskarżenie dot. fałszowania głosów. To plama na honorze, która jątrzy się i dalej osłabia wiarygodność Arjana pośród hermetycznego amsterdamskiego środowiska baki. Lecz Arjan ignoruje takie komplikacje bez strachu. Nawet wtedy, gdy marihuana była totalnie nielegalna w większości krajów świata, on ujawniał swoją twarz bezpośrednio na swoich produktach, wiedząc, że marihuana w końcu rozwinie się w produkt quasi-mainstreamowy. To było śmiałe posunięcie, dowodzące osobowości, która wciąż zachodzi za skórę części rynkowych graczy.

Przełomową hybrydą Arjana była White Widow, nazwana tak dzięki obfitości trichomów, które dawały roślinie białe zabarwienie. Ta legendarna odmiana dostępna jest na całym świecie, przewijała choćby w serialu Weeds. Daje użytkownikowi intensywną, energiczną euforię i oferuje ostry dym ze słodkim, maślanym finiszem. W 1995 White Widow wygrała Cannabis Cup, przyczyniając się do sporu, kto dokładnie rozwinął tą odmianę – wciąż żywego w społeczności amsterdamskich hodowców. Spowodowało to zasadniczy rozłam, który ciągle dzieli opinie odnośnie motywacji Arjana jako biznesmena i człowieka w ogóle.

Reklama

Historia z powstaniem White Widow ma wiele wątków. Arjan twierdzi, że hodowca o imieniu Ingemar, który pracował z nim w latach 80., jest prekursorem szczepu, który Green House doprowadzał do perfekcji przez następne dekady. Jednak były partner biznesowy Arjana – Australijczyk Scott Blakey – twierdzi, że to on wynalazł odmianę w Green House i kiedy opuszczał firmę w 1998 zabrał ze sobą pierwszy stabilny szczep rośliny, by otworzyć własną firmę. Obecnie Scott, znany lepiej jako „ShantiBaba", zarządza spółką o nazwie Mr. Nice Seed. ShantiBaba nie ma litości w swoich oskarżeniach wobec Arjana. Według Scotta, Arjan nie zasługuje na tytuł odkrywcy jak i na liczne wyróżnienia, które zostały nadane White Widow.

Jednym z powodów, dla którego debata o White Widow utrzymała się przez te wszystkie lata, jest fakt, że rynek marihuany jest w dużej mierze zderegulowany. Patenty i własność intelektualna nie dają się jeszcze zastosować w tym przemyśle, więc żadna ze stron nie ma możliwości przedstawienia swoich żali w sądzie. To wyłącznie batalia o reputację i zderzenie nadętych indywidualności. Arjan rzadko odnosi się do zarzutów, lecz kiedy to robi, z jego języka płynie jad. W 2011 napisał liczący ok. 4300 słów post na internetowym forum International Cannagraphic atakujący ad hominem ShantiBabę, nazywając go zwykłym akwizytorem, jednocześnie wytykając mu wyniki sprzedaży.

„Green House reprezentuje 50 procent rynku w Holandii, Hiszpanii, Anglii, Włoszech i wielu innych krajach", napisał Arjan w poście. „W większości sklepów to działa w ten sposób: na każdą sprzedaną paczkę od GH przypada jedna paczka ze wszystkich innych spółek łącznie. Wystarczy, że zadzwonisz do jakiegokolwiek grow shopu w Hiszpanii, albo zapytasz dużego dystrybutora (jak Basil Bush albo Plantasur) i będziesz miał wyobrażenie, ile nasion sprzedajemy w porównaniu do Shantiblabla".

Reklama

Popołudnie, w które znaleźliśmy szczep Punta Roja, było wyjątkowo piękne. Znaleźliśmy naszą zdobycz w skromnej dolinie kilka godzin od Santa Marta. Logistyka podróży była nieco przytłaczająca, na zmianę w hotelach i polu, na wizytach u lokalnych przywódców, wreszcie na zaimprowizowanych spotkaniach z naszymi informatorami na poboczach dróg. Lecz kiedy faktycznie byliśmy otoczeni przez to, czego szukaliśmy, Arjan i Franco wydawali się być w swoim żywiole.

Przyglądaliśmy się setkom roślin, które Arjan i Franco zidentyfikowali jako czystą indikę, ze względu na ich cienkie liście i wąską budowę pączków. Franco wyjaśnił znaczenie dystansu pomiędzy gałęziami rośliny, to jak nasiona muszą dojrzewać w ich osłonkach nim zostaną zerwane, oraz jak Punta Roja (lub Red Dot) zyskała swoją nazwę. Kiedy przez przypadek znaleźliśmy szczególnie znakomity fenotyp, Arjana rozpierało podniecenie. Nie mogliśmy tego ogarnąć, każdy zanurzał ręce w surowych i lepkich pączkach, pachnących sosną i igliwiem. Przytłoczał nas dreszcz odkrycia – oto nasiona, które mogliśmy zabrane do Amsterdamu.

„To pierwotny materiał, który mogę hodować, który mogę dodać do swojej biblioteki, którego mogę użyć do stworzenia nowego genomu, który wygra Cannabis Cup", stwierdził Franco. „Te nasiona dadzą ludziom bogactwo, innych wsadzą do więzień, odmienią losy i życiorysy. I to jest powód, dla którego budzę się z uśmiechem każdego jebanego dnia mojego życia". Jego śniada twarz zmarszczyła się, kiedy spojrzał w niebo i krzyknął: „Mamy nasiona, człowieku!"

Arjan podążał na dół wzgórza, aby odebrać roślinę. Chwycił garść drobnych nasion, oskubał z resztek i zabezpieczył je w małej plastikowej torbie. Mówił dziko o potencjale przemysłu, prorokując że w bliskiej przyszłości rządy ograniczą zawartość THC w komercyjnej marihuanie. W tej wersji przyszłości, aromat jest ważniejszy niż efekt. Kontrolowanie rzadkiego, jeszcze nie zarejestrowanego materiału genetycznego da hodowcom dużą przewagę w rywalizacji.

Odkrycie tych nasion oznacza początek prawdziwej pracy Arjana. Po powrocie do laboratorium Franco i Arjan zasadzą nasiona, wybiorą najlepsze okazy i zasadzę ich nasiona ponownie. Będą powtarzać proces wiele razy. Ostatecznie wyhodują z nich nawet 10 tys. roślin. Spróbują także ustabilizować niektóre z linii, optymalizując takie czynniki jak czas kwitnienia, odporność na pleśń i grzyby oraz produkcję żywicy. Po pięciu latach unikalne cechy tej rośliny mogą stanowić podstawę zupełnie nowego gatunku.

Albo i nie. Jednak nawet jeśli ten specyficzny szczep nie odniesie sukcesu na poziomie konsumenckim, Green House ciągle będzie katalogowało roślinę macierzystą i utrzymywało linię przy życiu, analizując właściwości kannaboidów i terpenoidów. Jest możliwe, że jakiś farmaceutyczny gigant w poszukiwaniu specyficznych aspektów może zapukać do ich drzwi— w 2003 Bayer zapłacił 40 milionów dolarów za prawa do dystrybucji Sativexu, leku na bazie marihuany, przeznaczonego do łagodzenia spastyczności mięśni, nadpobudliwego pęcherza i innych dolegliwości.

Arjan i jego współpracownicy wiedzą bardzo dobrze, że siedzą ryzykownym biznesie bez natychmiastowej nagrody. Jednak perspektywa świata, gdzie marihuana leży prawnie bliżej wina, niż heroiny – to ma potencjał. „Wszyscy wiemy, że w ciągu tych dziesięciu czy dwudziestu lat prędzej czy później wszystko będzie legalne", twierdzi Arjan. „My tylko trzymamy się otwartych opcji i szukamy kluczy do przyszłości. Jednym z tych kluczy są odmiany naturalne".

Potencjał sukcesu objawił się podczas naszego pobytu w Kolumbii; Arjan i jego zespół znaleźli wszystkie trzy odmiany, po które tu przyjechali. Choć obarczony osobistą mitologią (jego wuj Peter był największym w Holandii hodowcą kartofli – kolejny dowód na ogrodnicze przeznaczenie) i stygmatem milionów dolarów, które zarobił w szarej strefie, Arjan uważa się za skromnego człowieka.

„Ciągle chcę być sam z moimi roślinami, w moim pokoju, trochę zapalić, to wszystko… To najważniejsza rzecz – czerpać przyjemność z patrzenia jak moje rośliny rosną", twierdzi. „W końcu jestem rolnikiem". Zaciąga się i rzuca po przemyśleniu: „Jestem rolnikiem z wielkimi ambicjami".